Głęboka noc ogarnęła Dolinę Godryka i otaczające ją lasy. Mimo to nie było ciemno - gwiazdy lśniły srebrnym blaskiem na niebie, a okrągła tarcza księżyca rozpraszała mrok - nadszedł czas pełni. Ciszę od czasu do czasu przerywał tylko budzący zgrozę głos wilka... Czy aby na pewno wilka?
Niedaleko od wioski, na leśnej drodze rozległo się ciche parskanie koni, stukot kopyt. Jeźdźców było dwóch - kobieta i mężczyzna. Skręcili w jakąś wąską ścieżkę, wjechali na polanę. Zsiedli z koni, przywiązali je do drzewa rosnącego na skraju polany. Popuścili popręgi i usiedli obok siebie na ziemi. Dopiero teraz, w blasku oświetlającego łąkę księżyca, można było dokładnie ich opisać. On był wysoki, dobrze zbudowany. Miał kruczoczarne, strasznie rozczochrane włosy, błękitne oczy. Ona, nieco niższa, szczupła blondynka, o włosach sięgających pasa, spojrzała na niego orzechowymi oczyma i wtuliła się w jego pierś. Po chwili spojrzała w niebo i przerwała milczenie:
- Piękna noc. To był naprawdę dobry pomysł, aby wysłać Jamesa do Francji na wakacje.
- Jeszcze tydzień temu mówiłaś, że to kiepski pomysł.
- Brian, kobieta zmienną jest. Ale dzięki temu możemy pobyć tylko we dwoje. Kiedy to po raz ostatni byliśmy na nocnej wycieczce konnej?
- Chyba jakieś dwa lata temu. Jessica, jeszcze tylko rok, a potem James pójdzie do Hogwartu.
- Wiesz co? Jesteś okropny! Tak się cieszyć, że nie będziemy widzieć syna przez blisko dziesięć miesięcy.
- Tylko mi nie mów, że jestem złym ojcem. Od jego narodzin mieliśmy naprawdę mało czasu dla siebie.
- I pewnie nadal nie będziemy go mieć zbyt wiele. Od kiedy jesteś zastępcą Lucjusza, to trudno zastać cię w domu.
- Uważaj, żebym ja ci nie zaczął wypominać tego samego. Kiedy ty ostatnio miałaś tydzień bez nocnego dyżuru w szpitalu?
- Niestety, ale taka już jest praca magomedyka. Ale podejrzewam, że jak James pójdzie do szkoły, to któreś z nas ciągle będzie ją odwiedzało.
- A niby dlaczego?
- Brian, co do charakteru, to on wdał się w ciebie. Jak przynajmniej przez tydzień Albus nie wezwie nas do szkoły z powodu jego zachowania, to powiem, , że odnieśliśmy sukces wychowawczy.
- Bardzo śmieszne. Przecież to, że od czasu do czasu coś nabroi, jeszcze nic nie oznacza.
- Od czasu do czasu? Wiesz, dowcipny jesteś!
- No dobrze, trochę częściej, niż od czasu do czasu...
- W ogóle on zna zbyt dużo, zbyt skomplikowanych zaklęć jak na swój wiek.
- Widzisz, inteligencję też ma po ojcu.
- Brian!
- Żartowałem tylko. Ale może skończmy ten temat. W końcu nie po to wysłaliśmy Jamesa do twojej siostry, aby o nim teraz rozmawiać.
- Masz rację. Mam propozycję. Pojedźmy nad jezioro po drugiej stronie lasu. Mam ochotę pogalopować jego brzegiem.
Dosiedli koni i ruszyli w dalszą drogę. Nie zdążyli jeszcze wrócić na główny trakt, kiedy nagle ciszę przerwało wycie. Jessica odezwała się, w jej głosie zabrzmiała nuta zaniepokojenia:
- To był wilk, czy wilkołak?
- A skąd mam wiedzieć? Nie poznam po wyciu. Nie widzę zwierzaka, to ci nie powiem.
- I lepiej, żebyś w ogóle nie zobaczył.
- Co, strach cię obleciał?
- Ostatnio trafiły do szpitala już trzy przypadki pogryzień przez wilkołaki.
Rozmowę przerwał czyjś krzyk. Z pewnością był to krzyk dziecka, a dochodził z polany, z której przed chwilą odjechali. Jessica spojrzała pytająco na Briana. On odpowiedział na nie zadane pytanie:
- Trzeba to sprawdzić.
Zawrócili konie, ruszyli galopem. Po chwili wpadli na łąkę. To, co zobaczyli, mroziło krew w żyłach. Po przeciwnej stronie, wtulony w drzewo, stał chudy chłopiec. Mógł mieć najwyżej dziesięć lat. Jasnobrązowe włosy otaczały jego szczupłą, przerażoną twarzyczkę. A zaledwie dwa metry od niego czaiło się potworne zwierzę. Brian nie czekał na rozwój wypadków. Błyskawicznie wyciągnął różdżkę ukrytą przed wzrokiem mugoli w wysokiej cholewie jeździeckiego buta. Ale już było za późno. Zwierzę rzuciło się na dziecko. Krzyk chłopca zmieszał się z głosem mężczyzny krzyczącego zaklęcie. Z różdżki wyleciał promień błękitnych iskier, trafił potwora, odrzucił go na odległość kilku metrów od drzewa. Po chwili zwierzę podniosło się i uciekło. Chłopczyk osunął się na ziemię. Jessica i Brian podjechali do niego, kobieta zsiadła, rzucając mężowi wodze.
- Nie bój się. - powiedziała do dziecka lekko drżącym głosem. - Jesteś z rodziny czarodziejskiej?
- T-tak. - wyjąkał maluch. Płakał. Jego noga nie wyglądała zbyt dobrze - spod poszarpanego ubrania obficie ciekła krew.
- To dobrze. Jestem magomedykiem, zaraz zabiorę cię do szpitala.
Wstała i wyciągnęła różdżkę. Podniosła z ziemi kamień, rzuciła zaklęcie.
- Będziesz musiał mnie usprawiedliwić w Ministerstwie za tworzenie nielegalnych świstoklików - zwróciła się do Briana. - Jesteś pewien, że to był wilkołak?
- Sama przecież widziałaś.
- Tak, widziałam. Ale wolę się upewnić.
Znowu uklękła przy dziecku.
- Korzystałeś już kiedyś ze świstoklika?
- T-tak.
- To dobrze. Dotknij go.
Maluch wykonał polecenie. Teraz obydwoje dotykali kamienia. Jessica zaczęła odliczać:
- Trzy, dwa, jeden...
Po ostatnim słowie zniknęli. Brian rozejrzał się jeszcze po polanie i pośpiesznie ruszył w drogę powrotną, ciągnąc za sobą drugiego konia. Po chwili mężczyzna zniknął w mroku nocy.
Godzinę później Brian wpadł do Szpitala Świętego Munga. Odnalezienie żony nie zajęło mu dużo czasu - jako jeden z najlepszych specjalistów, miała własny gabinet. Ledwo do niego wszedł, od razu spytał:
- Co z nim?
- Raczej przeżyje, ale... - Jessica spojrzała na męża.
Nie dokończyła. Nie musiała. Wiedział, że malec także zostanie wilkołakiem.
- Zapytałaś się go chociaż, jak się nazywa?
- Remus Lupin.
- Żartujesz???
- Nie, Brian. To syn Emiela i Cristine.
- Powiadomiłaś ich?
- Nie, nie miałam na to czasu.
W tym samym momencie drzwi do gabinetu otworzyły się. Stanął w nich wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Na czarną szatę sięgającą ziemi miał narzucony czarny, długi płaszcz. Był to Lucjusz Heavert, obecny Minister Magii.
- Brian, jak dobrze, że cię widzę. - wydyszał, jakby przed chwilą przebiegł z milę - Syn Emiela i Cristine...
- Zaginął. Witaj Lucjuszu.
- Skąd wiesz?
- Bo go znaleźliśmy. - do rozmowy wtrąciła się Jessica.
- Jessica, naprawdę? To cudownie! Idę ich o tym poinformować, pół Ministerstwa postawili na nogi...
- Czekaj Lucjuszu. Spokojnie. - powiedziała czarodziejka, patrząc uważnie na ministra. - Najpierw zamknij drzwi i usiądź.
Mężczyzna był nieco zdziwiony, ale zbyt dobrze znał ten wzrok, jakim patrzyła na niego magomedyczka. Jak tak patrzyła, to zawsze miała do powiedzenia coś bardzo ważnego. Więc bez dalszych ceregieli spełnił jej życzenie.
- A więc, gdzie w ogóle jest Remus? - spytał po chwili ciszy.
- Tu w szpitalu. - odpowiedział cicho Brian.
- No to świetnie! W czym więc problem.
- W tym, że jak go znaleźliśmy, był w lesie.
- No to co? Ale przecież jest tutaj, znaleźliście go, jest cały i zdrowy...
- Tego nikt nie powiedział! - przerwała mu ostro Jessica - Właśnie o to chodzi, że nie jest cały i zdrowy.
- Matko jedyna, to co mu jest? Coś poważnego? - Minister był wyraźnie zbity z tropu.
- Lucjuszu, on stanie się... wilkołakiem.
Po tych słowach zapadła cisza. Śmiertelna cisza...