Harry podniósł głowę. Niecałe pięć metrów
od niego stał Lord Voldemort. Uśmiechał się szyderczo i patrzył na chłopaka
oczami, z których emanowało zło i wściekłość. Niejeden czarodziej ugiąłby
się pod jego spojrzeniem, ale Harry zacisnął tylko mocniej rękę na swojej różdżce
i spojrzał Voldemortowi prosto w przekrwione oczy. Za Ciemnym Panem stał w kącie,
skulony, Peter Pettigrew. Drżała mu głowa, ramiona i nogi. W ogóle cały się
trząsł. Niewiadomo czy z lęku, czy z nerwów, czy z przerażenia, ale to
pozostanie już tajemnicą. Obok Harrego w ciemnym zaułku stał Ron i Hermiona,
którzy również wyglądali na przerażonych. Harry, żeby dodać otuchy im lub
sobie stanął prosto i wysoko uniósł głowę. - Potter! No proszę! - Zaśmiał
się chłodno Lord Voldemort. - Naprawdę myślisz, że dasz radę mnie pokonać?
Harry na chwilę się lekko ugiął, tracąc postawę, ale zaraz stanął
jeszcze sztywniej. - Tak! Zabiłeś mojego ojca i matkę, ale mnie nie dałeś
rady. Dlatego ja dam radę cię pokonać. - Zaczynaj skoro jesteś taki odważny!
- Faircircle! ? Krzyknął Harry celując różdżką prosto w podłogę tuż
przed jego stopami. Voldemort zarechotał dziko widząc otaczający go krąg płomieni.
A następnie leniwie przeszedł przez ogień. - Świetnie ci idzie Potter,
kontynuuj! - Hydrus! - z różdżki Harrego wystrzelił strumień wody.
Voldemort wyciśgnął rękę, żeby zatrzymać wodę, która rozbryzgała się
we wszystkich kierunkach, oczywiście oprócz w stronę Pana Ciemności. - Dość
tego dobrego Potter! - Voldemort wycelował w Harrego swoją różdżkę. -
Spiralus! - wycedził przez zaciśnięte zęby. W stronę Harrego wystrzelił
snop zgniłozielonego światła. Chłopak ani drgnśł, wyprężył pierś,
zamknął oczy i staną jeszcze sztywniej (jeżli to w ogóle możliwe). W głowie
miał jedną myśl: zginąć albo przeżyć. - Nieee...! ? Okrzyk Petera wdarł
się w myśli Harry'ego. Chłopak otworzył oczy. Zobaczył wściekłość na
twarzy Voldemorta i konającego u swoich stóp Petera. Harry ukląkł przy nim i
wziął jego głowę na swoje kolana. - Dlaczego uratowałeś mi życie? - Spytał
ze zdziwieniem. - Pamiętasz poprzednim razem, kiedy się spotkaliśmy ty darowałeś
mi życie. Byłem ci coś winien. Poza tym miałem pewien dług wdzięczności
wobec twojego ojca - po tych słowach głowa Petera osunęła się bez czucia. -
Ty!!! Ty!!! - Harry wyprostował się z rosnącą wściekłością i nienawiścią.
- Potter nie denerwuj się tak! - zarechotał. - Za chwilę do niego dołączysz.
- Nigdy! - Wrzasnęła Hermiona wychodzšc z kąta i stając przed Harrym. - Słyszysz
ty żmijo Voldemorcie? Nigdy! - Chcesz być następna ty szlamo? Pozwól tylko,
że najpierw rozprawie się z Harrym. A przy okazji nie boisz się już mojego
imienia? - Voldemort! Voldemort! Voldemort! - Voldemort! - Dobiegł ich głos
zza pleców. Harry odwrócił się. - Może zmierzysz się z kimś bardziej doświadczonym?
- Powiedzieli jednocześnie profesor Lupin, profesor Dumbledore i Syriusz Black.
Zło i wściekłość w oczach Voldemorta ustśpiły miejsca iskierkom strachu.
Zdezorientowany spojrzał najpierw na Lupina, potem na Syriusza Blacka, a następnie
na Dumbledore'a. W końcu wycelował różdżką przed siebie. - Sunamius! ?
Krzyknął, a następnie zniknął. Fala czarnego powietrza wystrzeliła do
przodu i uderzyła prosto w brzuch Hermiony. Dziewczyna zgięła się wpół z bólu
i upadła na podłogę. - Hermiono! nie! - Krzyknął Harry, złapał dziewczynę
tuż nad ziemią i Spojrzał z nienawiścią w górę. - Wracaj Voldemorcie ty
tchórzu! Nagle w komnacie rozbłysło zielone światło, a całe powietrze wypełniła
zielonożółta mgła. Na środku pomieszczenia pojawił się hologram
Voldemorta. - Nie dziś! Ale obiecuje ci Potter, że jeszcze się spotkamy. I to
nie długo! - Po tych słowach Voldemort zarechotał chłodno i zniknął (jeśli
hologram można nazwać nim). - Trzeba zanieść Hermionę do skrzydła
szpitalnego - powiedział Albus Dumbledor jakby nigdy nic. - Pani Pomfrey się
nią zajmie. - Próbował wzišć Hermionę od Harrego, ale chłopiec wziął ją
na ręce i wstał. - Harry rozumiem cię, ale jesteś za słaby! - Zwrócił mu
uwagę Syriusz. - Wcale nie! A po za tym jestem pewny, że to zaklęcie było
przeznaczone dla mnie. Skoro ja ją w to wplątałem, to ja ją z tego wyciągnę!
- Powiedział Harry i ruszył szybkim krokiem w kierunku skrzydła szpitalnego.
***
- Co z Hermioną?
Hermiona otworzyła oczy i rozejrzała się. Przy jej łóżku siedział Harry uśmiechając
się smętnie. - Jak się czujesz? - spytał w końcu. - Całkiem nieźle. Harry!
Zdałam z eliksirów? - wyjąkała ze strachem. - Nie przejmuj się. Oczywiście,
że tak. Harry rozluźnił się. A oto i cała Hermiona, nie obchodzi ją to czy
przeżyje czy nie! Ważne jest, żeby zdała z eliksirów. - Co mi było? Czułam
się strasznie! Tak jakbym nie miała brzucha. - Volde? - Harry! Nie wymawiaj
tego imienia. - Ale po tym co zaszło wydawało mi się, że? - To był nagły
przebłysk odwagi. - No więc Sama - Wiesz - Kto rzucił na ciebie zaklęcie
zanikania ciała. - Gdyby nie szybka interwencja mogłabyś zniknąć.
Harry contra
Lord Voldemort - Spotkanie II
Następne dni upłynęły Harry'emu szybko i bez spotkań z
Voldemortem. Wakacje zbliżały się wielkimi krokami. W końcu nadszedł dzień powrotu do rodziny Dursley'ów. Harry'emu przeszło nawet przez myśl, że wolałby spędzić wakacje z Lordem Voldemortem, ale odrzucił ją uświadomiwszy sobie, że nie przeżyłby ich.
Ron, Harry, Hermiona i inni uczniowie wsiedli do pociągu Hogwart - Londyn.
- Uf! To był ciężki rok! - Odetchnął Ron, gdy usadowili się w jednym z przedziałów.
- Nie macie wrażenia, że niebo pociemniało? - Spytała Hermiona patrząc w okno.
- Może nadchodzi burza! - Odparł z lekceważeniem Harry.
Nagle drzwi przedziału otworzyły się i ukazała się w nich uśmiechnięta kobieta.
- Coś z wózeczka?
- Pudełko czekoladowych żab! - Powiedział Harry podając kobiecie 3 sykle.
Poczęstował przyjaciół i sam również skosztował jedną.
- O... Merlin! - Zdziwił się, patrząc na swoją kartę.
Odwrócił ją i przeczytał:
Adlido Kardiom Merlin
Nie wiadomo o nim zbyt wiele.
Pewne jest, że jego motto życiowe
brzmiało: "Głowa do góry magu"
albo "Niepowodzenie?! Następnym
razem będzie lepiej."
- Nie powiecie mi, że to przez burzę! Jest ciemno jak w Zakazanym Lesie, a piorunów ani deszczu nie widać - stwierdziła
Hermiona.
Za oknem wszystko było czarne i niemal niewidoczne. Atramentowe chmury zasłoniły słońce.
- To nie wygląda dobrze! - powiedział Harry głośno przełykając ślinę.
Niespodziewanie drzwi otworzyły się znowu. Stanęła w nich Ginny nerwowo obgryzając paznokcie.
- Boję się! - Stwierdziła siadając obok Harry'ego.
- Spokojnie! - Pocieszył ją chłopiec obejmując ramieniem, choć sam bał się również. Ginny zaczerwieniła się zawstydzona.
Nagle pociąg zatrzymał się ze zgrzytem i piskiem. Ron, Harry, Hermiona i Ginny usłyszeli nad swoimi głowami odgłos pękającego metalu. KTOŚ, a raczej COŚ odrywało dach. Nad głowami przyjaciół zaświtało gołe, atramentowe
niebo. Na jego tle Ron, Harry i Hermiona (Ginny schowała twarz w dłoniach) zobaczyli olbrzymiego, czarnego ptaka. Przypominał on kruka tylko był chyba 100 razy większy, a szpony i dziób miał co najmniej 200 razy większe. Ptak usiadł w miejscu, gdzie zostało jeszcze trochę normalnego dachu, który ugiął się pod jego ciężarem. Pochylił się gwałtownie, ujął Harry'ego w zakrzywiony dziób i zerwał się do lotu.
Chłopakowi mignęło przed oczami całe jego życie od chwili śmierci rodziców. Czuł, że nadchodzi jego kres. Chciał dosięgnąć ręką do kieszeni, w której znajdowała się różdżka, ale nie był w stanie ruszyć nawet palcem. Nagle poczuł, że coś ciąży mu na kostce. Spojrzał w dół. Zobaczył Hermionę, która wisiała uczepiona rękami jego szaty.
- Co ty tu... robisz?
- Myślałeś, że zostawię cię samego. Ron nie zdążył mnie złapać za nogę, więc musimy dać sobie radę sami.
- Hermiono! Nie chciałbym psuć twojego planu, ale lecimy bardzo wysoko, nie utrzymasz się i możesz...
- A pamiętasz zaklęcie przywierania Stiktull, którego uczyliśmy się w szkole.
Tymczasem ptak szykował się już do lądowania. Usiadł na jednej z marmurowych wież, marmurowego zamku, który wyrósł przed nimi jak spod ziemi.
Ptaszysko rzuciło Harry'ego i Hermionę w ciemną dziurę, znajdującą się tuż pod jego dziobem. Chłopiec i dziewczyna mieli wrażenie, że znaleźli się na długiej, nie kończącej się zjeżdżalni. Kiedy wbrew wrażeniu, że tunel nie ma końca, wylądowali na dole, czuli silny ból na całym ciele.
Gdy jednak rozejrzeli się po komnacie, w której się znaleźli, szybko zapomnieli o dolegliwościach. Był to rozległy pokój. W jednym z narożników znajdował się kominek, na którym wesoło trzaskał ogień. Przed nim stał czerwony fotel.
- I znowu się spotykamy Potter. Tym razem jednak nie będziesz miał pomocników! - Dobiegł ich głos sprzed kominka. - Podobno chciałeś spędzić ze mną wakacje... Postanowiłem dać ci szansę...
Mrożącą krew w żyłach wypowiedź Voldemorta przerwało ciche "bum". Czarnoksiężnik powoli wstał i podszedł do okna. Na tle atramentowego nieba rozbłyskały i znikały różnokolorowe iskiereczki, rozświetlając nieco zalegające ciemności. Przypominało to trochę fajerwerki.
- Chciałem się z tobą trochę pobawić Potter, ale widzę, że ktoś nadciąga ci z pomocą. W takim razie rozprawię się z wami szybko! - zarechotał i zaczął wyjmować swoją różdżkę z rękawa. Harry i Hermiona jak na komendę wyjęli swoje.
"Głowa do góry magu" - Zagrzmiał czyjś głos Harry'emu w głowie.
Voldemort wycelował w nich swoją różdżką.
- Avada... - zaczął.
- Arvadekadava! - Krzyknął Harry bez namysłu, nie czekając, aż
czarnoksiężnik skończy. Chłopiec zdał sobie sprawę z tego, co powiedział dopiero kilka sekund później. Zamrugał oczami i zatkał dłonią usta, szukając w myśli, podobnego zaklęcia, ale nie był w stanie sobie nic przypomnieć. Nagle jego blizna zaczęła pulsować, a potem wystrzeliło z niej białe światło i stworzyło kulistą aurę, niczym pole ochronne wokół sylwetki
Harry'ego.
- Barrieprotectout! - Krzyknął Voldemort, celując różdżką w barierę ochronną wokół Harry'ego. Na nieszczęście czarnoksiężnika snop powietrza, który wystrzelił z jego różdżki odbił się od osłony i zawrócił w stronę Voldemorta ze zdwojoną siłą. Mag odchylił się na bok, żeby uniknąć ciosu.
- Co jest? - Zdziwił się Harry nie wiedząc czy ma się cieszyć czy płakać.
- Wytworzyłeś sobie barierę ochroną, Potter! Ciekawe na jak długo wystarczy! - zadrwił Voldemort. - I raczej twojej przyjaciółeczki nie ochroni! - wrzasnął, złapał Hermionę i uniósł ze sobą.
- Harry nie zbliżaj się, bo Voldemort cię zabije! - krzyknęła dziewczyna.
Chłopak, nie zwracając uwagi na ostrzeżenia Hermiony, podbiegł do Voldemorta na odległość wyciągniętej dłoni. Chwycił dziewczynę wpół i wyrwał ją z objęć czarnoksiężnika.
- Hermiono! Wejdź pod moją pelerynę - rozkazał chłopiec. - Tam będziesz bezpieczna.
Harry oddalił się od Voldemorta i staną naprzeciwko niego.
- Arktus! - Krzyknął Harry, a kryształki lodu wystrzeliły z jego różdżki. Nie spodziewający się ataku Voldemort lekko zachwiał się na nogach.
Tymczasem iskiereczki i ciche wybuchy na niebie przybliżały się do ponurej siedziby czarnoksiężnika.
- Carcer! - Zawołał Voldemort na swojego ptaka. - Chyba będę cię musiał pożegnać,
Potter, ale jeszcze się spotkamy. - To powiedziawszy czarnoksiężnik i jego ptaszysko, odlecieli w górę i zniknęli w atramentowych chmurach.
W tym momencie tuż przy oknie zatrzymała się miotła z profesorem Lupinem.
- Co z wami? W porządku? - spytał wskakując do komnaty.
- Ta...k! - Odparł znużony Harry, czując ogarniające go zmęczenie.
- O...czy...wiśśś...cie! - Dodała Hermiona trzęsąc się jeszcze i szczękając zębami.
- Harry! Będziesz musiał na te wakacje zamieszkać u mnie. Tylko kilka dni w tygodniu będziesz spędzał z
Dursley'ami, kiedy ja będę...