Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Pamiętnikiem opiekuje się Meg

  32.Powrót do domu i wspomnienia z ostatnich dni w szkole
Dodał Malfoy Piątek, 25 Stycznia;, 2008, 14:55

O jej:) Ile Was tu^^ wielkie dzięki za tyle komentarzy! Pozdrawiam Limonkę, Marzenę, Aryę, Magdę Potter, Sophie, Tonks,Aśkę - buziak dla Was:*! Co do pytania M. Potter: nie, wpisy z bloga możesz przeczytać tylko na mysteriousff.mylog.pl :) No to zapraszam do 32. noci i życzę super ferii tym, którzy zaczynają je dziś, jak ja na przykład :D
***
11:12, Ekspres Hogwarcki, trasa Hogwart-Londyn

Nie, no pewnie! Przecież Potter zawsze wyjdzie cało i jeszcze prawie go orderem odznaczą za zwykłe złamanie regulaminu szkolnego… to przecież jasne!
Hm, no dobra, przejdę do sedna.
W dzień po ukończeniu wszystkich egzaminów obudziłem się wcześnie, choć miałem szczery zamiar wylegiwać się do późna; rzecz jasna, nie było mi to dane. Goyle, Crabbe i inni skakali po dormitorium, bijąc się poduszkami i obrzucając karmelkami, znalezionymi w skrytce Goyle’a (każdy wie, że Goyle to łasuch i że ukrywa słodycze w szczelinie między deskami pod łóżkiem tuż przy ścianie). Robili mnóstwo rwetesu, który moim zdaniem obudziłby nawet gajowego na błoniach wiele stóp dalej. Rad nierad, wstałem czym prędzej i ubrałem się, jeszcze nie widząc na oczy (było dopiero wpół do siódmej). Ledwo zwlokłem się do salonu i padłem na fotel przed wyziębionym kominkiem, gdy gdzieś na górze huknęły drzwi i w chwilę później na schodach ukazała się Pansy. W biegu spinając włosy, zawołała półgłosem pełnym entuzjazmu:
-Słyszałeś, co się działo wczoraj w nocy na trzecim piętrze?
-Nie, nic nie wiem… a co?- z trudem powstrzymałem ziewnięcie. Pansy była pełna energii ale nie działało to na mnie specjalnie dobrze. W dodatku stwierdziłem, że mam na wpół rozpuszczonego karmelka we włosach a to już była masakra.
-Co, kolejna bitwa na słodycze?- spytała na widok mej przerażonej miny i gestów, z trudem powstrzymując śmiech.- Daj, wyjmę ci to.
-Nie ręką!
-No pewnie, że czarami, ty głuptasie. Reducto! Chłoszczyść!
-Dzięki… -z ulgą przesunąłem sobie dłonią po włosach.- No i co z tym trzecim piętrem?
-Tylko się nie denerwuj… Potter, Granger i Weasley przeszli wczoraj przez Zakazany Korytarz i zabili Quirrela.
-CO?!- omal nie zerwałem się z fotela. –Żartujesz! Skąd wiesz?
-Nie żartuję. Podobno Quirrel chciał zabić Pottera, chyba pokłócili się o coś, co było w korytarzu ukryte, Quirrel chciał to ukraść, a Potter mu w tym przeszkodził.
-O rany… nie mieści mi się to w głowie! Potter? Nie wiesz, co tam było w tym korytarzu? Jak się tam dostali, skoro był zablokowany?
-Nie wiem więcej niż ty, myślę, że jak pójdziemy na górę, to wszystkiego się dowiemy, w szkole pewnie już huczy.
-Dobra.- podniosłem się i ruszyliśmy w stronę chimery. Zanim dotarliśmy do Sali Wejściowej, przypomniałem sobie coś.
-A co z Potterem…? Nie żyje…?- zapytałem i chyba musiało coś niecoś z tej nadziei zabrzmieć w mym głosie, bo Pansy spojrzała na moją minę i wybuchła śmiechem, a gdy się uspokoiła, powiedziała głosem nadal drżącym od rozbawienia:
-Żyje, ale jest w skrzydle szpitalnym. Tamtym dwojgu nic się nie stało.
-Ach… to… to dobrze.- westchnąłem z przymusem i weszliśmy do Sali.
Było dość wcześnie rano i zazwyczaj o tej porze w weekend Sala byłaby jeszcze pusta, ale dziś wyjątkowo dużo ludzi zgromadziło się tak wcześnie rano, oczekując na śniadanie. Dominowali wśród nich Gryfoni, którzy znaleźli się w centrum zainteresowania.
-Chodźmy podsłuchać, o czym mówią, może się czegoś dowiemy.- zaproponowałem i zbliżyliśmy się chyłkiem do grupy uczniów z Gryffindoru. Nie mieli żadnych rewelacji, zresztą wszystko, co my już wiedzieliśmy, było podobno ściśle tajne i w ogóle nie powinno przeniknąć. Krążyła pogłoska o tym, jakoby w tajemnym korytarzu ukrywany był przez rok Kamień Filozoficzny, a na pomoc Potterowi przybył sam Dumbledore.
-Super.- szepnąłem, gdy odsunęliśmy się od nich w cień filaru.- Wiesz, co to jest ten cały Kamień? Już myślałem, że to będzie coś extra, a oni tylko jakiś kamień…
-To nie jest do końca kamień, Draco. Nigdy nie słyszałeś o wynalazku alchemików, zmieniającym metal w złoto i dającym nieśmiertelność?
-Nie… raczej nie. I mówisz, że to było w naszej szkole w jakimś durnym korytarzu?
-Na to wygląda,
-Ale przecież Gringott jest sto razy bezpieczniejszy!
-Nie do końca, Draco.- powiedział ktoś za moimi plecami. Kiedy się odwróciłem, okazało się, że to Brad Petersen. –Znajomi mówili mi, że tam mają smoki, labirynt i inne takie, ale to nic w porównaniu z kryjówką pod skrzydłami naszego dyrektora. Przecież oni mają go za największego czarodzieja na świecie… więc kto wolałby ukryć Kamień Filozoficzny w Gringottcie, mając pod bokiem Dumbla?
-Ciekawa hipoteza.- mruknąłem niechętnie.-I przepraszam cię bardzo, ale nie znam twojego imienia.
-Nie ma sprawy, Brad jestem, miło mi.- ciemnowłosy wyszczerzył zęby i uścisnął mi dłoń tak serdecznie, że aż mnie zemdliło. Rany Boskie, jaki matołek! -Pansy mi o tobie mówiła.
Spojrzałem na nią wymownie na co ona wzruszyła ramionami i wyjaśniła z niecierpliwością:
-Oj, no bo pytał, czy my się przyjaźnimy i czy cię lubię.
Poczułem, że jest mi trochę za duszno w Sali Wejściowej ale za nic nie chciałem tego zdradzić. Nakazałem sobie spokój i spytałem wyniośle Petersena:
-Słuchaj, chcesz czegoś konkretnego od nas, Brad?
-Nie, przyszedłem pożegnać się z Pansy… rodzice zabierają mnie już wcześniej, bo mieszkamy w Inari.- znowu wyszczerzył zęby a ja pomyślałem w duchu: „No, przynajmniej tyle tego dobrego, że Pansy mieszka w Londynie a on w jakimś Inari.” Zanotowałem w pamięci, że muszę sprawdzić w atlasie, gdzie to jest.
-Aha, no to w takim razie cześć, będę w Wielkiej Sali.- rzuciłem, bo zobaczyłem, że już wpuszczają do środka na śniadanie. Pansy jednak złapała mnie za ramię i poprosiła:
-Czekaj… No to cześć, Brad.- uśmiechnęła się do niego uprzejmie i ruszyła za mną. Nie ukrywałem swego zdumienia.
-Nie chciałaś się pożegnać z Bradem?- zapytałem. Pansy doskonale wychwyciła ironię.
-Nie, nie miałam ochoty.- odpowiedziała mi tym samym tonem.- Możesz przestać mi nim dokuczać?
-To niech on już spłynie do tego Inari, Bóg wie gdzie to jest.
-Inari leży w Finlandii przy granicy z Rosją, nad jeziorem o tej samej nazwie. Kilkadziesiąt kilometrów na zachód znajduje się jeden z najpiękniejszych parków narodowych, Lemmenjoki.
-No, no… on ci to powiedział?
-Tak, on. Pokazywał mi też zdjęcia. Tam jest naprawdę pięknie, nie powinieneś tak się boczyć. Mówiłam ci już, że mam go gdzieś.
Bez słowa zajęliśmy swoje miejsca a po śniadaniu znów poszliśmy do salonu; musieliśmy dokończyć pakowanie a Pansy chciała jeszcze oddać coś do biblioteki. Ogółem nie działo się nic ciekawego, choć pewnie w wieży Gryfonów huczało ale ja jakoś nie miałem ochoty na zdobywanie większej ilości informacji i pasjonowanie się „bohaterstwem” Pottera. Ciekaw byłem natomiast, ile prawdy było w krążących po Hogwarcie pogłoskach ale z tym nie zamierzałem się wychylać. Tak doczekaliśmy wieczornej uczty pożegnalnej i ceremonii wręczenia Pucharu Domów… no, pomyślałem, przynajmniej to była jakaś pociecha- przez wybryki Potterowskiej bandy wysforowaliśmy się do przodu jak chyba nigdy wcześniej. Ależ Kiedy już wszyscy usiedliśmy i…

11:59, Ekspres Hogwarcki, trasa Hogwart-Londyn

Napadli na mnie Ślizgoni i zarzucili mnie słodyczami z wózka tej starej babki, co zwykle obwozi o 11 słodycze i napoje. Nawtykali mi za wieczne ślęczenie nad „tymi bazgrołami” i pogrozili, że jeśli nie poświęcę im uwagi chociaż na pięć minut, w mojej bieliźnie znajda się trzy tresowane myszy, które Drawers dostał w prezencie kilka tygodni temu od wujka z Normandii. Musiałem im ulec i trochę się rozbawiłem. No dobra, ale wracajmy do faktów.
…i wstał Dumbel, ogłosił nasze zwycięstwo. Nie ma co, naprawdę super nam poszło… z ogromnej satysfakcji omal nie zdemolowaliśmy naszego stołu. Stary pogratulował nam zwięźle i uprzejmie a zaraz potem dodał, że w wyniku ostatnich wydarzeń musi przyznać jeszcze trochę punktów… rzecz jasna, Gryfonom. No i przyznał… a jak to zrobił, to okazało się, że to oni wygrali. I za co, pytam się?! Za co te punkty? Za rozsądek i logikę Granger? Za męstwo Pottera i tej niedołęgi Longbottoma?! Oooo, wiele bym dał, by dowiedzieć się z najdrobniejszymi szczegółami, czy faktycznie zeszłej nocy Święta Trójca tak się odznaczyła, czy też dyrek zwyczajnie ratował tyłki bedącym na szarym końcu w końcu on sam dorastał w Gryffindorze… niemniej nie było to zachowanie fair naszym zdaniem, ale cóż… pokonamy ich za rok i to tak, że nawet gdyby sam Minister Magii przyznał każdemu Gryfonowi po trzysta punktów, to i tak nas nie prześcigną!
Ojej, chyba powinienem kończyć… Crabbe macha mi przed oczyma wymownie jedną z myszy Drawersa… swoją drogą, dobry właściciel nie powinien pozwalać, by ktoś inny zabawiał się jego zwierzątkami, mam rację?

20:04, w domu, mój pokój

Byłbym zapomniał. Wyniki egzaminów! Ogłosili je na kilka dni przed nieszczęsną dla Quirrela nocą (A propos, zapamiętać: pogadać na ten temat z ojcem. Zapewne będzie coś wiedział, niemożliwe, by Dumbel zatuszował wszystko przed Ministerstwem!).
Wracając do wyników, cóż: może nie są specjalnie zachwycające, niemniej dostałem przed chwilą od ojca złotego galeona a skoro on jest kontent, to znaczy, że wszystko gra :P


Wyniki egzaminów końcowych
Uczeń: Draco Malfoy
Rok: I
Wychowawca: Severus Snape

Eliksiry: 87% (P)
Historia magii: 50% (Z)
Obrona przed czarną magią: 90%(P)
Transmutacja: 54% (Z)
Zaklęcia: 78% (Z)
Zielarstwo: 68% (Z)



POZYTYWNE

Wybitny : 100% - 95%
Powyżej oczekiwań: 94% - 86%
Zadowalający: 85% - 51%

NEGATYWNE

Nędzny: 49% - 40%
Okropny: 39% - 20%
Trolla: 19% - 0%


Podpisano przez:
Radę Pedagogiczną w składzie:

Severus Snape
Anthony Binns
Damson Quirrel
Minerva McGonnagall
Filius Flitwick
Pomona Sprout

oraz
dyrektora Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart-
Albusa Percivala Wulfrika Dumbledore’a

Albus Percival Wulfrik Dumbledore

No to cześć, spadam na kolację.

[ 11 komentarze ]


 
31. Egzaminy i dziwne wydarzenia coraz bardziej dają się nam we znaki
Dodał Malfoy Niedziela, 13 Stycznia;, 2008, 20:22

Wielkie dzięki za komentarze;)
1)Ktoś:P : dzięki;)
2)Arya: nie mylisz się... dzięki;)
3)Parvati Patil: bardzo dzięki;)
4)Marzena: wielki dzięks;))o tyle, miłego czytanka:)


8:11, Salon Ślizgonów

Zaczęły się egzaminy. Mam za sobą zielarstwo i zaklęcia a dziś w południe zdaję transmutację, potem zaś astronomię. Mam nadzieję, że McGonnagall zapomniała o swojej groźbie. Więcej potem, muszę lecieć na powtórkę.

11:17, Wielka Sala … zostały 43 minuty do egzaminu z transmutacji

Rany, jak ja mam już dość! Chociaż tyle tego dobrego, że potem już z górki: eliksiry jutro a pojutrze historia magii. Siedzę sobie z Crabbem i Goylem i czekamy na Pansy, która pobiegła po podręcznik do dormitorium. Ktoś z wyższej klasy powiedział jej, że często dają transmutację przedmiotu w zwierzę.
Z tego wszystkiego zapomniałem napisać o tym, jak skończyła się moja historia z feralną pracą z transmutacji. McGonnagall miała ciężki atak tej grypy, co to się nią wszyscy przez kiełki zarazili pod pokojem. Złego słowa mi nie powiedziała tylko oddała mi kilka dni temu pracę. Wstawiła mi Z… skoro ona jest zadowolona, czemu ja nie miałbym być? Chociaż jak na nią, to nieco dziwne takie ulgowe traktowanie. Mam nadzieję, że nie ma na mnie jakiegoś haka egzaminacyjnego.
Quirrel nie daje po sobie poznać, że coś nie gra. Może jest tylko trochę bardziej nerwowy niż zazwyczaj ale poza tym zachowuje się jak zwykle dziwacznie. Nie wiem sam, ale coś mi tutaj nie pasuje. Cały czas myślę, z kim on rozmawiał w tej sowiarni skoro nikt za nim nie wszedł. Pansy słyszała kiedyś o płaszczach dających niewidzialność, ale nie sądzę, by ktoś pod nim wszedł wtedy do, bądź co bądź, małej sowiarni. Zauważyłbym chyba? Jedyne, co rzuca się mocno w oczy, to chłodno-uprzejmy stosunek, z jakim odnosi się do Snape’a i vice versa.

11:25, Wielka Sala… zostało 35 minut do egzaminu z transmutacji

Sprawdziliśmy w tej książce Pansy, jak dobrze zamienić szklankę w kanarka czy tam kalosze w urocze ropuszki, ale dla mnie to trochę głupie jest… po co rozdrabniać się nad wzorkami na ich grzbietach i różnymi szczególikami? Chyba ważne jest, bym umiał przetransmutować coś w coś innego, hm? Jeśli okoliczności zmuszą mnie do zamiany kamienia w sztylet, nie będę przejmować się tym, czy rękojeść jest srebrna czy wysadzana opalami, ale czy w ogóle wyjdzie mi sztylet z dobrym ostrzem… szkoda, że nie myśli się u nas w szkole logicznie, czasem by tej się logiki przydało, jeśli chodzi o moje zdanie…
Oho, właśnie weszła do Sali Granger w towarzystwie Pottera i Weasleya. Usiedli dwa stoły dalej tyłem do naszego stolika. Wszyscy troje mają trochę zasępione miny, z tego, co widziałem przez tę chwilę, gdy szukali miejsca, i o czymś rozmawiają szeptem… hm, może udało im się oblać jakiś egzamin?
Podzieliłem się tą myślą z Pansy, ale ona rozwiała szybko moje wątpliwości.
-Co ty, taki kujon jak ona, nie mogła nic zawalić, a jak znam życie, to pewnie dostanie 300% punktów.- powiedziała, łypiąc ponuro na dziewczynę.-Ale możliwe całkiem, że Potter lub Weasley coś odegrali.
-Crabbe, idź no podsłuchaj przypadkiem, o czym mówią. –rzuciłem cicho i stanowczo ale wtem Pansy się podniosła, szepcząc:
-Ja to załatwię lepiej.
Wygładziła spódniczkę i ruszyła równym krokiem w stronę Gryfonów. Obserwowaliśmy ją w milczeniu, lecz z natężeniem. Ciekaw byłem, co wymyśli.
Pansy zbliżyła się do kilku Ślizgonów, grających w eksplodującego durnia kilka miejsc od Gryfońskiej bandy ale za jej plecami. Byli to chłopacy starsi od nas, znani mi częściowo z naszej drużyny quidditcha. Jeden z nich miał dość długie, proste, ciemne włosy i opaloną twarz. Siedział jako jedyny tyłem do Pottera i spółki. Tłukło mi się po głowie, że nazywa się jakoś na P, ale nie pamiętałem, kto i kiedy mi o nim opowiadał. Pansy wybrała właśnie jego. Musiała chyba strzelać w jego stronę oczami, bo chłopak, z początku zniecierpliwiony ekscesami jakiejś małolaty, potem coraz częściej odrywał wzrok od stołu i patrzył na nią spod grzywki wzrokiem jednoznacznym. Spodobała mu się widać, bo po chwili roześmiał się i, pokręciwszy głową, spróbował wrócić do gry, ale w tym momencie właśnie Pansy potknęła się z gracją, lądując za ławką jego kolegów a on aż się podniósł i wyjrzał. Pansy podniosła się z wdziękiem, odgarnęła sobie powolnym ruchem włosy z twarzy i z głupawym, dziewczyńskim chichotem odwróciła wzrok i obeszła ławę dookoła. Chłopak przechylił nieco głowę w jej stronę, ale nadal symulował przynajmniej jakieś zainteresowanie kartami.
-Nieźle go bajeruje, co nie, Draco?- zarechotał Goyle, gapiąc się na Pansy. –Jeszcze trochę a kolesiowi portki spadną!
-Może lepiej byś się już przymknął, co, Goyle?- syknąłem cicho, podczas gdy Pansy, czegoś się krępując, teraz szła między ławą a stołem w kierunku graczy, nie zaprzestając strojenia min. Nie minęły trzy sekundy, jak dotarła do chłopaka i, przysiadłszy się, zaczęła coś zagadywać. Wywnioskowałem, że pyta o grę, a gdy ciemnowłosy zaczął tłumaczyć jej zasady, zrobiła zachwyconą, cielęcą minę. Była totalnie przekonująca, a jednocześnie cały czas zmuszała chłopaka do gadania. Zauważyłem, że podczas gdy on mówi, pokazując jej grę w praktyce i tylko co kilka chwil spoglądając na nią z półuśmiechem, ona odwraca nieznacznie głowę w kierunku Gryfonów. Siedziała teraz prawie za plecami Pottera ale nie mogła zwracać na siebie zbytniej uwagi. Ponownie zadała jakieś wymagające dłuższej odpowiedzi pytanie brunetowi a potem zerknęła na mnie i uniosła minimalnie brwi.
Nie wiem sam, jak długo była jeszcze w stanie odgrywać tę szopkę, niemniej gdy w pięć minut później zjawiła się McGonagall, każąc nam iść już pod klasę, ona nadzwyczaj sprawnie pożegnała ciemnowłosego (odprowadzał ją wzrokiem z wielkim żalem) i migiem znalazła się przy nas. Czekaliśmy na nią przy wejściu do klasy trzymając jej rzeczy. Była zarumieniona (powiedziała, że od biegu) a włosy miała nieco roztrzepane.
-Proszę.- powiedziałem sucho, wręczając jej torbę i książkę.
-Dziękuję.- sapnęła.-Ktoś już wszedł?
-Nie, egzamin za dziesięć minut, będą wpuszczali losowo po jednym z domu.
-Aha.- usiadła pod ścianą. Spojrzała na mnie wyczekująco, ale udałem, że nie rozumiem, o co jej chodzi.
-No, siadaj, Draco!- żachnęła się, ale ja odmówiłem uprzejmie. Pansy uniosła wysoko brwi i spytała, już mniej miło:
-Nie zamierzasz dowiedzieć się, o czym rozmawiali Potter i reszta?
-Do tego nie muszę siadać.- odparłem na co ona potrząsnęła z niesmakiem głową i syknęła:
-Jak sobie chcesz.
Crabbe spojrzał na nią i, nie wiedzieć czemu, bąknął:
-A bo Draco jest zazdrosny, że tak bajerowałaś tego kole…
Nie dokończył, bo oberwał w nos.
-Oszalałeś?- zapytał urażonym tonem, łapiąc się za nos.-Odbiło cię?
-Kto cię prosił o wtrącanie się, hę?- warknąłem.
-To musisz zaraz mnie bić?
-To mnie nie denerwuj!- rozłożyłem ręce.-Jestem spięty przed egzaminem!
-Taa, akurat…- burknął Crabbe ale już na buncie się skończyło.
Pansy oczywiście wcale nie pomogła, siedząc nadal pod ścianą z książką w ręku. Po chwili wahania usiadłem obok niej.
-No to o czym rozmawiali?
-O Quirrelu.- odpowiedziała, nie patrząc na mnie.-A także o naszym wychowawcy.
-O Snapie?- zdziwiłem się. –A co o nim mówili?
-Że Quirrel się go boi ale Snape podobno go zdominował, przełamał jego opór i wyciągnął z niego jakieś informacje.
-To wszystko?
-No raczej…
Znowu krótka chwila milczenia.
-Pansy…- zacząłem ale w tej właśnie chwili drzwi otworzyły się, wyszła opiekunka Gryffindoru z listą i wyczytała:
-Fawcett Sarah, Granger Hermiona, Parkinson Pansy, Goldstein Anthony!
A Pansy podniosła się szybko i , wsuwając podręcznik do torby, rzuciła na odchodnym „Cześć” i poszła do klasy.

14:45, Błonia Hogwartu

Egzamin zaliczony! Nie poszło mi najgorzej: musiałem zamienić mysz w tabakierkę i nawet mi się to udało, chociaż jej zamknięcie nadal miało kształt mysiego nosa i nawet się ruszało. Mam nadzieję, że nie zauważyli tego :P
Jak tylko wybiegłem z Sali, udałem się do lochów w poszukiwaniu Pansy. Niezbyt nam się dziś układało i chciałem z nią porozmawiać, ale znalazłem ją na schodach przed zamkiem. Rozmawiała z Mirandą, zdaje się, że o facetach, bo kiedy podszedłem, Miranda zachichotała i poszła gdzieś. Pansy stała naprzeciwko mnie w płaszczu, patrząc na mnie bez słowa.
-Przepraszam, że zachowywałem się dziś jak gbur. –bąknąłem po chwili. –Crabbe miał rację… tak dzisiaj jakoś bajerowałaś tego chłopaka…
-Brada Petersena? On się dla mnie nie liczy, wiesz dobrze, że chodziło mi tylko o podsłuchanie Pottera, a on siedział najbliżej.- odpowiedziała, nie patrząc na mnie. –Ale cieszę się… ucieszyło mnie to, co powiedział Crabbe… że… no wiesz.
Spojrzała na mnie wreszcie a ja spuściłem głowę. No, naprawdę! Nie wiedziałem, co powiedzieć, jak się zachować, ale w końcu ona chyba spostrzegła moje zakłopotanie i machnęła ręką.
-Nieważne, nie mówmy teraz o tym. Pogadamy… jak przyjdzie pora.
-Jasne.
-Słuchaj… a co myślisz o rozmowie tamtych trojga?- zapytała w końcu, wiercąc palcem dziurę w kamieniu.
-Sam nie wiem, co o tym sądzić. To oznacza, że oni wiedzą coś więcej od nas, o jakichś konszachtach Snape’a z Quirrelem. Bardzo mnie ciekawi, o czym mogli rozmawiać… może coś knują przeciwko Dumblowi?
-Co ty, nie, Snape by mu się nigdy nie postawił… jakie informacje mógł mieć Quirrel, których nie miał Snape?
-Wiesz, on się interesuje czarną magią a Quirrel jej naucza… może chodziło o jakieś zaklęcia?
-To możliwe…- przytaknęła z zamyśleniem. –To nawet bardzo możliwe… no dobra, a co z tym tajemniczym ktosiem z Zakazanego Lasu?
-Rany, to było wieki temu… wiesz, nie myślałem o tym, ale jest to dziwne.
-Wszystko jest w tym roku dziwne: zamykają jakiś korytarz, zatrudniają faceta od obrony, który trzęsie portkami przed mistrzem eliksirów, napad na Gringotta, śmierć jednorożca i wypicie jego krwi.
Mówiła trochę nie po kolei, ale i tak załapałem, o co jej chodziło. Miała rację; w tym roku działo się wiele niesłychanych rzeczy i zadziwiająco wiele z nich miało powiązania z naszą szkołą… coraz mniej zaczynało mi się to podobać. O co w tym wszystkim chodzi?

[ 9 komentarze ]


 
Notka trochę inna i bardziej prywatna ale jak najbardziej lochowata;)
Dodał Malfoy Sobota, 05 Stycznia;, 2008, 16:16

Postanowiłam napisać Wam o tym, że zgłosiłam swojego bloga do konkursu na Blog Roku 2007, bo wielu z Was wychwala moją twórczość (serdecznie dziękuję ale nie zasługuję na tyle Waszych zachwytów;) coś tam w sobie mam ale naprawdę sądzicie, że aż tyle?:> )a na moim blogu publikuję opowiadanie, które jest jakby pamiętnikiem dziewczyny, która nie wiedziała o tym, że jest czarownicą, dopóki nie dostała listu z Hogwartu. Blog jest kontynuacją rocznego pamiętnika, jaki napisałam w gimnazjum na konkurs pod hasłem "W oczekiwaniu na 6. tom HP" i dodam skromnie, że zajął on I miejsce. Wprowadzę Was najpierw w przeszłość bohaterki (postaram się zrobić to jak najlepiej, choć wiem, że nie znając treści pamiętnika, będzie Wam trudno wyczuć nastrój) a potem pokrótce przybliżę publikowaną na blogu teraźniejszość.
Bohaterka jest moją imienniczką, więc odtąd nazywać ją będę Martą. Marta trafia od razu do 5 klasy (ma 15 lat), zaprzyjaźnia się w pociągu z Hermioną Granger, Ronem Weasleyem i Harrym Potterem ale niespodziewanie trafia do Slytherinu, gdzie praktycznie od pierwszej chwili popada w konflikt z Draconem Malfoyem a pod swoje skrzydła bierze ją opiekun Severus Snape; niemałe znaczenie ma fakt, iż Marta radzi sobie znakomicie z eliksirami, toteż nie stroni od rozmów integracyjnych z nią i pytań, czy na pewno czuje się dobrze w danym domu. Marta zakochuje się w Harrym Potterze ale on nie zwraca na nią uwagi, zwłaszcza że razem z Ronem nie potrafi pogodzić się zupełnie z tym, że mają koleżankę ze Slytherinu. Jedyną przyjazną Marcie duszą z trójki pierwszych przyjaciół pozostaje więc Hermiona.
Pewnego dnia Marta podsłuchuje przypadkiem rozmowę Harry'ego i Rona, toczącą się w bibliotece. Harry opowiada o swojej miłości do pięknej brunetki o piwnych oczach, którą Ron zreszta zna, wedle jego słów. Marta dochodzi do wniosku,że to ona była tematem ich rozmowy; niestety jednak, któregoś dnia spostrzega na błoniach swoją sympatię wraz z Cho Chang podczas romantycznego spaceru. Jej rozczarowanie, zawód i rozpacz są tak wielkie , że postanawia się otruć. Zamierza włamać się nocą do klasy prof. Snape'a i ukraść truciznę; w chwili jednak, gdy już rzuca ostatnie spojrzenie na pokój wspólny na chwilę przed wyjściem, ujawnia się Draco Malfoy. Chłopak przyznaje, że schował się za zasłoną. Domyślił się, co chce zrobić Marta,m.in. będąc niewidzianym przez nią świadkiem zajścia na błoniach. Zamierza powstrzymać ją od popełnienia samobójstwa, mówiąc, że myli się sądząc, że nie ma już dla kogo żyć, że nie ma nikogo, komu na niej zależy. Dochodzi do pocałunku między obojgiem; ich stosunki ulegają znacznej poprawie. Koleżeństwo, przyjaźń przeradzają się w uczucie, które pokonuje wiele przeszkód i jest wystawiane nawet na próby, m.in. rozstanie, o które poprosiła bohaterka po tym, jak w związek zaczęła się wtrącać była dziewczyna Dracona, Pansy Parkinson. Marta uważa, że stanęła na drodze ich uczucia i, nie chcąc unieszczęśliwiać Pansy, prosi, by Draco do niej wrócił. Wpływ na jej dezycję mają też obiekcje Lucjusza Malfoya co do partnerki jego syna. Ani Marta, ani Draco nie są jednak szczęśliwi i po pewnym czasie ponownie zostają parą a Pansy Parkinson, po początkowych konfliktach, szybko znajduje sobie innego chłopaka.
Pamiętnik kończy się w czerwcu, po ukończeniu 5 klasy. Opowiadanie na blogu rozpoczyna się gdy oboje mają 24 lata. Marta pracuje jako adwokat z ramienia Ministerstwa oraz Wizengamotu, Draco ... no właśnie. Dziewczyna wspomina wielką awanturę na końcu 7 roku, którą zrobił parze Lucjusz Malfoy na wieść o tym, że zamierzają dalej żyć wspólnie, mieszkać razem i iść na studia w Londynie. Nie uważa on, by Marta był odpowiednią partnerką dla jego syna jako że jest "szlamą". W wyniku kłótni Marta odchodzi od Dracona wbrew jego woli, nie chcąc narażać ich związku na wieczny konflikt z rodziną Malfoyów. Mieszka wraz z Harrym, Ronem i Hermioną.
Nie będę mówiła więcej, bo i tak się rozpisałam, aż strach;) po prostu zapraszam na mojego bloga, koniecznie przeczytajcie notki po kolie, od 1 do 6 (nie jest tego wiele, jak widać). Możecie pisać tutaj, jak Wam się podoba mysteriousff:) Serdecznie zapraszam na mojego bloga i do komentowania a co do Lochów- notki wkrótce;)

[ 2 komentarze ]


 
30. Wagary w sowiarni
Dodał Malfoy Poniedziałek, 31 Grudnia, 2007, 08:29

A więc witojcie, jak to mówią górale;) najlepsze życzonka z okazji zbliżającego się Nowego Roku i stos buziaków ode mnie;) Mały upominek noworoczny- 30. już wpis w pamiętniku Dracona, którey, mam nadzieję, spodoba się Wam nie mniej, niż inne;)
1)Marzena- o kurczę... nie spodziewałam się aż takich efektów... mam nadzieję, że nie potrzeba rozbijać muru;) dzięki, dzięki, dzięki;)
2)Liszka- miło mi Cię powitać w moich skromnych progach;) dzięki za uznanie;)
3)Arya- jesteś nieobliczalna, fantastyczna, zaskakująca, utalentowana i nie wiem co jeszcze (skończył mi się słownik wyrazów bliskoznacznych;D);))) dzięki, naprawdę bardzo mocno dziękuję!
4)Parvati Patil- no,no, a to Ci dopiero sukces... Gryfonka zachwycona pamiętnikiem Ślizgona... :P poważnie, to dzięki wielkie, Parvati;)
No... i to by było na tyle... czytajcie i komentujcie! Paj paj!

***
No dobra, przyznam-nie było wyjścia, musiałem najzwyczajniej w świecie skrewić i zrezygnować z pójścia na zajęcia McGonnagall, zwłaszcza, że dziś wydarzenia z poprzedniej nocy nie budziły u mnie już takiego zadowolenia. Dzisiaj, za dnia, nie miałem już takiej pewności, że to, co zrobiłem, było naprawdę jedynym rozsądnym wyjściem z sytuacji; fakt, może i wiązało się to z tym, że już Snape prędzej tolerowałby taki wybryk niż McGonnagall, niemniej nie upraszczało niczego. Stałem jak jakiś dureń pod Tablicą Ogłoszeń, z grzanką w dłoni i zastanawiałem się, co zrobić, podczas gdy cała reszta uczniów (z wyjątkiem kilku siódmorocznych, którzy mieli godzinę wolną od nauki i pałętali się bez celu tu i tam) siedziała grzecznie w klasach. Nie było rady, musiałem albo iść jednak na lekcję albo urwać się na cały dzień i jakoś ukryć przed gronem pedagogicznym, woźnym, uczniami wszystkich domów za wyjątkiem Slytherinu, krótko mówiąc- przed ¾ mieszkańców tego zamku, którzy mogli mnie wkopać z powodu mojej nieobecności. Bibliotekę skreśliłem już z góry- pani Pince i pętający się tam uczniowie stanowili dla mnie niebezpieczeństwo-, to samo z naszym pokojem wspólnym czy dormitorium, ze względu na to, iż nasz wychowawca nauczał w sąsiedztwie lochu, w którym mieściła się nasza nora. Pozostały mi ewentualnie tylko błonia oraz sowiarnia; po szybkim namyśle wybrałem to drugie i ruszyłem tam biegiem.
Prawdę mówiąc, sowiarnia nie jest najmilszym miejscem pod słońcem: panuje tam specyficzny zapach, kurz i wszędzie leży mnóstwo piór. Jeszcze gorsze są myszy i szczury- niektóre sowy mają okropny nawyk przynoszenia ich ze sobą. Nieczęsto tam chodzę, bo w sumie po co pisać tony listów. Rodzice przysyłają mi czasami słodycze i listy, ale zazwyczaj są one rzeczowe (ojciec), rzadziej bardziej wylewne (matka). Ja nie pisuję do nich obficie: tylko standard, cześć mamo i tato, wszystko u mnie w porządku, czuję się dobrze, w szkole też spoko, nie rozrabiam, pozdrawiam, Draco ale ile można pisać takich bzdetów? Ostatnio szczególnie się ograniczyłem, chociaż nie było mi szczególnie radośnie z powodu zatajenia przed nimi szlabanu. Tłumaczyłem sobie, że to dla ich dobra, że po co mają się denerwować, zwłaszcza, że szlaban nie był do końca zasłużony, lecz i tak coś leżało mi na umyśle.
W każdym razie, kiedy już znalazłem się w sowiarni, pierwsze co, sprzątnąłem szybko za pomocą Chłoszczyść! jeden z pulpitów blisko okna i usiadłem tam wraz ze swoją torbą.
Po raz pierwszy w życiu urwałem się z całego dnia- czasami zdarzało się, że nie przychodziłem na jakąś lekcję, ale naprawdę sporadycznie i to chyba tylko trzy razy (historia magii, transmutacja i raz zielarstwo); poza tym staram się nie bruździć sobie w szkolnych papierach, ale czasami człowiek ma naprawdę już dość. Ponieważ wszyscy, którzy mnie wczoraj widzieli, zaświadczyliby, że byłem zdrów jak ryba, musiałem wymyślić coś naprawdę dobrego i przekonującego- najlepiej jakieś nagłe schorzenie. Biegunka… nie, to zbyt ohydne… przy tym jeśli zdecydowałbym się na jakąś poważniejszą chorobę, pielęgniarka ze skrzydła zaświadczyłaby, że mnie nie widziała. Może lepiej byłoby powiedzieć, że czułem się na tyle źle, iż nie mogłem podnieść się z łóżka? No tak, ale w takiej sytuacji nie powinienem był wcale wychylać nosa z dormitorium, szkoda, że nie przyszło mi to do głowy nieco wcześniej. Trzeba wymyślić coś, co pozwalałoby mi na poruszanie się ale jednocześnie usprawiedliwiło nie pojawienie się na lekcjach… kurczę, ale czy to nie zaprzecza się już teraz? Nie mogę też zwrócić na siebie zbyt wielkiej uwagi, ale jak to zrobić, do licha?
Sprawa komplikowała się coraz bardziej, ale w tok moich rozmyślań wdarły się dość głośne kroki na schodach. Zbliżały się one ewidentnie do drzwi sowiarni i na pewno nie należały do żadnej dziewczyny. Z pośpiechem wsunąłem pamiętnik do torby i rzuciłem się w kierunku krętych schodów, wiodących na wyższe piętro sowiarni. Wsunąłem się pod nie i zataiłem oddech. Już wcześniej spostrzegłem, że miejsce to jest bardzo zacienione (w ogóle w sowiarni panował półmrok) i nadawałoby się na schowanko. Miałem nadzieję, że ktokolwiek szedł tutaj o tej porze, nie zauważy mnie i w miarę szybko opuści sowiarnię.
Drzwi zaskrzypiały cicho i ktoś wszedł do środka. Widziałem tylko wysoką postać a potem usłyszałem kolejne skrzypnięcie drzwi, gdy tajemnicza osoba zamknęła je za sobą i podeszła do okna. Wtedy poznałem po wielkim, śmiesznym turbanie, że to ten nowy gość od obrony, Quirrel, dość ciamajdowaty jeśli chcecie znać moje zdanie (jakim cudem taki jąkała, wiecznie drżący przed wampirami czy innymi stworami może nauczać obrony przed czarną magią?), nie najlepszy nauczyciel, ale cóż, los, to los. Wyjrzał szybko przez okienko na dół a potem przeszedł w stronę schodów na piętro. Nie patrząc w ogóle w stronę ciemnej przestrzeni pod nimi, ruszył wolno i majestatycznie na górę. Nie wiem, co tam robił, bo zbyt dziwnie się zachowywał, bym bez obaw mógł wyjść na chwilkę i podejrzeć, ale dość szybko znalazł się znów na dole. Nie okazywał żadnego zainteresowania sowami, choć w dłoni trzymał jakąś podłużną kopertę, tylko cały czas dziwnie się rozglądał, jakby sprawdzając, czy może zrobić coś… no właśnie, tylko co? Skoro nie korespondencja, może się z kimś tu umówił?
Siedziałem jak mysz pod miotłą, nie odrywając wzroku od profesora Quirrela. Z tego, co widziałem przez te dwie sekundy, gdy był blisko schodów, zauważyłem, że jego twarz nie była tak wystraszona jak zwykle: powiedziałbym nawet, że był spięty, blady i nerwowy. Jeszcze raz rozejrzał się uważnie i przeszedł obojętnie koło schodów. Zatrzymał się chyba za nimi, pod ścianą i wtedy usłyszałem, że coś mówi.
Mówił jednak zbyt cicho, bym mógł go usłyszeć. Postarałem się więc przesunąć bezszelestnie bliżej schodów, choć było tam niewygodnie i niechcący uderzyłem się w głowę i syknąłem cicho. Quirrel zamilkł, o ile zdążyłem się zorientować. Zapadła absolutna cisza. Wstrzymałem oddech, pragnąc, by nie podchodził do schodów i wtedy właśnie uratował mnie przypadek.
Przypadek objawił się w postaci Krukonki, która w tej chwili, głośno trzaskając drzwiami, weszła- nie, właściwie w p a d ł a do sowiarni, dysząc lekko i chichocząc. Za nią wbiegł chłopak, też Krukon, i już miał ją chwycić za rękę, gdy wtem oboje ujrzeli chyba Quirrela i stanęli niemalże na baczność.
-Dzień dobry, profesorze!
-Dzień dobry, panno Dallas, panie Hilton. – mruknął Quirrel i podszedł szybko do rudawej sowy na żerdzi koło Krukonów. Ci, najwyraźniej stropieni, pobiegli na górę a Quirrel, zerkając od czasu do czasu w stronę piętra, odczekał, aż wejdą i przerwał przywiązywanie listu do nóżki sowy. Okręcił się, szastając swą fioletową szatą i wyszedł bardzo szybko, bardzo mocno trzasnąwszy drzwiami.
Nie wierząc temu, czego przed chwilą byłem świadkiem, wylazłem czym prędzej spod schodów, otrzepałem się z kurzu i opuściłem sowiarnię, starannie wybierając moment, gdy Quirrel zbliżał się już do zamku.
Dziwaczne zachowanie profesora oraz nieoczekiwane wejście Krukonów wypłoszyło mnie stamtąd na dobre. W głowie miałem galimatias, w dodatku w duszy zalęgło mi się pewne podejrzenie i chciałem sprawdzić je jak najszybciej ale w Sali Wejściowej wpadłem na kogoś, a tym kimś okazała się Pansy Parkinson.
-Cześć, Draco, co ty tutaj robisz? Czemu nie było cię na lekcjach? Co robiłeś na dworze?- zarzuciła mnie w mig pytaniami, patrząc na mnie jakby widziała mnie po raz pierwszy.
-Cześć, Pansy. Co t y tu robisz? Powinnaś chyba być na lekcji?
-Powinnam, ale Sprout zachorowała i zwolnili nas wcześniej. W ogóle chyba dopadła ich jakaś grypa, bo nie było też McGonagall, chyba Hagrid rozsypał na korytarzu pod pokojem jakieś kiełki czegoś tam i teraz wszyscy, co się na to natknęli, kichają. Ja tam myślę, że to jakiś uczeń, ale dobra, najważniejsze, że nie było lekcji.
Odetchnąłem z ulgą chociaż nie do końca… zawsze jednak brak transmutacji wywoływał u mnie ulgę;) więc machnąłem tylko niedbale ręką i wyjaśniłem krótko:
-Źle się czułem.
-Doprawdy?- spytała Pansy z zainteresowaniem.- Crabbe mówił, że jak wychodzili, to ty jeszcze spałeś i kiedy Goyle przed samymi zaklęciami cofnął się po swój esej, ty nadal spałeś…
-Dobra, dobra, skończ.- uniosłem ręce.- Przyznaję się,- dodałem szeptem.- celowo sobie dziś olałem poranne lekcje, sama wiesz, ile mamy roboty, muszę kiedyś odpocząć.
-No co ty, mnie się nie musisz tłumaczyć, tylko martwiłam się, że stało się coś.
Wzruszyłem ramionami, nie bardzo wiedząc, co na to powiedzieć. Podbiegli Crabbe, Goyle i Drawers.
-Siema, stary, co się stało? Dużo cię ominęło!
-Słyszałem, że nie było transmutacji, zaklęć i zielarstwa.
-No i w ogóle nie było też Quirrela, chyba źle się czuł, powiedzieli nam, że jakiś ostry rozstrój żołądka.
-Rozstrój żołądka?- zdziwiłem się.- No, no, to się robi coraz bardziej ciekawe. Chodźcie do Sali, muszę coś zobaczyć na Tablicy.
Pobiegliśmy do Wielkiej Sali, gdzie koło klepsydr znajdowała się Tablica Ogłoszeń. Szybko sprawdziłem plan Ślizgonów I roku na dzisiejszy dzień i utwierdziłem się w swych podejrzeniach.
-Jest tak, jak myślałem.- powiedziałem ponuro, odwracając się w ich stronę.- Quirrel buja i to mocno. On coś ukrywa.
-O czym ty mówisz?- zapytał Goyle na co położyłem palce na ustach i szepnąłem:
-Nie tutaj, to brudna sprawa, chodźmy gdzieś, gdzie będzie można spokojnie pogadać.
-Może na schody koło siódmego piętra?- zaproponował Crabbe na co Drawers i Pansy postukali się w głowy i zgromili go:
-Idiota, siódme roi się od Gryfonów.
-Możemy iść do tej opuszczonej klasy koło Izby Pamięci, tam mało kto chodzi, a Filch dzisiaj i tak odkaża przy pokoju nauczycielskim.- wymyśliła Pansy a my zrobiliśmy dokładnie tak.
Kiedy już znaleźliśmy się bezpiecznie w środku, opowiedziałem im o tym, co widziałem w sowiarni. Wszystkim wydało się to bardzo zastanawiające, że Quirrel wymiguje się od zajęć, pojawiając się w tym samym czasie w sowiarni, gdzie zachowywał się podejrzanie. Ponieważ jednak nie mieliśmy żadnych dowodów, postanowiliśmy przez parę najbliższych dni przyjrzeć się nauczycielowi obrony przed czarną magią, choć nie jest to zadanie proste ani zgoła interesujące: Quirrel jest dziwakiem, jak wszyscy wiedzą, ale teraz zaczyna wykraczać poza normę dziwactwa. Żadne z nas nie podeszło z niechęcią do tego nowego zadania, gdyż, nie ukrywajmy- nasza abstynencja od przygód trwała dostatecznie długo! Zobaczymy, co z tego wyjdzie…

[ 1432 komentarze ]


 
29. Harówka przez duże "h" i kłopoty z transmutacją
Dodał Malfoy Niedziela, 23 Grudnia, 2007, 14:13

Przepraszam Was bardzo za zwłokę, ale nie mogłam wczoraj zalogować się do pamiętnika Dracona:) Powtarzam najmilsze życzenia dla Was z okazji Bożego Narodzenia i Nowego Roku, załączając mały upominek w postaci 29., nieco innego wspomnienia Dracona. Serdeczne "dzięki" za wszelkie Wasze komentarze:)
1) Arya: bardzo dziękuję:)
2) Marzena: bardzo to miło mi słyszeć:) najlepsza byłam w gimnazjum, teraz jestem w sumie w czołówce i maturę piszę rozszerzoną:) pochlebiam sobie w każdym bądź razie, że jestem dobra :P
3) daria: Nie, nie miałam otwartego pierwszego tomu, ale starałam się utrzymać kolejność wydarzeń, bo takie miałam założenie odnośnie tego fragmentu życia Dracona Malfoya. Żywcem nie spisałam, bo chyba nie widziałaś nigdzie, bym wzięła notkę w cudzysłów... co do zarzutu, że nie daję siebie: wybacz mi, lecz się nie zgadzam. Zawsze daję siebie w notce, a że tu akurat jest trochę bardziej zachowany porządek rzeczy jak w Rowling, to już moja własna sprawa. Gdybyś znała KF tak świetnie, to widziałabyś, że nie jest to spisanie ani odwzorowanie Rowling, bo ona nie ukazuje tam żadnych uczuć Malfoya na ten temat, co ja właśnie zrobiłam: punkt widzenia Dracona na całą tę sprawę, oto, co masz przed sobą, a jeśli nie rozumiesz tego: przykro mi, więcej nie jestem w stanie zrobić.
4) Arya: Wzorowanie się, to zbyt dużo powiedziane; nazwałabym to oparciem się o jej twórczość, bo przecież cała ta strona wiąże się ze światem przez nią wykreowanym:)

Serdecznie pozdrawiam i do usłyszenia niedługo:P
***

23:15, Pokój Wspólny Ślizgonów

Stanowczo uważam, że pierwszorocznym należą się jakieś ulgi! To jest po prostu jedna wielka harówka przez duże „h”! Zasuwam niczym Granger w szacie z zielonym wykończeniem, wkuwam jakieś durne teorie (kiedy wreszcie będą sumy? Tęsknię za czasem, kiedy nie będę musiał zdawać tej piekielnej historii magii, która na plaster mi doprawdy, bo stronnicze i nudne to wszystko jest!) a w przerwach między tym a zaspokajaniem podstawowych potrzeb fizjologicznych próbuję wyciągnąć jakieś wnioski z tego, co stało się podczas pamiętnego szlabanu w Zakazanym Lesie.
Zdaje się, że to było tak dawno… mamy tyle roboty, że czas przelatuje mi przez palce jak woda przez sito o ile nie jest zamarznięta. Nie wysypiam się, więc jestem poirytowany i wszystko mnie drażni bardziej niż zwykle. Wczoraj na transmutacji zwyczajnie nie wytrzymałem, kiedy McGonnagall kazała mi przepisać sto razy na pergaminie wielkimi literami zasadę transmutacji międzygatunkowej (znowu nie zdążyłem na czas oddać pracy z transmutacji:/) wraz z RYSUNKAMI i nauczyć się na pamięć. Litości! Przy sześćdziesiątym razie zbuntowałem się, bo to była nasza siódma godzina tego dnia, siódma karna robota za głupią jednodniową zwłokę bądź nieprzygotowanie (zielarstwo) bądź nieuważanie na lekcji (historia) i chyba siódmy dzień, kiedy spałem w nocy przez dwie godziny. Nikt normalny nie wyrobiłby a ja się chociaż staram, żeby matka mi potem nie gadała ani ojciec nie burczał, że siostrzeniec brata kuzyna chrzestnego ojca brata jakiegoś tam ministra ma lepsze wyniki ode mnie (cóż, jak się chodzi do Durmstrangu…), a ta kobieta zupełnie nie ma litości nad nami! Gnębi zwłaszcza Ślizgonów, chociaż racja, że nie przepuści nikomu: mniejsza o większość, w każdym razie powiedziałem, że nie będę tego przepisywać, na co ona kazała mi powtórzyć, na co ja powtórzyłem, na co ona zaczęła wrzeszczeć, że jestem bezczelny i że napisze do mojego ojca, że ma dość mojego olewajstwa i że ona mi już powiedziała, że nie przepuści mnie przez egzamin za jeszcze jedno nieprzygotowanie i że to było właśnie to „jeszcze jedno”. Słowem, nerwy jej puściły, chociaż trzeba przyznać- nie darła się na pół Lasu, tylko gdzieś tak na dwa skrzydła zamku- chociaż tyle dobrego. Ja jej na to, że ojciec zawsze uważał, że…, „Twój ojciec, Malfoy, miał piątkę z transmutacji, kiedy był w twoim wieku, więc jeśli tak bardzo chcesz być do niego podobny, to bądź tak miły, i oddaj mi tę pracę do północy albo porozmawiamy z twoim ojcem i dowiemy się, co naprawdę myśli o twoich ocenach!!” . No więc super. Ugotowała mnie tak, że już lepiej się nie dało. Co więc robię teraz kilkanaście minut po jedenastej w nocy, kiedy wszyscy moi kumple śpią spokojnie, to pewne? Siedzę sobie w przyjemnym nastroju przy do połowy wypalonej świecy, przy wyziębionym kominku i piszę coś, czego nawet dobrze nie rozumiem.
Zresztą, nieważne. I tak mam to gdzieś. Oddam jej tę głupią pracę i pójdę spać. Nie obchodzi mnie, na co jutro zaśpię, ale wiem jedno: jeśli nie wyśpię się porządnie tej nocy, to zwariuję. Nie obchodzi mnie, na co zaśpię jutro- czy to będzie historia, czy zaklęcia, czy nawet eliksiry: coś się wymyśli, zresztą Snape chyba widzi, w jakim my wszyscy jesteśmy stanie. Coś się powinno zreformować w tej szkole, to pewne jak to, że strasznie chce mi się spać i marzę tylko o jednym…

23:57, Pokój Wspólny Ślizgonów

SZLAG!!!!!!!!!!!!! Musiałem się zdrzemnąć przez chwilę i co???!! Za trzy minuty północ= za trzy minuty przepadnie szansa na dogadanie się z McGonnagall!!!! Przeklęta transmutacja międzygatunkowa, przeklęte egzaminy!

24:16, Dormitorium Ślizgonów

Wiedziałem. Po prostu wiedziałem, że coś mi się od życia w tej karkołomnej egzystencji należy, bo sprawiedliwość jakaś tam istnieje. HA!
No więc tak. Otrzeźwiony porządnie poleciałem ile sił w nogach na piąte piętro, gdzie McGonnagall ma swój gabinet, modląc się, by nie była w nastroju spóźniłeś-się-o-sekundę-więc-możesz-zapomnieć-o-egzaminie-z-transmutacji . Akurat zegar na wieży zaczął wybijać północ, gdy, spocony i zadyszany, zacząłem stukać w jej drzwi. Ponieważ nie było odzewu, ponowiłem pukanie i nie przestawałem póki nie przebrzmiało dwunaste uderzenie zegara. Bez skutku.
Pomyślałem, że McGonnagall śpi na kamień, bo nie mogła się znajdować o tej porze poza swoim gabinetem, wiem to, bo akurat któryś z prefektów Slytherinu cieszył się, że ona nie ma w tym tygodniu nocnego dyżuru i że będzie mógł poszperać w bibliotece. W każdym razie, nie straciłem głowy ale też za bardzo żal mi było samego siebie i straconego czasu, żeby pokpić sprawę-zresztą, i tak już nie było najlepiej. Wyczarowałem więc kawałek pergaminu i pióro i napisałem na nim supereleganckim drukiem:

Droga Prof. McGonnagall,

Oto praca, którą pani mi zadała.
Jest w tej chwili godzina 24:00. Ja się nie spóźniłem…

Załączam wyrazy poważania oraz…

Dobrej nocy życzy

D. Malfoy


Tym szarmanckim liścikiem nakryłem moją pracę i wsunąłem pod drzwi gabinetu. Potem w lepszym nastroju udałem się do lochów.
Na dzień dzisiejszy nie znam cudowniejszego uczucia nad położenie się do łóżka po baaaardzo długim i baaaardzo męczącym dniu :D Olewam to, co będzie się działo jutro: w końcu zdrowie jest ważniejsze, a moje już i tak jest nadszarpnięte ;)

następnego dnia, 10:47

Ach, jak to dobrze jest się wyspać! Teraz mogę znowu pracować na najwyższych obrotach! Ciekawe, jaką teraz mamy lekcję… zawsze gubię plan… no nic, pójdę pod Tablicę Ogłoszeń, przy okazji wezmę sobie jakąś grzankę i zjem po drodze… La, la, la :P

11: 03

Za jakie grzechy, za jakie przewiny, pytam się, karzesz mnie, o, Władzo Ustalająca Plan?! Dlaczego mamy na trzeciej lekcji transmutację a nie nawet historię magii??!!

[ 6 komentarze ]


 
28. Szlabanu ciąg dalszy
Dodał Malfoy Poniedziałek, 10 Grudnia, 2007, 20:26

Oto spóźniony ale chyba miły prezent od Św Mikołaja dla Kochanych Czytelników!:) Piszcie,jak Wam się podoba:)Całuski!
P.S. Dzięki za komentarze. Skąd wiedział? Ano... tak bywa, że wie więcej czasami niż taki Potter... :) Błędy językowe?:PPerhaps... starałam się unikać.
Papaśki!
Marta

***

…Rubeusa Hagrida. Myślałem, że Longbottom zemdleje z ulgi; w każdym razie, szybko podbiegł do tego półolbrzyma i objął go w pasie, cicho pochlipując. Doprawdy, co za mazgaj… nie powiem, lepiej, że to był on niż jakiś wygłodniały wilkołak ale czy od razu trzeba się było tak zachowywać? Godnie wyszedłem zza swego krzaka i już miałem coś powiedzieć, gdy olbrzym, klepiąc jedną ręką ryczka po plecach, spojrzał na mnie ze złością i warknął cicho:
-Dobrze, że nic was przede mną nie pożarło. Który tak się darł, hę? Ty, Malfoy?- łypnął ale ja potrząsnąłem głową. Mazgaj oderwał się od dziwacznego płaszcza strażnika i chlipnął:
-To ja, Hagridzie, przepraszam, ale M-Malfoy mnie nastraszył…
-Skarżypyta bez kopyta!- syknąłem ale Hagrid pochylił się nade mną groźnie i pogroził grubym paluchem:
-No, no, tylko se nie pozwalaj, cholibka! Chciałbym zobaczyć, jak ty byś w portki robił, gdyby ciebie kto nastraszył! Masz ty chłopie rozum? Co by było, gdybym nie ja was usłyszał, hm?
Wzruszyłem ramionami a on spojrzał na mazgaja i odsunął go od siebie.
-No już, Neville, uspokój się.- powiedział cicho i krzepiąco.- No, już, jesteście ze mną bezpieczni.
Rzucił mi ostatnie ponure spojrzenie i, gwizdnąwszy na Kła, ruszył z nami poprzez te krzaki, którymi tu dotarł. Swoim wielkim cielskiem wygniótł porządny, szeroki trakt. Szedłem spokojnie na końcu, a on z tym całym Nevillem w przedzie. Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się na innej ścieżce, gdzie stał już Potter ze szlamą. Na ich pytające spojrzenia Hagrid burknął:
-Cały las postawili na nogi, bo Draco złapał dla żartu Neville’a za szyję. Teraz to naprawdę musimy liczyć na łut szczęścia, żeby coś znaleźć. Cholibka, chyba lepiej się podzielmy. Neville i Hermiona idą za mną, a Harry pójdzie z tym kretynem i Kłem. – spojrzał na mnie niechętnie. –Nie ma siły, trza szukać dalej.
Poszliśmy dalej. Puszcza była znowu tak gęsta, jak wtedy, gdy szliśmy z Longbottomem. Pojawiły się kolczaste zarośla i coraz ciężej było nam się przez nie przedzierać. Potter nie odzywał się. Pies biegł gdzieś na przedzie ale robił się coraz bardziej niespokojny. Zacząłem naprawdę myśleć, że to tchórz.
W końcu doszliśmy w takie miejsce, że przejścia prawie nie było. Drzewa tworzyły zwarty mur a chaszcze uniemożliwiały przejście. Dobrze chociaż, że ślady jednorożca były coraz częstsze i większe. Prawie stojąc w kałuży srebrnej krwi, rozglądaliśmy się bezradnie za drogą, gdy wtem Potter zrobił krok w bok i, wyjrzawszy zza choinek, przywołał mnie gestem.
-Patrz.- szepnął, wskazując coś przed nami.
Za murem drzew była wielka polana, na której leżał martwy jednorożec. Jego sierść lśniła w świetle księżyca i zdawała się rzucać blask na całą polanę. Poza tym było mroczno i jakaś dziwna atmosfera tam była, jakaś złowroga. Wzruszyłem ramionami i rzuciłem:
-No to chyba musimy powiadomić Hag…- gdy wtem na polanę kilkadziesiąt stóp od nas, spomiędzy krzewów na polanę wysunęła się jakaś postać w obszernej, czarnej pelerynie z kapturem. Postać podeszła do zwierzęcia, uklękła, zsunęła minimalnie kaptur i zaczęła pić tę krew. Obrzydliwe a w dodatku straszne! Nie wiem czemu, wrzasnąłem i rzuciłem się biegiem w tył, nie oglądając się na Pottera ani na tego kogoś na polanie. Biegłem szybko, nie zważając na chaszcze, krępujące mi kolana i nawet nie zauważyłem, kiedy upadłem. Nade mną przeskoczył pies i, podkulając ogon oraz piszcząc nienaturalnie wysoko, biegł przed siebie i po chwili znikł mi z oczu za liśćmi.
Podniosłem się, dysząc i rozejrzałem szybko. Nie wiedziałem, gdzie jestem i jak daleko odbiegłem: miałem tylko nadzieję, że tamten… tamto coś nie będzie mnie gonić. Prawdę mówiąc, nie podejrzewałem, że mógłby to być człowiek bo kto by się na coś takiego zdobył? Wstrząsnąwszy się z odrazą, usiadłem ostrożnie na jakimś głazie. Wokół mnie było ciemno i w dodatku zaczęło wiać. Bolała mnie noga, którą rozciąłem sobie o jeżyny w szaleńczej ucieczce: podniosłem nogawkę i zobaczyłem, że paskudnie ją sobie rozciąłem. Nic to, pomyślałem, teraz to najważniejsze jakoś się stąd wydostać.
Nie uśmiechało mi się wracanie do tamtej polany ani szukanie drogi w pojedynkę: byłem zmęczony i porządnie wyczerpany wrażeniami tej nocy. Marzyłem o tym, by ten szlaban zakończył się jak najszybciej.
Po krótkim namyśle uniosłem różdżkę i wystrzeliłem w górę czerwone iskry, jak wcześniej Longbottom. O dziwo, zatęskniłem też za jego niezdarnością: był fajtłapą nie z tej ziemi ale przynajmniej był człowiekiem i z pewnością nie przepadał za krwią jednorożca.
Czekając, aż ktoś po mnie przyjdzie, zastanowiłem się nagle, co z Potterem. Nie przypominałem sobie, by biegł za mną i poczułem nieprzyjemny dreszcz. Został tam? Nie, pomyślałem, na pewno pobiegł tylko w drugą stronę, ta postać nie sprawiała przyjacielskiego wrażenia.
Otrząsnąłem się z rozmyślań, bo właśnie usłyszałem szelest krzaków i trzask gałązek więc wstałem. Ciche westchnięcie, sapnięcie, jęk i po chwili na ścieżkę wylazła… szlama. Miała podrapane czoło i rozpaloną twarz. Jej włosy były w jeszcze większym nieładzie niż zwykle i chyba się zdziwiła, widząc mnie, tak samo zresztą, jak ja ją.
-Co ty tu robisz?- spojrzałem na nią z zaciekawieniem. –Gdzie jest Hagrid?
-Usłyszeliśmy krzyki w tamtych stronach, na domiar złego przybiegł Kieł z podkulonym ogonem i strasznie skamlał.- skrzywiła się, patrząc na mnie. –Więc Hagrid poszedł po was… a kiedy zobaczyłam iskry, pomyślałam, że musieliście się rozdzielić. Co się stało?
-Znaleźliśmy jednorożca na polanie, kiedy przyszła jakaś dziwna postać w pelerynie i zaczęła pić jego krew.- wyjaśniłem krótko.
-Aha. Harry został?- zerknęła na mnie podejrzliwiej, a gdy przytaknąłem, cmoknęła z niesmakiem i dodała chłodno:- Wiesz, że masz rozciętą nogę?
-Przewróciłem się.
-No dobra. Wracajmy, zanim Hagrid porządnie się zaniepokoi. Już dość mieliśmy dziś przygód.- powiedziała ni w pięć, ni w dziewięć i ruszyła przez krzaki.
Nie minęło pięć minut jak znaleźliśmy się na ścieżce podobnej do tej, którą opuściliśmy przed chwilą. Stał tam Longbottom i chyba wyraźnie się ucieszył z powrotu dziewczyny.
-No i widzisz, Neville? Mówiłam, że są gdzieś blisko.- powiedziała z otuchą, przytulając do siebie jedną ręką chłopaka. Dopiero teraz zobaczyłem, że faktycznie jest wyższa niż się mogłoby wydawać.
-A gdzie Harry?
-Hagrid po niego poszedł więc powinni zaraz tu być.
-Coś się stało?
-Nie… mam nadzieję.- spojrzała na mnie z niepokojem a zaraz potem odwróciła wzrok. Zapytała twardym głosem: -Z Harrym wszystko w porządku, prawda, Draco?
-Tak, zupełnie w porządku. Tak jakoś wyszło, że się rozdzieliliśmy- potwierdziłem solidnie ale Neville spojrzał na mnie z niechęcią i zapytał:
-To czemu krzyczeliście?
-Nie krzyczeliśmy, to musiało być coś innego. – zacząłem go przekonywać, sam nie wiem dlaczego, gdy wtem na ścieżce w oddali ukazał się Hagrid i Potter. Obaj byli zdenerwowani i zmęczeni. Przed nimi biegł Kieł, wesoło merdając ogonem.
-Co się stało?- zapytała zaniepokojona Granger, kiedy już stanęli przy nas. Hagrid odgarnął z czoła grzywę włosów i, sapiąc, zerknął z ukosa na Pottera.
-Nic takiego, Hermiono. Znaleźliśmy tego martwego jednorożca, tam, na polanie… to znaczy, oni znaleźli.- rzucił, pokazując na mnie. –Ale potem pojawiło się… zresztą, nieważne.
-Przecież Harry i tak nam powie.- zauważył rozsądnie Longbottom, po raz pierwszy chyba tej nocy, na co tylko prychnąłem i powiedziałem niedbale:
-Po prostu pojawił się ktoś w ciemnej szacie i zaczął pić krew tego jednorożca, wielka mi tajemnica!
-Ano wielka, Malfoy! Ktokolwiek pije krew jednorożca, nie robi tego dla hecy, wierz mi!
-Krew jednorożca pije się po to, by przedłużyć sobie życie w zamian za straszliwą cenę.- dodała Granger, czegoś przejęta tą informacją. –Ten, kto zabił to niewinne zwierzę a potem napoił się jego krwią, chce być nieśmiertelny.
-Chyba nie sądzicie, że to…?- zaczął piskliwie Longbottom a potem pisnął z przerażenia, aż Hagrid zatkał sobie uszy i burknął, ukrywając niepokój:
-Sądzimy, nie sądzimy, lepiej dać spokój podejrzeniom, Neville. Najważniejsze, że mamy ciało tego biednego zwierzaka, a teraz trzeba was odstawić do zamku. Im szybciej znajdziecie się we własnych łóżkach, tym lepiej. No, jazda! Kieł, biegnij do przodu, a my za tobą. Uważać na korzenie i cicho się zachowywać.
Potter, Longbottom i Granger trzymali się razem z tyłu, szeptem rozmawiając o tym, co właśnie się wydarzyło. Nie miałem ochoty dołączać się do rozmowy ale byłem ciekaw tego, co powie Potter. Mnie też ta postać w szacie przestraszyła a to, co powiedziała Granger było co najmniej zastanawiające; niestety, nim jednak zacząłem podsłuchiwać, Potter spojrzał na mnie koso i zwrócił mi uwagę:
-Co, teraz chciałbyś wiedzieć, co i jak, ale zostać na miejsce już było niełatwo, nie?
-I kto tu jest tchórzem?- pisnął Longbottom ale o ile zignorowałem go, to nie przepuściłem Potterowi.
-Przyznaj, że sam z przerażenia wrosłeś w ziemię. Też mogłeś uciec, olbrzym wcale nas nie zobowiązywał do utraty życia w zamian za odnalezienie zwłok jednorożca.
-To nie jest olbrzym, tylko Hagrid.- fuknęła Granger ale tylko spojrzałem na nią ironicznie i dodałem: - Chciałem ci tylko zwrócić uwagę, że nie powinieneś sobie sam za dużo wyobrażać, Potter. Żaden z ciebie bohater, że uszedłeś cało: ja przynajmniej byłem rozsądny.
Potter zrobił grymas i machnął na mnie ręką więc z cichym śmiechem wysforowałem nieco do przodu, ale wciąż uszy miałem dobrze nastawione. Oni jednak obrazili się na mnie i już do granicy lasu z błoniami milczeli.
Zatrzymaliśmy się koło pożal się Boże chałupki olbrzyma. Spojrzał na nas uważnie, przytrzymując wzrok na mnie i na Wielkim Pe a potem powiedział:
-Dzięki, dzieciaki, że mi pomogliście, choć nieco inaczej to se wyobrażałem, nie ma co. Najedliście się przeze mnie strachu, ale, cholibka, skąd miałem wiedzieć, że taki będzie…
-Daj spokój, Hagridzie.- powiedzieli chórem Gryfoni. -Wszystko jest w porządku. Najważniejsze, że wszyscy jesteśmy cali i zdrowi, o resztę się nie martw.
-Taa, pewnie. – powiedział i uśmiechnął się niepewnie. Dałbym sobie głowę uciąć, że wciąż zastanawia go ta sprawa z polaną i tamtym człowiekiem w pelerynie ( o ile to był człowiek… ) –No, nic to, na was już czas. Filch powinien tu zaraz być, chociaż kto tam go wie, czy nie zaspał, niemota jedna.
Istotnie, Filch pojawił się z kilkunastominutowym opóźnieniem, słaniając się ze zmęczenia i gderając. Na widok groźnej miny Hagrida zamilkł jednakowoż i poszedł z nami do zamku już w milczeniu.
Dopiero teraz poczułem, jak naprawdę jest mi zimno i że robię się z wolna śpiący. To chyba emocje tak mnie wyczerpały.
No dobra, to chyba na tyle, bo czuję, że zaraz zasnę. Może uda mi się zaspać na historię…

[ 4 komentarze ]


 
27. Szlaban w Zakazanym Lesie (I)
Dodał Malfoy Czwartek, 22 Listopada, 2007, 20:48

Dzięki za wszystkie komentarze:) Oto mała niespodzianka i kolejna notencja! Pozdrawiam!
***
Prawie nie mogę utrzymać pióra. Jest już późno, zdaje się, że dawno minęła druga, ale nie chce mi się spać; a nawet gdyby, nie mógłbym zasnąć- ale do rzeczy.
Uroczyście przysięgam nigdy więcej nie złamać regulaminu szkolnego ani nadszarpnąć zaufania nauczycieli, jeśli miałbym przeżyć raz jeszcze taki szlaban jak dzisiejszej nocy! Wolałbym doprawdy spędzić dwadzieścia godzin w towarzystwie zirytowanego Filcha i czyścić z nim najbardziej obskurne toalety w lochach, które uczniowie ostatnich klas, ci, co mają najbardziej na pieńku z woźnym, ciągle czymś paskudzą: a to skrzekiem, a to odchodami mrówkojada, a to jakimiś duszącymi ziołami niż przeżyć raz jeszcze taki szlaban. Jeżeli kiedykolwiek w przyszłości przyjdzie mi do głowy łazić za Wielkim Pe, Szlamą Granger czy Rudzielcem Weasleyem, zmuś mnie, Pamiętniku, bym uważnie przeczytał tę jedną, pełną horroru stronicę, a jeśli to nie poskutkuje, pozwalam Ci bić mnie po głowie dopóty dopóki nie zmądrzeję.
Jeszcze nigdy w życiu nie dostałem szlabanu, mój ojciec chyba także nie, skoro nigdy mi o tym nie opowiadał. Byłem więc zdany na własną rękę w kwestii psychicznego przygotowania się do niego, chociaż dość późna nocna godzina, na którą mi go wyznaczono (dwudziesta trzecia ;-/) oraz polecenie czekania na Filcha w Sali Wejściowej dawało mi jako takie wyobrażenie o tym, co będę musiał zrobić. Mimo wszystko sądziłem nadal, że będzie to jakieś karne przepisywanie w bibliotece, układanie książek albo sprzątanie jakiejś salki, ale nie przyszło mi na myśl, że będziemy robić coś NA ZEWNĄTRZ. Tak, tak, mówię jak najbardziej poważnie! Kiedy zjawił się Filch, poprowadził nas- mnie, Pottera, Granger i Longbottoma na dwór, w dodatku cały czas dogadując o „starych dobrych czasach” i karach, jakie kiedyś wymierzano. Było dość zimno i strasznie ciemno więc spacer w nieznane z Filchem, lubującym się w naszym strachu (Longbottom ciągle siąkał nosem i jestem pewien, że to nie z powodu przeziębienia) był wystarczająco ciężki do zniesienia i jeśli chodzi o mnie, w zupełności starczył mi za pięć szlabanów; nawet zacząłem się zastanawiać, czy naprawdę nasz szlaban nie sprowadzi się do psychicznych tortur Filcha, kiedy w oddali ujrzeliśmy światło w oknach chaty tego gajowego, pół olbrzyma Hagrida a także usłyszeliśmy jego głos:
-To ty, Filch? Pospiesz się, chcę już zaczynać.
Prawdę powiedziawszy, na dźwięk jego głosu trochę mi ulżyło, ale, jak się okazało, nie na długo: niech sobie będzie tumanem i pół olbrzymem, ale był przecież wielki i silny więc raczej nic nie groziło nam podczas przebywania z nim w tych warunkach, a to stanowiło cień pociechy po kretyńskich opowieściach Filcha nie tylko dla mnie, jak zauważyłem, ale także dla Pottera, który się z nim przyjaźnił. Filchowi oczywiście nie umknęło to i od razu powiedział mu coś do słuchu, a także wspomniał, że wybieramy się do lasu.
W tym momencie mnie lekko przymurowało. Zapomnijcie o nadziei, zapomnijcie o uldze. Po Hogwarcie krążyło wiele opowieści o Zakazanym Lesie, jedna straszniejsza od drugiej i choć pewnie wiele z nich było mocno podkolorowanych, to wszyscy powtarzali jedno: w Lesie żyje wiele magicznych stworzeń, zarówno zwykłych jak i niezwykłych, łagodnych i niebezpiecznych. Trzeba było się mieć na baczności, wkraczając do Lasu za dnia a co dopiero teraz przed północą?! Tutaj nawet imponująca skądinąd postura półolbrzyma niewiele pomagała na nastrój! Nie chciałem iść do Lasu i już, ale wszelkie moje protesty Filch skutecznie dusił w zarodku.
Próbowałem też wmawiać Hagridowi, że to niezgodne z prawem, że w lesie żyją wilkołaki i że w ramach szlabanu powinniśmy byli poprzestać na pisaniu ale on skrócił mnie gadką o pożyteczności, jaka stanowiła cenę darowania przewiny, za którą otrzymało się szlaban i nawet na moje wspomnienie ojca powiedział, że gdyby on o tym wiedział, to powiedziałby mi, że w Hogwarcie tak to już jest. Ciekawe tylko skąd miałby o tym wiedzieć? Ojciec nigdy nie wspominał o tym, by sam miał areszt ani o tym, by taka kara spotkała któregoś z jego przyjaciół, ale mniejsza o to.
Ten cały Hagrid wziął nas ze sobą na skraj Lasu i wytłumaczył, czym się zajmiemy. Mieliśmy szukać zranionego jednorożca, idąc po srebrnych jak sierp księżyca śladach jego krwi. Okay, zadanie samo w sobie było nawet dość znośne, chociaż ja tam nie wiem, bo szukanie czegokolwiek w tym Lesie o tej porze nocy było dla mnie lekką głupotą, ale nie odzywałem się, bo nie chciałem dawać satysfakcji Potterowi: nie daj Boże jeszcze by pomyślał, że się boję czy coś. Niemniej stanowczo poprosiłem o psa, mimo że Hagrid twierdził, że Kieł jest bardziej tchórzliwy niż na to wygląda, ale co pies, to pies, prawda? W każdym razie, wylądowałem z tą ciamajdą Longbottomem i ruszyliśmy w prawo.
Szliśmy wśród egipskich ciemności, gęstych krzewów i rosochatych drzew. Ścieżka była ledwo widoczna w świetle naszych różdżek ale po chwili przeszła w dość szeroki trakt a i las się przerzedził. Znaleźliśmy się na jakimś pagórku, okalanym przez cicho szemrzący i srebrzący się w łagodnym świetle księcia strumyk. Longbottom bez przerwy się trząsł a to w końcu mnie zirytowało. Przestałem się też bać tak bardzo, bo przecież byliśmy prawie w normalnym lesie i było tu o wiele jaśniej w porównaniu z poprzednimi kwadransami.
-Nic, tylko pagórki i pagórki.- rozejrzałem się. Cholernie nic nie było widać, wszędzie tylko las i pagórki. Nie miałem pojęcia, jak daleko jesteśmy. O ile mogłem coś wyróżnić w tej ciemności, to tylko to, że majaczące w oddali zamglone wzgórza, tworzące coś na kształt wąwozu. Postanowiłem jednak nie poddawać się, bo z dwojga złego w tym przeklętym lesie bezpieczniej było chyba się ruszać, zwłaszcza z tak odsłoniętego miejsca. - Wątpię, żeby ranny jednorożec tu się dowlókł, ale jak chcesz, to możemy pchać się dalej.- spojrzałem na niego z ukosa. Rzucił mi spojrzenie jednoznaczne więc zapytałem szyderczo:
-Chyba się nie boisz, co, Longbottom?
Pokręcił głową i ruszyliśmy dalej. Pies Hagrida biegł przed nami, węsząc.
-Tylko uważaj pod nogi i nie wpadnij do strumyka. Idź przed siebie, ja tylko zawiążę but.- rozkazałem i ruszyliśmy dalej.
Rzeczywiście, z wolna zaczęliśmy zbliżać się do jakiegoś wąwozu, ale im bliżej, tym bardziej Longbottom dygotał, choć próbował się z tym kryć. Robiło się znów coraz gęściej i powinniśmy się już trzymać razem i iść gęsiego, a to nie usposabiało go najlepiej: kazałem mu iść przodem ale co chwila syczałem do niego:
-I jak, nie bałeś się tak, szpiegując nas po korytarzach w nocy, co? Masz za swoje! Ooj… patrz, co tam jest? Ojej, słyszałem coś, a ty nie? Pewnie to olbrzym- ludojad, który zjada małych Gryfonów!
-Spadaj, Malfoy!- odburknął cienkim głosem na co ja, ucieszony diabelsko jego strachem i irytacją, wziąłem sobie dosłownie do serca jego słowa i po chwili wycofałem się bezszelestnie za jakiś krzew na zboczu i czekałem, wstrzymując dech. Longbottom zatrzymał się przed wejściem do wąwozu, które zagradzała wielka kupa drewna i obejrzał się ze strachem. Pies stanął bezradnie. Zdaje się, że w pana nie grzeszył inteligencją.
-Malfoy?
Uśmiechnąłem się złośliwie sam do siebie.
-Malfoy? Gdzie jesteś?- zawołał półgłosem, ale świetnie go słyszałem, bo w lesie było bardzo cicho. Spojrzał niewidzącym wzrokiem w każdą ze stron i zadreptał nieszczęśliwie w miejscu, świecąc różdżką po konarach drzew i jęcząc cichutko pod nosem:
-Odezwij się, proszę, nie zostawiaj mnie tu, Malfoy…
Tymczasem ja przesuwałem się cicho i niewidzialnie po zboczu do przodu. W końcu zatrzymałem się za wygiętą lipą przy drodze, zza której miałem niezły widok na dygocące plecy spoconego ze strachu Longbottoma i, nabrawszy tchu, skoczyłem znienacka, łapiąc go za szyję.
Longbottom rzucił się z przeraźliwym wrzaskiem, waląc z zamkniętymi oczyma na oślep we mnie swymi małymi piąstkami i upuszczając z przerażenia różdżkę, która wystrzeliła wysoko aż ponad korony drzew snop karminowych iskier. Pies zaczął skakać na mnie i rozgłośnie szczekać i drapać. Longbottom dopiero po chwili oprzytomniał, w czym pomocne były moje szturchańce i zasłanianie mu ust.
-Jesteś głupi, głupi, głupi!- piszczał, patrząc na mnie ze złością i podnosząc różdżkę.- Zwariowałeś!
-A ty jesteś tchórz.- odbiłem piłeczkę i uchyliłem się, bo rzucił we mnie grudą błota, podniesionego z ziemi. –Sam jesteś bałwan, żeś się tak wydzierał.
-Uważaj, bo ci uwierzę, że ty byś milczał.- odciął się i zawrócił.- Ja wracam, nie wiem, jak ty. Kieł, idziemy.
-Poczekaj… -chwyciłem go za ramię. – Coś słyszałem…
-Taa, jasne, nie dam się nabrać znowu.- wyrwał się i ruszył żwawo do przodu.
-Ja nie żartuję, stój!- dogoniłem go i uniosłem dłoń.- Zamknij się i słuchaj.
Przez gęstwinę na wschód od nas coś się przedzierało. Ciszę nocną wyraźnie mąciły jakieś trzaski gałęzi i szelesty. Nie zanosiło się na to, że takie dźwięki wydaje człowiek- raczej grupa ludzi albo jeden olbrzym. Longbottom zastygł z przerażenia, patrząc w jeden punkt. To coś było blisko nas a my nie mieliśmy gdzie uciekać, chyba że do wąwozu. Spojrzałem na psa, ale ten zjeżył się i nasłuchiwał. Wyglądało na to, że boi się niezgorzej od nas.
-Chodź.- szarpnąłem go, ale on stał jak skamieniały. Syknąłem ze zniecierpliwieniem i chwyciłem za rękaw chłopaka. - No, ruszże się, Longbottom, jeśli to c o ś wejdzie na ścieżkę, myślisz, że się ciebie zlęknie?
Zwiotczał lekko, więc zaciągnąłem go z mniejszym trudem na zbocze a tam przycupnęliśmy za wielką, rozłożystą choiną z psem skulonym w naszych nogach. Czułem wyraźnie, że zwinięty obok mnie Gryfon szczęka zębami, nawet słyszałem metaliczny dźwięk.
-To prz-z-ez c-c-cc-iebie.- szepnął.- Zg-giniemy t-tu, bo mnie przes-straszyłeś i by-byliśmy za g-głośno.
-Nie moja wina, że tchórzysz.- odwarknąłem, wyglądając pomiędzy igłami na ścieżkę, na której staliśmy kilka sekund temu. Niepokoiłem się coraz bardziej. Wprawdzie różdżka Longbottoma wystrzeliła czerwone iskry, ale nie wiedziałem, czy tamci je zobaczyli, czy nie. Jeśli byli w tak zadrzewionej części jak my, szanse mieliśmy niewielkie.
Kroki były jakieś dwadzieścia stóp od nas. Zgłupiałem. Szczerze mówiąc, nie wierzyłem, że wyjdziemy z tego cało i nawet satysfakcja z pognębienia małego Longbottoma nie wynagradzała mi w pełni tego lęku. Kto wie, co może czaić się w tym lesie o tej porze…
Przez chwilę zrobiło się cicho a potem nastąpił głośny trzask i dwie potężne łapy odgarnęły grube witki krzewów przydrożnych. Jeszcze sekunda i zza listowia wychynęła twarz…

[ 5 komentarze ]


 
26. Tajemnica tajemnicę goni i szczęście w nieszczęściu
Dodał Malfoy Poniedziałek, 12 Listopada, 2007, 09:14

Moi drodzy!Bardzo dziękuję za wytrwałość i przepraszam, że kazałam czekać na siebie tak długo. Mam nadzieję jednak, że choć część z Was ze mną została i zostanie jeszcze długo:)Póki co zapraszam do lektury i także do Myślodsiewni. Pozdrawiam!
@@@@
Okazja do omówienia feralnej wyprawy za Potterem nadarzyła się podczas śniadania, ale szepnąłem tylko do Crabbe’a, a on podał dalej do Goyle’a i Pansy, żeby nie rozmawiać o tym teraz pod okiem czujnego Snape’a, któremu nasza zaaferowana rozmowa mogła nasunąć podejrzenie, że w sprawie ewentualnego towarzystwa jednak go okłamałem. Nie mogło mi się jednak nie rzucić w oczy, że również Potter i Granger mieli skwaszone miny i że atmosfera przy stole Gryfonów nie była zbyt fajna.
W jeszcze większe zdumienie wprawił mnie fakt, że na klepsydrze Gryffindoru brakowało stu pięćdziesięciu punktów, o sto trzydzieści więcej niż u nas…! :-O
Wszystko wyjaśniło się, kiedy szliśmy na zielarstwo.
Okazało się, że tuż po złapaniu mnie, McGonnagall wróciła na korytarz i już miała iść spać, kiedy napatoczył się Longbottom, największa niezdara na pierwszym roku w Gryffindorze i potworna niedojda naukowa, wieczna i ukochana ofiara Snape’a oraz maniak zielarstwa. Longbottom chciał ostrzec Pottera i Granger ale mu się nie udało, a swoją drogą Potter i Granger złapani zostali przez Filcha podczas powrotu z wieży i odstawieni do McGonnagall, której optimum wściekłości przypadło na jej własnych uczniów i odjęła każdemu po pięćdziesiątce i także nałożyła szlaban, ten sam, co mnie.
Nic zatem dziwnego, że Potter i szlama nie mieli tryskających wesołością humorów: reszta Gryfonów pewnie była na nich potwornie zła, bo przez jeden wybryk stracili całe prowadzenie w quidditchu (chociaż coś, dobrze im tak!) ale też i Ślizgoni nie byli zbyt zachwyceni, gdy ujrzeli swoją klepsydrę. Trzeba jednak przyznać, że Pansy, Crabbe i Goyle solidarnie ponieśli razem ze mną ciężar odpowiedzialności wśród domowników, którzy zresztą szybko przestali się gniewać po usłyszeniu całej historii. W sumie wyszliśmy na lepsze przed Gryfonami, a czemukolwiek by taka okoliczność nie towarzyszyła, oznacza ona, że nie jest tak źle, by się martwić ;-D
W każdym razie, szlaban wyznaczono nam o północy w sobotę. Nie wiem, co będziemy robili, ale mam nadzieję, że nie zajmie to nam dużo czasu, bo lubię się wysypiać…przepisanie jakiejś księgi byłoby wystarczającą karą. Pansy trochę się martwiła, że nic nie może zrobić, by mi pomóc, ale też podziwiała mnie za krycie przed Snapem.
-Powiedz mi jedno, czemu nie przyszłaś pod tą durną zbroję? – chciałem wiedzieć, kiedy zbliżaliśmy się do cieplarni. –Czekałbym na ciebie, ale najpierw przypałętał się Irytek a potem wystraszyła mnie McGonagall.
-Bo czekałam na nich w pobliżu obrazu, i doczekać się nie mogłam…nie mam zielonego pojęcia, jak oni wyszli, że ja ich nie widziałam…a przecież wiem na pewno, że byli w salonie po kolacji i także, że na tę całą wieżę jednak doszli, skoro u jej stóp wpadli w łapy Filcha! Nie mogli zmienić się chyba w duchy, prawda?
-No tak, to dosyć podejrzane…
Sprawa tajemniczego wymknięcia się Gryfonów była zaiste zagadkowa ale ponieważ nic nie potrafiliśmy sensownego wymyślić, daliśmy sobie z tym spokój, zwłaszcza, że solennie postanowiliśmy nie czynić żadnych nocnych wycieczek ani prób upokorzenia Gryfonów do czasu, aż Snape i McGonagall stracą swą dodatkową czujność, która może i nie była zbytnio zauważalna, ale za to wyczuwalna aż nadto :-/ Nie da się też ukryć, że mieliśmy sporo zadane, a szlaban w sobotę trochę mi komplikował plan odwalania zadań domowych ale nie mogłem się skarżyć- poza tym, uznałem, że rodzice nie muszą wiedzieć o tym szlabanie.

[ 5 komentarze ]


 
25.Nocna wyprawa do Wieży cz.II
Dodał Malfoy Niedziela, 07 Października, 2007, 17:46

-Profesor McGonnagall?- wyszeptałem zmartwiałymi ustami i z krótkim wrzaskiem rzuciłem się do ucieczki, ale ona chwyciła mnie boleśnie i bardzo mocno za ucho (znów wrzasnąłem) i wysyczała mi prosto do niego:
-Czegoś takiego jeszcze nigdy w życiu nie widziałam! Minus dwadzieścia punktów dla Slytherinu i szlaban u mnie, panie Malfoy!
Zrobiło mi się nagle zimno, podejrzewam, że jednak ze strachu, kiedy dotarło do mnie, co powiedziała, ale nie miałem z nią szans. Postanowiłem więc wyznać prawdę:
-Pani profesor, pani nie rozumie, tu zaraz będzie Potter, Potter ze smokiem, niesie go na wieżę…
-Dość tych bzdur, panie Malfoy!- rzuciła jeszcze ostrzej i potrząsnęła mną za ucho. –Nie zamierzam tego słuchać! Idziemy do twojego opiekuna i lepiej nie próbuj ucieczki, jeśli nie chcesz zostać wyrzucony ze szkoły!
Próbowałem jej tłumaczyć, że powinna była mnie wysłuchać, ale kiedy zaczęła przy każdej takiej próbie szarpać mnie za ucho tak, że teraz chyba miałem je już przedziurawione od jej opiłowanych w szpic paznokci a łzy bólu napłynęły mi do oczu, zaniechałem czegokolwiek; poza tym, zaczęło mi się robić naprawdę niedobrze, kiedy zaprowadziła mnie do lochów i dalej, do gabinetu Snape’a -czułem, że wpadłem w prawdziwe kłopoty i naprawdę zacząłem już trochę panikować.
Mogłem liczyć na zrozumienie u Snape’a ale nie teraz, kiedy przyrzekliśmy mu, że zaprzestaniemy włóczenia się za Gryfonami…było naprawdę fatalnie. Kiedy jednak zapukała, a nie było żadnej odpowiedzi, znowu pojęczałem trochę:
-Pani profesor, czemu mi pani nie wierzy, przysięgam, że mówię prawdę…nie ma sensu budzić profesora Snape’a, ja naprawdę…przepraszam, to się już więcej nie powtórzy…błagam…
Ale ona warknęła:
-Teraz o tym myślisz, co? Dość tego buczenia, panie Malfoy, albo pan się uspokoi natychmiast, albo pójdziemy od razu do dyrektora, by udzielił panu nagany!
Z dwojga złego wybrałem pierwszą możliwość, choć nie było łatwo.
Okazało się, że Snape nie spał jeszcze lecz pracował w świetle niewielkiego żyrandola w pracowni.
Kiedy zobaczył mnie dosłownie i w przenośni w szponach McGonnagall, spojrzał mi w oczy tak, że wiedziałem, że to jest o wiele gorsze od przedziurawionego ucha o stokroć z pewnością.
-Severusie, twój uczeń pałętał się po korytarzu, złapałam go, kiedy obchodziłam zamek, obudziły mnie jakieś hałasy.
Puściła mnie wreszcie, więc prawie się potoczyłem pod biurko Snape’a, który cały czas patrzył na mnie tym samym, wiercącym wzrokiem.
-Co robił pan poza dormitorium o dwunastej w nocy, panie Malfoy?- zapytał ale nim zdążyłem cokolwiek mu odpowiedzieć, odezwała się McGonnagall:
-Nic, kompletnie nic, wprawdzie mówił jakieś bzdury o smokach i Potterze.
-Potterze? –powtórzył cicho Snape, odwracając na chwilę ode mnie wzrok. – Chyba jednak nie wymyślił go sobie bez powodu…prawda, Minerwo?
-Może mu się przyśniło, może lunatykował.- odpowiedziała be wielkiego przekonania McGonnagall, a ja już czułem w głębi duszy, że się łamie, nie znajdując rezolutnego wytłumaczenia, i Snape też chyba to wyczuł, gdyż uniósł lekko brwi i dodał spokojno-złośliwym tonem:
-A może pan Potter opowiedział panu Malfoyowi coś o smokach celowo, po to, by wyciągnąć go z łóżka i wpuścić w twoje sidła? Nie sądzisz, że to do niego podobne?
-On mi nie naopowiadał żądnych bajek, on naprawdę miał smoka, nieśli go na wieżę…-powiedziałem szybko ale zarówno Snape jak i McGonnagall spojrzeli na mnie ostro i także powiedzieli:
-Cicho bądź!
-Mimo wszystko, Severusie, nie wolno ci nie zastosować się do regulaminu szkoły i nie ukarać swojego ucznia, który włóczył się po szkole nocą bez wyraźnego powodu. – przypomniała ponuro McGonnagall nieco pewniejszym tonem, łypiąc na Snape’a spode łba.
-Dobrze, pod warunkiem, że ty również postarasz się ustalić, co Potter ma z tym wszystkim wspólnego, bo nie uwierzę, że tak nie jest.- spojrzał na mnie i polecił tonem nie znoszącym sprzeciwu.- Panie Malfoy, proszę wrócić do salonu, zaraz tam do pana przyjdę.
-Tak jest.- mruknąłem i posłusznie udałem się do pokoju wspólnego, myśląc gorączkowo. Przypomniałem sobie też o Pansy, Crabbie i Goyle’u.
Co z nimi, czy udało im się może złapać Pottera i resztę? Dlaczego Pansy zwlekała z przyjściem do umówionego punktu? I wreszcie, gdzie oni się podziewali? Jeśli teraz zjawią się w salonie, mamy przekichane wszyscy czworo, to pewne…mogłem mieć tylko nadzieję, że uda im się wrócić bezpiecznie do Slytherinu, chociaż miałem pewne obawy, ale nie zdążyłem więcej wymyślić, bo w pokoju zjawił się mój wychowawca.
Podniosłem się z fotela, na którym przysiadłem na chwilę i spojrzałem na niego odważnie. Snape gardził łgarstwem w złej wierze, wiedziałem o tym i dlatego już w jego gabinecie postanowiłem mówić tylko prawdę.
-Czy chcesz mi coś powiedzieć, Draco?- zapytał cicho, zatrzymując się przede mną i patrząc mi w oczy.
Pokręciłem głową, bo nagle zrobiło mi się trochę głupio. Jeszcze myślałem, że nie wie o punktach, jakie odjęła nam McGonnagall, ale on rozwiał moje słabe nadzieje kolejnymi słowami.
-Nic? W takim razie dlaczego profesor McGonnagall odjęła Slytherinowi dwadzieścia punktów? Nie sądzę, by zrobiła to bez powodu.
-Byłem poza dormitorium po dwudziestej drugiej. – odpowiedziałem bardzo cicho.
-Proszę głośniej.
-Bo byłem poza dormitorium po dwudziestej drugiej.
-Można wiedzieć, jaki to powód kazał ci opuścić swoje dormitorium o takiej godzinie?
-Potter.- bąknąłem nieśmiało i dorzuciłem niepewnie: - Potter miał…miał mieć smoka, zanieść go…
-Ach tak, znowu ten smok. To już słyszałem.
Pomilczał chwilę i dodał:
-Najwyraźniej nie byłeś zdolny wymyślić nic bardziej inteligentnego na swoją obronę, a szkoda, bo po tobie spodziewałem się czegoś innego; w sprawie tego nocnego wybryku także. Profesor McGonagall odjęła punkty domowi i zamierza ukarać cię szlabanem w sobotę, a ja nie wyraziłem sprzeciwu. Wracaj do łóżka, Draco.
Już miałem odwrócić się i odejść, kiedy Snape przypomniał sobie o czymś.
-Czy jeszcze ktoś był tam z tobą?
-Gdzie?- pokręciłem głową nierozumiejąco.
-Na trzecim piętrze.
-Ale ja nie byłam na trzecim piętrze, w ogóle nie byłem przy zakazanym korytarzu!- zawołałem zapalczywie ale zaraz umilkłem. Snape wyraźnie mi nie uwierzył, będąc przekonanym, że wybrałem się na trzecie piętro K Z zaskoczenia dłuższą chwile nie mogłem wymówić ani słowa. Powtórzył oschlej:
-Byłeś sam?
-Tak.
Spojrzał na mnie uważnie raz jeszcze i, wskazawszy i dłonią korytarz wiodący do dormitoriów, dodał już zupełnie urzędowo:
-Proszę wracać do swojego dormitorium, panie Malfoy, i zachowywać się należycie.
Z tymi słowy zakręcił się, a jego czarna peleryna załopotała w powietrzu, i gdy już zrobił krok ku wyjściu zawołałem półgłosem:
-Przepraszam.
Zatrzymał się, odwrócił głowę przez lewe ramię, szepnął:
-Dziękuję.
I wyszedł, a kamienna ściana zasunęła się za nim z głuchym chrzęstem.
Poszedłem od razu do siebie, bo wolałem nie ryzykować czekania na resztę, podczas gdy Snape mógł tu w każdej chwili zajrzeć, ale Crabbe i Goyle wrócili niedługo potem, gdzieś przed pierwszą i oznajmili mi tylko, nim padli na łóżka, że Pansy też wróciła i poszła od razu do siebie.

[ 6 komentarze ]


 
24. Nocna wyprawa do Wieży cz.I
Dodał Malfoy Sobota, 15 Września, 2007, 06:00

Hej! Bardzo Wam wszystkim dziękuję za krzepiące słowa :) Dzisiaj obdarowuję Was dwudziestym wspomnieniem Wspaniałego Severusa Snape'a oraz dwudziestym czwartym wpisem w pamiętniku Nie Mniej Cudownego Dracona Malfoya ;-P Zapraszam do lektury w obydwu poddziałach a także, jak zwykle, na mojego prywatnego bloga. Mam nadzieję, że ta notka spodoba się Wam :) Wszystkiego dobrego, kochani!
***
Do stu tysięcy bród Merlina! Jestem taki wściekły, że ledwo mogę wytrzymać spokojnie w łóżku…no i skończyło się na tym, że wstałem, choć jest koło drugiej w nocy.
Dzisiaj w nocy, zgodnie z listem, jaki znalazłem w książce Weasleya, jego brat miał przylecieć po smoka Hagrida. Pansy, Crabbe, Goyle i ja nie zastanawialiśmy się długo, co zrobić: jednogłośnie uznaliśmy, że ktoś musi iść za nimi i wpakować ich w kłopoty :-D wymyśliliśmy, że ja mam tam pójść, a reszta będzie mnie osłaniać.
Około wpół do dwunastej w nocy staliśmy ukryci w wyjściu z lochów. Wszędzie było pusto i cicho oraz zimno. Pansy zatrzęsła się i syknęła:
-Czemu zawsze w lochach jest taki przewiew? Stoimy tu już od godziny, zaraz zamienię się w Królową Śniegu.
-Lochy są najzimniejszą częścią zamku, wiesz o tym. Zaraz się rozejdziemy, ja pójdę do góry, Crabbe i Goyle pójdą na piętro a Pansy, ty pod salon.
-Mówię ci, oni nie wyjdą wcześniej, jak za kwadrans…mam tylko nadzieję, że uda się ich złapać.
-Ja też. –mruknąłem i zerknąłem na zegarek. –Dobra, już czas. Znacie skróty, tak?
Pokiwali głowami, a w chwilę później udaliśmy się każdy w swoją stronę.
Choć nigdy wcześniej nie byłem na szczycie wieży, wiedziałem jak tam dojść, bo ojciec opowiadał mi dość sporo o zakamarkach Hogwartu, poza tym, mam swój własny zmysł intuicji i orientacji ;-) Musiałem się trochę kryć, dobrze, że z tej całej ostrożności nie nabawiłem się paranoi: każdy szmer, każdy świst wiatru, każdy szczęk zbroi zdawał się mi krokiem patrolującego korytarze nauczyciela, a parę razy szepczące na obrazach postacie wystraszyły mnie tak, że z nerwów pomyliłem drogę i skręty.
W końcu, gdzieś koło trzynastu minut przed dwunastą wylądowałem spocony z nerwów i bieganiny na jakimś korytarzu, gdzie miała na mnie czekać Pansy za zbroją czarodzieja średniowiecza. Kiedy ruszyłem w jej kierunku, tuż przy zbroi potknąłem się o coś (nie jestem niezdarą, więc nie sądzę, bym poplątał własne nogi!) i wyrżnąłem jak długo dziobem do ziemi, uderzając boleśnie głową w kant postumentu, na którym umieszczono zbroję i chwytając się rozpaczliwie jej ręki…która odpadła i z brzękiem potoczyła się na korytarzu prawie kilka stóp. Odpędziwszy gwiazdy przed oczyma, pozbierałem się jakoś i już miałem zwiewać, bo zbroja narobiła potwornego w moim mniemaniu łoskotu, gdy coś ze świstem przeleciała nad moją głową. Okazało się, że to poltergeist Irytek: zmora uczniów, duch- idiota i wielki psotnik, teraz potrzebny mi dosłownie jak dziura w moście.
-Oj, oj, oj, ktoś chyba uszkodził zbroję…-zauważył szyderczo, siadając z wdziękiem na hełmie zbroi i rzucając mi pełne złośliwości spojrzenie. –Nie śpi się, co, maluchu?
-Spadaj stąd, Irytku.- rzuciłem gniewnym szeptem i chciałem podnieść urwaną rękę zbroi, kiedy on jednym kiwnięciem palca sprawił, że ręka potoczyła się dalej. Zdenerwowałem się i skoczyłem dalej po nią, ale ona odskakiwała coraz dalej jak na sznurku.
-Jak ja cię nienawidzę, Irytku!- syknąłem, rzucając się po fragment zbroi, z przekonaniem, że przeklęta zjawa znów będzie się ze mną droczyć, ale tym razem udało mi się przygwoździć zbroję z głośnym stukotem do podłogi. W przeciągu sekundy odzyskując utracony spokój, chwyciłem rzecz i już miałem wrócić z nią do zbroi, kiedy odległe skrzyżowanie korytarzy przecięła szybko jakaś postać w szlafroku, z wałkami na głowie. Nie zauważyła mnie, bo przycisnąłem się do ściany i było dość ciemno, ale serce waliło mi jak ogłupiałe: to musiała być jakaś nauczycielka, a to znacznie utrudniało sprawę. W tej sytuacji, zmuszony do błyskawicznego podjęcia decyzji, postanowiłem zrezygnować z czekania na Pansy i runąłem w kierunku schodów na siódme piętro. Zdyszany i zziajany, przemierzałem stopnie po stopniu, przecinałem długie korytarze i odkrywałem nawet nieznane mi skróty ale kiedy wyłoniłem się z jednego z nich, który wedle mnie prowadzić miał tuż do stóp wieży, notabene w postaci obrazu Ulryka Niegodziwego, depczącego czyjąś dłoń na brzegu rzeki, znalazłem się z wielkim zdziwieniem w załomie korytarza dobrych parę pięter niżej! Ogarnęła mnie desperacja i wściekłość, zwłaszcza, jak spojrzałem na zegarek (lada moment Potter tam będzie…lada moment, a ja pomyliłem drogę!) ale wszelkie moje uczucia wyparowały, gdy, wybiegłszy zza rogu korytarza zderzyłem się z kimś, a tym kimś była owa tajemnicza osoba w wałkach, która, kiedy odsunęła się ode mnie i spojrzała na mnie, okazała się…

[ 5 komentarze ]


« 1 3 4 5 6 7 8 9 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki