Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

"Pamiętnik Marty Pears "
Pamiętnikiem opiekuje się Margot

[ Powrót ]

Poniedziałek, 19 Stycznia;, 2009, 09:33

Część 44.

Witajcie! Taktyka dodawania notek 'na weekend' sprawdza się, jak widać :) Dziękuję wszystkim i każdemu z osobna za wsparcie i komentarze. Mercy , miło widzieć Cię ponownie a do Ceda już zajrzałam. Ann , Tobie już odpisałam na forum. Gorgie , gdybym dodawała po pięć notek jednocześnie, nie byłoby takiej frajdy z oczekiwania i snucia domysłów :P. Nutrio i Parvi , dziękuję Wam. Muszę powiedzieć, że zaskoczyłyście mnie swoimi wizjami: myślę, że to dlatego oczekiwałyście pocałunku, bo napięcie w tej scenie sięgało zenitu i było graniczne, wszystko mogło się wtedy zdarzyć. Nie obiecuję pocałunku z Severusem, ale i nie zarzekam się, że o czymś takim nie napiszę (przyznam się cichaczem, że myślałam o takiej jednej scenie, ale to wiele, wiele dni później, może nawet i rok, dwa). Parvati, dziękuję Ci też za recenzję - niezwykle wzruszająca, odpiszę Ci na nią jeszcze dziś, jak wrócę z zajęć.
Tyle mojego długawego wstępu, zapraszam do czytania tu i u Dracona :)


- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

-Wiesz, zastanawiam się, jak to jest, że zawsze byłam taka spokojna i zrównoważona, nie pakowałam się w kłopoty, a teraz w ciągu kilku tygodni moje życie stanęło do góry nogami. No, właściwie w przeciągu paru miesięcy, ale chodzi mi o to, co zdarzyło się ostatnio - ta cała afera z Saxem a potem z profesorem Snapem… ja nigdy nie miałam takich problemów, no, poza tą jedną akcją na koniec roku… nie wiem, co się ze mną dzieje… już było tak dobrze… chyba po prostu moje życie toczy się zbyt szybko i zbyt gwałtownie. Nie wiem, jak ty byłeś przy mnie, to wszystko miało jakiś swój sens, porządek, nie miałam takiego wrażenia, jakie mam teraz, że świat jest do góry nogami. Znowu zgubiłam drogę, wiesz…
Hm, zapewne wiedział… patrzyłam na nagrobek i próbowałam sobie wyobrazić, że zamiast niego jest tu Draco, siedzi na ławeczce i słucha mnie z tym swoim lekko kpiącym uśmiechem. Och, Draco, Draco… dlaczego akurat na nas musiało paść? Nie wyobrażasz sobie, jakie to trudne…
Postawiłam mały, czerwony znicz na grobie i, po krótkiej chwili, ruszyłam w stronę wyjścia z cmentarza. W bramie zderzyłam się z wysoką kobietą w czarnym płaszczu i czarnym kapeluszu. Kobietą tą była Helen Rolleycoat, ale nie poznałam jej na początku przez czarny woal.
-O, Marta, miło cię widzieć… wychodzisz?- zapytała z żalem w głosie, patrząc na mnie spoza woalki. -Przepraszam.- dodała szybko, odsłaniając twarz. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Prawdę mówiąc, byłam zdezorientowana i najchętniej udałabym, że nie rozumiem po angielsku lecz tak, rzecz jasna, nie mogłam postąpić. Zamiast tego więc zmusiłam się do uprzejmości i stwierdziłam, że mam jeszcze chwilę czasu.
-To może odprowadzisz mnie?- zapytała. -Wiem, wiem, nie chce ci się dwa razy chodzić w to samo miejsce…
Oniemiałam w głębi ducha. Ona najwyraźniej w świecie myślała, że byłam na grobie jej syna, podczas gdy… w jednej chwili poczułam się zniesmaczona i podła zarazem. Odetchnęłam głęboko i powiedziałam:
-Dobrze, pójdę razem z panią.
-Bardzo ci dziękuję.
W milczeniu przeszłyśmy żwirowaną ścieżką pod górę, a potem skręciłyśmy w jedną z alejek po prawej stronie.
Wyrzucałam sobie w głębi ducha, że przystałam na jej prośbę, bo już czułam, na co się zanosi. Nie omyliłam się, gdyż Helen w chwilę później nawiązała do sprawy, do której ja wolałabym już nie wracać ani razu.
-Myślałaś może o mojej propozycji? Nie chciałabym do niczego cię zmuszać, ale… moim zdaniem, to naprawdę świetny pomysł. Czuję, że śmierć mojego syna bardzo nas do siebie zbliżyła i myślę, że on by tego chciał.
-Żebym się wprowadziła do pani mieszkania?- powiedziałam na głos to, co pomyślałam.
-Tak, o tym właśnie mówię.- przytaknęła i przystanęła, by odsapnąć chwilę. -Więc, co o tym myślisz?- spojrzała na mnie z wyczekiwaniem.
-Przepraszam, ale myślę, że to zły pomysł.- powiedziałam spokojnie, patrząc na nią i powstrzymując się od grymasu. Pomysłowość matki Roda przerażała mnie z każdą chwilą coraz bardziej. -Po pierwsze, ja już mam mieszkanie i nie chcę się z niego wyprowadzać, po drugie, to…
-Rozumiem, że chodzi ci o mieszkanie, apartamenty w twojej dzielnicy nie należą do tanich, ale ja zobowiązuję się pokryć wszystkie opłaty związane z opuszczeniem mieszkania.
-Nie o to chodzi…- próbowałam wtrącić lecz kobieta nie dała mi dojść do słowa. Rozejrzała się ukradkiem i złapała mnie za dłoń, mówiąc do mnie szeptem:
-Marta, byłaś najważniejszą osobą w życiu mojego syna i chciałabym spełnić jego wolę.
-Wolę? Rod nie miał żadnej woli, co do mnie.
-Mam na myśli, że… jesteś dla mnie, jak córka. Zrozum, - w jej oczach pojawiły się łzy. Poczułam niemiły dotyk chłodnego srebra pierścionka na jej palcu, gdy potrząsnęła moją dłonią rozpaczliwie. -śmierć mojego syna bardzo nas do siebie zbliżyła, nie czujesz tego? Ty byłaś osobą, z którą najwięcej spędzał czasu i ty wiesz o nim najwięcej… chciałabym… chciałabym móc mieć go przy sobie, brakuje mi go, ale on nie wróci… gdybym miała cię przy sobie, byłoby mi lżej.
Spojrzałam na nią z nieukrywanym zdumieniem i oszołomieniem. Nie no, ta kobieta jest cokolwiek nienormalna! , pomyślałam z paniką, patrząc na jej skrzywioną bólem twarz. Gra, czy naprawdę jej zależy na zachowaniu syna w pamięci ? Nie wiedziałam tego, byłam zbyt ogłuszona jej słowami.
-Pani Rolleycoat… ja bardzo chętnie będę panią odwiedzać, jeśli pani sobie tego zażyczy,- skłamałam naprędce, usiłując brzmieć prawdopodobnie. -ale nie mogę zgodzić się na to, co mi pani proponuje. To po prostu niemożliwe i nie chcę dłużej o tym rozmawiać.
-On cię kochał!- załkała cicho, patrząc na mnie żarliwie. Miałam jej już dość, dość jej zachowania, wylewności i tępoty. Z trudem powstrzymałam się od mocniejszych słów.
-Tak, wiem o tym, ale ja nie kochałam jego.- powiedziałam stanowczo. Wypadło to chyba jeszcze dobitniej, niż chciałam, bowiem nagle na jej twarz pojawiło się niewiarygodne zdumienie i niedowierzanie.
-Wiem, że straciłaś narzeczonego, ale Rod tyle dla ciebie zrobił, naraził dla ciebie…
-Pamiętam, co zrobił dla mnie Rod.- odpowiedziałam równie stanowczo. Może i ją ranię , pomyślałam ale najwyraźniej to jedyna droga, która przemawia do jej rozumu. -Pamiętam i, proszę mi wierzyć, nigdy o tym nie zapomnę, jednakże to nie zmienia faktu, że…- urwałam nagle, bo dobiegł mnie skrzyp bramy cmentarza i w sekundę później zobaczyłam w niej dwie kobiety. Jedna z nich była niewysoka i drobna, miała jasne, długie włosy, spięte z tyłu głowy. Druga miała bardziej rozbudowaną figurę i bujniejsze, czarne, kręcone włosy, opadające kaskadą na jej plecy. Obie milczały, nie patrząc na siebie.
-…przepraszam, muszę iść, zapomniałam…- powiedziałam nieuważnie do matki Roda, obserwując, jak Narcyza Malfoy i Bellatrix Lestrange idą aleją. Grób Dracona był kilka rzędów niżej od grobu Roda, ale wiedziałam, że jeśli stąd nie zniknę lada moment, spotkam się z nimi, a tego nie chciałam.
Odwróciłam się na pięcie i szybko ruszyłam przed siebie, wzdłuż nagrobków, nie bacząc na zdziwione wołania Helen. Kiedy w pięć minut później znalazłam się na ulicy i cofnęłam się ostrożnie pod główną bramę, zobaczyłam prześwitujące zza kamiennych tablic i drzew postacie matki i ciotki Dracona. Ciężko oddychałam a w głowie miałam chaos myśli. Dłonią ściskałam list, jaki miałam w kieszeni płaszcza.

*



A więc marzyła o miłości… a nade wszystko marzyła o miłości odwzajemnionej, dlatego też z chwilą rozpoczęcia piątego roku nauki w Hogwarcie w jej sercu zakwitła nadzieja, że to marzenie się spełni.
Lucjusz zaczął ją zauważać. Już nie było tego obojętnego spojrzenia, prześlizgującego się po niej przy każdej możliwej okazji, nie było dystansu i chłodu: zamiast nich pojawiła się jakaś dziwna bliskość, dziwne zabieganie o jej względy. Czuła się kochaną i trzymała się tego poczucia, jak ostatniej deski ratunku, kompletnie zapominając o tym, że Lucjusz minąłby ją bez słowa jeszcze parę miesięcy temu. Deska okazała się być zbutwiała w lipcu 1976 r.

-Ależ, Cyziu, co ty wyprawiasz? Otwórz, proszę!- Bella dobijała się do drzwi.
-Zostaw mnie!- zawołała przez łzy, po raz pierwszy chyba unosząc głos na starszą siostrę. -Daj mi spokój, chociaż przez chwilę odczepcie się ode mnie!
-Narcyza, przestań robić sceny i otwórz te drzwi!
-Zostaw mnie!
-Narcyza! Ostrzegam cię, że jeśli tego nie zrobisz, powiem matce, jak się…
-No to jej powiedz!- uniosła na chwilę głowę znad poduszki i spojrzała na drzwi z nienawiścią. -Idź i powiedz jej, że to jest najgorsza chwila w moim życiu i że to wszystko jej wina!

„Wszystko jej wina”, krzyczała, ale tak nie było- i doskonale wiedziała o tym. Bardziej to była wina Lucjusz chyba aniżeli jej rodziny…

„Myślałem, że jeśli ci powiem, że nasi rodzice planują nasze małżeństwo, przestaniesz się do mnie odzywać. Nie chciałem psuć tego, co udało się nam osiągnąć.”

„Tylko co nam udało się osiągnąć?”, zastanowiła się, zasuwając kotarę. „Jedno, jedyne kłamstwo, śmierć mojej nadziei… to wyrachowanie tkwiło w jego zmianie stosunku wobec mnie, tylko próbował mi wmówić, że okłamywał mnie z miłości.” Uświadomiła sobie, że zawsze postępował ostrożnie i planowo. „Zawsze był wyrachowany, co nie przeszkadzało mi go kochać.”

Tak, to była prawda: chociaż czuła się tak okrutnie zawiedziona, chociaż jej wszystkie dziewczęce marzenia legły w gruzach z etykietą farsy rzeczywistości, przemogła się i zgodziła się zostać żoną Lucjusza. „Zresztą, ta zgoda była fikcyjna, żebym nie buntowała się, że nie pozwolono mi samej udzielić odpowiedzi na najpiękniejsze pytanie dla każdej kobiety… pytanie, które dla mnie zostało splugawione przez instytucję swatania i milczenie Lucjusza”

Zwyciężyła w niej miłość do Lucjusza, ale z każdym mijającym rokiem ich małżeństwa czuła, że ta miłość robi się coraz bardziej rozpaczliwa i desperacka, staje się coraz bardziej tylko jej udziałem. Lucjusz, tak niemalże czuły przez pierwszych parę dni, bardzo szybko zaczął zachowywać się tak, jak dawniej. Sądziła, że powinna być z niego dumna, że on w końcu jest głową rodziny, jaką stworzyli lecz poniewczasie zrozumiała, że to było samooszukiwanie się. Jeśli można powiedzieć, że ona go kochała miłością bezwarunkową i starała się w każdej chwili odnajdywać dumę i szacunek wobec męża, to z całą pewnością można powiedzieć, że tenże mąż nie odwdzięczał się jej takim samym traktowaniem. „Byłam dla niego kochanką, powiernicą, służącą i ozdobą posiadłości. Kolejność epitetów zmieniała się w zależności od okoliczności oraz jego nastroju… nigdy nie byłam dla niego żoną. Nigdy.”
„A może on właśnie tak pojmował mnie, jako swoją małżonkę?”, pomyślała, pragnąc nagle uciec od poprzedniej myśli. „Przecież kochał mnie na swój sposób, bluźnierstwem byłoby zaprzeczać jego uczuciom dla mnie… opiekował się mną, zawsze dbał o to, by niczego mi nie zbrakło… ale w tej dbałości świadomie lub nie zapomniał o uzupełnieniu jednej najważniejszej rzeczy: o miłości, przejawiającej się czułością, troskliwością i drobnymi, codziennymi gestami a nie tylko kwiatami na urodziny i drogimi prezentami z okazji i bez.”

Ucieszyła się, kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży. Wierzyła mocno to, że dziecko zespoli ich bardziej i wypełni to puste miejsce w życiu każdej kobiety i każdej rodziny. Wierzyła- i znów była odosobniona w tej wierze.
Znów Lucjusz był kochającym, dbającym o wszelkie potrzeby pierwszego rzędu mężem, ale nigdy w czasie tych szczególnych dziewięciu miesięcy nie usłyszała, by użył cieplejszych słów wobec niej, nie mówiąc już o dziecku.
Owszem, częściej, niż zwykle, pytał o jej samopoczucie i dbał o to, by ciąża przebiegała zgodnie z medycznym punktem widzenia, ale nie było w nim emocjonalnego zaangażowania się. Paradoksalnie, choć był w zasięgu jej ręki bardziej, niż dotąd, nie czuła się bardziej samotną, niż wtedy, gdy długie godziny spędzał w Ministerstwie.

„Nie, był czas, gdy byłam bardziej samotna.”, pomyślała po chwili. Spuściła wzrok na postrzępione rogi dywanu.
Bardzo kochała Dracona i radowało ją to, jak bardzo jest podobny do ojca, nie tylko fizycznie. Zdarzały się też tak błogie chwile, gdy razem, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, razem z Lucjuszem przemierzali parkowe aleje, trzymając za ręce ślizgającego się, roześmianego, kilkuletniego syna.
Z czasem tych chwil było coraz mniej. Miewała wrażenie, że Draco oddala się od niej, przyciągany jakby odwieczną siłą jednoczącą ojców z synami a matki z córkami. „To jest naturalna kolej rzeczy”, mówiła sobie, ale musiała zaciskać zęby, by powstrzymać się od pełnych goryczy komentarzy, gdy obserwowała, jak jej syn po powrocie z wakacji przez pierwszych parę lat w Hogwarcie używa słów obelżywych i miesza z błotem wszystkich urodzonych gorzej od niego.
„Boże, przecież to jeszcze dziecko”, szeptała zmartwiałymi z przestrachu wargami w nocy, gdy Lucjusz spał spokojnie a ona wciąż leżała, dręczona niepokojem, że Draco zechce iść kiedyś w ślady ojca. Co więcej, zdawała się być jedyną osobą widzącą w swoim synu następcę swojego męża - i jedyną, która nie widziała w tym powodu do radości.

-Przecież to cudowna rzecz, mieć syna i móc go oddać na służbę Czarnemu Panu!- powiedziała Bellatrix, gdy któregoś dnia Narcyzie wyrwało się parę szczerych słów spod serca. -Powinnaś go do tego zachęcać, a nie się bać, że coś mu się stanie. Jeśli nawet zginie, to z honorem, jak prawdziwy syn Blackówny i Malfoya!

Sama Bellatrix nie miała dziecka, choć była już od paru miesięcy żoną Rudolfa Lestrange’a. Kiedy Narcyza kiedyś o to zapytała, Bellatrix powiedziała wzgardliwie: „Nie interesują mnie dzieci.” chociaż tak bardzo kłóciło się to z tym, co mówiła odnośnie służby u Czarnego Pana. Dopiero po jakimś czasie wyszło na jaw (ale bardzo kameralny jaw), że Bellatrix nie może mieć dziecka wskutek wady genetycznej. Nikt z rodziny jednak nie zamierzał tego komentować ani dłużej się nad tym rozwodzić: nie mogła, to nie mogła, szkoda, co prawda, bo przepada jedna okazja do utrzymania rodowej ciągłości, ale to nie powód do rozpaczy! Prawdziwym powodem do histerii mógłby być bowiem tylko upadek Czarnego Pana albo coś równie strasznego, a niemożliwość zasmakowania macierzyństwa? Cóż za bzdura!

I tak żyła sobie do czasu, gdy Draco skończył szkołę. Już od wakacji po piątej klasie zauważyła w nim wyraźną zmianę. Przestał mówić, że chce być dumnym synem rodziny (co mówił głównie na użytek ojca i ciotki, bo tak naprawdę jego matka nie widziała w nim materiału na bezwzględnego, okrutnego śmierciożercę) za to zaczął więcej przebąkiwać o tolerancji. Narcyza nie mogła się temu nadziwić, chociaż z drugiej strony, była szczęśliwa wiedząc, że jej syn nie spisze się na stracenie pod presją klanu. Niestety, kiedy Lucjusz powiedział do niego kiedyś: „Jesteś bardziej podobny do swej matki, niż przypuszczałem”, wcale nie była z tego dumna, widząc jego spuszczoną głowę i rumieniec wstydu. „A czego się wstydził?”, pomyślała gorzko, „Tego, że pokochał dziewczynę, którą jeszcze przed rokiem nazwałby szlamą… tego, że nareszcie miał szansę na bycie szczęśliwym, wolnym od bezwzględnych i krzywdzących ideologii, w których nie było miejsca na sprawę tak prywatną, jak uczucia.” Czy miłość może być kiedykolwiek powodem do hańby?

Widziała ją któregoś dnia, przed sześciu laty, gdy Draco wrócił do domu z dyplomem ukończenia Hogwartu i zaczął przygotowywać się do wyjazdu na studia. Już wcześniej wspominał, że chce iść na prawo, co Lucjusz nawet pochwalił, dość oszczędnie, ale jednak. Draco czuł z tego powodu zbyt widoczną ulgę, by czujne serce matki mogło to zlekceważyć.
Wiedziała, oczywiście, że Draco wbrew woli Lucjusza nie zerwał kontaktów ze swoją dziewczyną i że nadal się z nią spotyka. Widząc jego roześmiane, radosne oczy, nie mogła nie czuć ulgi i satysfakcji. Jako matka pragnęła tylko tego, by jej dziecko było szczęśliwe i teraz oto, na własne oczy mogła obserwować, jak to szczęście pęcznieje z każdym dniem i z każdym tygodniem. Nie wypytywała go, rzecz jasna, ale sam jej kiedyś o niej opowiadał i z tajoną ulgą musiała przyznać sama przed sobą, że jej syn wybrał najzwyczajniejszą w świecie, normalną, mądrą, miłą dziewczynę, która nie miała tak poprzewracane w głowie, jak córka Dolley Parkinson.
Tego dnia rozwieszała w kuchni czyste ściereczki. Przez otwarte okno napływał do kuchni świeży zapach koszonej w posesji naprzeciwko trawy oraz słodki zapach rozsianych pod oknem kwiatów. Draco wszedł do kuchni i uśmiechnął się do niej wesoło, zapinając koszulę.
-Dobrze, że wziąłeś sweter, po południu miało padać.- powiedziała, odwracając się w jego stronę i uśmiechając się nieznacznie. Musiała przyznać, że jej syn zdecydowanie wyprzystojniał, przestał też być tym prowadzonym za rączkę, niesamodzielnym, trochę rozpieszczonym i wydoroślałym przez wysłuchiwanie ojcowskich kazań chłopcem, któremu się zdało, że rządzi światem. „To chyba naprawdę bardzo duża zasługa tej Marty”, doszła do wniosku, poprawiając mu zagięty róg kołnierzyka.
-Wyglądasz świetnie.- pochwaliła, bo wiedziała, że zrobi mu tym przyjemność. Uśmiechnął się szerzej i spuścił na chwilę wzrok. Wiedziała, że idzie na spotkanie z nią.
-Mam nadzieję, że Marta też tak pomyśli.- zaśmiał się niefrasobliwie. Widziała, że wyraźnie się rozpromienił na samą wzmiankę o niej i poczuła wzruszenie. Żeby to ukryć, chwyciła za nierozłożone jeszcze ściereczki i wrzuciła je do szuflady.
-Mamo… chciałbym ci jeszcze o czymś powiedzieć.- usłyszała jego głos koło siebie, więc szybko zamknęła szufladę i odwróciła się do niego, pokrywając uśmiechem fakt, że miała wilgotne oczy.
-Słucham, synku.
-Mówiłem ci już, że chciałbym studiować prawo na uniwerku w Dublinie, pamiętasz?- zaczął spokojnie, nie przestając się uśmiechać.
-Tak, pamiętam.
-No… bo jest jeszcze jedna rzecz… widzisz, Marta też tam będzie studiowała. Oboje dostaliśmy się na wydział, jak dobrze pójdzie, to może nawet będziemy w tej samej grupie…
Od pierwszego zdania domyśliła się, o co mu chodzi. Przełknęła ślinę i zapytała, zniżając głos i rzucając kontrolne spojrzenie na wejście do kuchni:
-Chcecie zamieszkać razem?
-Tak… skąd wiedziałaś?- spojrzał na nią początkowo ze zdumieniem, a potem lekkim zmieszaniem. Znowu spuścił na chwilę wzrok a gdy go podniósł, w oczach miał takie błaganie, że nie przeszłyby jej przez gardło jakiekolwiek inne słowa.
-Ja nie mam nic przeciwko.- powiedziała cicho, gładząc go po ramieniu. -Jesteś już dorosły, Draco i sam ponosisz odpowiedzialność za swoje decyzje. Wiem, że mogę ci ufać… a Marta jest naprawdę wyjątkowa.
-Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to mówisz.- za ten uśmiech była gotowa wyrazić zgodę nawet na ich ślub, gdyby o to ją poproszono. -Marta jest… naprawdę niezwykła. Ciepła, mądra, wrażliwa, zabawna… z nią wszystko staje się lepsze i ciekawsze.
-To akurat wiem, bo każdy zakochany młody człowiek tak mówi!- roześmiała się. Wzruszenie znowu zadławiło ją w gardle. -Draco, ja chciałabym tylko, żebyś był szczęśliwy, ale…
-I jestem, wierz mi.- przerwał jej w pół słowa. Wiedział chyba, że chce przypomnieć mu o Lucjuszu, przez jego twarz przemknął lekki cień.
-Idź już, nie każ jej na siebie czekać.- szepnęła drżącymi wargami. Draco uśmiechnął się weselej, pocałował ją w policzek i znikł w mgnieniu oka. Zobaczyła go w chwilę później na chodniku, jak szedł, wysoki, przystojny i mądry. Jej syn. Czyż jest większy powód do dumy?

„Wszystko przez to, że Lucjusz nigdy nie potrafił wyjść z ram ideologii, w którą wierzył, a którą Draco uelastycznił. Lucjusz nie uznawał wyjątków, Draco - wręcz przeciwnie. O ile Marta była dla niego całym życiem i wszystkim, czemu podporządkowywał swoje dalsze plany, o tyle dla jego ojca punktem zaczepienia były jego przekonania o wyższości czystej krwi. Nie dało się pogodzić tych dwu spraw nigdy, nawet wtedy, gdy chodziło o sprawę tak ważną dla nich obu: o szczęście.”

Od początku czuła, że Lucjusz nie zaakceptuje związku Dracona z Martą, ale miała głęboką nadzieję, że gdy zobaczy, jak jego syn jest szczęśliwy, to wtedy może ustąpi. Nie doceniała go. Potrafił wykląć własnego syna, gdy ten przyszedł prosić go o błogosławieństwo dla swojego małżeństwa, tak dalece był zatwardziały.
O ile z tym pogodziła się - choć z wielkim bólem - o tyle nie potrafiła nijak się pogodzić z tym, że ta zatwardziałość popchnęła go jeszcze dalej: do wydania własnego, jedynego syna na śmierć.
Tego nie mogła mu zapomnieć i wiedziała, że nigdy nie zapomni. To był pierwszy tak poważny wyłom na dotąd nieskazitelnej płaszczyźnie ich małżeństwa. Z chwilą, gdy stanęła w obliczu potwornej prawdy, z chwilą, gdy dotarło do niej, że Lucjusz świadomie wydał Dracona na śmierć, tym samym podnosząc dłoń na jedyne prawdziwe i ważne sacrum ich związku, zrozumiała, że Lucjusz nie zawaha się przed niczym.
Ujrzała go nagle takim, jakim widziała go po części i bardzo krótko przed dwudziestoma siedmioma laty i to sprawiło, że coś w niej pękło.
Mogła wybaczyć - i wybaczała wiele: chłód, obojętność, zdrady, kłamstwa, zniszczenie jej własnych nadziei, ale nie mogła wybaczyć tej jednej sprawy. „Draco był tym, co trzymało mnie przy życiu w tym domu, którego nigdy szczerze nie nazywałam swoim, był tym, co trzymało mnie przy Lucjuszu.”, uświadomiła sobie nagle z niewiarygodnym spokojem.
Co więcej, było to prawdą: czuła to całą sobą. Dziwne lecz dopiero wtedy poczuła się całkowicie wolna, jakby ta myśl zerwała wszelkie więzy i obręcze, które przyjęła przez miłość dla rodziny i miłość dla męża. „Kochałam naprawdę i swoją matkę, i swoje siostry, i swojego męża. Każde z nich mnie zawiodło i odebrało coś, co było dla mnie najważniejsze. Gdzieś jest granica bierności.”

Puściły okowy i wraz z nimi nadeszły godziny czarnej pustki i obłędnej samotności. Chwilami pragnęła sięgnąć tylko po flakonik z lekami uspokajającymi i zapomnieć o tym koszmarze, którego imię było „moje życie” i którego jedynym słońcem był syn. Były też chwile, gdy rodziła się w jej duszy straszliwa myśl o zemście, myśl, jaka nie zagościłaby w niej, gdyby Lucjusz utrzymał w tajemnicy przed nią fakt przyłożenia ręki za zabójstwa ich syna. W głębi duszy wiedziała jednak, że nie byłaby w stanie zrealizować swoich planów, nawet gdyby targała nią najsłuszniejsza furia i nienawiść. Uświadomiła sobie też, że nie tylko ona została pokrzywdzona: była jeszcze Marta, Marta, którą pozbawiono w krótkim czasie rodziny oraz narzeczonego.
„Zostałam tylko ja i ona, nie mogę tego tak zostawić, przez wzgląd na Dracona”, myślała ze spokojem w duszy, właściwym podejmowaniu decyzji, od której nie ma odwrotu. Wiedziała, na co się naraża, ale wiedząc, że robi dobrze, zapomniała o ryzyku i przyszłości.

-Narcyza? Jak się czujesz?- usłyszała wtem drażliwy głos swojej starszej siostry. Wystraszona jej bezszelestnym wejściem, obróciła się gwałtownie od okna i postarała się zapomnieć o swoim postanowieniu.
Bellatrix stała na progu pokoju, w czarnej, znoszonej szacie, która wyglądała na niej zupełnie nie jak na kobiecie. Gdyby nie czarne, gęste, kręcone włosy, które łagodziły ostre rysy jej twarzy, wygięte złośliwie wargi i ciężkie powieki, z trudnością można byłoby odróżnić ją od mężczyzny.
Z upływem lat na służbie wśród śmierciożerców, zaślepieniu czystością krwi i żądzą przejęcia władzy nad światem Bellatrix zatraciła swoją kobiecość i wdzięk. Jej chód był energiczny lecz groźny, jej głos brzmiał drapieżnie a spojrzenie mogło wystraszyć najdzielniejszego. Zresztą, ona nigdy nie była dziewczęca w pełnym tego słowa znaczeniu.
„Urodziła się i zaczęła nienawidzić”, pomyślała Narcyza, schodząc wraz z nią do salonu. Jednocześnie w jej głowie pęczniała Myśl o natychmiastowym wykonaniu powziętego zamiaru, tylko jak to zrobić bez zwracania uwagi męża i siostry?



Za oknem zachodziło właśnie słońce. Jego promienie oświetlały park za domem i ławki, na których siedzieli ostatni spacerowicze. Śmiech dzieci, korzystających z przejaśnienia i biegających między drzewami dobiegał mnie aż tu, choć okno było zaledwie uchylone. Gipiurowa firana wisiała ciężko. Nie było w niej grama lekkości kretonu, a mimo to miałam do niej pewien sentyment.
Siedziałam przy oknie i nie robiłam nic szczególnego. Mimo że nie zdawałam sobie z tego sprawy, mój wzrok spoczywał na murze, przy którym spotkałam się tamtej nocy z Severusem Snapem. Moje myśli były jednak daleko od tego tematu: w głowie miałam tylko treść krótkiego listu od mojej niedoszłej teściowej a w mej duszy kłębiły się tysiące domysłów, związanych z jej nieoczekiwaną prośbą.
Co takiego mogło się zdarzyć, że Narcyza chce się ze mną spotkać wieczorem na cmentarzu? Jeśli ma do mnie sprawę, dlaczego nie przyjdzie tu, jak to zrobiła przedtem? Po co ta cała konspiracja, dziwaczny list… czyżby sprawy zaszły aż tak daleko, że… no właśnie i po tym „że” następował szereg mglistych wyobrażeń, niejednokroć pozostających ze sobą wzajem w sprzeczności. Nie miałam po prostu zielonego pojęcia, o co chodziło Narcyzie Malfoy i wszystko wskazywało na to, że dowiem się tego tylko wtedy, jeśli stawię się na spotkaniu, o które prosiła. Spojrzałam na zegarek: za dziesięć szósta. Jeszcze godzina.

Komentarze:


gorgie
Poniedziałek, 19 Stycznia;, 2009, 16:12

To się nazywa idealna notka. Jest ona długa, obszerna zawiera wiele wydarzeń, uczuć, akcji. Już nie pytam o termin następnej notki, ale prosze obiecaj mi, że będzie równie ciekawa, idealna co ta:)

 


Roven :*
Poniedziałek, 19 Stycznia;, 2009, 23:42

O matko! Martii!
Jakie ja mam zaległości!!! Usiąde jakoś w sobotę i nadrobię, OK? :*

 


M.
Środa, 21 Stycznia;, 2009, 14:43

Martaa!
Ja już nie mam czego pisac. Czytałam w miarę na bieżąco wszystkie ostatnie notki, ale nie komentowałam, bo wiesz, że ja nie lubię pisac bez sensu, że jest super.
Bardzo podoba mi się wątek Narcyzy, a mroczny s... tzn Snape był po prostu bezbłędny.
Jedyne co mi się w stylu nie podobało, to ja mimo wszystko użyłabym słowa "uniwersytet" zamiast "uniwerek". Jak język literacki, to literacki.
Trochę mi brakuj codziennego życia, bo bądź co bądź, czy to pamiętnik czy opowiadanie, trochę akcję trzeba rozładowac, bo w końcu kiedyś padniemy na zawał, jak przerwiesz w nieodpowiednim momencie.
Pozdrawiam i wena życzę.

 


Ann-Britt/ZKP
Środa, 21 Stycznia;, 2009, 19:40

Nie, mi "uniwerek" nie przeszkadzał, nie musimy chyba pisać tak do końca literacko. Co pamiętnik, to pamiętnik.
Wydaje mi się, że matka Roda trochę jest jednak mimo wszystko stuknięta. Przez to, że tak strasznie kochała syna i to uniemożliwiało jej obiektywną ocenę. Jakby tylko on naprawde się dla niej liczył. Dlatego była taka nachalna. A gdybym to ja była w takiej sytuacji, to chyba bym dostała sama załamaia nerwowego! Ze strachu!
Mam nadzieję, że nie poślesz jej psychiatryka, tylko... bo ja wiem, znajdziesz jej jakiegoś faceta?
I proszę, zrób scenę pocałunku ze Snapem!
Pozdrowienia!;*

PS zajrzyj do romildy, nowa notka!

 


Parvati Patil (ZKP)
Czwartek, 22 Stycznia;, 2009, 15:58

Tak, ja już chyba też nie wytrzymam z emocji, o! :) I również serdecznie Cię błagam, byś dla mnie i Ann załatwiła, tak po koleżeńsku xD, scenę z pocałunkiem ze Snapem...
Co do notki, brak mi słów, po prostu. ta burza uczuć, niesamowita akcja, piękne opisy i świetne wątki oraz fabuła wybijają mnie z pantałyku. Wciąż nie mogę się zebrać po takiej dawce emocji, którą dajesz nam poprzez Twoje notki. Oczywiście, znów Wybitny i naprawdę chylę czoła!
Pozdrawiam Cię serdecznie,
Parvati:*
P.S. Dziękuję bardzo za komentarz u Wiktora:)

 


Nutria(ZKP)
Piątek, 23 Stycznia;, 2009, 22:00

Świetnie, że rozwinęłaś wątek z Narcyzą! Ciężkie kobieta miała życie, przyznam. Wpis był tak emocjonujący, tak zaraźliwie wciągający, że w pewnym momencie straciłam uczucie realizmu. Bardzo ciekawi zapowiada się spotkanie z Marty z matką Dracona. Mam przeczucie, że będzie to coś na większą skalę. Dołączam się do błagań An i Paravati;p.
Pozdrawiam;*

 
Twój komentarz:
Nick: E-mail lub strona www:  

| Script by Alex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki