No i macie część 4!
Wpiszcie na youtube ,,Zły on" i w odpowiednim momencie włączcie haha xD Wyobraźcie sobie całą sytuację!
Miłej podróży do świata Lokiego !
Aha i przepraszam za to, jak się przedstawia list, ale choć na wordzie miałam wszystko (odstępy, akapity itd.), to tu nie potrafię doprowadzić tego do ładu.
Jeszcze jedno! Bardzo dziękuję za komentarze pod ostatnią notką! Jestem jeszcze w lekkim szoku, a patrząc na ilość wiadomości pod Voldemortem dostaję zawału. Nie, nie... nie przestawajcie Ja lubię dostawać zawału!
*******************************
Plotki z kaczusią stały się intymną rozmową na temat mojego życia osobistego.
-…i wtedy ona spojrzała na mnie jak na psa i… i poczułem jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody, co w sumie stało się zaraz potem, bo zamówiony drink poleciał mi na głowę. Spiorunowała mnie tym swoim spojrzeniem, a na koniec jeszcze tak zamrugała nerwowo, a ja… ja jestem taki samotny… nawet Violette na mnie krzyczy… to przykre, bo nie czuję niczyjego ciepła… nikt nie da mi buzi w czółko… chcę do mamy!
Zamilkłem. Zamilkłem pierwszy raz od dwudziestu minut. Patrzyłem w czarne, koralikowe oczęta kaczuszki i mógłbym przysiąc, że zadziornie wystawiła mi język, którego nie miała.
-OBIAD! Ta kobieta, kiedyś mnie zabije, pomyślałem i podparłem się ramionami o brzeg wanny. Koncentrując wszystkie swoje siły na myśli ,,Wstawaj ty poszkodowany przez życie pasożycie”, zdołałem stanąć na nogi i zachować, jako taką równowagę. Chwiejnym krokiem ruszyłem do drzwi i już po chwili szedłem korytarzem, kierując się zapachem pomidorowego sosu do spaghetti. Wypolerowana żółtą chusteczką Violette kuchnia, lśniła rażącą w oczy, pedantyczną czystością. Na moment biel zlała się z bielą i zdawało mi się, że utkwiłem w wielkiej puszce wacików, jednak po chwili do moich oczu dotarła wielka niebieska bryła w różowe kwiatki, którą, jak się po chwili okazało, była pupa Violette. Kobieta schyliła się do najniższej półki lodówki i mamrotała nerwowo coś, co brzmiało mniej więcej jak ,,Gdzie do diaska jest ten ser…”. Spojrzałem przelotnie na związane złotymi sznurkami białe firanki, zdrowe, kolorowe kwiatki w okrągłych doniczkach i mały stoliczek, przy którym stały dwa niskie, plastikowe krzesła.
-Violette, gdzie są krzesła?
To, co nastąpiło potem, ledwo zostało zarejestrowane przez mój mózg. Jęknięcie bólu, głośne kopnięcie, latające przez pokój drzwiczki lodówki, rozerwana spódnica i wielkie koronkowe majtki, następnie szereg okrzyków, z których nie zrozumiałem ani jednego słowa. Podniosłem rękę i uderzyłem się w twarz mając nadzieję, że pomoże mi to w rozruszaniu komórek odpowiadających za rozumienie słów, które najwyraźniej zrobiły sobie drzemkę. Podziałało.
-… mówiłam, żeby nigdy mnie tak nie zachodzić od tyłu! Mówiłam! Jestem starszą kobietą, mam swoje lata! Takie niespodziewane naskoki są niewskazane dla mojego słabego serca! Krzesła są u tapicera! To nie powód, żeby prowokować u mnie wylew! To jest chore! Jak ja mogę pracować w takich warunkach?! No jak?! To się nie mieści w głowie! Gdyby nie duże płace już dawno by mnie tu nie było! Zachowuje się pan jak mój czwarty mąż! On kiedyś tak podszedł… wie pan, co się stało? Z przerażenia wyciągnęłam przed siebie ręce, a on wypadł przez okno! Chce pan tak skończyć?!- Groźnie zmrużyła oczy i impulsywnie gestykulowała każde słowo. Naturalnie zapatrzyłem się na jej wielkiego czarnego, pieprzyka, który zdawał się wściekać wraz z właścicielką. Tylko nie wybuchnij, tylko nie wybuchnij, prosiłem tak szczerze, jak jeszcze nigdy. – Czy pan mnie w ogóle słucha?!
-Yyy… tak, Violette… oczywiście… Proszę pozwól mi…
Podszedłem do niej i wyciągnąłem różdżkę. Patrzyła na mnie z przerażeniem mamrocząc nieme ,,nie”, kiedy końcem różdżki dotknąłem jej pieprzyka.
-Hetrikus mutalus papeno!
Z końca różdżki buchnął snop złotych iskier. Odsunąłem gwałtownie rękę i wpatrywałem się w skrawek światła, który otaczał pieprzyk. Znamię stawało się coraz bardziej kremowe i równało się z powierzchnią skóry.
-Widzisz Violette. Wystarczyło małe zaklęcie.
-Do czego?
-Do usunięcia tego ohydnego pieprzyka, ale już się nie martw. Usunąłem go.
-Jakiego pieprzyka?
To, co działo się potem było gorsze od tapicerskiej awantury ,,krześlarskiej”. Najpierw wielki wybuch. Wszędzie wokół mgła i jaskrawe drobinki fioletowych płomyczków. Kiedy mgła opadła odrzuciło mnie do tyłu tak, że cudem trafiłem na krzesło, bo przez moment miałem stu procentową pewność, że wyląduję na zimnych, białych kafelkach kuchni. Violette trzymała się za twarz. W pewnym momencie opuściła dłonie. Zamiast pieprzyka był… ogromny różowy kwiatek, który… śpiewał piosenkę ,,Zły on” w nawet lepszym wykonaniu niż samego Łozo. Kręcić, wkręcić, uwodzić i nęcić,
Kręcić, wkręcić, uwodzić i nęcić!
-CO PAN ZE MNĄ ZROBIŁ?!
-Ja… Violette ja to naprawię… naprawdę… już się za to biorę…- bredziłem nie do końca wiedząc, co mówię i robię. Już podnosiłem rękę z różdżką, kiedy kobieta krzyknęła jednym ze swoich wrzasków, które rozumiały tylko delfiny (Co mnie napadło na te głupie ryby?!).
-NAWET SIĘ PAN NIEWAŻ! WYTRZYMAŁAM ZAMIENIENIE MOICH SUKNI W SKĄPE SZATKI, ZNIOSŁAM SPALENIE MOICH WAŁKÓW, MACHNĘŁAM RĘKĄ, KIEDY WYSADZIŁ PAN MOJĄ MIOTŁĘ W POWIETRZE, ALE TO… TO JEST POWYŻEJ MOJEJ WYTRZYMAŁOŚCI! JA…
-Nie Violette! Nie mów tego…
-ODCHODZĘ!
-Nie! Proszę nie! Violette! Nie, nie, nie! Błagam!
Kiedy pakowała swoje rzeczy czołgałem się za nią po podłodze w rytm piosenki. Robić, uprawiać, wciąż się zabawiać,
Gryźć, całować, na górze dominować!
Obłapiać, testować, wszystko zdejmować,
Wzniecać, zapinać, gasić, przeginać,
Ujeżdżać, poskramiać, w przerwach coś nucić,
Wyjść do sklepu i już nigdy nie wrócić!
Trzask drzwi i już jej nie było. Niczym szczerbaty staruszek płaczący nad ostatnim zębem powlekłem się do pokoju. Rzuciłem się na łóżko i wpatrywałem w sufit.
-Nie łam się- powiedziało jedno z moich plakatowych osobowości- jak kocha, to wróci.
-Zamknij się- warknąłem i głęboko westchnąłem. Byłem w łazience i właśnie kręciłem loczki. Spojrzałem w lustro, a tam zobaczyłem różowego kwiatka tańczącego taniec Hula nad spaghetti. Śpiewał wciąż piosenkę ,,Zły on” i liściem wskazywał na prawo. Odwróciłem głowę wpatrując się w małą szafkę, gdzie trzymałem ręczniki. Nagle szafka się otworzyła, a spod ręczników wyrosła postać Violette. Krzyczała coś o jakimś liście…
-List… list… LIST!
Szybko podniosłem się z łóżka, co spowodowało lekkie zaćmienie i upadek przed biurkiem, ale w ostatniej chwili strąciłem ręką list.
Mr. Gilderoy Lockhart,
Sypialnia,
Błękitny dom,
Ul. Pokątna 7/3,
Londyn.
Siedząc na podłodze rozdarłem łapczywie kopertę. Plakaty na ścianach wyciągały szyję, aby móc odczytać wiadomość.
23. 08. 1992r.
Szanowny Gildeoroy Lockhart.
Z przyjemnością pragnę poinformować, iż pańskie najnowsze dzieło ,,Moje magiczne ja” już 22 tydzień znajduje się na liście bestsellerów.
W związku z tą miłą sytuacją serdecznie zapraszam na uroczyste spotkanie w księgarni ,,Esy i Floresy”, gdzie odbędzie się spotkanie z fanami. Na miejscu będzie reporter ,,Proroka codziennego” , który pod nazwiskiem samego Ministra prosi o wywiad i zdjęcie na okładkę. Uroczystość odbędzie się 24. 08. 1992r. o godzinie 14:00. Oczekuję szybkiej (mam nadzieję, że pozytywnej) odpowiedzi.
Serdecznie pozdrawiam i zapraszam.
Euzebiusz Florenc
Kochani! Dodaję nową część Jest krótka, ale myślę, że się spodoba. Właśnie biorę się za pisanie kolejnej notki Miłej zabawy! :*
*************************
Będąc ogarnięty koszmarnym nastrojem powlokłem się do domu. W trakcie drogi do Błękitnego Domu wyżywałem się na przydrożnych kamieniach raz po raz klnąc z bólu. Buty nie należały do najtwardszych… Parę razy wpadłem na słup, parę razy wpadłem na pomarszczone wiedźmy, parę razy przewróciłem uliczne stragany z pamiątkami. Przecież widać, że mam doła! Nikt mnie nie przytuli… Prychnąłem kilkakrotnie i parę kropel śliny spoczęło mi na brodzie. Niech to szlag! Z prawej kieszeni szaty wyjąłem różową chustkę i wytarłem gwałtownie twarz. Zostało na niej trochę pudru, ale trudno. Violette się tym zajmie. Nagle poczułem ciepły dotyk na ramieniu. Och… nareszcie ktoś dostrzegł jaki jestem przybity i samooootny…! Podciągnąłem głośno nosem, przybrałem minę skrzywdzonego dziecka z patologii i odwróciłem się, aby zobaczyć cóż to za niewiasta pragnie mnie dziś pocieszyć. O cholera! Niewiasta to, to z pewnością nie była. Łysy, bezzębny, z podkrążonymi oczami, gdzie jedno z nich było szklane, odziany w skrawki materiałów, które ktoś wyrzucił po zrobieniu firanek i… O matko! I ten odór...
-Może amulecik?- przybliżył twarz, tak że wysunąwszy się centymetr do przodu mógłbym zbadać DNA jego owłosienia nosowego. Z jego ust wyleciała zielona mgiełka. Nie koloryzuję! Poczułem atakującą mnie armię zgniłych jaj, skarpetek nie pranych od dwudziestu lat, sera zjedzonego przez artylerię białych robaczków i spoconej drużyny Quidditcha (Zdecydowanie to ostatnie jest najgorsze…).- Ocali pańskie cudne liczko od niebezpieczeństwa…
-Nie… dziękuję… - powiedziałem słabym, ledwo przytomnym głosem, który zazwyczaj obwieszczał prędką wizytę w toalecie… niezbyt przyjemną wizytę…
Wstrzymałem oddech i postanowiłem zebrać się w sobie. Obróciłem się na pięcie i… no, uciekłem. Niebyło to zbyt uprzejme, ale w chwili zagrożenia otruciem i zabarwienia skóry na nieznany jeszcze światu odcień zieleni , było to konieczne. Przebiegłem szybko trzy przecznice i wstrzymując odruchy wymiotne wpadłem (No oczywiście!) na główne drzwi domu… Cholera jasna! Otworzyłem je tak gwałtownie jak tylko mogłem, czego prawie od razu pożałowałem, bo pacnęły mnie mocno w te wspomniane już wcześniej „zgrabne pośladki”. Zapiałem niczym kogut czochrany za swój czerwony grzebień i pobiegłem przez korytarz do błękitnych drzwi pokrytych brokatem. Niczym oparzony waliłem w nie pięścią. Po chwili usłyszałem stłumione, męskie ,,Idę już, idę… pali się, czy co?!”, a moment później w drzwiach stała grubsza kobieta o ciemnej karnacji, czarnych włosach związanych na wałkach i brązowych oczach o groźnym spojrzeniu. Miała na sobie błękitny fartuch, a w prawej ręce trzymała małą, żółtą ściereczkę do kurzu.
-Witaj Violette.
Rzuciłem szybko mówiąc do jej ogromnego, owłosionego, czarnego pieprzyka na brodzie, który od zawsze, mimowolnie przyciągał moją uwagę. Żołądek odezwał się ze zdwojoną siłą. Padłem na podłogę i przeszedłem pod nogami Violette. Nogi same wiodły mnie w stronę łazienki. Mocnym kopniakiem otworzyłem drzwi (nie mam pojęcia jak to zrobiłem) i… zwróciłem do wanny. Nie wiem ile tak leżałem obejmując mydelniczkę i szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa do gumowej kaczki. Nagle niczym wybuch z armaty zabrzmiał głos Violette.
-Hahaha! Toś się pan urządził! A mówiłam! Mówiłam, że alkohol źle wpływa na żołądek!
-Violette… to nie alkohol…
-Oczywiście! Wszyscy jesteście tacy sami! Tak jak mój trzeci mąż. Zawsze mówił, że jest trzeźwy jak niemowlę. Jasne, a nogi uginały się pod nim ze zmęczenia?
-Vio…
-Nie, nie drogi panie. Nie będę się użerać z pijakiem! Idę zrobić obiad!
Kątem oka zobaczyłem, jak chwyta się pod boki i wychodzi zatrzaskując za sobą drzwi do łazienki. Położyłem głowę na oparciu wanny i kontynuowałem rozmowę z kaczką. Nagle ktoś krzyknął z taką siłą jakby to moje własne uszy wydzierały się do siebie nawzajem.
-PRZYSZEDŁ LIST! Dzięki Violette, pomyślałem, właśnie skróciłaś mi życie, o co najmniej pięć lat.
Notka „głupolowata”, ale taki miałam nastrój ;D Czytajcie i śmiejcie się!
Zapewne to ostatnia notka przed świętami, a więc…
Życzę Wam KOCHANI, aby jedzonka było tylko, że sam McDonald by nie pogardził (wiem, że bezsensu xD), aby rodzice nie śpiewali Wam przed snem Last Christmas, aby ogień w kominku nie spalił Wam dywanu (co za debil wkłada dywan do komina?!), aby na choince działały wszystkie lampki, bo jak nie to… to nie, aby Mikołaj zgubił u Was worek z prezentami (chociaż wolałabym, aby gubił rzeczy u mnie xD), aby młodsza część rodziny zechciała wyjechać na emigracje, aby dziadkowie zamienili emeryturkę w czek dla „biednych, potrzebujących” wnuków, aby spodnie były nie za ciasne, sukienki nie za długie, a… tego nie napiszę WESOŁYCH ŚWIĄT!
Do życzeń dołącza się Voldemortek
Och… całe szczęście. Ucieszyłem się na widok szyby w dębowych drzwiach prowadzących do wnętrza restauracji. Oblizałem koniuszki palców i zakręciłem loczek, który niezdarnie zwisał koło lewego ucha. Z prawej kieszeni szaty wyjąłem malutki grzebyczek i przeczesałem dopiero, co depilowane brwi. Bolało, ale… było warto. Mały niezbędnik schowałem, zwilżyłem językiem usta i nonszalancko puściłem oczko do mego własnego odbicia. Z gracją cofnąłem się o jeden krok i efektownie(czyt. „zamaszyście”) otworzyłem drzwi. W restauracji zapanowała cisza. No… prawie, bo po całym pomieszczeniu panoszyła się irytująca melodia, której jedynym sprawcą był mały złoty dzwonek obwieszczający przybycie nowej duszyczki łaknącej zimnego, agrestowego koktajlu z parasolką. Raźnym krokiem ruszyłem ku ladzie ignorując natarczywe spojrzenia fanek. Kocham te dziewczyny, ale byłem przecież w interesach, a biznes jest biznes. Postanowiłem nie patrzeć w te piękne oczy wpatrujące się w mój męski podbródek, odchylone ramiona i zgrabne pośladki. Zignorowałem nawet te mdlące panie, które zazwyczaj oczekiwały akcji usta- usta. Stanąłem przy ladzie i nacisnąłem na dzwonek, który wydał z siebie pisk, który można by nazwać pogawędką delfinów. No dobra… debato- dyskusją, w której uczestniczy każdy szanujący się obywatel miasta delfinów. Czasem zastanawiam się skąd u mnie takie głupie skojarzenia. Psycholog mówi, że to brak matczynej miłości, ale do brzegu, do brzegu… W restauracji rozpoczęły się zwykłe rozmowy i wszystko powoli wracało do normy, którą, powie ktoś, bezczelnie zburzyłem. Nagle coś głośno huknęło, tzn. tak głośno, że tylko ja to słyszałem, bo jako jedyny nie byłem zajęty rozmową. Usłyszałem szereg przekleństw, a potem ujrzałem wielki dekolt i to tak nagle, że aż spadłem z krzesła. Kilka dziewczyn z pobliskiego stolika zaniosło się histerycznym chichotem, ale wystarczyło jedno spojrzenie, aby umilkły, spuściły wzrok i tak się speszyły, że można by je pomylić z grządkami pomidorów na działce mamu… nieważne. Szybko podniosłem się z podłogi i poprawiłem tiarę, która przechyliła się na prawe oko, tak że jedyną rzeczą, którą widziałem była lewa strona „Melancholii”(czyt. parę wesolutkich dziewczyn mówiących przyciszonymi głosami i co chwilę spoglądających w moją stronę). Wstałem i szybko stuknąłem palcami w rondo tiary, a ta przechyliła się na lewe oko. Zwiedziłem wzrokiem prawą część restauracji o takim samym wystroju jak i lewa (wesolutkie panienki i ich skryte spojrzenia, westchnienia, odlot do krainy marzeń).Niech to szlag, zdusiłem w sobie te parę słów i doprowadziłem stan mojej głowy do porządku.
Zamrugałem kilkakrotnie powiekami, bo wręcz nie mogłem uwierzyć w to, co ujrzałem. A raczej, kogo. Barmanka… piękna... boska, urocza, idealna… Idealna dla mnie! Na widok jej pięknych złocistych loków opadających na smukłe ramiona poczułem, ze mógłbym się z nią dzielić moim szamponem, a nawet odżywką. Nagle zapragnąłem, aby jej długie rzęsy zechciały muskać me policzki, aby jej ponętne, pełne usta spoczęły na mych ustach, aby jej delikatne dłonie oparte na ladzie podniosły się w górę i dotknęły mej szyi. Włosów nie, bo mi zepsuje fryzurę, ale szyję ofiaruję jak najchętniej. Mój wzrok powędrował odrobinę niżej i dostrzegłem (trudno było nie dostrzec!) te walory, które odrzuciły mnie w tył i pozostawiły uraz na psychice spowodowany szokiem. Uniform wspaniale układał…
-Zamawia pan coś, czy dalej będzie się pan wpatrywał w mój biust?
Idealna brutalnie wyrwała mnie z rozmyśleń. Zacząłem się jąkać, a cała ma pewność ulotniła się wraz z dostrzeżeniem groźnych iskier w jej spojrzeniu.
-Ja… ja tylko… ja… koktajl agrenantowy. To znaczy agrantowy. To jest agrastano…
-Gilderoy? – przez salę przeleciał głos ratunku, który dotarł, aż do mnie i ocalił od całkowitego upokorzenia.
-Och Dumbledore! Jak miło cię widzieć! Właśnie zamawiałem u tej wspaniałej damy dwa koktajle agrestowe. Mam nadzieję, że się napijesz?
-Gilderoy, naprawdę dziękuję, ale właśnie wracam z obiadu i czuję, że jeśli wleję do żołądka, choć jedną kropelkę, to możemy mieć tu rewolucję. Liczę więc, że droga pani- tu zwrócił się do barmanki i obdarował ją jednym ze swych uprzejmych uśmiechów- wskaże nam stolik koło okna i przyniesie jeden koktajl i… paczkę dropsów, na które miejsce znajdzie się zawsze.
-Oczywiście, zapraszam. Zaraz przyniosę zamówienie.- powiedziała barmanka i posłała nam dwa spojrzenia. Pierwsze, serdeczne i przyjazne Dumbledorowi, drugie, chłodne i pełne dezaprobaty mnie. Cóż to, za kobieta! Ach…Skierowaliśmy się do wspomnianego wcześniej stolika. W tym samym momencie odsunęliśmy krzesła, jednak odrażający zgrzyt ich nóg o podłogę był niemożliwy do usłyszenia. Ku mej radości zniknął pod odgłosami rozmów innych klientów restauracji.
-Gilderoy… domyślasz się, dlaczego poprosiłem cię o to spotkanie?
Zacząłem się bawić kwiatkiem i dla lepszego efektu zwlekałem z odpowiedzią. Udam, że wiem.
-Tak… domyślam się…
-A, więc zgadzasz się?
-Oczy… ale, na co?
-Na posadę nauczyciela obrony przed czarną magią w mojej szkole.
No i mnie zamurowało. Ja? Ja nauczycielem? No tak… rozumiem, że jestem wzorem do naśladowania i wielu chciałoby zgłębić tajemnice mego sukcesu i … mocy, ale tak od razu nauczycielem?!
-Nie sądziłem, że pójdzie, aż tak szybko!- Dumbledore powiedział uradowanym głosem i już podnosił się z miejsca.- Wybacz, ale mam umówione spotkanie z ministrem. Muszę lecieć. Wszelkie informacje o Twojej nowej posadzie wyślę sową. Do zobaczenia i… dobrego koktajlu!- dodał na widok barmanki idącej ku nam z tacą.
Powiedział „dropsy wezmę na wynos”, wręczył jej kilka sykli i już go nie było. Pozostawił mnie w całkowitym szoku. Podczas mojego „niekontaktowania” zabawa z kwiatkiem stała się drastyczną szamotaniną i nagle wazon wzbił się w powietrze (nie mam pojęcia jak to zrobiłem), a cała jego wodna zawartość spoczęła na… na barmance… Spojrzałem na nią swym nadal nieprzytomnym wzrokiem i zaraz potem poczułem, że ktoś ściąga mi z głowy tiarę, a następnie… następnie byłem mokry i klejący od koktajlu agrestowego. Barmanka odeszła, a ja niczym skarcony pies doczołgałem się do drzwi pamiętając o tym by nie patrzeć na swoje odbicie w szybie.
Pamiętnik boskiego Lockiego trafił w moje łapki xD
Pisząc jedynie pam. Voldemorta mogę troszkę oszaleć xD Wkrótce stanę się seryjną morderczynią-psychopatką xD Pam. Gilderoy'a trochę mi pomoże xD
Chcę opisywać II tom HP. Będę jednak dodawać nowe wątki i wydarzenia.
Zapraszam do notki i... komentowania xD
*********************************
Jedyną rzeczą, którą czułem był delikatny zapach wanilii. Obróciłem się na prawy bok i ujrzałem uśmiechniętą, strzelającą na wszystkie strony bielą swoich równych zębów, postać machającą do mnie z czarno białej fotografii. Jej lśniące loki opadały czarująco na czoło i dodawały nieprzytomnego uroku i słodyczy. W dużych, roziskrzonych oczach jaśniały radosne iskierki. Tak...to prawda. Jestem nieziemsko przystojny, pomyślałem i na mej twarzy pojawił się niezamierzony uśmiech. W pełni zasłużyłem na pięć nagród, na Najbardziej Czarujący Uśmiech tygodnika ,,Czarownica. Uchyliłem lekko oczy i zaraz oślepiło mnie niemiłosiernie jasne światło. Wyjąłem różdżkę spod poduszki i wycelowałem ją w okno, czyli jak mniemałem gdzieś po środku prawej ściany. Mruknąłem jakieś niezrozumiałe słowo i usłyszałem straszliwy huk rozbijanego szkła, a po chwili zwykły uliczny gwar. Cholera... ,a zasłony dalej niezasłonięte. Niech to szlag... kilkakrotnie zamrugałem powiekami starając się przyzwyczaić oczy do jasności wlewającej się do mojego pokoju. Spojrzałem z rozczarowaniem na moją 8, 5 calową różdżkę. Heban i róg jednorożca, a nigdy nie trafia. Też mi coś... Odgarnąłem na bok pachnącą, puszystą, ciepłą pościel i powoli zmieniłem pozycję z leżącej na siedzącą. Lekko zakręciło mi się w głowie, lecz już po chwili wszystko było w jak najlepszym porządku. Rozejrzałem się po moim przestronnym pokoju. Błękitne ściany pasujące mi do oczu, kryształowe lampy mieniące się tysiącami, ba milionami kolorów. W rogu pokoju stało piękne mahoniowe biurko, którego blat prawie całkowicie pokrywały moje podobizny. Po przeciwnej stronie dwie sosnowe szafy o różnych wielkościach. Pierwsza (mniejsza), skrywała egzemplarze książek mojego autorstwa, parę piór, kilkadziesiąt kartek pergaminu i sześć buteleczek atramentu. Każdy w innym kolorze. Druga (większa), kryła w sobie mniejszą część moich szat. Resztę trzymałem w garderobie wielkości przybliżonej do Wielkiej Sali w Hogwarcie. Czasem się tam gubię. Z każdej ściany uśmiechało się do mnie moje własne ja.
- Witaj Gilderoy. Miłego dnia. - powiedziało jedno z moich tożsamości, w pięknej drapowanej szacie koloru jaśminu i wypisanym na twarzy ,,Spójrz w lustro."
-Dzień doooooobry. - grzecznie odpowiedziałem, jednocześnie próbując opanować potężne ziewnięcie.
Kierując się przesuwającym po mnie spojrzeniu plakatowego Lockharta spojrzałem w lustro i przyjacielsko pomachałem memu odbiciu. Wstałem z łóżka i podszedłem bliżej.
-Aaaaaaaaaaaaaa ! - krzyknąłem przeraźliwie na widok mego porannego wizerunku.
Każdy włos sterczał w inną stronę, a pod oczami ciemniały dziwne cienie. Z zawrotną szybkością przebiegłem cały pokój i nie zdążyłem wyhamować przed samymi drzwiami. Cholera! mój nos! Z rozmachem otworzyłem białe ,,spiskowce" i wybiegłem na korytarz. Nawet nie poczułem lodowatego zimna pistacjowych kafelek. Różowe ściany zawirowały mi przed oczami i prawie, że rozbiłbym sobie głowę (tak do kompletu z nosem, bo do tanga trzeba dwojga). Skręciłem w lewo i lekko zasapany usiadłem na brzegu wanny. Olbrzymia łazienka lśniła czystością. Błękitne rolety do połowy przysłaniały duże okna. Ściany pokrywała śnieżnobiała farba, a podłogę jasne, drewniane deski przykryte czterema warstwami bezbarwnego lakieru. Biała, marmurowa wanna na grubych rzeźbionych nogach stała po samym środku łazienki. Na jej brzegach rozsypano płatki róż, które lekko i delikatnie łaskotały zmysły. Nad nią wisiał piętnastoramienny świecznik, którego aktualnie nie rozjaśniał ani jeden język ognia. Pomiędzy oknami stała zgrabna umywalka z owalnym lustrem przedzielonym na dwie połowy. Prawa była normalna i przedstawiała rzeczy w ich naturalnym rozmiarze, za to lewa pięciokrotnie wszystko przybliżała. Podbiegłem szybko do małej białej szafki stojącej w rogu łazienki i wyjąłem z jej wnętrza prostownicę i lokówkę. Kocham mugoli, za wynalezienie tych dwóch cudeniek. Uśmiechnąłem się skrycie i podbiegłem do umywalki. Odkręciłem pokryty złotą farbą kurek i w złączone ręce nabrałem wody, którą umyłem twarz. Spojrzałem w lustro. Najświętszy Merlinie, coś Ty uczynił! Te nieznośne kędziorki! Będę miał migrenę. To pewne... Podłączyłem elektroniczny sprzęt do gniazdka, które zainstalował mi jakiś mugol, poczym otworzyłem górną półkę, z której wyjąłem tonik i krem przeciw zmarszczkowy oraz korektor i truskawkowy balsam do ust. Dane kosmetyki wykorzystałem zgodnie z ich upiększającym przeznaczeniem, a w tym czasie prostownica dostatecznie się rozgrzała. Uchwyciłem jej koniec i prostowałem me nieznośne kosmyki. Od razu nabrały miękkości i aksamitnego blasku. Następnie sięgnąłem po lokówkę i nakręciłem parę uroczych pasm na gorącą, poranną przyjaciółkę. Teraz jest... idealnie. Odwróciłem się na pięcie i powoli przeszedłem przez korytarz. To znaczy chciałem to zrobić, ale przejmujący chłód płytek mi na to nie pozwolił. Podbiegłem, więc szybki do białych drzwi mego pokoju i otworzyłem je z równie dużym rozmachem jak wcześniej. Podszedłem do większej z szaf i oparłem dłonie na ich pozłacanych gałkach. Szybko pociągnąłem je do siebie, a przed mymi oczami ukazał się rząd różnokolorowych szat. Na dolnej półce znajdowały się przepiękne, błyszczące trzewiki, za to na górnej całe mnóstwo tiar i ozdób do włosów. Przejechałem ręką po wszystkich tkaninach i westchnąłem z rozczarowaniem. Nic odpowiedniego... Obróciłem się i skierowałem w stronę łóżka. Stopy miałem prawie zamarznięte, więc skusiłem się na założenie różowych kapci-króliczków, które przesłała mi mama w prezencie urodzinowym. Podszedłem do biurka, skąd uśmiechały się do mnie dziesiątki mych podobizn. Na środku leżała koperta. Sięgnąłem po nią i zaraz trzymałem ją w dłoni.
Mr. Gilderoy Lockhart,
Sypialnia,
Błękitny dom,
Ul. Pokątna 7/3,
Londyn.
List został przyniesiony wczoraj wieczorem. Jeszcze bolą mnie palce od dzioba pięknej sowy śnieżnej, która najwyraźniej się na mnie uwzieła. Akurat brałem kąpiel w różanym olejku eterycznym. Kiedy tylko dostałem go w swoje ręce, natychmiast go otworzyłem. Już taki mam nawyk. W środku znalazłem dość niecodzienną wiadomość. Wciąż wydawało mnie się to niemożliwe, jednak ten sam list trzymałem teraz w ręce. Powolnie wyjąłem pergamin z koperty i postanowiłem jeszcze raz zapoznać się z jego przesłaniem.
18. 08. 1992r.
Drogi Gilderoy Lockhart.
Mam dla Ciebie bardzo atrakcyjną propozycję. Spotkajmy się 23. 08. 1992r. o godzinie 15 w restauracji ,,Melancholia" na Pokątnej. Proszę Cię o szybkie potwierdzenie spotkania.
Albus Persiwal Wulfryk Brian Dumbledore
Ps. Ubierz coś oliwkowego. Będziemy do siebie pasować.
Czego on może ode mnie chcieć, kołatało się po mej głowie. Spojrzałem na zegarek zawieszony nad łóżkiem.
- 14:40 ?! Aż tak długo spałem ?!
Po raz kolejny biegłem w stronę drzwi i... tak... po raz kolejny rozbiłem nos.
-Cholera jasna! - krzyknąłem jeszcze głośniej niż poprzednio, odruchowo przykładając ręce do twarzy.
Oczy napełniły się łzami bólu. Złamany. Dlaczego akurat teraz?! Niezdarnie wyjąłem różdżkę zza gumki od spodni piżamy i wycelowałem ją w nos. Błagam! nie zawiedź mnie!
-Episkey!
Nos szybko się nastawił. Najpierw parzył gorącem lecz po chwili stał się zimny. Ogromny siniak zniknął, a łzy przestały napływać do oczu. Dziękuję! Po raz kolejny otworzyłem drzwi i wybiegłem na zimny korytarz. Muszę przyznać, że pokochałem cieplutkie kapcioszki -króliczki. Nigdy nie było mi tak dobrze w nogi. Podbiegłem do drzwi znajdujących się naprzeciw mnie i po chwili stałem w olbrzymiej sali zapełnionej dziesiątkami szat, butów i dodatków. Jaki to miał być kolor? Aaa... oliwa. Postarałem się objąć cały pokój jednym spojrzeniem i znaleźć tą jedną jedyną szatę. Jest! Była na samym końcu. Podszedłem do niej wolno, ostrożnie, dokładnie stawiając każdy kolejny krok. Prawdopodobieństwo rzucenia ponownego, prawidłowego zaklęcia było jak jeden do miliona, więc odpowiedzialniej było zachować czujność. W końcu doszedłem do szaty i przejechałem dłonią po jej aksamitnej powierzchni. Zdjąłem z wieszaka i szybko się przebrałem odwieszając na jej miejsce piżamę. Sięgnąłem na wyższą półkę i wyciągnąłem piękną oliwkową tiarę szytą na miarę tak, aby pasowała idealnie na obwód mej głowy i aby nie niszczyła mi fryzury. Już byłem w połowie sali, kiedy zorientowałem się, że mam na stopach króliczki. Szybko zawróciłem i ubrałem lśniące czarne trzewiki z zakręconymi noskami. Kapcie rzuciłem gdzieś w kąt. Spojrzałem na zegarek. 15:50. Z zawrotną szybkością wybiegłem z domu cudem unikając kolejnego upadku. Nawet nie wiem jak to się stało, ale po zaledwie paru sekundach stałem przed wejściem do restauracji ,,Melancholia".
*****************************
Wiem, że list powinien mieć inny wygląd ALE nie mogłam doprowadzić go do porządku na panelu admina. Potem się jeszcze z tym pomęczę. xD