Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Myślodsiewna Severusa Snape'a
Prowadzi asystentka Snape'a Meg


Dzięki wybitnej znajomości czarów uzyskałam dostęp do osobistej myślodsiewni Mistrza Eliksirów. Teraz będziemy mieli pełen wgląd w jego wspomnienia z młodości, a także z lat późniejszych... poznamy też jego osobiste przemyślenia, kłopoty i problemy, troski i radości bez potrzeby odwoływania się do legilimencji. Zapraszam serdecznie do lektury ściśle tajnych odbić duszy profesora Severusa Snape’a!
  Wspomnienie 24.
Dodała Meg Sobota, 22 Grudnia, 2007, 20:28

A więc moi kochani! Idą Święta wielkimi jak krokodyl krokami:) Z tej okazji najserdeczniejsze życzenia dla Was i dla Waszych bliskich-spokojnych, zdrowych, wesołych Świąt, udanej zabawy Sylwestrowej i szczęśliwego Roku 2008:) Z tej okazji także mały upominek ode mnie, zarówno tu, jak i w pamiętniku;)
A teraz chwila dla Was:
1.Pauliina:strasznie Ci dziękuję, jesteś chyba moją najwierniejszą fanką:)Buziaki!\
2.Magda Potter:hm...^^;)Możen i tak chociaż nie sądzę...nie, moje natchnienie mówi mi, że chyba nie...;)
3.Emisia:dzięki za życzenia i w ogóle...to była tylko próbna, ale i tak:) co do Twego pytania: pewnie nie, ale czy chodzi tu o odwzorowanie świata Rowling? Troszkę można ale nie za dużo... niektórzy zaraz się czepiają, choć czasem bezzasadnie, ale trudno;P P.s. Dzięki za obronę;)
4.Arya i Mindi:wielkie dzięki;)
5.Daria:po pierwsze, kto ci powiedział, że to jest pamiętnik? Chyba jak byk jest w nazwie, że to Myślodsiewnia... a to chyba nie jest równoznaczne z pamiętnikiem. Poza tym, to co pisze Emisia, jest zgodne z tym, co bym odpowiedziała:to jest moja wizja, uczucia nie zawsze muszą być, to wiąże się z autorską konwencją, a co do uczuć-telenowele też dobre a pod nosem masz komentarz Luny35 nabuzowany uczuciami;)
6.Luna 35:świetny, siarczysty komentarz jeśli chodzi o Pana Profesora Snape'a, a ja nim nie jestem;)może tylko moje halucynacje, ale chyba skutecznie mieszasz świat HP z realnym;)a co do mojej twórczości:nie czytałaś, nie komnentuj-taka zasada tu panuje.
Dzięki za wszystkie komentarze i do usłyszenia wkrótce:) Merry Christmas Everyone!:*
***
-Dobrze, raz jeszcze, Tomakinow! Musisz mocniej pochylić się nad miotłą, żeby twoje ruchy były szybsze i trudniejsze do pokrzyżowania! Martin, nie obijaj się! Kapitan Gryfonów powiedziałby ci, że jesteś świetny, ale nam to nie wystarcza, rozumiesz? Mówię do wszystkich, tak, do ciebie też, Kathleen, mamy być na j l e p s i!
Severus z niesmakiem popatrywał na wysokiego, dobrze zbudowanego chłopaka w zielonej szacie, utrzymującego się spokojnie bez trzymania na miotle jakieś dziesięć stóp nad ziemią i obserwującego z założonymi rękoma o grubych palcach pozostałą szóstkę na zielono ubranych zawodników, szybujących niczym sześć pocisków na wszystkie strony, na pozór bez celu. Ich ruchy miały jednak swój sens: próbowali bowiem złapać dwie piłki- drobną, złotą i większą, czerwoną- oraz uniknąć dwóch pozostałych- czarnych, równie szybkich jak i oni. Grali mecz, co w tych warunkach jesiennego wieczoru nie było sprawą łatwą, jednakże radzili sobie wcale nieźle: odblaskowe pasy z nazwiskami, ponaklejane na szatach jaśniały niczym zorza o poranku nawet z bardzo daleka; dodatkowo przed treningiem piłki zostały tradycyjnie potraktowane farbą, na którą ktoś rzucił wcześniej Zaklęcie Poświaty (całe kubły tej farby przemyślni Ślizgoni z ostatniej klasy wynieśli pod osłoną nocy z tzw. konfiskat orni, czyli starego, dużego pomieszczenia gospodarczego, przeobrażonego przez woźnego w skład skonfiskowanych przez niego rzeczy na przestrzeni wielu lat) a do obręczy przyczepiono zaczarowane, olbrzymie pochodnie, napełniające całe boisko niesamowitym światłem.
Oczywiście, te drobne machlojki były nieznane dyrekcji, a bynajmniej- nikt nie interweniował; wiadomo było, że kto chce trening mieć wieczorem, musi mieć bzika i swoje sposoby radzenia sobie z trudnymi naturalnymi warunkami oświetleniowym, ale fakt ten tracił na znaczeniu w obliczu tego, iż tylko wieczorem boisko było całkowicie puste i wolne, bez zagrożenia wielkiej kłótni kapitanów drużyn o miejsce. Tak więc było to z jednej strony sprytne, a z drugiej- nieco utrudniające życie, ale nie narzekał nikt. Joe Gillows, kapitan drużyny Slytherinu trzymał „swoich ludzi” krótką ręką. Dyscyplina panowała jak w wojsku a i wymagania były niezwykle wysokie. Mimo tego szanowano Gillowsa i zawodnicy trzymali sztamę, choćby nawet cierpieli nieludzkie katusze fizyczno- psychiczne podczas treningów. Wiadomo było, że przetrwają najlepsi, toteż żaden Ślizgon po uzyskaniu etatu w drużynie nie chciał się poddać ani okazać mięczakiem; Gillows podkreślał nieraz, że przynależność do drużyny jest święta i wieczna.
Ciekawe, myślał Severus, opierając się wygodniej o barierkę na trybunach i obojętnie popatrując na przelatujące raz po raz przed jego nosem postaci, czy Riddle opiera swój system na systemie Gillowsa. Dyscyplina, wierność i święta przynależność- i tu, i tu wyznaczały ramy organizacji wewnętrznej; cele też na upartego można by zakwalifikować do tej samej grupy: wygrać. Tu przeciwnikiem siedmiu w inne kolory odzianych zawodników, tam- świat Białej Magii i zasady Hogwartu. Tak naprawdę sam nie był tego ostatniego pewien: czasami czuł bardziej, że wszystkie działania Riddle’a jednego miały wroga- Albusa Dumbledore’a ale sam Riddle podtrzymywał, że obraca się przeciw wynoszeniu na piedestał Białej Magii kosztem Czarnej.
-Sam nie wiesz, co masz robić? Wystarczyło zniżyć nieco ogon i podnieść rękę, czy to takie trudne do pojęcia? Sam mam pokazywać? Powtórka, dopóki nie będzie idealnie!
-Nie widzisz, że się staram i że już nie mogę? Ciągle robię tak, jak nauczyłeś Thomasa i ciągle jest źle!- wrzasnęła Kathleen, odgarniając sobie z wściekłością włosy z twarzy. Była niepozorną, rudowłosą szesnastolatką o nieprzychylnym wyrazie twarzy i bardzo zimnych oczach, których barwa była niemalże fioletowa. Nie przepadali za nią ani nauczyciele, ani większość Ślizgonek, ale to była „zawodniczka pełną gębą” , jak powiedział kiedyś jeden z komentatorów podczas meczu z Krukonami. Kathleen miała wiecznie ponury, odpychający nastrój i niezmiernie rzadko się uśmiechała. Podobno jej rodzice propagowali używanie Czarnej Magii przeciw Mugolom i zostali za to uwięzieni w więzieniu dla czarodziejów na Morzu Północnym.
-Jak ja mówię, że źle, to źle, zrozumiano?!- ryknął Joe. –Jak nie chcesz wylecieć z drużyny, to rób, co mówię!
-Nie wyżywaj się na mnie za to, że jakiś durny Gryfoniak cię wpieklił!
-Wracaj pod obręcz!
-Joe, wyluzuj, stary, bo zamęczysz dziewczynę.- zawołał nagle ktoś, kto w tym momencie pojawił się na boisku. Miał na sobie płaszcz z kapturem, który teraz z elegancją zdjął. Spojrzał mimochodem na rudowłosą Kathleen, która obrzuciła go mało miłym spojrzeniem i poleciała w swoją stronę, a potem znowu zawołał do Joego, który uparcie go ignorował:
- Co ona mówiła o jakimś Gryfonie?
-Nie twoja sprawa, Tom!- odwrócił się Joe i nawet nie zleciał kilka stóp niżej. Zacisnął konwulsyjnie szczęki i dorzucił: - Pętają się za tobą sieroty z Gryffindoru, to trudno, nie mój wstyd, w końcu swój do swego, ale nie…
W jednej chwili Joe znalazł się na ziemi, zupełnie jakby niewidzialna dłoń strząsnęła go z miotły niczym pyłek z rękawa. Rozpłaszczyło go porządnie na twardej ziemi u stóp Toma. Drużyna w powietrzu znieruchomiała i wbiła się w jeden kąt przy obręczach, spoglądając na niedysponowanego kapitana.
Tom Riddle stał spokojnie, z dłonią wręcz nienaturalnie wyprostowaną i opuszczona u boku. Z tej odległości Severus nie widział jego twarzy, ale czuł, że jego oczy są nieprzyjemnie rozjarzone. Kilku chłopaków ze starszych klas, siedzących za nim, spróbowało się wychylić, ale i tak niewiele było widać: pochodnie przy obręczach oświetliły tylko wysoką, szczupłą postać Toma i leżącego na płasko obok Gillowsa. Teraz podniósł się powoli z ziemi, ale nogi tak mu się trzęsły, że samodzielne ustanie było niemożliwe. Zachwiał się więc złapał szybko słupek od obręczy i spojrzał na Toma. Potem powiedział coś, czego Severus i reszta zgromadzonych na trybunach nie dosłyszała, niemniej głos Toma był doskonale słyszalny.
-Wiedziałem, że inteligentny z ciebie facet, Gillows. Tępak nie dowodziłby tak znakomitą drużyną.
Gillows potrząsnął głową i, wsiadłszy na miotłę, wrócił w powietrze a potem nakazał drużynie zebrać się w szatni.
-Myślisz, że to Tom stracił nad sobą panowanie?
Severus wzdrygnął się. Tak dalece zagapił się na sytuację na boisku, że prawie zapomniał o siedzącym obok Lucjuszu.
-Nie wiem, ale to możliwe…- wzruszył ramionami i odchylił się na oparcie. -W końcu ten cały Gillows powiedział coś o sierotach, a przecież wiadomo, że Tom zrobił się ostatnio bardzo drażliwy na tym punkcie.
-Nigdy wcześniej mu to się nie zdarzyło… to znaczy Tomowi stracić nad sobą panowanie. Prawdę mówiąc, tylko słyszałem, że takie coś jest możliwe, ale nigdy nie widziałem tego na żywo, jak dotąd. Ten Gillows to w sumie świetny trener, nikt nie umie tak prowadzić treningów, jak on.
-Wielkie mi co… uganianie się w powietrzu za piłką. Naprawdę tak to cię bawi?-
-To jest sport, Severusie, a sport jest zawsze fascynujący… ja ci nie wymawiam, że wolisz babrać się w probówkach i różnych ziółkach, ale trochę ruchu by ci się przydało.- odpowiedział Malfoy odrobinę urażonym głosem. – Nigdy nie grałeś w quidditcha, więc w sumie nie wiesz, jakie to emocje, jaka satysfakcja z dobrej koordynacji wszelkich działań i zwodów drużyny, omawianie taktyki…
-Biedna Narcyza.
-Co?
-Powiedziałem: biedna Narcyza.- powtórzył pozornie obojętnym głosem Severus. Sam się zdziwił przez ułamek sekundy, skąd w nim nagły sarkazm, ale na wnioski było za późno, gdyż nastąpiła dość szybka riposta dość wytrąconego z równowagi przeciwnika.
-Mógłbyś mi uprzejmie wyjaśnić, co ma Narcyza do quidditcha?- niepomiernie zdziwił się Lucjusz, odgarniając nieco nerwowym ruchem włosy za uszy.
-Sam z siebie w życiu nie zapamiętałbyś tylu trudnych słów, jak koordynacja ruchów czy zwód, a skoro już nimi tak swobodnie szafujesz, to nieomylny znak, iż masz w tym cel. Co za tym idzie, wywnioskowałem, że chyba tylko Narcyza jest w stanie wysłuchiwać takich bzdur, a ponieważ z pewnością nie jest to łatwe, to jej współczuję.
-Doskonale.- odparł Lucjusz, opierając dłonie na barierce i poruszając szczęką w dość teatralny sposób. –Skoro taki jesteś mądry, Severusie, to czemu Lilly Evans odwraca głowę za każdym razem, gdy cię widzi?
-Nie twoja sprawa.- Severus zareagował szybciej aniżeli chciał, ale to wystarczyło: Lucjusz roześmiał się pogardliwie i, uniósłszy się z wyższością, chciał chyba demonstracyjnie odejść, ale nie udało mu się to: do trybun zbliżył się właśnie Tom. Za jego plecami z boiska schodzili ostatni członkowie ślizgońskiej drużyny. Zegar w dali na hogwarckiej wieży wybił właśnie ósmą.
Boisko opustoszało kompletnie po piątym uderzeniu. Wtedy też Tom podszedł do pierwszego rzędu trybun i usiadłszy na barierce, spojrzał po dość licznej, zgromadzonej nieco ponad nim grupce ludzi. Wszyscy oczekiwali na jego słowa. Uśmiechnął się prawie niedostrzegalnie i powiedział:
-Dwadzieścia siedem.
Milczenie.
-Czy ktoś wie, co oznacza ta liczba?
-Ee… wczoraj było dwudziestego siódmego…- bąknął jakiś chłopak z czwartego rzędu i zaraz zachłysnął się z obawy, najwyraźniej dostrzegając w oczach Toma coś, co mu się nie spodobało. Jednakże on nadal się uśmiechał w swój specyficzny sposób, tylko że jego oczy stały się chłodniejsze.
-Nie mam do ciebie pretensji, Barkson, że nie wiedziałeś… nie mam pretensji do nikogo z was, ale kiedy spotkamy się w następnym miesiącu, będę o wiele mniej pobłażliwy.
Obrzucił ich uważnym spojrzeniem i kontynuował dość niedbałym tonem.
-Dwudziestu siedmiu zwolenników może oznaczać wielu albo niewielu… jedno jest jednak w tym względzie pewne: musi być ich o wiele więcej. Równie dobrze można coś osiągnąć coś w pojedynkę, ale cel do którego ja dążę, dotyczy całej społeczności czarodziejów. Potrzebne mi poparcie i mam je z waszej strony, jak mniemam… ale potrzebuję większej ilości ludzi gotowych na każde moje zawołanie spełnić każdy mój rozkaz, nie raz pewnie wbrew sobie…- zaśmiał się pod nosem. –Cóż… jak powiedziałem wcześniej, ufać będę i tak tylko sobie, bo nie mogę sobie pozwolić na zdrajcę… jeśli ktoś czuje się tym brakiem pełnego zaufania obrażony, może w tej chwili wyjść bez obawy przed jakimiś konsekwencjami.
Nikt się nie poruszył więc Riddle kontynuował, tym razem bez uśmiechu na swej ładnej, ale zamkniętej twarzy. –Doskonale. Mam dla was pierwsze poważne zadanie, jeśli mamy się traktować nawzajem poważnie. Żarty dobiegły końca: teraz zaczyna się sprawa, dla której ja poświęcam własne życie i wypadałoby, byście wy poszli w moje ślady, oczywiście, jeśli zależy wam na uznaniu i chwale. Pamiętajcie o jednym: walczycie nie dla mnie, lecz dla całego świata, dla przyszłych pokoleń.
Znowu zapadło krótkie milczenie.
-Czy ktoś ma jakieś pytania?
-Czy to koniec zebrania?- zapytał chłopak z czwartego rzędu ale Riddle zignorował go, uśmiechając się z leciutką wzgardą. Poważnie potraktował dopiero pytanie, jakie padło z ust Lucjusza Malfoya.
-Dlaczego następne spotkanie będzie dopiero w przyszłym miesiącu? Czy są jakieś podejrzenia co do nas?
-Nie, Malfoy. Powodem nie są podejrzenia, lecz właśnie zadanie, o którym wspomniałem a którego powinniście się byli domyślić po wstępie.
-Zwolennicy.- mruknął Lucjusz raczej twierdząco niż pytająco a Tom pokiwał spokojnie głową. –Daję wam trzydzieści dni na zwerbowanie w nasze szeregi jednej osoby; na początek jednej, ale idealnej. Komu się wydaje, że to łatwa misja, niech czym prędzej pozbędzie się swych głupich złudzeń. Od tej misji zależy nasz byt, ogólnie mówiąc. Jeśli skierujecie swoje zaproszenie do osoby nieodpowiedniej, może się to skończyć bardzo źle dla nas wszystkich. Ciąży na was odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale przede wszystkim za współtowarzyszy. Sto razy przemyślcie wybór dobrej osoby.
-Czy masz na myśli kogo, kto nie będzie kapusiem, kto potrafi dochować tajemnicy…
-…a także będzie lojalny i posłuszny. To chyba najważniejsze dwie cechy, które niesłusznie odłożyłeś na sam koniec, Lucjuszu. Zależy mi na tym, byście zdali sobie dobrze sprawę z tego, jak ważne jest to, co wam poleciłem. Chciałbym też dać wam małą poradę: pomyślcie przed wszystkim o członkach innych domów.
Teraz zaszumiało choć bez większego oburzenia. Riddle obserwował zdziwionych popleczników w milczeniu, nawet z lekkim rozbawieniem. Uporali się ze swym zdumieniem w ciągu paru sekund i przemówił ponownie w formie wyjaśnienia.
-Zrozumcie: przeciągnięty na naszą stronę Gryfon może być cenniejszym nabytkiem od Ślizgona. Nie traktujcie tego jako ubliżanie… raczej przemyślcie to sobie a pojmiecie, iż się nie mylę.
-Czy mamy sami przeciągać ludzi bez twojej opinii na ich temat?
-Tak.
Chwila milczenia.
-A jeśli wybrana przez nas osoba… powiedzmy… okaże się zdrajcą?
-Ktoś kiedyś powiedział, że zdradę można zmazać tylko krwią.- powiedział Riddle dziwnym głosem, ni to rozbawionym, ni to poważnym, ale wzbudził ogólną konsternację, dorzucił więc ze znużeniem:
-Proszę, słuchajcie, co do was mówię, albo nadajecie się do tego i jesteście już w stanie zrobić coś samodzielnie, albo jesteście do luftu. Nie mogę wszystkiego zatwierdzać: muszę dzielić się z wami odpowiedzialnością, bo gdybym chciał sam zadbać o powiększenie waszego grona, nie zwracałbym się z tym do was. Potraktujcie to poważnie albo na własnej skórze odczujecie skutki błędu, a to na pewno nie będzie najmilsza z rzeczy, jaka się wam dotąd przytrafiła.
Grupa umilkła; gdzieniegdzie tylko rozlegały się szepty. Tom zsunął się na trawę i zrobił kilka kroków w stronę środka boiska. Zatrzymał się w miejscu, w którym światło padało dokładnie na czubek jego ciemnych włosów i skłonił lekko głowę. Reszta obserwowała jego poczynania w milczeniu.
Severus siedział nieruchomo, patrząc na Toma ze spokojem. Przez jego głowę przelatywały słowa, niedawno wypowiedziane przez starszego kolegę. Wokół niego panowała cisza, prawie dźwięcząca w powietrzu.
Minęło dziesięć minut. Tom skinął lekko ale wyraźnie dłonią w kierunku kogoś siedzącego powyżej rzędu Severusa. Kiedy dana osoba pojawiła się w kręgu światła na boisku, okazało się, że to jakiś starszy Ślizgon, wyglądający na, cóż za rzadkość, osiłka nie pozbawionego inteligencji. Tom powiedział mu kilka słów do ucha i osiłek oddalił się w kierunku szatni. Gdy dobiegł lekki trzask zamykanych drzwi, Tom, idąc z powrotem niespiesznie z dłońmi w kieszeniach, zawołał półgłosem w kierunku skupionych na trybunach ludzi:
-Spotka nas nieoczekiwany zaszczyt. Ktoś postanowił nam dzisiaj złożyć wizytę…

[ 7 komentarze ]


 
Wspomnienie 23.
Dodała Meg Poniedziałek, 10 Grudnia, 2007, 20:17

Oto spóźniony prezent mikołajkowy!:)Wybaczcie zwlekanie- próbne matury, brak czasu, zbliżająca się 100dniówka i brak partnera oraz pomysłu na kreację-to nie bagatela:P no ale o Was nigdy nie zapominam! Jeszcze co do komentarzy: wielkie dzięki a jeśli chodzi o pytanie Emisi: zgadza się, Lucjusz miał wyprostowane włosy ale wspomnienie pozostało niezatarte:) Pozdrawiam cieplutko, Marta!
***
Marchewkowa opalenizna zeszła z twarzy Jamesa po kilku godzinach, niemniej te kilka godzin wystarczyło, by o ewenemencie dowiedziała się cała szkoła, łącznie z gronem pedagogicznym. Potter jednakże nie zamierzał skarżyć ani żalić się nikomu z tego: przeciwnie, podtrzymywał ogólną opinię, że żart był udany i że jego też rozśmieszył. Postanowił jednak załatwić tę sprawę sam, jak zazwyczaj. Nie przejmował się też uwagami Lupina, który uważał, że James przesadza i że zrobił się dziecinnie mściwy.
-Uważaj, James- mówił.- Tracisz już rachubę. Odwet za odwet wzięty na odwecie, czy to nie skrajna głupota?
-Nie, Remusie.- upierał się James, a Remus Lupin, w obliczu gorącego poparcia Syriusza i zawsze wtórującego Petera, wkrótce zaniechał porad i poprzestał na biernym przypatrywaniem się działaniom przyjaciół.
Tymczasem Ślizgoni spoczęli na laurach: Lucjusz, którego bezpośrednio dotyczyła cała historia, zdawał się nabrać tyle zuchwałości, że kompletnie zignorował fakt, iż wśród Gryfonów coś się święci. Bez przerwy opowiadał wszystkim zainteresowanym ( a było ich nadzwyczaj dużo) o proszku, który wywołał tak zabawny efekt. Opowiadał, jak to znalazł go samotnie w jednym ze sklepów podczas Magicznego Kociołka i jak to sprzedawcy chwalili go za idealny wybór.
Severus, chcąc nie chcąc, musiał przed sobą przyznać, że to pominięcie w upajaniu się glorią było dla niego czymś przykrym: w końcu to on z nich dwojga był lepszy w eliksirach i to on załatwiał wspólnie sprawy zabawnych i głupich substancji. Chcąc nie chcąc, przyznawał także, że Lilly miała rację: Lucjusz faktycznie musiał mieć w sobie sporo tej ignorancji i pychy, o jaką go oskarżała, ale dotąd nie ujawniał jej tak widocznie. Oczywiście, wmówił sobie, że to nic nie powinno go obchodzić i skutecznie zajął się nauką i innymi ważnymi sprawami, jak np. zebrania z Riddlem.
Zaprzyjaźnili się ze sobą ostatnio, o ile można było mówić w ich wypadku o przyjaźni. Riddle czasami spotykał go na korytarzu i wówczas zamieniali ze sobą parę słów, bo wieczorami był zajęty: rozmawiał ze starszymi kolegami, czytał książki albo tkwił w bibliotece. Tam któregoś wieczora spotkał go Severus, który przyszedł w celu oddania książek na temat eliksirów transmutujących. Skończyli już ćwiczenia teoretyczne i przed przejściem do praktyki nauczyciel poprosił ich o sporządzenie solidnych referatów na temat kilku eliksirów.
Wieczór był pogodny, księżyc świecił jasno i było nawet widno. Kiedy się weszło do biblioteki, gdzie pani Pince wietrzyła krótko na noc, czuć można było przyjemny zapach jesieni. Severus z reguły nie okazywał wrażliwości na takie rzeczy, ale teraz z przyjemnością wdychał głębokie, rześkie powietrze. Już miał wychodzić, gdy zobaczył w Sali błysk lampy i pochyloną głowę Riddle’a. Zmienił więc zamiar i podszedł do niego.
Riddle czytał jakąś opasłą księgę, wyglądającą na bardzo starą. Na widok Severusa skrzywił wargi na kształt bladego uśmiechu i, przesunąwszy się, wskazał mu krzesło.
-Cześć.- mruknął Severus powitalnie i zajął miejsce.
-Cześć.- Tom spojrzał na niego uważnie. –Co tu robisz?
-Przyszedłem oddać książki a ty? Co czytasz?
-Nic ciekawego… starocie takie.- uśmiechnął się Riddle, zamykając książkę tak sprytnie, by światło lampy nie padło na tytuł. –Co tam?
-Nic specjalnego.- wzruszył ramionami Snape.- Pisałem pracę z eliksirów o eliksirze wielosokowym i eliksirze z alg.
-Ach, tak.- pokiwał głową Riddle ale Snape’owi wydało się, że myśli o zupełnie czymś innym. Pomilczał chwilę a potem zapytał znienacka:
-Podobno Lucjusz dotkliwie zranił dumę Pottera?
-Tak, potraktował go proszkiem, jaki kupiliśmy na Magic…
-Rozmawiałeś już z Evans?
-Co?
-Rozmawiałeś już z Evans?
-Nie.- Severus zmarszczył nieznacznie brwi. –A dlaczego miałbym z nią rozmawiać i o czym?
-Potrzebujecie sprawdzianu.- powiedział cicho Tom, odchylając się na oparcie krzesła i zatapiając wzrok w płomieniu świecy za szkłem lampy.- Rozmyślałem dużo o tym przez wakacje i doszedłem do wniosku, że nie ma chwili do stracenia. Jestem od was o dwa lata starszy więc pozostały mi tylko cztery lata na to, co chcę zrobić.
-A co chcesz zrobić?- zapytał Snape. Był nieco zaskoczony tonem Riddle’a, w którym czaiła się jakaś niebezpieczna zagadkowość.
-Dowiesz się, gdy nadejdzie czas.- uśmiechnął się dziwnie i dodał.- Ale dowiesz się na pewno, jako jeden z pierwszych. Ufam ci, Snape i liczę na twą pomoc. Jesteś w drugiej klasie, ale jesteś bardzo dojrzały. Im wcześniej, tym lepiej. Potrzebuję popleczników, takich, którzy nie opuszczą mnie w potrzebie i po ewentualnym fiasku. Potrzebuję wiernych i lojalnych magów, którzy posłusznie wypełnią me rozkazy. Rozumiesz, o czym mówię?
-Nie bardzo.- powiedział Snape i pokręcił się na krześle. Tom zaśmiał się ochryple.
-Nie gniewam się. Ale, może jaśniej. –pochylił się znów nad stolikiem i wpił swoje uważne spojrzenie w czarne oczy Snape’a. – Rzecz nie w tym, bym tylko ja wybierał sobie doradców, tworząc swoją grupę samodzielnie. Oczekuję od was tego, że będziecie w stanie przekonać niektórych ludzi co do moich kryteriów i mojej teorii, że będziecie, innymi słowy, umieli sami poszerzać swoje grono… to ważne, bo im szybciej zaczniemy, tym więcej ludzi mamy szansę przejednać na naszą stronę.
-Chcesz, żebyśmy namawiali innych do wstępowania w szeregi… w nasze szeregi?
-Dokładnie tak, Snape.- znowu się zaśmiał.- Wiedziałem, że szybko pojmiesz. Oczywiście, nie mam tu na myśli nauczycieli czy jakichś szczyli z pierwszych klas, bo rzadko tam się trafia ktoś dobry. Będziecie głosić prawdę, jak starożytni magowie, prawdę o roli magii w naszym życiu, o tym, że nie wolno dyskryminować Czarnej Magii, bo może się okazać, że niejednokrotnie jest ona większa od Białej Magii, słyszysz? N i e j e d n o k r o t n i e!
Snape kiwał w milczeniu głową. Riddle mówił dalej, z rozpaloną twarzą, jak wtedy, gdy namawiał ich do bojkotu Dnia Wiedzy i jak zobaczył w tłumie małego Gryfona.
-Jest ważne, by nasze szeregi powiększali nie tylko ludzie od Slytherina, choć, oczywiście, ich będzie najwięcej, ale także, jeśli jest to możliwe, ludzie z innych domów. Tak czy siak, liczymy tylko na siebie i na innych lepiej nie polegać całkowicie, ale im więcej różnych ludzi, tym lepiej. Posunę się nawet do twierdzenia, że bardziej cenny może okazać się przekabacony Gryfon niż Ślizgon- bez urazy, Snape- ale wiesz dlaczego?- zniżył głos niemalże do szeptu i zerknął ukradkiem na panią Pince. Ta jednak dalej porządkowała książki i nie zwracała uwagi na nic poza regałami.
-Bo oni będą mieli większą, bardziej żywiołową wolę walki i będą w stanie pociągnąć za sobą więcej ludzi swego rodzaju, ze swojego domu aniżeli jeden przekonujący Ślizgon.- odpowiedział bezbarwnym głosem Snape. Tom klepnął go po plecach, szepcząc triumfalnie:
-O to chodzi, o to właśnie mi chodzi!
-Więc co mamy zrobić?- pytał dalej tym samym tonem. Dziwnie się czuł ale nie mógł temu poświęcić więcej czasu. Tom pogładził książkę nieuważnie i dodał z niezauważalnym grymasem:
-Jestem wyjątkowy i wierzę, że mogę dokonać wiele. Czuję, że mogę zmienić świat na lepsze, pod warunkiem, że nie będę sam.
Zamilkł na chwilę więc Severus też się nie odzywał. Pani Pince stuknęła lekko szczotka do kurzu i zaczęła czyścić Dział Ksiąg Zielarskich. Tom uspokoił się i chyba wyciszył, bo odezwał się normalnym, lekko kpiącym głosem:
-Zwołaj wszystkich na jutro, na dwudziestą. Niech czekają na boisku do quidditcha, po treningu Ślizgonów, żeby nie było podejrzeń.
-Jasne.- odparł po prostu Snape i już miał wstać, gdy Tom chwycił go niczym kleszczami za rękę.
-Dziękuję ci.- powiedział tak cicho, że Severus poważnie zastanawiał się nad tym, czy aby się nie przesłyszał. Chyba jednak nie, bo gdy Riddle puścił jego dłoń, patrzył na niego bez uśmiechu lecz wymownie. Severus skinął głową i opuścił bibliotekę.

[ 12 komentarze ]


 
Wspomnienie 22.
Dodała Meg Niedziela, 18 Listopada, 2007, 13:48

Moi drodzy:) Bardzo dziękuję za komentarze i za to, że mnie nie opuąściliście :) Pauliina- nie ma sprawy :-P mam nadzieje, że ta notka też się Wam spodoba. Zapraszam do lektury i tradycyjnie również do pamiętnika Dracona :) Pozdrowienia śle- Marta /Meg/ :)
~~~~
Drugi rok w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie zaczął się dla Severusa podobnie jak rok pierwszy, z tym że, rzecz jasna, miał większe pojęcie o zakamarkach zamku i czuł się nieco bardziej swojsko niż pierwszoroczni, którzy nie poruszali się inaczej jak w grupkach minimum trzyosobowych i na wszystko patrzyli z bezbrzeżnym zdumieniem albo też podziwem. Chociaż Lucjusz chętnie się z nich nabijał, jego czarnowłosy kolega nie potrafił jakoś wyszydzić młodszych od siebie uczniów, ponieważ w duszy dość silnie zalęgło mu wspomnienie jego samego wylęknionego w końcu nie tak dawno temu.
Już następnego dnia podczas śniadania Lucjusz ukradkiem pokazał Severusowi owego kuzyna Narcyzy z Niemiec, który spożywał posiłek w towarzystwie kumpli na początku stołu Ślizgonów. Był to bezczelny typek, obdarzony bujną grzywą blond włosów i opaloną, piegowatą cerą. Coś w wyrazie jego twarzy nie spodobało się Severusowi: przypominał mu niezbyt sympatycznego Tiggsa, jaki dręczył go w minione wakacje na wsi. Chłopak miał w sobie tupet. Rzeczywiście, tylko ktoś taki mógł wpaść na taki dziwaczny pomysł, a jednocześnie –ale tego już Lucjuszowi nie powiedział- tak idealnie celujący w ego młodej półsieroty. Obiecawszy interesującą zemstę, ruszyli się wreszcie i udali na pierwsze w tym roku zajęcia z eliksirów.
Także i w tym roku mieli odbywać te lekcje z Gryfonami. Severus nie był tym zbytnio zachwycony, biorąc pod uwagę, że znowu miał na pieńku z Wielką Trójcą (bo tego małego Pettigrew umownie nie liczono). Był też dziwnie przekonany, że Lilly nie zapomniała o ostrych słowach, jakie jej powiedział podczas Festynu Magicznego Kociołka, ale z drugiej strony- pamiętał słowa Riddle’a. W słowach Lilly i w słowach Riddla wyczuwał ziarno racji, ale nie miał pojęcia, w jaki sposób to pogodzić.
Kiedy znaleźli się w lochach, Gryfoni już tam byli. Oczywiście, dowodził nimi Potter, opowiadając coś na głos i zabawnie wymachując dłońmi. Otaczali go jego koledzy i wianuszek dziewcząt, wśród których była także rudowłosa Lilly. Na widok Severusa i Lucjusza zmarszczyła brwi i, zarumieniwszy się lekko, uniosła głowę i spojrzała na Jamesa, a ten aż pokraśniał z radości. Lucjusz burknął:
-Samochwała.
Ale pech chciał, że wysoki, ciemnowłosy przystojniak, Black, usłyszał słowa Malfoya i błyskawicznie okręcił się na pięcie, pytając z zainteresowaniem:
-Coś ty powiedział, Ślizgonie?
- Powiedziałem, że lepiej dla twojego kumpla byłoby nie przechwalać się tak, bo od tego podobno cera się psuje, a tego taki Narcyz jak on chyba by nie zniósł.- pogardliwie odpalił Lucjusz, lekceważąc zniecierpliwione posykiwania Snape’a. Na te słowa Potter przerwał swoją opowieść i odwrócił się także, zamierając w pół gestu.
-Słowo daję, Lucjusz Malfoy prawiący mi komplementy!- udał zdumienie.- Syriuszu, słyszałeś to?
-Taak…- uśmiechnął się drwiąco Syriusz ale rzuciwszy wymowne spojrzenie na włosy Lucjusza, dodał bystro: -Myślę, James, że on po prostu bardzo chce się dowiedzieć, co działa tak fantastycznie na włosy, że tworzy z niej prawie wężowe sploty.- zaakcentował słowo „wężowe” i spojrzał triumfalnie na kolegę, który zachichotał i pochwalił:
-To było naprawdę niezłe!
Gryfoni, skupieni najbliżej chłopaków, wybuchli śmiechem. Lucjusz już chciał odpowiedzieć, gdy Pettigrew, stojący w tyle, wybił się na przód i zapiszczał cienko:
-Właśnie, Malfoy, słyszałem, że tak się ucieszyłeś z powrotu do Hogwartu, że odstawiłeś niezłą s z o p k ę!
Frajda uczniów rozkręcała się na dobre, aż naraz Lucjusz wyciągnął dłoń z kieszeni i , sycząc wściekle -Tak ci wesoło, Potter? Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni i zakład, że to nie będziesz ty!- rzucił w kierunku Jamesa garść jakiegoś gruboziarnistego proszku. James odskoczył w tył, zakrywając twarz dłońmi, ale kiedy je odstawił, okazało się, że wygląda tak, jak przedtem. W miarę sprawnie odzyskawszy rezon, spojrzał spode łba i rzucił cicho acz gniewnie:
-Coś trefne te twoje specyfiki, Malfoy.
Ale nie zdążył nic dodać, bo drzwi klasy otwarły się i nauczyciel wpuścił ich do środka.
Severus i Lucjusz zajęli zwyczajowo te ławki, co w zeszłym roku. Rozkładając przybory i składniki, Severus ukradkowo rozglądał się po klasie, a kiedy uchwycił spojrzenie kolegi, zapytał cicho:
-Czym w niego rzuciłeś?
-Niczym groźnym… prawdę mówiąc, sam nie wiem, jak to działa… na opakowaniu napisali tylko, że skutek pojawia się z pewnym opóźnieniem, do pół godziny i że wywołuje sporo śmiechu i szyderstw. –odparł ze śmiechem Lucjusz. –Mam nadzieję, że będzie z niego dużo śmiechu.- łypnął na Pottera, który właśnie hałaśliwie rozstawiał szkło obok Blacka i Lupina trzy ławki przed nimi. – Zamierzam go ukrócić w tym roku. A tak przy okazji, ta twoja panienka chyba wciąż ma focha na ciebie, co nie? Widziałem, jak się zaczerwieniła na nasz widok.
-Daj spokój.- mruknął Severus i usiadł, bo właśnie nauczyciel zaklaskał w dłonie, prosząc o ciszę.
Pierwsze zajęcia z eliksirów poświęcili omawianiu właściwości eliksirów kameleonizujących i transmutujących. Temat był dość zawiły i obszerny, lecz Severus słuchał tego wszystkiego z umiarkowaną przyjemnością i zainteresowaniem, czego nie można było powiedzieć o Lucjuszu i innych uczniach. Potter o mały włos nie wywiercił dziury w krześle z nudów. Próbował żartować z kolegami, ale ponieważ siedzieli blisko nauczyciela (biedaki, pomyślał Severus prawie bez ironii ), ich swoboda była zrozumiale ograniczona. W pewnym momencie jednak zaczęli się kręcić bardziej, niż zwykle: Syriusz popatrywał z niepokojem na Jamesa, a potem także i Lupin. Pettigrew wodził wzrokiem od jednego do drugiego, siedząc w ławce za nimi i, próbując się czegoś dowiedzieć, pochylał się do przodu, szepcząc śmiesznie:
-Ale o co chodzi? O co chodzi?
Nauczyciel długo ignorował to zachowanie, ale w pewnej chwili także i jego cierpliwość się wyczerpała i zamieniła w zaciekawienie. Spojrzał na Pottera i uniósł lekko brwi, tym samym zwracając uwagę wszystkich na dziwne zachowanie Gryfona. Rozległy się szepty i śmiechy najbliżej siedzących, którzy zaczęli oglądać się na Pottera, zaczęto podawać sobie z ust do ust, co się stało, gdy wtem profesor, nie mogąc poskromić swego zdziwienia, zapytał: -Panie Potter, czy dobrze się pan czuje? Ma pan… hm, dziwnie… dziwnie zarumienioną twarz.
Uczniowie ze Slytherinu ryknęli śmiechem. Nauczyciel próbował je zdusić, ale nie dało rady; w ogólnym zamieszaniu James Potter odwrócił się do tyłu i, spojrzawszy ze złością na Severusa i Lucjusza, syknął wściekle jak żararaka:
-Jeszcze się policzymy…!
Severus spojrzał na Lucjusza i obaj wybuchli śmiechem, a było warto: twarz Pottera była pomarańczowa niczym marchewka, zupełnie, jakby chłopak nałożył na buzię zbyt dużą ilość kiepskiego kremu samoopalającego i doprawił to wszystko parogodzinną posiaduchą na słońcu Gobi.

[ 10 komentarze ]


 
Wróciłam!Wspomnienie 21.
Dodała Meg Poniedziałek, 12 Listopada, 2007, 09:10

Kochani!Przede wszystkim bardzo przepraszam, że kazałam na siebie czekać tak długo. Natchnienie jednak wróciło i mam przyjemność zostawić Was z 21 wspomnieniem...w nadziei, że jeszcze ktoś tu zagląda i że przez pewne okoliczności nie straciłam wiernych fanów:) To tyle na dzis, zapraszam też do pamiętnika Dracona. Pozdrawiam!
@@@@
Tłumy, tłumy, tłumy…nie ma to jak pierwszy dzień szkoły…-westchnął Severus, taszcząc swój kufer po zalanym deszczem peronie. Wiedział, że nie uniknie czyszczenia go choćby nie wiem co, więc z góry machnął ręką na przenoszenie kufra na bucie czy też owijanie go folią, jak to zrobił jeden z uczniów Hufflepuffu w okularach o niewiarygodnie dużych szkłach.
Pogoda była parszywa. Lało nieprzerwanie od dwudziestu dni a na dodatek wszędzie unosiła się lepka, szara mgła niczym w dzielnicy przemysłowej. Severus wlókł się wzdłuż pociągu, wypatrując kątem oka znajomych twarzy, ale póki co, nikogo nie ujrzał, nikt go nie zawołał. Nie, to nie, pomyślał z niechęcią, wzruszając ramionami i strząsając z nich tym samym sporą ilość kropel. Miał na sobie płaszcz przeciwdeszczowy, mimo że był zdania, iż i tak wyschnie w nagrzanym pociągu podczas długiej podróży do Hogwartu, ale nie chciał robić matce przykrości. Teraz rozumiał, w czym tkwiła istota: było mu naprawdę cieplej aniżeli tym, którzy płaszczy nie mieli, nie wspominając już o suchości. Wreszcie nagle ktoś zawołał go:
-Hej, ty!
Odwrócił się z cieniem nadziei, że to Lucjusz, którego ,jak dotąd, nie było na peronie (pewnie i tak siedziałby w pociągu miast moknąć ale Severus był pierwszym hogwartczykiem na Kings Cross tego dnia i jeszcze go nie spotkał), ale nadzieja zachichotała złośliwie i, okręcając się na pięcie w szatańskim piruecie, znikła w mrocznych oparach.
Trzy metry od niego stały cztery postaci w barwnych pelerynach: zielonej, żółtej i brązowej oraz czerwonej. Postać ukryta pod zieloną przemówiła głosem, w którym tkwiła zamaskowana ironia:
-Cóż za twarzowy kostium, Snape!
-Nawzajem, James.- odparł z niedbałym znudzeniem Severus, szybkim wzrokiem omiatając garderobę Gryfona.- Mi przynajmniej nie wystaje żaden ogon…
Przy wtórze tłumionych pisków postaci w czerwonej pelerynie James próbował obejrzeć się do tyłu, co skończyło się nie najefektowniejszą wywrotką. Siedząc w kałuży, zaciskał ze złości pięści w kierunku Severusa, który patrzył na niego spokojnie, a gdy zwrócił się z oburzeniem w stronę przyjaciół: -Syriuszu, Remus, zróbcie coś!- Severus tylko odskoczył, machając dłońmi.
-Nie moja wina, że jesteś fajtłapą.- rzucił ku niemu drwiąco a potem , skuszony zabawnym widokiem sznureczka, wystającego spod rozkraczonych nóg chłopaka, dodał szyderczo: -Współczuję ci,…mieć ogon i to w dodatku mokry…
Odwrócił się by odejść ale James poderwał się z wściekłym rykiem i skoczył na niego, chcąc go przewrócić także, ale wtem jakaś silna dłoń rozdzieliła ich i popchnęła Severusa prosto na wagon. James potoczył się zaś do tyłu i wpadł w Syriusza i Remusa.
Severus oderwał się od zalanego deszczem wagonu i, przecierając oczy, spojrzał na groźną postać w mundurze.
-Co to za przepychanki na peronie? Lepiej wsiadajcie, póki pora! Marsz do środka!- zawołała postać donośnym głosem . Gryfoni i Ślizgon wymienili się więc tylko pełnymi nienawiści spojrzeniami i tamci pierwsi odeszli w drugą stronę a Severus, poprawiwszy szybko kurtkę, prychnął pod nosem i schylił się po kufer gdy wtem usłyszał nad sobą niedbałe:
-Gardzę tchórzami, którzy atakują od tyłu.
Spokojnie wyprostował się i spojrzał na tego, kto stał tuż za nim, w białej, eleganckiej pelerynie, spod której wystawały dość długie, blond włosy … poskręcane w loki. Siląc się na powagę i czując, że humor, nadwyrężony pogodą i utarczką z gryfonami, mu wraca, powiedział na to:
-Ahoj, panno Malfoy. Czy możesz mi powiedzieć, co ci odbiło?
-A co konkretnie masz na myśli?- zapytał ciekawie Lucjusz, a gdy Snape bez słowa wskazał brodą jego oryginalną fryzurę, wyjaśnił niedbale, zupełnie jakby mówił o śniadaniu:
-Ach, to… to tylko corpus delicti na moja siłę charakteru.
-I na to, że potrafisz powiedzieć bez błędnego akcentu dwa słowa po łacinie.- dorzucił podobnym głosem Snape, ale Lucjusz musiał chyba wyczuć w jego tonie nutę sarkazmu, bo, roztrzepawszy sobie wdzięcznie dłonią włosy pod szerokim kapturem zaproponował, pogodnie patrząc w niebo:
-Może wejdziemy do pociągu? Tam ci to wyjaśnię.
-Możemy.- czarnowłosy Ślizgon wzruszył ramionami i ruszył wzdłuż wagonu do najbliższego wejścia, ciągnąc za sobą kufer. –Ty swój masz w pociągu?- raczej stwierdził niż zapytał, ale Lucjusz nie zdołał odpowiedzieć, bo wtem grupka okutanych w kolorowe peleryny ludzi na wprost nich ryknęła homeryckim śmiechem, omal nie wpadając na siebie i na tory. Zataczali się i ocierali łzy najwyraźniej na widok młodego Malfoya; część z nich gwizdała, aż nagle któryś zawołał piskliwie:
-Te, Malfoy, zamierzasz trzymać w tej szopie miotły?
Eksplozja śmiechu zagłuszyła gwizd ekspresu. Lucjusz bardzo się zdenerwował: uniósłszy lekko głowę (Snape dałby sobie uciąć dłoń, że jego twarz leciutko się zaróżowiła), natarł na grupę prześmiewców, tarasujących wejście do pociągu ale efekt tego był taki, że zdarto mu kaptur z głowy, by móc podziwiać jego włosy w pełnej krasie.
Severus wrósł nieomal w ziemię. Całokształt wyglądu Lucjusza był niezwykle komiczny: nawet Severus musiał przyznać, że ubaw można z tego było mieć niezły; zafascynowany tym, jakich czarów musiał użyć jego kolega, by zafundować sobie tak wzburzony, poskręcany fryz, nie ruszył się z miejsca, by mu pomóc.
Lucjusz szamotał się beznadziejnie, podczas gdy rozochocona grupa zaczęła przepychać się, by dotknąć jego eleganckich loków, choć bronił im tego, jak mógł i pewnie długo trwałaby ta maskarada, gdyby nie gruby strażnik, który wypadł z zablokowanego przejścia wprost na dokazujących uczniów i z rykiem wściekłości jął ich rozdzielać, wołając ostro:
-Co jest, nie słyszeliście gwizdka? Co niektórym przydałoby się chyba niezabranie ich do szkoły, może wtedy nauczyliby się dobrego wychowania! Co to za przepychanki? Ty, lokowany, odsuń no się!- wrzasnął na Lucjusza, przymierzającego się do odwetu na najbliższym uczniu, i wywołał tym następną salwę śmiechu. Lucjusz rzucił strażnikowi nienawistne spojrzenie i, cofnąwszy się gwałtownie o jeden duży krok, potknął się o czyjś kufer i przewrócił się, boleśnie uderzając głową w zabłocony peron. Jego porażka była wręcz przeciwnie, wstał, starł dłońmi błoto z płaszcza, założył brudne, poczochrane, mokre włosy za ucho (leciały mu na oczy) i z godnością wrócił do Severusa. Potem obaj chwycili bez słów kufer Severusa i ruszyli do pociągu, by nie narazić się wyprowadzonemu z równowagi strażnikowi.
Severus postanowił przerwać milczenie dopiero na znak Lucjusza. Póki co, czuł, że przyjaciel nie jest w najlepszym nastroju chociaż sam był sobie poniekąd winien.
Po wejściu do pociągu od razu udali się w lewo. Na samym końcu wagonu znajdował się prawie pusty przedział i tylko moc papierków po cukierkach, kilka zwiniętych płaszczy i kufry na półce świadczyły o tym, że przedział posiada lokatorów, którzy tymczasowo są nieobecni. Wtaszczywszy do środka swój kufer a następnie upchnąwszy go na półce, Severus zajął miejsce na kanapie naprzeciwko Lucjusza, który opadł na swoje miejsce prawie bez sił i uparcie unikał podnoszenia wzroku. Severus obserwował więc, jak w kompletnym milczeniu zsunął płaszcz, wyżął go za oknem, a następnie wyciągnął z bocznej kieszeni długiej, świetnie skrojonej, oliwkowej szaty, różdżkę i za jej pomocą usunął plamy błota. Potem również przy jej pomocy oczyścił i osuszył sobie twarz i włosy. Wreszcie, z westchnieniem schowawszy różdżkę, podniósł głowę i spojrzał na Severusa.
Ten przez chwilę milczał a potem, ledwo powstrzymując się od złośliwego uśmiechu, dodał w miarę normalnym tonem (wiedząc, że tylko chłodny dystans i ironia przywrócą Malfoyowi jego tupet):
-Więc powiesz mi teraz, na co ci było to pseudoafro, oczywiście oprócz niekłamanej niechęci wzbudzenia sensacji?
-Zakład.- mruknął z odcieniem urazy Lucjusz a potem, odchrząknąwszy i zobaczywszy we wzroku Snape’a kpinę, swoim zwyczajem uniósł głowę i dorzucił już z większą pewnością siebie: -W wakacje spotkałem się z Narcyzą. Akurat przyjechał do niej jej kuzyn, burżujski bufon w atłasowej szacie we wzorki celtyckie, Ditmar. Koleś nie był zbytnio przyjacielski, a jego poczucie humoru denerwowało nawet Narcyzę; poza tym, zaczynał mnie zaczepiać i prowokować a kiedy zaczął się ze mnie nabijać i wygadywać różne bzdury, zarzucając mi brak polotu i rozpieszczenie, stwierdził, że nie jestem prawdziwym mężczyzną, bo nie lubię pojedynków. Dobra, nie lubię, bo z byle kim się pojedynkować nie zamierzam, ja na to, na co ten cały Ditmar, że na pewno nie zrobiłbym tego.- wskazał dłonią włosy i kontynuował.- Na co ja się zgodziłem.- wbił się w oparcie fotela i spojrzał na Snape’a.
-Ten Ditmar skąd jest?- zapytał krótko Snape.
-Z Monachium. W tym roku przychodzi do Hogwartu. Był tam wśród tych, co się nabijali.
Severus nie mógł powstrzymać swego zdumienia i błyskawicznie przerobił je na kpinki, które dobrze działały na kumpla.
-Daję słowo, że cię nie poznaję… dosłownie i w przenośni. A teraz serio, jakim cudem dałeś się zrobić w konia takiemu pierwszakowi? Przyjąłeś od niego zakład? Co ci odwaliło, stary?
-Nie wiem! Po prostu zrobiłem to, bo nie pozwolę, żeby nawet jakiś Niemczyk wyzywał mnie od ciap itd.- burknął, z pasją odgarniając loki.
-Czy naprawdę chodziło ci tylko o Ditmara?- Snape uniósł brwi, ale zaraz urwał, bo drzwi przedziału otwarły się i stanęła w nich dość niewysoka blondynka w niebieskiej szacie, z włosami upiętymi elegancko klamrą, zdobioną w kwiatki. Lucjusz na jej widok poderwał się ze swego miejsca i wyprężył się jak strzała, na co Snape musiał odwrócić wzrok, by ukryć rozbawienie. Nie zrażony tym Lucjusz spojrzał z góry na blondynkę a ona uniosła bardzo wysoko cieniutkie jak nić brwi. Kąciki jej ust drgnęły lekko, gdy odezwała się:
-Wyglądasz rewelacyjnie, Lucjuszu.
-Dziękuję.- odpowiedział Lucjusz zupełnie jakby stał przed nim dyrektor szkoły, nie zaś zwykła, choć dość ładna jedenastolatka.
-Zupełnie nie mogłam uwierzyć Ditmarowi, gdy przyszedł i powiedział mi, że faktycznie zrobiłeś to, o co cię poprosił. Naprawdę nie sądziłam, że jesteś aż tak podatny na głupie gadanie głupiego pierwszaka, ale myliłam się, jak widać.
Przy słowie „widać” dziewczyna spojrzała wymownie na sploty Lucjusza, przeniosła wzrok na jego minę a potem oboje wybuchli niekontrolowanym, niespodziewanym śmiechem. Severus doszedł do wniosku, że jego ochotę do śmiechu wystarczająco zaspokoi ironiczny uśmiech oraz przesycona przyjacielskością z domieszką sarkazmu porada:
-No, to może w końcu przywrócimy ci dawny wygląd, panno Malfoy?
Śmiejąca się Narcyza oraz rozśmieszony samym sobą (o, losie…) Lucjusz zgodzili się i już po kilku sekundach dzięki wydatnej pomocy różdżki Narcyzy chłopak ukazał się im w swej zwyczajnej jak dotąd fryzurze: prostych jak druty włosach, zarzuconych arystokratycznie na plecy. Nadeszli po chwili Tom Riddle i jeszcze jeden starszy rocznikiem Ślizgon bardzo żałowali szybkiej przemiany, ale oceniając po wypowiedziach uczniów, zgodnie zagłosowali za aprobatą krótkotrwałego istnienia loków na głowie młodego Malfoya jak i obmyśleniu zemsty na wrednym pierwszoroczniaku, którego zachowanie wedle Narcyzy było „kopaniem leżącego”. Tak czy siak, cała paczka dojechała do Hogwartu w znakomitych humorach i nawet złośliwe komentarze podczas uczty i po niej nie zmieniły tego, iż Lucjusz na dobre oswoił się z wynikiem zakładu jako doskonałą anegdotą, którą obiecał, w myśl słów powiedzianych Severusowi nocą po powrocie do dormitorium, zachować dla potomnych.

[ 14 komentarze ]


 
UWAGA
Dodała Meg Niedziela, 07 Października, 2007, 17:40

Bardzo proszę o wy7baczenie.Tak, wiem, termin notki minął...ale nie miałam czasu i prawdę mówiąc nadal go nie mam ai natchnienia...ale obiecuję dodać coś jak ylko znajdę chwilkę...nie dam Wam długo czekać, tylko mi wybaczcie...:)W Pamiętniku nowa notka.Pozdrawiam,Marta

[ 8 komentarze ]


 
Wspomnienie 20.
Dodała Meg Sobota, 15 Września, 2007, 06:00

Hej! Bardzo Wam wszystkim dziękuję za krzepiące słowa :) Dzisiaj obdarowuję Was dwudziestym wspomnieniem Wspaniałego Severusa Snape'a oraz dwudziestym czwartym wpisem w pamiętniku Nie Mniej Cudownego Dracona Malfoya ;-P Zapraszam do lektury w obydwu poddziałach a także, jak zwykle, na mojego prywatnego bloga. Mam nadzieję, że ta notka spodoba się Wam :) Wszystkiego dobrego, kochani!
***
-Ooo, to właśnie tutaj chciałem z tobą przyjść, tego gościa przynajmniej znam a tamten z tego dziwnego namiotu sprawiał wrażenie, jakby…Severusie, co się z tobą dzieje?
Lucjusz przystanął w połowie zatłoczonego traktu, patrząc z wyrzutem na wlokącego się za nim czarnowłosego, chudego kolegę, który zdawał się nie zwracać uwagi na jego słowa.
-Nic, wszystko w porządku. Tutaj? –mruknął Severus, wskazując kolorowy stragan, przy którym stały dwie zakapturzone postacie w rudych pelerynach. Lucjusz pokiwał głową ale nie ruszył się z miejsca.
-Cały czas myślisz o tym arcamenelowym wisiorku, zgadza się?
W odpowiedzi Severus potrząsnął głową ale Lucjusz, oczywiście, wiedział swoje i nie dał się tak łatwo zbyć.
-Taa, taa, pewnie…a może nie tyle o wisiorku co o tym, jak cię nazwał?- uśmiechnął się lekko pogardliwie i zniżył głos. –Mistrz Eliksirów…tak, oczywiście, już wiem, co gra w duszy Severusa Snape’a…
-Odczep się.- burknął niegrzecznie Snape i demonstracyjnie udał zainteresowanie stosikiem, w którego pobliżu stali.
Na drewnianej, jasnej ladzie leżały gliniane spodki i miseczki, wypełnione barwnymi, sproszkowanymi substancjami. Niektóre z nich migotały niczym kruszec, inne zdawały się dymić, a jeszcze inne- topnieć pod wpływem ciepła, więc jedna z postaci ukrytych pod rudym kapturem co jakiś czas machała różdżką w kierunku odpowiedniej miseczki. Poza tym, obie zdawały się milczeć. Za ladą stał sporej wielkości regał, na którym ustawiono walcowate pudełka w beżowych odcieniach, przewiązane czarnymi i czerwonymi wstążeczkami; każde z nich było opisane tłustym, dziwnym drukiem. Severus przechylił się lekko w stronę szafki i spróbował odcyfrować kilka pierwszych napisów, ale bez skutku.
-To starożytne runy.
Severus drgnął, zaskoczony na dźwięk głosu, który nie należał do Lucjusza, ale pomimo to był znajomy, i obrócił się. Przed nim, a właściwie za nim stała ładna, rudowłosa dziewczyna o zielonych oczach, ubrana w jasnożółtą szatę.
-Futhark. –machnęła dłonią z uśmiechem w kierunku regału. –To stoisko raczej dla zawodowców, ale tutaj jest katalog po łacinie.- wzięła do ręki długą rolkę pergaminu, która leżała za miseczkami, a której Severus nie zauważył z racji tego, że jej kolor zlewał się z barwą lady.
-Dzięki. –mruknął Severus i wziął do ręki katalog.
-Szukasz czegoś konkretnego?
-Ee…nie, ja tylko tak…przeglądam. Dopiero co tu przyszedłem. - odpowiedział z wahaniem. Nie mógł przecież przyznać się, że obaj szukają czegoś na jej chłopaka. Po chwili dodał: - Jestem z Lucjuszem Malfoyem.
Przez twarz Lily przebiegł niezauważalny cień.
-Och, tak…syn organizatora. Wszędzie się z nim włóczysz, co? –powiedziała gwałtownie, a Severus, nim zdążył pomyśleć, odpowiedział chłodniej, niż chciał:
-Zaprosił mnie tutaj.
-Ciekawe dlaczego. – mruknęła cicho, ale Snape dosłyszał. -Pewnie nie przyszło mu do głowy, że ty możesz zjawić się tu bez zaproszenia.
Zastanowiło go to, co powiedziała, akcentując ostatnie siedem słów. Rozejrzał się uważnie, ale Lucjusz przepadł gdzieś w tłumie a po chwili stał się widoczny: rozmawiał z jakąś Ślizgonką cztery stragany dalej. Severus pochylił się w stronę Lily i powiedział spokojnie:
-Lucjusz jest moim kolegą.
-Taaa, tak samo jak ten cały Riddle. Szkoda, że ciebie nie stać na lepszych, Severusie…-odęła wargi i spojrzała na niego, a w jej oczach zabłysły iskierki złości. –Ale skoro nie przeszkadza ci, w jaki sposób cię traktuje, to miłej zabawy!
-Ja ci nie wypominam, że szlajasz się wszędzie z tym łazęgą Potterem i tą całą gryfońską bandą zuchwalców!- syknął a Lily uniosła ze zdziwieniem brwi. Severus opanował się w przeciągu ułamka sekundy, ale coś powstrzymało go od cofnięcia tych słów, w dodatku Lucjusz przerwał rozmowę ze Ślizgonką i zaczął iść w ich stronę
-Oni przynajmniej są uczciwi i…. Nie sądziłam, że możesz być aż tak…aż tak…- pokręciła głową i, odwróciwszy się na pięcie, odeszła szybko, akurat w chwili, gdy Lucjusz dotarł do poruszonego Severusa i spojrzał za oddalająca się dziewczyną z pogardliwym uśmieszkiem.
-Nieźle ją odprawiłeś…powiedziałeś jej prawdę w oczy, kobiety lubią to tylko w kilku wypadkach…i powiem ci, stary, że to nie był ten.- klepnął go współczująco po ramieniu, ale Severus żachnął się jak ugryziony: -Odwal się, dobrze?! I chodźmy już do tego stoiska, jeśli mamy zdążyć, muszę się potem z matką spotkać.
-Jasne, stary, jak chcesz!- Lucjusz rozłożył ugodowo ręce i zajęli się katalogiem substancji.
Nawet pomimo faktu, że poznawali wiele łacińskich odpowiedników składników podczas zajęć z eliksirów ale też nikt nie uczył ich tego języka poza tym więc niemały kłopot sprawiało im rozpoznanie czegoś znajomego. Severus podejrzewał, że większość substancji pochodziła po prostu z dalekiej zagranicy i/lub dostępna była tylko na fachowym rynku. Zgodził się w duchu z Lily: sklepik nastawiony był na specjalistów a nie dzieciaki, niemniej niektóre nazwy po dłuższej chwili zaczęły mu świtać znajomo w głowie a także Lucjuszowi.
-Spójrz, to brzmi podobnie do liści jaskiniobyliny…a to trochę jak te dziwne gryzące rośliny…ale to podejrzane, nie sądzisz? A tam, o…
-Być może, Lucjuszu.- z trudem powstrzymał się od zgrzytnięcia zębami. –Myślę, że jeśli chcemy tu coś znaleźć, musimy zapytać tych zakapturzonych.
-Tylko ciekawe, czy nam odpowiedzą.- mruknął Lucjusz, zerkając z ukosa na jedną z postaci ukrytych pod kapturem lecz potem uniósł nieco głowę, przybrał swój powitalny wyraz twarzy (czytaj: pełen złośliwości z domieszką pogardy i kroplą dumy zaprawionej arystokratyczną bezczelnością) i powiedział:
-Szukamy czegoś na…ee…wroga. Możecie nam w tym pomóc?
Jedna z postaci obróciła ku nim kaptur i zsunęła go czubkami wiotkich palców. Lucjusz wziął głęboki, gwałtowny oddech z wrażenia i nawet Severus musiał przyznać, że coś się w nim zagotowało.
Rude zwoje szat skrywały gibką postać smukłej, jasnowłosej dziewczyny o cerze w kolorze płatka róży. Jej usta były barwy miąższu arbuza a oczy zdawały się świecić ciemnoniebieskim światłem spod czarnych, długich rzęs. Rzęsisty blask jej długich, pysznych włosów skojarzył się Severusowi natychmiast z sierścią jednorożca. Dziewczyna spojrzała prosto w oczy Lucjuszowi, który cofnął się o krok, najwyraźniej nieświadomie, a potem Severusowi.
-Pierwsza klasa Hogwartu?
-Słucham?- wybąkał Lucjusz, patrząc nieprzytomnie na dziewczynę a ona zwęziła oczy i powiedziała dużo ostrzej i nieprzyjemniej:
-Oczywiście…pierwsza klasa Hogwartu, zgadza się?
-My…właściwie…jestem synem organizatora…- zaczął pokrętnie tłumaczyć Lucjusz, odzyskując równowagę ale gdy rozmówczyni uniosła brwi, Severus dodał naprędce:
-Tak, jesteśmy z pierwszej klasy.
-I szukacie czegoś na wroga?- uniosła brwi jeszcze wyżej.
-Tak, to nasze zadanie domowe: dowiedzieć się, jakich eliksirów można używać w celu pokonania, upokorzenia albo ośmieszenia nieprzyjaciela. –wyjaśnił bardzo spokojnie Snape, nie spuszczając wzroku z fiołkowych oczu dziewczyny.
- Mamy też przynieść ze sobą próbki.- pomógł mu sprytnie Lucjusz, unosząc dla kurażu głowę jeszcze wyżej i przyjmując jeszcze bardziej zuchwałą postawę. –Najlepiej jak najwięcej jak najbardziej niebezpiecznych…to jest, zabawnych…nieszkodliwych.
- To niebezpiecznych czy nieszkodliwych, panie Malfoy?- zapytała dziewczyna, przechodząc za ladę i przesuwając delikatnie palcami po miseczkach. Perłowe paznokcie zalśniły w słońcu.
- I to, i to. –odpowiedzieli wspólnie koledzy a dziewczyna bez większego namysłu ujęła koniuszkami palców trzy ze spodeczków i szczyptę ich zawartości wsypała do trzech różnych, srebrzystych torebek. Następnie, w milczeniu podała im torebki i, rozłożywszy dłoń, oświadczyła:
- Trzy galeony, trzy sykle, pięć knutów.
- A te knuty to za co? Za torebki?- powiedział z goryczą Lucjusz, wyjmując sakiewkę i wysupłując z niej odpowiednie monety.
- Między innymi.- brzmiała chłodna odpowiedź.
- Mam nadzieję, że chociaż to coś było tego warte.- burknął, kiedy już zmieszali się z wielokolorowym tłumem i ruszyli wolno w stronę majaczącego w oddali podium z jasnego drewna. Na nim stała właśnie elegancka kobieta w średnim wieku, jej kasztanowe włosy upięte były w kok a na jej pociągłej, bladej twarzy nie widniał ani cień uśmiechu. Odziana była w ciemnoszarą szatę z pobłyskującymi srebrnymi nićmi a w dłoni trzymała skórkową, czarną torebkę. W drugiej trzymała różdżkę, którą machnęła teraz i powiedziała do niej niczym do mikrofonu:
- Drodzy goście! Bardzo dziękuję raz jeszcze wszystkim za przybycie na nasz festyn. Nie będę zajmować wam wiele czasu, chciałam tylko ogłosić, że o godzinie czternastej na rynku pojawią się najlepsi kucharze w hrabstwie, by poczęstować państwa najlepszymi potrawami, jakie są w stanie przyrządzić. Poczęstunek jest całkowicie bezpłatny. Mam nadzieję, że wszyscy będą się doskonale bawić i przypomnę tylko na koniec, że dwa procenty wpływów z biletów na atrakcje dla dzieci, umieszczone w Parku Merlina zostaną przekazane na Szpital Św. Munga, który dotąd opiekował się moim mężem…a który zmarł dzisiaj, dosłownie przed chwilą.- po tłumie przeszedł szmer. Severus poczuł jakieś kłucie w boku i ze wszystkich sił starał się nie spojrzeć na Lucjusza, ale to zrobił: jego twarz pozbawiona jednak była wszelkiego wyrazu. Kobieta, która była jego matką odczekała chwilę, aż zapadnie cisza i kontynuowała trochę drżącym głosem:
- Dlatego proszę o wybaczenie, że żaden z organizatorów nie będzie dzisiaj już na festynie…ale nad wszystkim będzie czuwał pan Gieorgij Gaponet…podczas gdy…rozumiecie państwo. – kobieta opuściła dłoń z różdżką i, odwróciwszy się na pięcie, ze stukotem obcasów opuściła podium i wbiegła w tłum w pobliżu sceny, wśród którego zaraz zaczęła się przepychać. Lucjusz drgnął i spojrzał na Severusa. Nie powiedzieli sobie nic, ale to nie było potrzebne. Lucjusz odwrócił wzrok i kiwnąwszy głową w niejasnym kierunku, rzucił się w ciżbę ludzi i zaczął kierować się w stronę, z której dochodził głos wołającej go matki. Severus oderwał wzrok od niego w chwili, gdy na scenie pojawił się blondyn w okularach i ciemnozielonej szacie i, postąpiwszy z różdżką tak, jak wcześniej zrobiła to Hazel Malfoy, powiedział głosem, którego głośność zwiększyła się magicznie:
- Proszę o minutę ciszy…ku pamięci organizatora Festiwalu, pana Abraxasa Malfoya.
Tłum zamilkł kompletnie. Severus uczcił pamięć ojca Lucjusza a potem zaczął kierować się w stronę, z której przyszedł, próbując poukładać sobie wszystko w głowie. Zmierzając w kierunku miejsca spotkania z matką, rozmyślał gorączkowo, czując się tak, jakby w niezrozumiały sposób śmierć praktycznie obcego mu człowieka sprawiła, że grunt rozstąpił się nie tylko pod nogami Lucjusza, ale także jego. Zastanawiając się nad przyczyną, dotarł w końcu do placu i, oparłszy się o jakieś drzewo, jął niezbyt świadomie rozglądać się za matką.
To było zupełnie tak, jakby umarł jego ojciec, chociaż tak nie było. Może nie zawsze się do tego przyznawał przed samym sobą, ale nachodziły go takie myśli, takie marzenia, w których jego własny ojciec opuszczał ziemski padół łez. Teraz poczuł, jak okrutne mimo wszystkiego były te mrzonki. Wiedział też, jak bardzo śmierć ojca musiała i z pewnością zabolała samego Lucjusza, który często zgrywał się na twardziela i człowieka odpornego na wszelkie wzruszenia obojętnie czym wywołane, ale tak naprawdę, w głębi duszy, nie zatracił wrażliwości całkiem. Wystarczyło spojrzeć mu w oczy, gdy pani Malfoy ogłosiła wiadomość o śmierci swojego męża…ten wzrok wrył się w pamięć Severusa tak głęboko, że jeszcze długo nie mógł się go pozbyć i dopiero matka, potrząsająca nim przywróciła go do życia.

[ 16 komentarze ]


 
Wspomnienie 19.
Dodała Meg Środa, 05 Września, 2007, 06:00

Witajcie we wrześniu :-)Z całego serca życze Wam udanego roku szkolnego, a dla tych, których w czerwcu 2008 r. tak jak mnie czeka egzamin maturalny, życzę szczególnego powodzenia i cierpliwości :-D Zielu: cóż, notki nie moga polegać tylko na dynamice... ;-) jak zwykle dziekuję Wszystkim za komentarze. Zapraszam do lektury a także do Pamiętnika Dracona i, również gorąco, do mojego prywatnego opowiadania, którego adres internetowy znajduje się poniżej.
http://www.mysteriousff.mylog.pl
***
Ulica Pokątna od dawien dawna należała do najbardziej uczęszczanych w czarodziejskim świecie , nic dziwnego więc, że wiele najważniejszych imprez w świecie czarodziejów było organizowanych właśnie tam. Ci, którzy mieszkali w niemugolskim Londynie, wiedzieli o istnieniu mnóstwa mniejszych a często ładniejszych uliczek, takich jak chociażby ulica Merlina, na której znajdowały się luksusowe wille czarodziejów, rozległe, dzikie ogrody pełne odurzająco pachnących kwiatów i sklepiki, których właściciele oferowali szeroko pojętą pielęgnację oraz konserwację różdżek, mioteł i wszelkich innych sprzętów, narzędzi i mebli magicznych.
Teraz choć sklep „LIKWIDACJA URAZÓW MECHANICZNYCH I MAGICZNYCH RÓŻDŻEK” był otwarty już od świtu, klientów było stosunkowo niewielu. Drzwi otwarte były na oścież: w ten sposób właściciel próbował walczyć z zaduchem, panującym wewnątrz sklepu, ale na dworze było jeszcze bardziej gorąco, zwłaszcza, że pora była zdecydowanie bardziej przedpołudniowa niż ranna.
Severus Snape minął go bez większego zainteresowania. Szedł dość szybkim krokiem, rozglądając się uważnie na wszystkie strony i zmierzając ku wylotowi ulicy, odległemu o jakieś sto stóp, a z którego strony dochodziły już odgłosy śmiechów, wrzawy i zabawy a także magicznie zwielokrotnione głosy prowadzących imprezę.
-TYLKO TUTAJ MOŻECIE ZDOBYĆ WYJĄTKOWE, UNIKATOWE PRÓBKI NAJNOWSZYCH MAGICZNYCH PERFUMÓW UWARZONYCH PRZEZ NAJBARDZIEJ UZNANĄ ELIKSIROLOG XX WIEKU, GILRAEN CIRYATAN! NAJNOWSZE OSIĄGNIĘCIE: ESENCJA FIOŁKOWO-MARCEPANOWA, UTRZYMUJĄCA SIĘ NAWET DO DWUNASTU DNI! SERDECZNIE ZAPRASZAMY DO STOISKA GILRAEN, NAPRZECIWKO APTEKI!
-JEŚLI KIEDYKOLWIEK MIELIŚCIE PAŃSTWO PROBLEM Z PRZYGOTOWANIEM OBIADU DLA GOŚCI W CZASIE KRÓTSZYM NIŻ PÓŁ GODZINY, TO ZAJRZYJCIE DO ELEMMIRE! ZIOŁA, KTÓRE ZMIENIĄ KAŹDĄ POZORNIE PROAZICZNĄ POTRAWĘ W COŚ ZUPEŁNIE WYJĄTKOWEGO I PRZYSPORZĄ WIELU ROZKSOZY PODNIEBIENIA! JUŻ DZIŚ DO KUPIENIA NAJŚWIEŻSZE ZESTAWY: PROMOCJA! KUP PIĘĆ ZESTAWÓW A DODATKOWO GRATIS DOŁOŻYMY MIESZANKĘ SYCYLIJSKA Z NUTĄ FENKUŁU! TYLKO ZA TRZY SYKLE OSIEM KNUTÓW, OKAZJA! TYLKO DZISIAJ, TANIO A DOBRZE!
Severus wyszedł na Pokątną. Znalazł się między rzędami różnej wielkości straganów pod kolorowymi zadaszeniami. Pomiędzy nimi było szerokie przejście a także wolne były wyloty ulic, z których przychodzili cały czas ludzie. Słowem, tłok był nieziemski i wszędzie było bardzo głośno. Przy stoisku Gilraen, urodziwej, jasnowłosej czarownicy o urodzie zdecydowanie elfickiej, kręciło się mnóstwo pań w wieku od 5 lat wzwyż. Na drewnianej, błyszczącej ladzie stały kryształowe flakoniki z bordowymi korkami. Co chwila któraś z klientek brała jeden z nich, otwierała i wąchała z upojeniem zawartość, co powodowało, że bardzo szybko w okolicy tego kramiku zaczęła unosić się dusząca mieszanka kwiatowych i ziołowych, korzennych i słodkich, cierpkich, lekkich i mocnych…Severus, czując, że odrobinę kręci mu się w głowie, postanowił jak najszybciej oddalić się od mini perfumerii Gilraen Ciryatan więc ruszył żwawo szpalerem tego czarodziejskiego jarmarku, rozglądając się uważnie, ale pilnując się, by nie okazać za wiele podniecenia. Rychło spostrzegł, że im bardziej w głąb, tym coraz więcej zapachów miesza się w powietrzu i wkrótce ulica Pokątna zamieniła się w nasączoną zapewne setkami zapachów arterię- czyżby cecha rozpoznawcza Festiwalu?
Idąc tak, mijał czasami znajomych z Hogwartu, ale nie zamieniali ze sobą więcej słów ponad standardowe powitanie; niektórzy dziwili się też jawnie, co Severus Snape, postrzegany za nietowarzyskiego, robi na takiej imprezie, ale nie przesadzał z tłumaczeniami. Wiedział dobrze, że połowa jego kolegów Ślizgonów zdecydowanie wykorzystałaby fakt zaproszenia Lucjusza Malfoya, syna organizatora i sponsora Festiwalu, ale on nie lubił się chełpić a co dopiero- zadzierać nosa z powodu czyjegoś zaproszenia.
Festiwal Magicznego Kociołka przyciągał wielu turystów i mieszkańców, a także znawców i fanów. Swoisty jarmark prowadzili eliksirolodzy, zielarze i aptekarze, bo ich pracz wiązała się bezpośrednio z warzeniem wywarów. Sprzedając składniki bądź specjalne dodatki, mogące przydać się podczas pracy z kociołkiem, dużo opowiadali o historii eliksirów, wtrącali uwagi i porady, niejednokroć cenne. Byli też skorzy do zademonstrowania właściwego zastosowania przepisu i ingrediencji, gdyż każdy z nich obowiązkowo miał przynajmniej jeden kociołek ustawiony w dogodnym miejscu: najczęściej było to kilka kociołków- zwracano uwagę na różne właściwości eliksiru, uwarzonego w naczyniu cynowym, miedzianym czy szczerozłotym, a także do tego dochodziły rozmiary, grubości denek i inne techniczne szczegóły, w które wdawali się tylko z prawdziwymi starymi wygami z tej dziedziny, nie chcąc słusznie zanudzać amatorskiej większości zainteresowanych.
Severus słuchał wszystkiego uważnie, kątem oka szukając interesującego dla siebie stoiska: jak na razie nie zaszczycił dłuższą uwagą nikogo poza Hoffainem Calicstowskim, miłym Słowakiem o chytrych, przenikliwych zielonych oczach, nad którego stoiskiem widniał smolisty szyld: OD A DO Z CZYLI OD AMATORSZCZYZNY DO ZAWODOWSTWA NAD KOCIOŁKIEM..., ale okazało się, że o ile Calicstowski był znakomity w błyskawicznym warzeniu nawet skomplikowanych eliksirów, to o czymś „bardziej złośliwym” nie chciał słyszeć, zaczął udawać, że nie rozumie Snape’a i pospiesznie zajął się innym klientem.
W końcu znalazł bardzo daleko od ulicy, z której przyszedł, małe, obskurne stoisko, ustawione za innymi, tak jakby nielegalnie, od dołu do góry w czerni. Był to właściwie nie tyle kram jarmarczny co namiot, wykonany chyba ze skór testrali. Ludzie zdawali się go omijać, jakby nie chcąc go widzieć. Jego poły były uchylone i powiewały…Severus przystanął z niejasnym wrażeniem w duszy, że przecież jest zbyt gorąco, by choć trochę powiało…coś dziwnego, ciemnego unosiło się w powietrzu a i niebo nad namiotem traciło swój perłowy blask…w powietrzu unosił się dziwny zapach…przez chwilę stał nieruchomo, próbując rozpoznać węchem, co to za aromat…i w momencie, gdy ktoś chwycił go za ramię, obrócił się na pięcie i wymierzył temu komuś fangę w nos, kompletnie tracąc nad sobą kontrolę.
-YyyyYyyyyyyyyy! Zwariowałeś czy co?!- wrzasnął ktoś a Severus potrząsnął głową i ocknął się z odrętwienia. Z ogromnym zdziwieniem ujrzał przed sobą Lucjusza, ubranego wytwornie w jedwabną, smolistą szatę, ściskającego dłońmi swój nos. Gdy odjął ręce od twarzy, zaczęła mu po niej ściekać krew. Severusa ruszyło sumienie.
-Przepraszam…nie wiedziałem, że to ty, właśnie stałem przed tym namiotem.- wskazał dłonią w kierunku miejsca, gdzie stał namiot…ale było ono puste. Zwykły chodnik i ściana kamienicy, obok stragany ale czarny namiot jakby rozpłynął się w powietrzu!
-Co jest, do jasnej…-mruknął pod nosem, ale Lucjusz uspokoił go.
-Spokojnie, stary…on tu cały czas jest, ale nie wszyscy mogą go zobaczyć. Tak, jak z Pokątną, tyle że tutaj reguła częściowej widoczności obejmuje czarodziejów, bo mugole się tu nie zapuszczają, rzecz jasna. Chcesz tam wejść?
-Nie wiem…dopiero co przyszedłem, co tam można zobaczyć?
-Coś fantastycznego.- powiedział Lucjusz, prowadząc go w miejsce, gdzie stał namiot, ocierając tylko co chwilę rękawem swój nos i usuwając różdżką plamy z hebanowego jedwabiu. –Koleś jest w stanie uwarzyć każdą szybką truciznę, jaką zechcesz, ale oczywiście teoretycznie sprzedaje różne głupie eliksiry lecznicze, wróżbiarskie i niezbyt zalecane dla nas.- uśmiechnął się złośliwie i zatrzymał się. –Stań tu i zamknij na chwilę oczy, a namiot się pokaże.
Severus zrobił tak, jak mu kazano, i, rzeczywiście, już po chwili razem z Lucjuszem wkroczył do wnętrza czarnego namiotu.
W środku panował półmrok, rozjaśniany błękitną poświatą, sącząca się z kulistych kolb, wypełnionych czymś przypominającym wodę, ale o wiele bardziej lśniących. Severus w mig domyślił się, że to chemiluminescencja powoduje takie jarzenie się eliksirów i gwałtownie zainteresował się, jakich luminoforów użył właściciel namiotu, choć miał ku temu pewne swoje podejrzenia. Rozejrzał się, by o to go spytać i zobaczył wysokiego, czarnowłosego mężczyznę w błyszczącej, czarnej szacie, który stał przy półce z probówkami wypełnionymi czymś, co wyglądało jak krew i chyba nie zwrócił uwagi na ich wejście. Lucjusz stał nadal w wejściu i dziwnym wzrokiem patrzał na ten regał. Po chwili szepnął, chcąc okazać zainteresowanie:
-Jak myślisz, czy to ludzka krew?
-Nie wiem.- wzruszył ramionami i podszedł do jednej z kolistych kolb.- Możliwe, ale wygląda mi to na krew smoka, jest ciemniejsza od ludzkiej, bardziej gęsta i pachnie ostrzej.
-To krew jednorożca, że tak świeci?- wskazał na kolbę a Severus potrząsnął głową.
-Myślę, że nie…to efekt chemiluminescencji, a krew jednorożca nie nadaje się jako luminofor, chyba że istnieje drugi składnik, którego…
-…Właściwości wystarczają za dwa substraty. – dokończył za niego mężczyzna przy regale i odwrócił się tak gwałtownie, że obaj chłopcy mimo woli cofnęli się. Mężczyzna spojrzał najpierw na Lucjusza swoimi nieprzeniknionymi, ciemnymi oczyma, a potem na Severusa i na nim zatrzymał dłużej wzrok.
-Panowie chyba nie po maść na zakażenia jadem wodników ani po syrop na złe użycie zaklęcia Sonorus?
-Nie…nie, proszę pana.- odpowiedział Lucjusz. –My…właściwie jeszcze nie obejrzeliśmy całego namiotu…czy to ludzka krew?- zapytał odważniej, wskazując probówki. Mężczyzna spojrzał na niego krótko, ale wówczas Severus był pewien, że zobaczył w jego wzroku drwinę, i powiedział cicho, z leciutkim echem śmiechu:
-Kolega panu już odpowiedział, że to smocza krew, trafnie oceniając jej barwę, konsystencję i zapach. Powinien pan go słuchać albo bardziej przyłożyć się do nauki eliksirów.
Lucjusz zrobił grymas ale czarnowłosy nie zaszczycił go dłużej swą uwagą. Podszedł do Snape’a i razem z nim spojrzał na kolbę ze świecącą, błękitną cieczą.
-To bardzo rzadki luminofor, częściowo używany w niewielkich ilościach do produkcji myślodsiewni…dziesięć razy droższy i cenniejszy od rogu jednorożca, wynaleziony przez Iretha Eldefena ponad dwieście lat temu.- powiedział, a błękitne światło rzuciło cień na jego skórę.
-Co to takiego?
-To substancja mineralna, nazywana arcamenelem.
Severus pojął wagę informacji. Podczas tegorocznej nauki eliksirów dowiedział się co nieco o chemiluminescencji i luminoforach, czytał o tym dodatkowo i znalazł wykaz najdroższych luminoforów. Umiał je rozpoznać i choć teraz pomyślał o arcamenelu, to jeszcze nigdy nie widział do w tak czystej, pięknej postaci. Zdjęcia i opisy nie oddawały nawet w połowie olśniewającej urody tej substancji, nic dziwnego więc, że Severus dłuższą chwilę nie mógł oderwać od niej wzroku. Oprzytomniał dopiero na dźwięk zarozumiałego tonu Lucjusza. Drgnął. Obróciwszy się, zobaczył swojego kolegę przy kasie, za którą uwijał się właściciel, wykładając na ladę kilka paczuszek z proszkiem i jedną fiolkę z jasnozieloną, rzadką cieczą ze złotymi drobinkami. Zbliżył się do niego.
-Co ty robisz?
-To taki mały prezent dla Jamesa…- mruknął Lucjusz, a oczy mu błysnęły. –Coś wyjątkowego, wiesz…
Severus wpatrywał się z niepojętym zdumieniem w dłonie Lucjusza, które zagarnęły wszystkie wyłożone przez mężczyznę rzeczy, a potem rzuciły na kontuar kilka złotych monet. Mężczyzna przeliczył je i dodał z odrobią zwykłej pogardy w głosie:
-Brakuje dwunastu sykli.
Lucjusz zmierzył go wzrokiem. Severus, czując, że rośnie napięcie, wyjął szybko z wnętrza szaty brakującą ilość i położył obok pieniędzy Lucjusza. Ten spojrzał na niego, sztyletując go wzrokiem, ale Severus zniósł to. Mężczyzna w ciemnej szacie uniósł brwi i szybko zdjął z regału za sobą najmniejszą z kolb z luminoforem. Stuknął w nią różdżką i naczynie zmniejszyło się do rozmiarów sporego kamienia z wisiora. Podał go Snape’owi ze słowami:
-Proszę, oto arcamenel. Noś go przy sobie, a przyniesie ci szczęście…mistrzu eliksirów.
Severus przyjął go bez słowa i spojrzał prosto w oczy właściciela. Wyczytał w nich, że to jest podarunek i odpowiedział mu bez słów, że ceną za ten wyjątkowy upominek będzie uzyskanie tytułu, jakim go ochrzcił. Z tą obietnicą w duszy opuścił namiot za Lucjuszem, wielce zbulwersowanym. Gdy tylko wyszli, namiot znowu znikł.
-Jak mogłeś!?- zaczął od razu z wymówkami, kiedy ruszyli pogodną ulicą.-On nas oszukał! W każdej aptece, w każdym składzie dostaniesz to, co kupiłem, za równe pięć galeonów a on wziął od nas z górą dwanaście sykli! No, ale przynajmniej mamy to, co może nam się przydać, zobaczysz, to jest coś super, dołożymy tego trochę Potterowi i nikt tego nie wykryje, będzie masa ubawu, ale to drugie chyba jest jeszcze lepsze, bo spójrz tylko, tu napisali…
Severus szedł obok niego, nie słuchając go za bardzo, kompletnie pochłonięty myślami na temat tajemniczego namiotu, sprzedawcy i słów, które od niego usłyszał oraz cennego wisiorka, który natychmiast założył. Mistrz Eliksirów…

[ 8 komentarze ]


 
Wspomnienie 18.
Dodała Meg Środa, 15 Sierpnia, 2007, 06:00

Bardzo dziękuję Zieli, asieńce i Pauliinieza miłe komentarze:-) Zostawiam Was z kolejną częścią w Myślodsiewni, zapraszam serdecznie do przeczytania i komentowania także notki w Pamiętniku Dracona a także na moim nowym blogu. Dzięki raz jeszcze i miłego czytania!
~~~~

ZNANY PRZEDSIĘBIORCA I SPONSOR TRAFIA DO SZPITALA ŚWIĘTEGO MUNGA

Wczoraj około godziny jedenastej w nocy na oddział chorób magizoologicznych trafił znany w świecie biznesu magicznego Abraxas Malfoy (46) z podejrzeniem zakaźnej, groźnej ospy smoczej. Uzdrowiciele czekają cały czas na potwierdzenie się ich diagnozy i stosują najnowsze metody leczenia.
‘Powszechnie wiadomo, że choć smocza ospa jest chorobą o lekkim przebiegu zewnętrznym, to wewnętrznie ciężko ją wyleczyć a stosowanie leków i eliksirów może trwać nawet do dwunastu miesięcy.’ - powiedział naszemu reporterowi jeden z uzdrowicieli pracujący na w/w oddziale i zajmujący się przypadkami chorób smoczych, Edward Norton. – ‘Stan pana Malfoya jest średnio ciężki ale nie należy bagatelizować żadnych objawów, bo smocza ospa bywa bardzo kapryśna i złośliwa, podobnie jak wszelakiego rodzaju nowotwory. Nie ustajemy jednak w walce i możemy pochwalić się już pierwszymi, drobnymi osiągnięciami, takimi jak np. obniżenie się temperatury ciała o półtorej kreski z 42˚ .’
Jak wynika z diagnoz medycznych oraz zeznań rodziny Abraxasa Malfoya, chory zaraził się chorobą podczas pobytu w jednym z ośrodków adopcyjnych dla smocząt w północnej Walii, gdzie przebywał w charakterze sponsora odnowienia budynków, adopcji piętnastu z wychowanków ośrodka oraz dotacji finansowej w wysokości dwustu tysięcy galeonów, przyznanych przez Bank Gringotta. Przy łóżku chorego wciąż czuwa jego żona Hazel wraz z synem Lucjuszem.
Przypomnijmy, że Abraxas Malfoy zajmuje się co roku organizacją Festiwalu Magicznego Kociołka. Hazel Malfoy zapewnia, że w tym roku Festiwal również się odbędzie i choroba jej męża nie stanie na przeszkodzie.

Severus wczytywał się uważnie w ostatnie zdanie artykułu. Ojciec Lucjusza zachorował i jest w szpitalu... nigdy, co prawda, go nie poznał, ale Lucjusz wielekroć opowiadał o nim różne historie, które -nawet te najbardziej zaskakujące i zdumiewające- wzbudzały szacunek w jego kolegach, którzy zapewne o Abraxasie Malfoyu słyszeli nie po raz pierwszy. Wyglądało na to, że jest on bardzo bogaty i wpływowy, skoro sponsorował takie przedsięwzięcia i bank przyznał z jego polecenia tak olbrzymie dofinansowanie jakiemuś ośrodkowi na końcu kraju.
Przewrócił stronę gazety i zerknął badawczo na nagłówki. Sporo było o polityce Ministerstwa Magii i o różnych inwestycjach oraz imprezach magicznych. Bez namysłu przeczytał kalendarz imprez ale nie było nic ciekawego poza jednym z ogłoszeń:

KALENDARZ MAGICZNYCH IMPREZ

17 lipca- Festiwal Magicznego Kociołka: zapraszamy wszystkich na coroczny festiwal poświęcony czarom z zakresu warzenia eliksirów! Czary mroczne, czary jaśniejsze, wesołe i tęskne- zobacz, jak uwarzyć najsilniejszy eliksir miłosny, powąchaj najmocniejszego wywaru korzennego oraz naucz się nowych tricków! Festiwal rusza o godzinie 11:00 na ulicy Pokątnej, w pobliżu Banku Gringotta i potrwa do zmierzchu.

Zmiął gazetę i zeskoczył z pnia a następnie ruszył energicznie drogą w kierunku domu. Wysokie trawy chłostały go po kostkach a w pobliżu buczały bąki nad łąką ale on myślał tylko o jednym. Zdążył zaledwie wejść do domu i od razu rzucił się w stronę kuchni, z której dochodził śpiew matki. Ojca nie było: wyjechał z kolegami na ryby na trzy dni.
-Cześć, Severus. Już się nie kąpiesz?- spytała matka, odwracając się na moment od wielkiego garnka, który stał na ogniu i w którym mieszała wielką, drewnianą warząchwią.
-Mamo, słyszałaś coś o Festiwalu Magicznego Kociołka?
-Tak, to świetna impreza po części organizowana przez Ministerstwo a po części wspomagana przez Hogwart. Odbywa się co roku na Pokątnej, całkiem niezłe zaklęcia. Dlaczego pytasz?
-Właśnie przeczytałem nowe wydanie Proroka Codziennego i tam jest ogłoszenie o tym festiwalu. Może tam pojedziemy? –dodał po chwili.
-Kiedy to jest?- Eileen zmarszczyła brwi. –Pamiętaj, że mam spotkanie w sprawie pracy na stałe…
-No właśnie...można by to połączyć…festiwal jest 17 lipca.
-Dobrze, pojedziemy tam, jeśli chcesz. Ty pójdziesz na festiwal a ja na spotkanie i potem do ciebie dołączę.- powiedziała to, co tak pragnął usłyszeć Severus. Powstrzymał jednak wielką radość i oznajmił, że idzie do siebie, żeby schować gazetę przed ojcem.
Robił tak z wszystkimi wydaniami Proroka, należało chować je przed ojcem i wspólnie z mamą ustalił, że najlepsza skrytką będzie jego biurko, do którego ojciec nie zaglądał, więcej- nigdy nie wchodził do jego pokoju i to była chyba jedyna rzecz, za którą ojcu był wdzięczny.
Znalazłszy się w swoim pokoju, skrzętnie schował gazetę i nagle usłyszał ciche pohukiwanie. Odwrócił się błyskawicznie, wsuwając rękę do kieszeni po różdżkę, ale gdy się odwrócił w stronę źródła dźwięku, którym było w jego rozeznaniu okno, zobaczył, że to tylko mała, jarzębata sowa wylądowała na jego parapecie, z kremową kopertą w dziobie. Kiedy wziął od niej przesyłkę, sprawdził nadawcę: Lucjusz Malfoy. Rozerwał z podekscytowaniem list i zaczął czytać.

Cześć, Severus,

Co u Ciebie? Mam nadzieję, że jeszcze nie umarłeś z nudów na wsi. U mnie trochę rozrywki, bo ojciec trafił do szpitala, zresztą chyba pisali o tym w Proroku: oni wszystko wywęszą. Ojciec ma się lepiej ale i tak leży w izolatce a mnie i matkę dopuszczają wyłącznie w pelerynach.
W tym roku, pod koniec lipca, dokładnie 17, organizujemy Festiwal Magicznego Kociołka. Załączam Ci opis z gazety; może wpadniesz? Moglibyśmy tam się spotkać, poznam Cię z najfajniejszymi i najbardziej zakręconymi Mistrzami eliksirów. Mam nadzieję, że w tym roku przyjedzie też wampir z Danii, Moren; jest nieprawdopodobny, specjalizuje się w truciznach więc -kto wie- może znajdziemy coś na Pottera?
Daj znać, czy będziesz.
Pozdrawiam,

Lucjusz Malfoy


Severus uśmiechnął się pod nosem: chociaż jego ojciec zdawał się być poważnie chory, Lucjusz nie przejawiał w swoim liście wielkiego zmartwienia tym faktem- to było charakterystyczne dla niego, ta lekkość bytu i pozorna beztroska. Wyjął z szuflady czysty kawałek papieru i odpisał starannie:

Cześć, Lucjuszu,

Dzięki za Twój list. Właśnie przeczytałem najnowsze wydanie Proroka , wiem o chorobie Twojego ojca- mam nadzieję, że wydobrzeje. Wybieram się na Festiwal.
Do zobaczenia,

Severus Snape

[ 11 komentarze ]


 
Polecam!
Dodała Meg Wtorek, 07 Sierpnia, 2007, 13:24

Witajcie!Nowa notka 15 a dzisiaj przychodze by podzielić się z Wami moją nową twórczością: to także świat Harry'ego Pottera ale w nieco inny sposób ukazany... a więc bez zbędnych słów: zapraszam na http://www.mysteriousff.mylog.pl/

[ 1466 komentarze ]


 
Wspomnienie 17.
Dodała Meg Niedziela, 05 Sierpnia, 2007, 06:00

Witajcie w sierpniu! Bardzo dziękuję za komentarze. Mam nadzieję, że w tej notce Pauliina i sQwerty odnajądą odpowiedź na pytania :) Pozdrawiam!
____________________________________
Severus Snape siedział na swoim łóżku, w swoim odnowionym pokoju, podczas gdy za oknem widać było strugi ponurego deszczu. Zbliżał się wieczór: ojca nie było w domu, wyszedł do gospody, ale wg matki przez cały ten rok, który Severus spędził w Hogwarcie, ojciec pił coraz mniej. Być może, nieobecność syna, który doprowadzał go do szału swoimi magicznymi zdolnościami, sprawiła, że się wyciszył.
Severus bawił się różdżką i rozmyślał. Spotkanie z matką uświadomiło mu, że w jego sercu, gdzieś na dnie, kryła się przez całe te dziesięć miesięcy tęsknota, która wybuchła z całą mocą i akompaniamentem wzruszenia w chwili ich spotkania na dworcu. O ile szkoła i dom, w którym żył, nauczyły go, by się nie rozklejać i kryć uczucia, błędem byłoby twierdzenie, że spowodowało to tych uczuć zniknięcie. Może i należał do najbardziej wrażliwych, ale nie był też głazem, choć przybyło mu sporo pewności siebie i samodzielności oraz odporności psychicznej od chwili przekroczenia progu zamku. Swój niezwykły wybuch uczuć tłumaczył sobie pierwszym tak długim rozstaniem z matką, której sporo zawdzięczał, choć może nie zawsze był tego świadom, a także młodym wiekiem. Jego osobowość pełna była skomplikowanych, poplątanych uczuć: był niezwykłym chłopcem, a z jakich przyczyn, to już każdy dorabiał sobie inną ideologie, choć jedna rzecz była wspólna: tajemnicza skorupa i hardość oraz nieufność. Był zamknięty w sobie, sprawiał wrażenie zbyt dorosłego, to przyciągnęło do niego samego Toma Riddle’a, z którym łączyła go dziwna więź: z jednej strony czuł lekki lęk na myśl o konsekwencjach połączonych z ich umową, a z drugiej-szalone podekscytowanie.
Sam nie bardzo wiedział, co myśleć o Hogwarcie: to była pierwsza jego noc poza zamkiem od tak wielu dni, ale matka miała chyba rację: nowy wystrój pokoju musiał przypominać mu jego dormitorium, bo jakoś czuł się tak, jak gdyby to nie on wrócił do matki, do domu, tylko matka przyjechała do niego, do Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Myślał nad tym, co od niej usłyszał: o słowach na temat najczęśliwszych lat życia, jakimi były lata edukacji w Hogwarcie. Podświadomie czuł, że zmierza jej śladami, że Hogwart wbrew temu, co ukazywał po sobie, także traktuje jako dom, nie raz lepszy od tego. Dochodził do wniosku, że gdyby nie matka, nie miałby po co tu wracać: niektórzy mówili, że jego rodzina jest patologiczna, a on podchwycił ten zwrot i zgadzał się z nim, z wyłączeniem matki z obrębu rodziny: za wszystko, co złe, obwiniał ojca, i vice versa zresztą. Jego matka miała już tak dość związku z Tobiaszem Snapem, że coraz częściej mówiła o sobie Eileen Prince, choć nigdy nie było mowy o rozwodzie czy zwykłemu zostawieniu ojca, rzuceniu w diabły tej wsi i jej stereotypów: Severus wiedział, dlaczego, mimo że matka nigdy o tym nie rozmawiała z nim: nie chciała wyjeżdżać, bo wychodziła z założenia, że walczy o dobro syna. Nie chciała rozbijać rodziny, choć on sam nie raz i nie dwa uważał, że taka rodzina jest gorsza niż żadna, ale szanował jej decyzje: może to dlatego, że sposób, w jaki okazywała mu swoja miłość i troskę o niego, rodziły się w nim uczucia w pobliżu matki, i zrodziły się w nim po zobaczeniu jej na peronie.
Myślał też o Tomie, niby go nie lubił ale coś jednak ciągnęło go do tego chłopaka: myślał, co on teraz robi i gdzie jest, podobno miał wrócić do sierocińca. Stanęła mu przed oczyma jego ładna ale drwiąca twarz i nagle, nie wiedzieć czemu, przyszło mu do głowy, że Tom nie zaakceptowałby takiego napływu uczuć…czy Tom śmiałby się z jego tęsknoty? Może nie, skoro sam nie miał rodziców, a może tak, skoro wymagał od niech takiej odporności i powtarzał, że mając wszystko do stracenia, nie może im na niczym ani na nikim zależeć. Rozmyślania przerwała mu matka.
-Severusie, nie jesteś głodny? – zapytała, wchodząc do jego pokoju i uśmiechając się słabo. –Nasza nieoceniona sąsiadka przyniosła nam trochę świeżego ciasta z malinami, może zjadłbyś kawałek?
Potrząsnął głową.
- Od kiedy przyjechałeś, siedzisz tu sam od kilku godzin…wszystko w porządku?
- Tak, wszystko w porządku.- odparł, spoglądając na nią. Eileen usiadła koło niego i powiedziała:
- Nie zamierzasz opowiedzieć mi niczego o tym, jak było w szkole?
Snape spuścił głowę i wzruszył ramionami.
- Dziwny jesteś, tak się cieszyłeś z powrotu a teraz masz minę jak chmura gradowa. Coś się stało? O co chodzi, nie podoba ci się twój pokój?
- Podoba mi się, wszystko w porządku…po prostu…jestem trochę zmęczony.
Sam nie wiedział, skąd w nim takie nagłe ochłodzenie…czyżby to myśl o Riddle’u…?
- Opowiesz mi o Hogwarcie?- zapytała, siadając koło niego i obejmując go ramieniem. –Dużo się tam zmieniło?
- Nie…raczej nie.- odpowiedział. –Było fajnie, sporo się nauczyłem i poznałem kolegów.
- Tak? To dobrze…- uśmiechnęła się i pocałowała go w czubek głowy. – Mili ci koledzy?
- Mamo!- zawołał z rozdrażnieniem, odsuwając się od niej: działo się z nim coś dziwnego, zupełnie tak, jakby wstąpił w jego ciało inny duch. Spojrzał na matkę i choć nie wyglądała na zasmuconą, to widział coś w jej uważnym spojrzeniu, co mu się nie spodobało. –Ja…przepraszam.- bąknął, zawstydzony i poważnie zaniepokojony. –Sam nie wie m, dlaczego to powiedziałem…zaraz zejdę…zjem ciasto…i zagramy w gargulki, dobrze?- powiedział prawie że błagalnie, zaciskając zęby i próbując się opanować. Matka pokiwała głową i bez słowa opuściła pokój a Snape opadł na poduszkę, myśląc gorączkowo…

[ 8 komentarze ]


« 1 2 3 4 5 6 »  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki