Zamieszanie, zgiełk i hałas - wiecznie to samo. Na dworcu Kings Cross zawsze panował niemiłosierny rozgardiasz. Dzisiaj, pierwszego września, nie było inaczej. Jednak dwóch chłopców, którzy właśnie przeciskali się w stronę peronu nr 9 najwyraźniej się tym nie przejmowało. Bardziej skupiali się na pchaniu wózków, na których leżały duże kufry i klatki z sowami. Jeden z nich miał kruczoczarne, strasznie rozczochrane włosy i orzechowe oczy, drugi z kolei miał włosy jasnobrązowe. Oboje mogli mieć najwyżej jedenaście lat. Nazywali się James Potter i Remus Lupin. Tuż za nimi szło dwóch mężczyzn i dwie kobiety oraz jeszcze jeden chłopak, cztery lata starszy od dwóch pozostałych. Także pchał przed sobą wózek. Był bardzo podobny do swojego brata, Jamesa. Nazywał się Dexter Potter. Dorośli rozmawiali wesoło. James odwrócił się do ojca i spytał:
- Tato, to jak my mamy w końcu wejść na ten peron 9 i 3?
- Jessica, powiedzieć im? - spytał się mężczyzna, do którego było skierowane pytanie.
- Powiedz, powiedz, bo jak niby wejdą na peron? - odpowiedziała ze śmiechem Jessica Potter.
- Emiel, Cristine, a co wy o tym myślicie?
- Mów, mów, bo oni się już doczekać nie mogą. - odpowiedziała matka Remusa.
- No dobrze, powiem wam. - powiedział w końcu Brian Potter z udawaną powagą. - Widzicie tamtą bramkę między peronem 9 i 10? Wystarczy, że pójdziecie prosto na nią, a przejdziecie na drugą stronę i zobaczycie Hogwart's Express.
- Cała sztuka polega na tym, aby mugole niczego nie zauważyli - dodał Emiel.
Brian podszedł do bramki, rozejrzał się uważnie, niby przypadkiem oparł się o barierkę i... zniknął.
Po chwili to samo zrobił Emiel, Cristine i Jessica. Dexter odezwał się do brata:
- Dobra, ja was znajdę w pociągu, muszę iść do wagonu dla prefektów.
- W ogóle, jakim cudem ty mogłeś zostać prefektem?
- A bo ja wiem? Dobra, ja lecę.
Chłopcy jeszcze przez chwilę rozglądali się, a gdy byli pewni, że nikt ich nie obserwuje, pchnęli wózki prosto na bramkę. Po chwili przeszli przez magiczne przejście i stanęli przy torze, na którym czekał już gotowy do drogi pociąg. Razem z rodzicami udali się na poszukiwanie wolnego przedziału. Znaleźli jeden w przedostatnim wagonie. Brian i Emiel pomogli załadować chłopcom kufry i klatki z sowami do pociągu. Tuż przed odjazdem Brian wziął syna na bok i powiedział:
- James, nie ukrywam, że twoja matka nieco przesadza z tym "porządnym zachowaniem". Nie bój się, nie dostaniesz wyjca, jak wysadzisz jakąś toaletę w powietrze, o ile będziesz się bardzo dobrze uczył. To, jak zareaguję na twoje opinię o twoim zachowaniu, zależy przede wszystkim od wyników w nauce. Jeżeli będą kiepskie, to także z tobą będzie kiepsko. A jeżeli będą wybitne, to wtedy przymknę oko na to i owo. Zresztą, wstyd by mi było, gdybyś nie zrobił jakiegoś kawału staremu Argusowi Filchowi.
- Czyli pierwsze, co mam zrobić, to zdenerwować woźnego, dobrze zrozumiałem?
- Nie całkiem. Najpierw musisz zostać przydzielony do Gryffindoru.
- Właśnie, a na czym polega Ceremonia Przydziału?
- Nie ważne... Dowiesz się za kilka godzin.
- Ale...
- Żadnego "ale". No, idź już, bo pociąg ci odjedzie. - skończył Brian, wciskając synowi sakiewkę pełną
dźwięczących monet. Remus także skończył żegnać się z rodzicami, odebrał swoją sakiewkę. Oboje wsiedli do pociągu. Machali rodzicom, dopóki pociąg nie skręcił, a dworzec nie zginął za zakrętem. Chłopcy opadli na siedzenia.
- Tobie też ojciec prawił kazanie na temat zachowania? - spytał się Remus.
- Tak. Powiedział, że jak będę się dobrze uczyć, to nie będzie zwracał uwagi na zachowanie.
- Hmm... Mi mój tata powiedział to samo.
- Pewnie się wcześniej zgadali.
- Masz rację.
Dyskusję przerwało im pytanie:
- Przepraszam, czy jest tutaj jakieś wolne miejsce?
W drzwiach stał jakiś chłopak. Był dość wysoki. Jego długie czarne włosy opadały mu do ramion. Kilka niesfornych kosmyków z jakąś nonszalancką wytwornością opadało mu na czoło. Ogólnie sprawiał wrażenie osoby miłej, choć nieco zaczepnej.
- Syriusz?!
- James?!
- Mówiłeś, że rodzice chyba cię poślą do Durmstrangu.
- Ale tego nie zrobili. Na szczęście...
- Właź na co czekasz? Dawaj ten kufer. Tak w ogóle to jest Remus Lupin.
- Syriusz Black, miło mi. Kolejne znane nazwisko rodu czystej krwi...
- Nie takie znowu znane, jak twoje. - Remus się uśmiechnął. - Dobrane towarzystwo.
Chłopcy pomogli Syriuszowi dać kufer i klatkę z sową na półkę. Po kilku minutach cała trójka padła na siedzenia.
- Skąd się znacie? - spytał Lupin z nieukrywaną ciekawością.
- Z obozu miotlarskiego i Dziecięcych Igrzysk Miotlarskich dla drużyn dwuosobowych. Ja byłem z Syriuszem i zajęliśmy pierwsze miejsce.
- Tak w ogóle musimy jakoś przemycić miotły do Hogwartu. Szkoda, że pierwszoroczniacy nie mogą trafić do drużyny.
- Będzie trzeba coś wykombinować, aby nas przyjęli.
- Dobrze, o tym będziemy myśleć w szkole.
W tym momencie drzwi przedziału znowu się odsunęły. Stanęły w nich trzy dziewczyny. Jedna z nich, o długich kasztanowych włosach i zielonych oczach, spytała:
- Cześć chłopaki, wy też pierwszy raz do Hogwartu?
- Tak. - odpowiedział Syriusz.
- Możemy się dosiąść? Jesteśmy w przedziale z jakimiś piątoklasistami, nie mamy z kim pogadać.
- Jasne, wchodźcie.
Dziewczyny skorzystały z zaproszenia.
- Ja jestem James Potter, a to Syriusz Black i Remus Lupin. - chłopak przedstawił kolegów.
- Ja jestem Lily Evans. - powiedziała ta zielonooka. Była naprawdę piękna. Pozostałe dwie dziewczyny też były śliczne.
- Janette Nicolson. - przedstawiła się wysoka brunetka, o czarnych oczach.
- A ja Alice Clinton. - powiedziała długowłosa blondynka o niebieskich oczach.
Usiadły na siedzeniach.
- Jesteście czarodziejami czystej krwi? - zaczęła rozmowę Alice.
- Tak. - odpowiedział Syriusz.
- I to od kilkudziesięciu pokoleń. - dodał James.
- A my jesteśmy z kolei z rodzin mugoli. O co chodzi z tymi domami w Hogwarcie?
- Są cztery. Gryffindor, Ravneclav, Huffelpuff i Slytherin.
- A który z nich jest najlepszy?
- Oczywiście, że Slytherin. - dobiegł ich głos od drzwi przedziału. Wszyscy spojrzeli w stronę drzwi. Stało w nich dwóch chłopaków. Byli mniej więcej tego samego wzrostu. Ten, który się odezwał, miał czarne, strasznie przetłuszczone włosy sięgające ramion, długi, haczykowaty nos i czarne, zimne oczy. Drugi natomiast miał długie blond włosy, związane w kucyk. Na pewno byli pierwszoklasistami - ubrali już czarne szaty Hogwartu, ale nie mieli naszywek z godłem domu.
- Malfoy, Snape. - odezwał się James, a e jego głosie wyraźnie zabrzmiała nuta nienawiści. - Coś mi się zdaje, że was tu nie zapraszałem.
- Potter, zamknij się. Tak się składa, że nie przyszliśmy z tobą rozmawiać, ale udzielić kilku odpowiedzi miłym koleżankom. - powiedział Lucjusz Malfoy, owy blondyn.
- Swoją drogą dziwimy się wam, dziewczyny. - odezwał się Snape. - przebywać w takim towarzystwie...
James nie wytrzymał. W jego ręku, nie wiadomo skąd, pojawiła się różdżka.
- I co nam zrobisz Potter? Przecież ty jeszcze nawet czarować nie umiesz.
- Zdziwisz się. Wingardium Leviosa! - wypowiedział zaklęcie chłopak, wykonując przy tym delikatny ruch
nadgarstkiem. Dwóch intruzów nagle uniosło się do góry, na co zareagowali oni głośnymi wrzaskami.
- Co tu się dzieje??? James, natychmiast postaw ich na ziemi!
James wykonał polecenie starszego brata. Snape i Malfoy uciekli w popłochu.
- Co ty sobie wyobrażasz? - zaczął Dexter, patrząc wściekłym wzrokiem na młodszego brata. - Ledwo wsiadłeś do pociągu, a wyobrażasz sobie, że już ci wolno rzucać zaklęcia, na każdego, kto ci się narazi? Jeżeli jeszcze raz coś takiego się powtórzy, to pierwszy tydzień pobytu w zamku spędzisz na uczęszczaniu na szlabany. Wyrażam się jasno?
- Oślepiająco. - odparował James posępnym głosem.
- Mam taką nadzieję. - Dexter zasunął drzwi przedziału i zniknął przechodząc do ostatniego wagonu.
W przedziale zapadła cisza, a po chwili... wszyscy ryknęli śmiechem. Wszyscy, oprócz Lily.
- Widzieliście ich miny? - Janette płakała ze śmiechu.
- To było rewelacyjne. - dodała Alice.
- Ale przecież mogło im się coś stać. - teraz do rozmowy wtrąciła się Lily, patrząc na Jamesa wyzywająco.
- Ale, już od razu stać, nic by im nie było. - bronił się chłopak, z kpiącym uśmiechem na twarzy.
- Wiesz, że to nie było dla nich miłe?
- Mogli ze mną nie zadzierać, a zadarli.
- To akurat nie jest powód do tego, aby od razu rzucać na nich zaklęcia. Chyba, że chciałeś się popisać...
- Czy moglibyście skończyć się przegadywać? - przerwał im Syriusz. - może lepiej zmieńmy temat?
- Ja jeszcze chciałabym wiedzieć, co to byli za jedni. - powiedziała Janette. - Nie sprawiali miłego wrażenia.
- Severus Snape i Lucjusz Malfoy. - powiedział James - czarodzieje bardzo znanych rodów czarodziejskich szczycących się czystą krwią. Ale w negatywnym tego słowa znaczeniu. Uważają za gorszych wszystkich, którzy nie są czarodziejami czystej krwi od przynajmniej ośmiu pokoleń...
- To jest okropne. - powiedziała Alice
- Niestety. - dodał Remus.
- A wracając do tych domów, to skąd w ogóle wziął się ten pomysł, aby szkoła była tak podzielona? I jaka jest różnica między tymi domami? - zapytała Lily.
Remus pośpieszył z odpowiedzią:
- Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba przytoczyć historię szkoły. Hogwart został założony ponad tysiąc lat temu przez czterech najpotężniejszych czarodziejów tamtych czasów. Byli to: Godryk Gryffindor, Helga Huffelpuff, Rowena Ravenclaw i Salazar Slytherin. Przez pewien czas rządzili zgodnie szkołą, jednak potem zaczęły się kłótnie. Każdy z założycieli uważał pewne cechy za ważniejsze od innych. Wtedy postanowiono o powstaniu czterech domów, do których uczniowie dobierani by byli na podstawie posiadanych cech charakteru. I tak Gryffindor za najważniejsze uważał odwagę, prawość i uczciwość, Ravenclaw wybrała spryt i bystrość, Huffelpuff pracowitość, a Slytherin ambicję i chęć posiadania władzy. To tylko główne cechy, a tak naprawdę jest ich więcej.
- To w takim razie skąd mamy wiedzieć, do którego domu iść?
- O tym decyduje Ceremonia Przydziału, której zostaniemy poddani dzisiaj wieczorem.
- A na czym ona polega?
- Nie mam pojęcia...
- A jak myślicie, w jakich będziecie domach? James?
- Ja na pewno w Gryffindorze. - odpowiedział zapytany - podobno do tej pory w naszej rodzinie wszyscy trafiali do Gryffindoru.
- Ja mam nadzieję, że także będę w Gryffindorze. - odezwał się Syriusz.
- Ja tak samo. - dodał Remus.
- Coś mi się przypomniało. - Janette powróciła do rozmowy. - Powiedzcie mi, co to jest quidditch. Słyszałam tę nazwę kilka razy, ale nie mam pojęcia, co to jest.
- No, panie specjalisto, teraz możesz się popisać w swoim temacie. - powiedział Remus, zwracając się do Jamesa.
- No dobrze. - James wyraźnie się ucieszył. - Quidditch, to najbardziej znana w świecie czarodziejów gra. Odbywa się na boisku w kształcie elipsy, na wysokości pięćdziesięciu stóp nad ziemią.
- Przepraszam, na jakiej wysokości. - przerwała natychmiast Alice.
- Żartujesz sobie z nas? - zapytała Lily - Przecież musielibyście latać...
- Bo latamy. Na miotłach.
- Akurat!
- Takie bajki to możesz dzieciom w ciskać!
Dziewczyny były wyraźnie oburzone.
- Ech. - westchnął James. - Dajcie mi minutkę, dobrze?
I wyszedł. Dziewczyny spojrzały po sobie i ryknęły śmiechem. Jednak miny im zrzedły, kiedy James wkroczył do przedziału kilka minut później, niosąc miotłę.
- James, skąd masz tego Złotego Orła? Kto jeszcze oprócz nas dwóch śmie mieć miotłę takiej jakości? - spytał się natychmiast Syriusz.
- Mój brat. - odpowiedział James, uśmiechając się. - Dziewczyny, proszę bardzo. Oto najlepsza obecnie i najdroższa na świecie miotła sportowa. To jest limitowana wersja, wyprodukowano ich zaledwie kilka tysięcy... Widzicie te numery seryjne? - wskazał na rączkę, na której lśniła wygrawerowana nazwa miotły, oraz kilkanaście cyfr. - Są rejestrowane, aby uniknąć kradzieży. Mają niesamowite, jak na nasze czasy, przyspieszenie - 150 mil w ciągu 15 sekund. Poza tym wymaga ona dużych umiejętności, nie daje się łatwo prowadzić. Niestety, nie zaprezentuję tu możliwości tego sprzętu, ze względu na wysokość sufitu...
Syriusz i Remus ryknęli śmiechem, a dziewczyny były wyraźnie zmieszane. W tym momencie ktoś otworzył drzwi do przedziału, a mile wyglądająca kobieta spytała:
- Może macie ochotę na coś dobrego?
- Tak, z miła chęcią. - powiedział James. - Nie wyciągajcie kasy, ja stawiam.
Potter zrobił olbrzymie zakupy. Kilka minut później, po tym, jak Dexter wziął swoją miotłę i wyszedł, a wszyscy zajadali się słodyczami (które zrobiły na dziewczynach niesamowite wrażenie), Alice postanowiła wrócić do tematu quidditcha:
- No dobra James, skończyłeś na opisie boiska do quidditcha, ale co dalej?
- Nie skończyłem nawet tego opisu. Należy jeszcze dodać, że na każdym końcu boiska wznoszą się trzy tyczki, zakończone pętlami, znajdującymi się na wysokości pięćdziesięciu stóp. Na tej samej wysokości umieszczone są również trybuny. W grze biorą udział dwie drużyny, po siedem osób w każdej. Skład drużyny jest następujący: trzech ścigających, którzy grają dużą czerwoną piłką, zwaną kaflem. Podają ją między sobą, a ich zadaniem jest przerzucenie kafla przez jedną z pętli przeciwnika. Pętli broni obrońca. Za każdego strzelonego gola drużyna zyskuje dziesięć punktów. Kolejnymi graczami są dwaj pałkarze, których zadaniem jest obrona członków drużyny przed tłuczkami - dwiema czarnymi piłkami, które są bardzo ciężkie, żyją własnym życiem i zrzucają graczy z mioteł, bez względu na przynależność do drużyny. Ostatnim i najważniejszym graczem jest szukający. Jego zadaniem jest odszukanie i złapanie złotego znicza. Gra kończy się, gdy szukający spełni swoje zadanie, a jego drużyna otrzymuje dodatkowo 150 punktów, co zwykle przesądza o wyniku meczu. Oczywiście wygrywa ta drużyna , która zdobędzie więcej punktów.
- No dobrze, ale czym jest ten złoty znicz? Czwarta piłka? - spytała Lily.
James nie odpowiedział. Za to wspiął się na półkę, otworzył swój kufer, na chwilę macał w nim ręką na ślepo. Po chwili wyją małe, drewniane pudełko.
- Syriusz, jeżeli możesz, to zamknij okno.
- Nie mów, że masz tu znicza... - powiedział Remus rozbawionym głosem.
Syriusz zamknął okno, a James otworzył skrzyneczkę i wyciągnął małą, złotą piłkę, wielkości orzecha włoskiego. Dziewczyny patrzyły na nią z zainteresowaniem.
- I niby co tu łapać? Przecież ona się nie rusza! - Janette wyglądała na poirytowaną.
W tym momencie piłeczka rozwinęła skrzydła - w dosłownym znaczeniu. Rozwinęła małe, przezroczyste skrzydełka, które zaczęły się poruszać z olbrzymią częstotliwością. Znicz uniósł się w powietrze i latał po przedziale z olbrzymią prędkością. Dziewczyny obserwowały ją z nieukrywanym zdziwieniem. Złota kulka śmigała w powietrzu, a w pewnym momencie przeleciała z zawrotna prędkością. James złapał ją w pokazowy sposób i schował do pudełka.
- Masz dobry refleks. - podsumowała Janette z uśmiechem.
- Ma to po ojcu. - wyjaśnił Remus. - Jego ojciec przez pewien czas grał w reprezentacji kraju na pozycji szukającego.
- Zrezygnował z własnej woli. - dodał James. - Nawał zajęć.
- Tak, ale dzięki temu ty od piątego roku życia masz wstęp na treningi Godryckich Lwów. A od dwóch lat należysz do głównego składu juniorów!
- Dobra, to na wakacje przyjeżdżasz do mnie. Jak się spodobasz trenerowi, to też będziesz w drużynie, Syriuszu.
- A czym są te Godryckie Lwy? Zapewne drużyna...
- I to jaka. To pretendenci do tytułu Mistrza Wielkiej Brytanii.
- Dobra, skończmy temat. Popatrzcie, na polu już jest całkowicie ciemno. Musimy przebrać się w szaty, zaraz będziemy w Hogwarcie.
- Masz rację, to do zobaczenia w szkole!
- Cześć.
Dziewczyny opuściły przedział. Chłopcy ubrali się w czarne, sięgające ziemi szaty Hogwartu. Po kilku minutach pociąg zaczął hamować, a w końcu zatrzymał się. Uczniowie wysypali się na peron. Było ciepło, a na niebie świeciły gwiazdy.
- Pirszoroczni! Pirszoroczni do mnie! - rozległ się potężny głos, wybijający się wyraźnie z hałasu, jaki zapanował.
Osoba, która przywoływała pierwszoroczniaków nie mogła pozostać obojętna. Olbrzymi mężczyzna był przynajmniej dwa razy wyższy od przeciętnego człowieka. Dzikiego wyglądu nadawały mu długie czarne, zmierzwione włosy, które plątały się z taką samą brodą. Wśród tej plątaniny lśniły się czarne, lśniące, wesołe oczy.
- Pirszoroczni! Pirszoroczni do mnie! - powtórzył swój okrzyk.
James natychmiast skierował swe kroki w stronę olbrzyma.
- Witaj Hagridzie!
- Cześć James! Jak minęła podróż?
- Dziękuję, bardzo dobrze.
- Czy wszyscy pirszoroczni już są? - zapytał głośno olbrzym. Zebrało się wokół niego wielu uczniów. - No to idziemy!
Ruszyli za nim, błotnistą, śliską ścieżką. Weszli w jakiś las. Po chwili przewodnik krzyknął:
- Za tym zakrętem ujrzycie Hogwart.
Minęli wspomniany zakręt. Z wielu gardeł wyrwał się okrzyk podziwu. Po drugiej stronie olbrzymiego jeziora, na górze wznosił się potężny zamek. Sprawiał on niesamowite wrażenie. Przez chwilę wszyscy stali, patrząc z podziwem na potężną budowlę.
- Wsiadajcie po czterech do łodzi! - ciszę przerwał Hagrid.
Syriusz, Remus i James zajęli najbliższą łódź. Dosiadł się do nich jakiś chłopak, którego nie znali. Łodzie ruszyły przez jezioro.
- Skąd znasz Hagrida? - zapytał Remus Jamesa.
- Byłem kilka razy w Hogwarcie z ojcem.
Po jakimś czasie łodzie wpłynęły pod skały, a wszyscy musieli schylić głowy, aby nie zawadzić o sklepienie skalne. Wpłynęli do podziemnej przystani. Po chwili wszyscy już szli za Hagridem w stronę wejścia do zamku. Stanęli przed potężnymi, dębowymi drzwiami. Olbrzym zapukał w nie. Brama otworzyła się. Stała w nich czarownica, ubrana w szmaragdowozieloną szatę. Mogła mieć koło 35 - 40 lat. Czarne włosy miała spięte w ciasny, bułeczkowaty kok. Sprawiała wrażenie osoby, obok której nie dało się przejść obojętnie. Kiedy wszyscy się uciszyli, przemówiła stanowczym, silnym głosem:
- Witajcie w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart! Jestem profesor Minerwa McGonagall. Trafiliście tu, aby poznawać tajniki świata magii. Jesteście tu, aby po ukończeniu szkoły stać się wykwalifikowanymi czarodziejami i czarownicami. Zaraz weźmiecie udział w uczcie rozpoczynającej rok szkolny. Jednak zanim to nastąpi, czeka was Ceremonia Przydziału, dzięki której przydzielimy was do odpowiednich domów. Uczniowie Hogwartu podzieleni są na cztery domy: Gryffindor, Ravenclaw, Huffelpuff oraz Slytherin. Wasz dom jest waszą rodziną. Możecie mu pomagać, zdobywając punkty na lekcjach, lub przynosić mu hańbę tracąc te punkty za naganne zachowanie. Bez względu na wszystko macie obowiązek być wiernymi swojemu domowi i godnie go reprezentować. Teraz proszę za mną!
Weszli za czarownicą do olbrzymiej sali wejściowej. Zza drzwi znajdujących się po przeciwnej stronie dochodził gwar rozmów. Jednak profesor McGonagall nie poprowadziła ich tam. Skierowała swe kroki do wrót znajdujących się po lewej stronie i wprowadziła przyszłych uczniów do sporej wielkości komnaty.
- Poczekajcie tutaj na mnie. Przyjdę po was za kilka minut. Proponuję wykorzystać ten czas na poprawienie swojego wyglądu i opanowanie nerwów.
- Opanowanie nerwów, też coś! - mruknął James, gdy kobieta wyszła. - A niby czym się mamy denerwować?
- James, nie rozumiem twojego podejścia. Chyba, że wiesz, na czym polega Ceremonia Przydziału...
- A niby skąd mam wiedzieć?
- I jesteś taki spokojny?
- Słuchajcie, przecież nam nie może się nic przy tym stać, bo kto jutro poszedłby na lekcje?
- No, w sumie fakt...
Po kilku minutach w sali ponownie pojawiła się czarnowłosa czarownica.
- Proszę za mną! - powiedziała,
Tym razem poprowadziła ich do drzwi, za których dochodził gwar rozmów. Weszli za nią do Wielkiej Sali, miejsca w którym oprócz codziennych posiłków oraz spotkań różnorodnych klubów szkolnych odbywały się wszelkie uroczystości, w tym także rozpoczęcie nowego roku szkolnego. Na środku stały cztery olbrzymie stoły, pomiędzy którymi, na środku tworzyło się szerokie przejście. Pierwszoroczni idąc tym przejściem, podziwiali zaczarowane sklepienie Wielkiej Sali, które wyglądało dokładnie tak, jak niebo nad zamkiem. W tej chwili usłane było milionami gwiazd. Pomieszczenie było oświetlane przez świece unoszące się w magiczny sposób nad stołami. Doszli w końcu do szczytu sali, gdzie prostopadle do pozostałych ustawiony był jeszcze jeden stół, przeznaczony dla grona pedagogicznego. Tuż przed stołem ustawione było krzesło, a na nim spoczywała jakaś stara, połatana tiara. James przeleciał wzrokiem stół nauczycielski. Zbladł lekko, kiedy doszedł do dyrektora - po jego lewej stronie siedział Lucjusz Heavert, Minister Magii, a następny w kolejności zastępca ministra, Brian Potter.
- James, twój ojciec tu jest! - usłyszał szept Remusa.
Jego tata był zagadany z siedzącym obok niego profesorem Flitwickiem, nauczycielem zaklęć. Jednak po chwili zakończył dyskusję. Cała sala się uciszyła, a wszyscy obecni w skupieniu patrzyli na wiekowy, wyświechtany kapelusz. Nagle róg tiary rozwarł się, jak usta, a czapka zaśpiewała:
Mimo, że starym już jestem,
Wiekowym kapeluszem
Swej nieskończonej mądrości
Dowodzić dziś nie muszę
Wartości mi dodaje
Pamięć ma wiekowa
I dziś dzieje Hogwartu
Pozwoli mi przywołać
Już ponad tysiąc lat temu
Czterech magów potężnych
Szkołę tę zbudowało
Stworzyło siedzibę wiedzy
Godryk Gryffindor
Helga Huffelpuff
Salazar Slytherin
Rovena Ravenclaw
To ci czterej magowie
Wiedzę swą krzewili
I młodzieży rzesze
Mile w Hogwarcie gościli
Jednak każdy z nich
Cechy inne wolał
Każdy inne cnoty
Jak swe wartościował.
Gryffindor odważnych uczniów
Widział w swoim orszaku
Prawdomównych i szczerych
Cenił nad wszystko magów
Z kolei Huffelpuff
Pracowitość wolała
I dlatego tę cnotę
Nad inne wysławiała.
Slytherina adepci
Ambitni i rządni władzy
Za radą Salazara
Sprytowi byli radzi
Ravenclaw bystrość wywyższa
Jako z cnót najważniejszą
I w wiedzy zdobywaniu
Cechą najpotrzebniejszą.
Tak to powstały domy,
Do których dziś traficie
Przez cechy charakteru
Zaraz się podzielicie
Włóżcie mnie zaraz na głowę
Niczego się nie bójcie
Ja wam przydział wasz powiem
I lepiej go nie negujcie
Nikt z was mnie nie oszuka
I nikt z was nie okłamie
Bo nieomylna jestem
Co ma stać się, niech się stanie.
Tiara zakończyła swój śpiew. Na sali rozległa się burza oklasków. Profesor McGonagall rozwinęła wielki zwój pergaminu i powiedziała:
- Osoba, której nazwisko zostanie wyczytane, zakłada tiarę i siada na stołku. Black Syriusz!
Syriusz wystąpił z szeregu, usiadł na stołku i ubrał tiarę na głowę. Po chwili róg tiary ponownie się rozwarł:
- Gryffindor!
Przy pierwszym stole po prawej stronie rozległa się burza oklasków. Tam właśnie Syriusz się udał i usiadł obok brata Jamesa, Dextera, który zrobił mu miejsce, gratulując przydziału.
- Bless Celine.
Jakaś blada dziewczyna wystąpiła z szeregu.
- Ravenclaw!
- Clinton Alice.
- Gryffindor!
Nowa znajoma chłopców usiadła naprzeciw Syriusza.
- Evans Lily.
- Gryffindor!
- Flesh Joanna.
- Huffelpuff!
Remus także trafił do Gryffindoru, co bardzo ucieszyło Jamesa. Potem pojawiły się pierwsze przydziały do Slytherinu. Trafił tam Lucjusz Malfoy. Przyjaciółka Alice i Lily zasiadła w końcu między nimi.
- Pettigrew Peter.
Z szeregu wystąpił przerażony mały chłopak, o małych, wodnistych oczkach i twarzy w której czaiło się coś ze szczura.
- Gryffindor!
- Potter James.
James śmiało wystąpił z szeregu. Napotkał spokojny wzrok ojca. Brian Potter patrzył na syna z delikatnym uśmiechem. Chłopak usiadł na krześle. Ledwo tiara dotknęła jego głowy, natychmiast wrzasnęła:
- Gryffindor!
Przy stole po prawej stronie rozległa się burza oklasków. James wstał i z uśmiechem udał się do tamtego stołu. Usiadł między Syriuszem i Remusem. Spojrzał na ojca. Brian spotkawszy spojrzenie syna uniósł kciuk do góry. Tymczasem Ceremonia Przydziału dobiegała końca. Severus Snape, przyjaciel Malfoya, także trafił do Slytherinu. W końcu profesor McGonagall wyniosła stołek z tiarą przydziału. Zza stołu nauczycielskiego podniósł się wysoki mężczyzna. Wyglądał młodo, ale wiekowi zaprzeczała długa siwa broda i równie długie włosy tego samego koloru. Błękitne oczy, w których wiecznie czaił się płomyk wesołości, omiotły salę zza okularów - połówek. Albus Dumbledore, dyrektor szkoły, on to bowiem był, przemówił:
- Witajcie w nowym roku szkolnym! Cieszę się, że znowu przybyliście w te mury wypoczęci, pełni energii i chętni do zdobywania wiedzy. Ze szczególną radością witam uczniów klas pierwszych. Mam nadzieję, że Hogwart stanie się dla was drugim domem i miejscem, do którego będziecie wracać z miłą chęcią. Mam zaszczyt powitać także dwóch ważnych gości, którzy zaszczycili nas dzisiaj swoją obecnością: Ministra Magii, Lucjusza Heavert'a oraz Wice-Ministra Magii, Briana Pottera.
Na sali rozległy się gorące oklaski. Janette spojrzała na stół prezydialny, a potem na Jamesa i spytała:
- James, twój ojciec jest Wice-Ministrem Magii?!
- Niestety. - odpowiedział chłopak, wzruszając ramionami.
Tymczasem dyrektor kontynuował:
- Aby nie zabierać wam już czasu po uczcie muszę teraz jeszcze napomknąć o kilku sprawach. Pierwszoroczniacy powinni pamiętać, że nie wolno wchodzić do zakazanego Lasu...
- To kiedy tam idziemy? - zapytał szeptem Syriusz, na co James i Remus ryknęli śmiechem.
- Poza tym nasz woźny, pan Filch kazał przypomnieć, że każdy nowy uczeń powinien się zapoznać z regulaminem szkoły i starać się go nie łamać.
- To po co oni stworzyli ten regulamin? Żeby go przestrzegać? Dyrektor chyba raczył sobie żartować. - James całkiem dobrze udawał zdumienie.
- No, myślę, że to tyle. Zostało mi tylko życzyć wam smacznego.
Dyrektor usiadł. W tym samym momencie puste dotąd złote półmiski spoczywające na stołach zapełniły się jedzeniem.
- No wreszcie coś konkretnego. - powiedział Remus z uśmiechem. - Kolacja!!!
- Tak, a od jutra nauka, nauka i jeszcze raz nauka. - powiedział Dexter, wtrącając się do rozmowy.
- Błąd mój drogi braciszku. - odparował James z miną świętoszka. - Od jutra łamanie regulaminu, łamanie regulaminu i jeszcze raz łamanie regulaminu.
Lily siedząca naprzeciwko sięgnęła po miskę z sałatką. Jednak gdy tylko ją podniosła, upuściła ją z piskiem. Z miski wyłonił się... duch. Najprawdziwszy, przeźroczysty duch.
- Witajcie w Gryffindorze! - powiedział.
- Cześć Nick! - powiedział James.
Zjawa odwróciła głowę.
- Witaj młody Potterze.
- Jak tam twoja głowa?
- Jakoś się trzyma.
- Ale pewnie niezbyt dobrze, co?
- Chyba masz rację.
Po tych słowach duch ściągnął ozdobną kryzę. Głowa opadła mu na ramię. Dziewczyny pisnęły przerażone.
- Dziewczyny, nie ma się czego bać. - odezwał się James ze śmiechem.
- K-kim jjesteś? - zagadnęła Janette zjawę.
- Nazywam się Sir Nicolas de Mimsy Porpington i jestem duchem - rezydentem wieży Gryffindoru.
- W skrócie Prawie Bezgłowy Nick. - powiedział przyjaciel Dextera, Tom Marhawk.
- Wolę, aby zwracano się do mnie "Sir Nicolas". A teraz wybaczcie, muszę porozmawiać z Grubym Mnichem. - duch odleciał do sąsiedniego stołu.
Po daniu głównym wszyscy zabrali się za desery. A kiedy w końcu talerze zalśniły czystością, dyrektor wstał ponownie.
- Zostało mi tylko życzyć wam miłych snów. Uczę uważam za zakończoną.
Rozległ się gwar, uczniowie zaczęli wstawać od stołów. Dexter wstał także i zawołał:
- Pierwszoroczni, do mnie! Zaraz wspólnie udamy się do wieży Gryffindoru.
Po chwili zebrali się wokół niego wszyscy nowi uczniowie. Dexter wyprowadził ich z sali, a potem poprowadził szerokimi korytarzami szkolnymi. Byli już tak zmęczeni, że nie zwracali uwagi na mówiące i poruszające się postacie na obrazach, wrażenia na nich nie zrobiły przemieszczające się schody. W końcu udało im się dotrzeć na korytarz na siódmym piętrze. Zatrzymali się na jego końcu przed sporym obrazem. Przedstawiał on pulchną kobietę w różowej sukni. Gruba Dama z portretu spytała:
- Hasło?
- Esy i floresy. - odpowiedział prefekt.
Obraz odsunął się odkrywając wejście do wielkiej okrągłej komnaty, pełnej foteli, krzeseł i stołów. Weszli do niej, a Dexter powiedział:
- Usiądźcie na chwilę.
Kiedy nowi uczniowie spełnili jego życzenie, przemówił:
- Zostaliście przyjęci do Gryffindoru. Nazywam się Dexter Potter i jestem prefektem czyli opiekunem i reprezentantem uczniów naszego domu. Jeżeli mielibyście jakiekolwiek problemy czy wątpliwości, zwracajcie się z nimi do mnie. Opiekunem naszego domu jest profesor Minerwa McGonagall, którą zdążyliście już poznać podczas Ceremonii Przydziału. Jest ona także wice-dyrektorem szkoły. Obecnie znajdujemy się w pokoju wspólnym Gryffindoru. Wejść tutaj mogą tylko uczniowie naszego domu, podając odpowiednie hasło. Na razie brzmi ono "esy i floresy". O jego zmianie zostaniecie poinformowani. Hasła nie wolno pod żadnym pozorem podawać uczniom innych domów. Swoje plany lekcji otrzymacie przy jutrzejszym śniadaniu. Wasze bagaże są już w dormitoriach: do sypialni dziewcząt wiodą schody po prawej stronie - wskazał na nie - a do sypialni chłopców te po lewej. Życzę wam miłych snów.
Wszyscy podnieśli się ze swoich miejsc i udali do dormitoriów. James, Syriusz, Remus, oraz dwóch innych chłopaków weszło do komnaty, na której drzwiach wisiała tabliczka z napisem: Pierwszy Rok. Ich kufry faktycznie tam już były. Chłopcy zabrali się do rozpakowywania swoich rzeczy, rozmawiając przy okazji. Ich nowymi znajomymi byli Peter Pettigrew i Tomas Nevrock. W końcu wszyscy położyli się spać.