Dobrym sposobem, by przerwać te ponure rozmyślania była gra w quidditcha. Harry ucieszył się więc, gdy pani Hooch następnego dnia oznajmiła, że o godzinie ósmej jest zbiórka nowej drużyny Gryfonów.
- Jestem ciekaw, kto zagra jako obrońca w nowej drużynie - powiedział do Rona, gdy schodzili wcześniej niż zwykle na śniadanie na śniadanie.
Po zjedzonym pospiesznie posiłku Harry wyszedł na błonia, gdzie miała się odbyć zbiórka. Pani Hooch i bracia Weasleyowie byli już na miejscu.
- Witam, panie Potter - powiedziała pani Hooch. - Musimy jeszcze zaczekać na pannę Spinnet.
Ale zaledwie to powiedziała, już pojawiła się nagle Alicja Spinnet, wysoka, szczupła, jasnowłosa dziewczyna z siódmej klasy, grająca na pozycji ścigającego.
- Witam, panno Spinnet. Zatem zaczynamy. Otóż, jak dobrze wiecie, mamy już trzy wolne miejsca: nie ma na razie obrońcy, a także dwóch ścigających. Stwierdziłam zatem, że na pozycję obrońcy najlepiej pasuje dwóch graczy: Seamus Finningan oraz Ron Weasley.
- Ron? - spytał z niedowierzaniem Harry.
- Tak, Potter, Ron Weasley - odparła pani Hooch. - Wszyscy trzej przyjdą na dzisiejszy trening, a potem zobaczymy, który będzie najlepszy.
- A kto będzie grał na pozycji ścigającego? - spytała Alicja.
- Tu nie musimy wybierać. Jest dwóch kandydatów: Natalia McDonald z drugiej klasy oraz Colin Creevey z trzeciej.
- Colin? - spytał znowu Harry.
- Tak. No dobrze, to by było na tyle. Przyjdźcie dzisiaj o siedemnastej na trening.
Harry cieszył się, że będą z nim grali znajomi, bo jeśli nie Ron, to Seamus. Nie podobało mu się jednak, że ścigającym będzie Colin. Oznaczało to wiele godzin spędzonych z nim, a Colin uważał Harry'ego za swojego idola.
Przestał o tym myśleć dopiero wtedy, gdy doszedł do chatki Hagrida na lekcję opieki nad magicznymi stworzeniami. Gdy zebrała się cała klasa, Hagrid przyniósł w klatkach bardzo dziwne stworzenia.
Przypominały one wielkie pająki, tyle że były czerwone, a z przodu miały coś w rodzaju ssawki. Były wysokie na jedną stopę i łypały na nich podejrzliwie. Harry natychmiast domyślił się, że to kolejne "milutkie stworzonka", jak to mawiał Hagrid.
- To są plujawki - powiedział gajowy. - Plują ogniem, więc uważajcie.
Ledwo zdążył wymówić te słowa, jedna z plujawek wypluła olbrzymi strumień ognia, który trafił w Deana Thomasa.
- Aach! - wrzasnął. - Trafiła mnie!
- Noo... tak, mówiłem, żebycie uważali - powiedział Hagrid. - No dobra, to teraz wyjmijcie moje książki i pootwirajcie je sobie na stronie piątej.
Harry otworzył książkę. Była tam pokazana plujawka, ale w zbliżeniu. Zobaczył, że to, co przypomina ssawkę nazywa się "ognistą plujką". Jej odnóża natomiast wydzielają nieprzyjemną wydzielinę. Po chwili dotarł do niego głos Hagrida:
- Plujawki są bardzo miłe i przyjazne ("Czyżby?", pomyślał Harry), ale nie można na nie patrzeć podejrzliwie ani złowrogo, bo wtedy uznają was za nieprzyjaciół. Trzeba na nie patrzeć przyjaźnie. Na razie jednak spróbujmy zrobić coś, co może wam pomóc w przypadku, gdyby was zaatakowały. Spróbujmy zatem unieszkodliwić plujawki.
Po czym podszedł do jednej, patrząc złowrogo. Plujawka otworzyła ryjek, czyli ognistą plujkę, i już miała wypuścić strumień ognia, ale Hagrid złapał ją za przednie nogi, a następnie przygwoździł do ziemi.
- Tak się to robi - rzekł. - Nie łapcie jednak za tylnie nogi, bo wtedy jeszcze bardziej się rozzłoszczą. No, to spróbujmy. Może ty, Hermiono?
Hermiona podeszła, drżąc lekko, do plujawki, spojrzała na nią groźnie, a gdy plujawka próbowała pluć ogniem, chwyciła ją za przednie nogi i położyła na ziemi.
- Bardzo ładnie, Hermiono! - zawołał Hagrid. - Pięć punktów dla Gryffindoru!
- W takim razie teraz ja spróbuję - odezwał się Goyle.
Goyle podszedł do plujawki, łypnął złowrogo, ale zamiast chwycić ją za przednie nogi, chwycił za tylnie. Plujawka zaczęła się wiercić w jego rękach i rzygać ogniem, trafiając przy tym w Harry'ego, Seamusa, Parvati i Malfoya.
- Osmaliła mi szatę! - krzyknął Malfoy, ale Harry był pewien, że on i Goyle zaplanowali to wszystko.
- Noo... - mruknął zaniepokojony Hagrid - nie udało ci się, Goyle... Ale to mogło się zdarzyć każdemu. Tylko zawsze uważajcie, by chwytać za przednie , a nie za tylnie nogi.
- Ale posłucha... ee... panie profesorze , te stworzenia są niebezpieczne...
- Ale i miłe. Wystarczy na nie dobrze patrzeć - odrzekł Hagrid. - Ee... No dobrze, to teraz spróbujmy się z nimi zaprzyjaźnić. Musicie podejść do nich, popatrzyć na nie przyjaźnie i pogłaskać je.
- Co? - zawołali jednocześnie Harry, Ron i Dean. - Pogłaskać je - odpowiedział dobitnie Hagrid, najwyraźniej zdziwiony, że ktoś nie ma ochoty na głaskanie plujawek. - Potem będziecie musieli je też pocałować... Ale to już na następnej lekcji - dodał, widząc miny Harry'ego i Rona.
Po skończonej lekcji poszli do zamku. Po drodze jednak zatrzymał ich Malfoy:
- Hej, szlamy, czytaliście "Proroka Codziennego"?
- Nie, a bo co? - spytała wyzywającym tonem Hermiona.
- To popatrzcie! - zawołał Malfoy, rzucając im gazetę. Harry podniósł ją i zaczął czytać na głos:
MROCZNY ZNAK PRZERAŻA
Kilkanaście dni temu, w okolicach Londynu, wystrzelono w powietrze Mroczny Znak - znak Sami-Wiecie-Kogo. Sprawców nie złapano - ale podejrzewa się, że zrobiła to więcej niż jedna osoba. Zrobiono to w bardzo bezludnym miejscu, więc świadków jest tylko kilku. Jednym z nich jest Tumbo Gashi, który opowiada: "Właśnie kładłem się do łóżka, gdy usłyszałem niewyraźne <>. Wybiegłem z domu i ujrzałem ogromny, ale oddalony o wiele mil Mroczny Znak".
Wielu podejrzewa, że związek to może mieć z Harrym Potterem, chłopcem, który kilka miesięcy temu cudem uszedł z życiem w spotkaniu z Sami-Wiecie-Kim. Być może sam Harry nie wie jeszcze o tym wydarzeniu, ale niektórzy są niemal pewni, że ma to związek z jego osobą. Harry'ego rozbolała w tym roku już blizna, która jest często źródłem jego słabych wyników w szkole. Sami-Wiecie-Kto znów planuje wic atak na młodego, głupiego, bezbronnego chłopca, nielubianego przez wielu uczniów. Artykuł napisał: Lucas Flint.
Harry dopiero teraz przypomniał sobie o Mrocznym Znaku.
- Wiedzieliście o tym? - spytała Hermiona przerażonym głosem.
- No - odrzekł Ron. - Zobaczyliśmy go tuż po tym, jak ktoś nas zaatakował. - Ron spojrzał na Harry'ego: - Myślisz, że to ma jakiś związek?
- Nie wiem... - odpowiedział Harry.
Poszli do zamku na lekcję eliksirów. Jak zwykle było fatalnie, ale na przerwie Harry powiedział Ronowi, że jest przecież zaproszony na trening Gryfonów.
- Żartujesz! - zawołał Ron.
- Nie, nie żartuję. Pani Hooch powiedziała, że obrońcą będziesz ty, Seamus albo Lee Jordan.
- Super!!! - wrzasnął Ron.
Z niecierpliwością wyczekiwali więc godziny siedemnastej. Poszli wtedy na boisko do quidditcha. Czekała tam już na nich pani Hooch z Seamusem, Alicją, Colinem, Natalią McDonald, Fredem i Georgem. Wszyscy - oprócz Colina, który spojrzał na Harry'ego z czcią - skrzywili się na ich widok.
- Dzień dobry - powiedziała pani Hooch. - Wsiądźcie na miotły. Weasley, ty, tak jak McDonald i Creevey, masz Zmiataczkę nr 4.
- Do mnie - powiedział zdecydowanie Ron. Miotła wskoczyła mu do dłoni.
- I jeszcze jedno. Nowym kapitanem drużyny Gryfonów jest panna Spinnet!
Alicja Spinnet zaczerwieniła się jak burak - ale była zadowolona.
I wzbili się w powietrze. Ron musiał trochę korygować lot starej Zmiataczki, ale szło mu nieźle.
- Potter, zaraz wypuszczam znicza! - zawołała pani Hooch. - Wypuszczam kafla! McDonald, Spinnet, Creevey, strzelajcie do bramki, której bronią Weasley i Finningan!
Zaczęło się. Harry po kilkunastu sekundach dostrzegł znicza koło nogi Rona, więc zanurkował...
- Harry!
Harry obrócił się odruchowo - to był Colin.
- Ale ty wspaniale latasz, Harry! - zapiszczał. "Kretyn", pomyślał Harry. Podleciał więc do niego i zaczął mu wymyślać:
- Przez ciebie nie złapałem znicza! Mógłbyś się trochę opanować!
- No dobrze, przepraszam, Harry...
-Potter! - zawołała pani Hooch. - Nie rozmawiaj z zawodnikami, tylko szukaj znicza! Nie jesteś gadającym, tylko szukającym!
Harry wzbił się więc ponownie do góry. Nagle...
ŁUUP.
Dostał tłuczkiem. Przyczyna była prosta - Fred i George, zamiast zajmować się oboma tłuczkami, zabawiali się w ten sposób, że odbijali między sobą jednego.
- Ej, wy, dwaj! - wrzasnął Harry, czując ból w ręce, w którą dostał. - Przez was właśnie dostałem!
- Sorry, Harry! - odkrzyknął Fred. Nagle Harry zauważył nad jego głową złoty błysk - to na pewno był znicz. Zanurkował i po kilku sekundach miał znicz.
- Znakomicie, Potter! - pochwaliła go pani Hooch.
Harry wypuścił znicz, po czym odczekał kilka minut, aby ten mógł umknąć na dobre. Przypatrywał się w tym czasie grze ścigających i obrońców. Ron grał naprawdę dobrze. Bronił sporo strzałów Colina i Natalii, którzy też radzili sobie całkim nieźle.
Potem wzniósł się do góry i zaczął wypatrywać znicza. Dostrzegł go dopiero po paru kolejnych minutach. Przeleciał przez pętlę po przeciwnej stronie boiska, łapiąc po drodze znicz.
- Dość, Potter! - krzyknęła pani Hooch. - Na dzisiaj ci wystarczy. Daj znicz.
Harry zleciał na dół i oddał znicz, a następnie poleciał do góry i z boku obserwował, jak radzi sobie Ron.
BANG!
Dostał czymś, ale ku jego zdziwieniu to nie był tłuczek - to był kafel.
- Przepraszam, Harry! - powiedział przerażonym tonem Colin. - Wyleciał mi z ręki... Nic ci nie jest?
BANG!
Tym razem oberwał Colin, ale już tłuczkiem.
- Auu! - krzyknął.
- Co wy tam robicie? - zawołał Ron.
BANG!
Ron spojrzał się na nich, a w tym czasie drugi tłuczek trafił go prosto w nos.
- Auuua! - wrzasnął. - Mam złamany nos!
Rzeczywiście, jego nos mocno krwawił. Wszyscy zlecieli na dół.
- Może wystarczy na dzisiaj... - powiedziała pani Hooch. - Faktycznie, złamany nos. Idź do skrzydła szpitalnego. A jak wy? - zwróciła się do Colina i Harry'ego.
- Nic mi nie jest - odparł Harry. - Z kafla nie boli tak mocno jak z tłuczka.
Przyleciał Seamus.
- Proszę pani, ja nie mam zamiaru być obrońcą. To zbyt niebezpieczne.
- Co, ty też dostałeś? - zdziwiła się pani Hooch.
- No, tak jakby. Tłuczek odbił się ode mnie, zanim uderzył w Rona.
Harry dopiero teraz dostrzegł, że Seamus ma sporą ranę na szyi.
- Niech lepiej pani Pomfrey to zobaczy - powiedziała pani Hooch. - Te tłuczki coś za bardzo się rozszalały... A ty - zwróciła się do Colina - lepiej uważaj, co robisz z kaflem.
- Dobrze, pani profesor.
- Pierwszy mecz w tym sezonie to Gryffindor kontra Ravenclav. Potem, wiosną, zagracie ze Slytherinem, a na końcu z Hufflepuffem. Obrońcą jest Weasley, a ścigającymi Spinnet, McDonald i Creevey. Do widzenia.
Harry poszedł od razu do skrzydła szpitalnego, by zobaczyć, co z Ronem.
- Cześć, Harry - powiedział Ron, gdy go zobaczył. - Czyli Seamus jest obrońcą?
- Nie. Zrezygnował, bo też dostał tłuczkiem. Uznał tę grę za "zbyt niebezpieczną".
- Czyli ja jestem obrońcą? - zapytał z niedowierzaniem Ron.
- Tak.
- Wspaniale!!!
- Panie Weasley!
Weszła pani Pomfrey.
- Panie Weasley, proszę się tak nie wydzierać!
- Pierwszy mecz gramy z Krukonami. W listopadzie. No to do zobaczenia.
Gdy wszedł do swojego dormitorium, był bardzo wyczerpany. Nie poszedł nawet na kolację, bo od razu zasnął.
Gdy następnego dnia obudził się, zobaczył, że Ron już jest.
- Czemu nie byłeś na kolacji? - spytał go.
- Nie miałem już sił. Co dzisiaj mamy?
- Najpierw dwie godziny zielarstwa, potem Lockhart, a potem dwie godziny zaklęć.
Ron od jakiegoś czasu nie mówił "obrona przed czarną magią", tylko "Lockhart". Harry dobrze wiedział, z jakiego powodu. Ron nie lubił Lockharta bardziej niż on.
- Chodźmy już na śniadanie - powiedział Harry.
Po zjedzonym śniadaniu udali się do cieplarni na dwie lekcje zielarstwa. W zeszłym roku uczyli się obchodzić z okropnymi roślinami, zwanymi "czyrakobulwami". Teraz profesor Sprout pokazała im ładne kwiaty, które wyglądały jednak bardzo podejrzanie.
- To są zielarskie wabiki - wyjaśniła im. - Ich nazwa pochodzi od tego, że wabią różne owady i mniejsze rośliny, a następnie spożywają je. Są jednak bardzo pożyteczne, bo można z nich zrobić wiele smacznych potraw. Roślina ta jest wykorzystywana często w szkolnej kuchni...
- I my to jemy? - skrzywił się Ron.
- Tak, panie Weasley. To między innymi dzięki tym roślinom macie tak dobre posiłki. Dzisiaj będziecie uczyli się z nimi obchodzić tak, by nie były dla was groźne. Załóżcie na wszelki wypadek te rękawice, gdyby coś się jednak stało.
Założyli więc rękawice. Ale gdy usiedli z Ronem i dwoma Puchonami przy jednej tacy, jeden z podejrzanych kwiatków wychylił się do przodu i... chapnął Justyna Finch-Fletchley w rękę.
- Co to jest? - wrzasnął Justyn.
- Ach, no tak, zapomniałam wam powiedzieć. Uważajcie na to. Właśnie w ten sposób łapią i jedzą swoje ofiary.
Przez resztę lekcji uczyli się, jak uniknąć ugryzienia przez zielarskie wabiki oraz jak je zrywać, by ich nie uszkodzić.
- W tym roku chyba nie będzie ucznia, któremu by coś się nie stało - mruknął Ron, gdy szli do zamku. - Najpierw te plujawki, teraz wabiki... Co jest na następnej lekcji?
Harry spojrzał na plan.
- Obrona przed czarną magią.
Na drugim śniadaniu nie pojawiła się Hermiona.
- Gdzie ona się podziała? - spytał Harry.
- Może próbuje wywołać w kuchni bunt skrzatów? - zaproponował Ron.
Jednak, gdy wyszli z Wielkiej Sali, od razu pojawiła się Hermiona.
- Czemu nie byłaś na drugim śniadaniu?
- Musiałam coś przyszykować. To jest mała... ee... ankieta, w której zapytam Gryfonów, Puchonów i Krukonów, co sądzą o nowych warunkach pracy skrzatów domowych.
- Znowu z tym zaczynasz? - żachnął się Ron, gdy wchodzili do klasy Lockharta.
Gdy usiedli w ławkach, Lockhart powiedział:
- W tym roku moim zadaniem jest nauczyć was, jak bronić się przed ciemnymi mocami. Będziemy więc przerabiać każdą moją książkę, jaką macie przy sobie. Zacznijmy dziś od pierwszej. Kto wie, jakiej? - Obrona przed zaklęciem zapomnienia? - spytał Harry.
- Tak jest, Harry. Wyłóżcie zatem te książki na ławki. Zacznijmy od podstawowego pytania: jak brzmi zaklęcie zapomnienia? Proszę, panie Weasley. - Oblivate - wypalił Ron. - Obliviate, panie Weasley. Dobrze... Kiedyś, jak niektórzy wiedzą, sam często używałem tego zaklęcia. Ale teraz nauczę was, jak się przed nim bronić. Jest jedno przeciwzaklęcie, które poznacie na dzisiejszej lekcji. Czy może ktoś już wyczytał w moich książkach, jak ono brzmi?
Ręka Hermiony wystrzeliła w powietrze. - Anrember , panie profesorze.
- Bardzo ładnie, pięć punktów dla Gryffindoru. Ale to nie wystarczy. Co to da, jeśli wypowiemy to zaklęcie za późno lub za wcześnie? To jest właśnie problem, który przez dwie następne lekcje będziemy omawiać. Dziś natomiast przeczytamy sobie fragment mojej książki o zaklęciu zapomnienia. Kto, może panna Patil?
Parvati otworzyła książkę i zaczęła czytać:
- Zaklęcie zapomnienia nie jest zaklęciem bardzo trudnym, ale niewyszkoleni czarodzieje mogą mieć z nim trudności. Jego skuteczność zależy od odpowiedniego ruchu różdżką oraz od tonu, z jakim wypowiemy to zaklęcie. Czarodzieje zwykle rzucają je tak, by nie spowodować kompletnego zaniku pamięci, ale by osoba zapomniała tylko dane wydarzenie...
- Dość, panno Patil. Nie mamy uczyć się, jak rzucać to zaklęcie, ale jak się przed nim bronić. Zapiszcie zatem to wszystko, co powiedziałem, i to, co przeczytała Parvati.
Przez całą lekcję notowali to, czego się nauczyli się o zaklęciu zapomnienia. Była to zdecydowanie najlepsza lekcja u Lockharta, na jakiej był Harry. Powiedział o tym Ronowi, gdy wychodzili z sali obrony przed czarną magią.
- Fakt, całkiem niezła lekcja - przyznał Ron. - Zobaczymy, co będzie na następnych.
Na obiedzie Hermiona praktycznie nic nie jadła, tylko pytała wszystkich, co sądzą o nowych warunkach pracy skrzatów. Ron też nie ruszył jedzenia.
- Czemu nie jesz? - spytał go Harry.
- Nie będę jadł niczego, w czym mogą być te przeklęte zielarskie wabiki! - zawołał Ron, waląc przy tym pięścią w stół tak mocno, że zupa Hermiony wylała się na obrus.
- Ron, uważaj! - syknęła Hermiona, przerywając opowiadanie Fredowi o nowych strojach skrzatów. - Vissour!
Obrus natychmiast się wyczyścił. Harry nie miał pojęcia, co Ronowi strzeliło do głowy. Przecież w tych potrawach nie czuć żadnych wabików...
Po obiedzie udali się na dwugodzinną lekcję zaklęć. Gdy weszli do klasy profesora Flitwicka, zobaczyli resztę klasy z mnóstwem fałszywych różdżek Freda i George'a.
- Dzień dobry - powitał ich Flitwick. - Nabyłem trochę tych fałszywych różdżek od panów Freda i George'a Weasley'ów. Dziś ćwiczymy zaklęcia prowokujące. Dobierzcie się w pary. Zasady są proste: osoba, która rzuca zaklęcie prowokujące, ma w dłoni swoją różdżkę, a osoba, którą ma to zaklęcie trafić, trzyma fałszywą. To dla waszego bezpieczeństwa... żeby nie było jakichś niebezpiecznych ataków.
Ron i Harry stanęli naprzeciwko siebie.
- Dobra - powiedział wyzywającym tonem Ron - ja zaczynam.
Harry wziął fałszywą różdżkę, a Ron zawołał: - Aggre!
Harry'ego nagle ogarnęła wściekłość. Czemu Ron na niego krzyczy? Musi się na niego rzucić, może wtedy ten debil przestanie...
Skoczył na Rona i wrzasnął: - Furnunculus!
Nic się oczywiście nie wydarzyło, ale Harry się uspokoił. Jego różdżka zamieniła się w burego kota, któremu właśnie odpadła łapa.
- Ładnie, panie Weasley! - zapiszczał profesor Flitwick. Harry dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że gapi się na nich cała klasa. - Pięć punktów dla Gryffindoru!
Cała klasa jednak wzruszyła tylko ramionami. W końcu pięć punktów, które zdobył Ron, nie mogło wynagrodzić tego, że wcześniej on i Harry stracili około sześćdziesięciu punktów.
- AUUU!
To właśnie Seamus dostał zaklęciem. Z tego dokładnie powodu, że Neville zapomniał wziąć fałszywą różdżkę i zaatakował, sprowokowany przez Seamusa, prawdziwą. Na dodatek chyba źle wymówił zaklęcie żabiego skrzeku, po którym cel tylko skrzeczał jak żaba. Efekt był taki, że Seamus nie mógł wydobyć z ust żadnego dźwięku, a jego twarz zrobiła się niebieska.
- Panie Longbottom! - zawołał profesor Flitwick. - Proszę uważać! Nic ci nie jest, Finningan?
Seamusowi oczywiście jednak coś się stało, bo tym razem z jego gardła wydobyło się ponure chrząknięcie.
- Proszę iść do pani Pomfrey, ona coś na to poradzi...
Po skończonej lekcji Harry zobaczył Malfoya, a niedaleko nich stała profesor McGonagall.
- Popatrz na to - powiedział do Rona, bo przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Podszedł do Malfoya i powiedział:
- Cześć Malfoy! Mogę cię o coś zapytać?
- Ach, to wielki, sławny Harry Potter prosi o pomoc Malfoya? Widać, że zaszkodziło ci towarzystwo tych szlam...
Harry zaciągnął Malfoya (o dziwo, nie było przy nim Crabbe'a i Goyle'a) jak najbliżej profesor McGonagall, po czym powiedział:
- Żartowałem! Nie mam ci nic do powiedzenia!
- To odczep się, Potter! Nie marnuj mojego czasu!
I odwrócił się. Harry wykorzystał ten moment. Wycelował w Malfoya różdżką i szepnął: - Aggre.
Malfoy odwrócił się, oburzony, i krzyknął:
- Tym razem przesadziłeś, Potter!
McGonagall odwróciła się w ich stronę. - Total corre!
Harry poczuł, że skóra mu wysycha, jest szorstka i twarda, ale po chwili stało się to, czego oczekiwał:
- MALFOY! CO TO MA ZNACZYĆ?
Malfoy odwrócił się, zmieszany, a profesor McGonagall zaczęła mu wymyślać:
- Co to miało być? Atak bez powodu na bezbronną osobę? Szlaban! Minus piętnaście punktów dla Ślizgonów! Nie, czegoś takiego jeszcze nie widziałam!
Ron i Harry śmiali się z tego aż do czasu, gdy doszli do portretu Grubej Damy.
- Hasło? - spytała. - Zabawny dziwak.
Weszli do środka. Gdy jednak doszli do dormitorium, Harry pomyślał, że to jakiś koszmar.
Wszystko wokół jego łóżka było porozrzucane. Wyglądało na to, że podczas jego nieobecności ktoś tutaj czegoś szukał.
- Kto to mógł zrobić? - spytał przerażonym głosem Ron.
Harry podszedł i wszystko dokładnie przeszukał. Niczego nie brakowało.
- Chyba nic nie zginęło - odpowiedział z ulgą Harry.
Podczas kolacji ciągle o tym myślał. Nagle poczuł się tak, jakby go ktoś dotknął gorącymi widłami. Zaczął gorączkowo przeszukiwać myśli...
- Nie! - zawołał i wybiegł z Wielkiej Sali.
Przez całą drogę do portretu Grubej Damy prosił, żeby się mylił. Gdy doszedł do dormitorium, spojrzał natychmiast pod łóżko i padł z rozpaczy na ziemię. O tym właśnie zapomniał. Zginęła Błyskawica.
PRZYGOTOWANIA DO SUMÓW
Nie mogło być gorzej. Ktoś ukradł mu najlepszą miotłę wyścigową na świecie.
Ron i Hermiona też byli wściekli i smutni. Co teraz będzie? Na czym zagra w quidditcha?
Reszta Gryfonów miała podzielone zdania. Większość uważała jednak, że zasłużył na to po utracie tych wszystkich punktów. Wielu jednak zamartwiało się, czy teraz Gryfoni będą w stanie zwyciężyć w quidditchu.
Tej nocy Harry już nie zasnął. Dręczyły go nieprzyjemne myśli.
Kto mógł mu ukraść miotłę? I w jakim celu? Natychmiast przyszła odpowiedź - Malfoy. Ale on w ogóle nie znał hasła do wieży Gryffindoru! Więc kto? Może Snape? On mógł znać hasło, ale chyba nie zrobiłby tego pod samym nosem Dumbledore'a...
Rano był całkiem niewyspany. Nawet nie zauważył, gdy Hedwiga wleciała przez okno, trzymając w dziobie list. Musiała go dziobnąć w ucho, by ją zauważył.
- Auuu! A, dzięki, Hedwigo...
To był list od Hagrida. Jego treść była następująca:
A może przyszedłbyś z Ronem i Hermioną na herbatkę, dziś o szesnastej? Muszę wam koniecznie coś pokazać. To bardzo ważne.
Hagrid
- Ja mogę iść - powiedziała Hermiona, a Ron też się zgodził. Gdy zeszli na śniadanie, zauważyli, że ktoś musiał już puścić w obieg informację o zaginięciu Błyskawicy.
- Jak tam, Potter? - spytał go drwiącym tonem Malfoy. - Ile chusteczek zmarnowałeś na swoją rozpacz po Błyskawicy?
- Zamknij się, Malfoy - syknął Ron.
Po śniadaniu wstała profesor McGonagall.
- Dziś możecie się wybrać do Hogsmeade. Pierwszy raz w tym roku. Przypominam także, iż mogą tam się wybrać uczniowie tylko z trzecich i wyższych klas.
Gdy wszyscy się rozeszli, profesor McGonagall podeszła do Harry'ego.
- Słyszałam, że zginęła ci miotła, Potter...
- Tak, pani profesor.
- I podobno nie masz pojęcia, kto to mógł być?
- Nie.
- Hmm... Jak myślisz, czy to mógł być ktoś z Gryffindoru?
Harry zastanowił się, ale żaden Gryfon nie przyszedł mu na myśl. Przecież nikt by tego nie zrobił... wszyscy Gryfoni pragną zwycięstwa w quidditchu.
- Nie sądzę - odpowiedział. - Myślę, że mógł być ktoś ze... Slytherinu.
- Jak to? - zawołała zdziwiona profesor McGonagall. - Przecież Ślizgoni nie znają hasła...
- Też się nad tym zastanawialiśmy...
- No nie wiem, Potter. Ale lepiej donoś mi o wszystkim, co wyda ci się podejrzane.
Gdy poszli do Hogsmeade, Harry zauważył, że niemal wszyscy Gryfoni rozmawiają o kradzieży jego miotły. Niektórzy przedstawiali szalone wersje, np. że Harry sam schował miotłę, aby wyłudzić od szkoły Zabójczą Strzałkę 999.
- Szurnęło ich - powiedział Ron. - Zrobią wszystko, by tylko ciebie poniżyć.
- A może pójdziemy do Trzech Mioteł i napijemy się kremowego piwa? - zaproponowała Hermiona.
Poszli więc do Trzech Mioteł. Tam zauważyli tego mężczyznę, którego Harry widział w skrzydle szpitalnym. Rozmawiał z... Tumbo Gashim.
- Naprawdę, sądzę - mówił mężczyzna - że powinien pan zacząć prenumerować "Proroka Codziennego". Piszę tam takie ciekawe artykuły...
Harry wypuścił z rąk kufel, który dopiero przed chwilą dała mu madame Rosmerta. Kremowe piwo popłynęło po stoliku i dalej na podłogę.
- Harry, co ty robisz? - syknęli jednocześnie Ron i Hermiona.
Harry nie zwracał na nich jednak uwagi. Przysłuchiwał się dalej rozmowie, którą toczyli pan Gashi i ów podejrzany mężczyzna.
- Na przykład... ten niedawno, o Harrym Potterze i Mrocznym Znaku... Wielu ludziom w Anglii bardzo się spodobał.
Harry zrozumiał. To był Lucas Flint, prawdopodobnie ojciec Marcusa Flinta, wstrętnego Ślizgona, który był kapitanem drużyny Ślizgonów w quidditchu, ale już dwa lata temu skończył naukę w Hogwarcie. To właśnie Lucas Flint napisał o nim niedawno jako o "głupim, bezbronnym chłopcu".
- Widzicie tego faceta? - spytał Rona i Hermionę. - To właśnie Lucas Flint!
Zaczęli się przysłuchiwać ich rozmowie.
- Nie, Lucasie, nie mam na to ochoty. Zresztą, nie przyszliśmy tutaj, by gadać o twoich artykułach. Słuchaj, nie wiem, czy dobrze zrobiliśmy z tą Błyskawicą, jeśli Harry Potter zacznie o tym trąbić, zaczną się uważnie przyglądać wszystkim dziwnym rzeczom...
- Nie gadaj o tym! - syknął Flint. - Jeszcze tutaj ktoś nas usłyszy! Wyjdźmy!
- Harry - szepnęła Hermiona - musimy iść za nimi! Oni coś knują!
Po cichu wyszli z gospody za Gashim i Flintem. Obaj zmierzali w dziwnym kierunku.
- Gdzie ich ciągnie? - spytał Ron.
Za chwilę poznał odpowiedź. Gashi i Flint stanęli pod sklepem z szyldem: "Czarna Magia - wstęp dla uczniów surowo wzbroniony".
- Harry! - szepnął Ron. - Chodźcie tutaj...
Ukryli się w gęstych krzakach i przeszli za nimi do miejsca, gdzie mogli swobodnie słuchać rozmowy dwóch podejrzanych panów.
- Dobra, Tumbo, dobrze wiem, że było to ryzykowne, ale to przecież część naszego planu... Musieliśmy to zrobić, w końcu bez tego Sam-Wiesz-Co nie będzie mogło mieć miejsca...
- Dobrze wiesz, Lucasie, że mogliśmy to zrobić w inny sposób. Teraz wszyscy zwrócą uwagę na Harry'ego Pottera. A nam to przeszkodzi.
Nagle Ron poruszył się gwałtownie.
- Ktoś tu jest! - powiedział Flint.
- Nawiewamy - szepnął Gashi.
I obaj pobiegli w stronę wioski.
- Co to wszystko ma znaczyć? - spytał Ron.
- Mówię wam, on miał na myśli Sami-Wiecie-Kogo! - krzyczał podniecony Ron w pokoju wspólnym, gdy już wrócili z Hogsmeade.
- Nie sądzę - odrzekł Harry. - Ale zgadzam się, to któryś z nich ukradł Błyskawicę...
- To pójdź do Gashiego i powiedz, że się o tym dowiedziałeś, a on odda ci Błyskawicę.
- Zgłupiałaś? - zawołał Ron. - Przecież jak zobaczy, że Harry się o tym dowiedział, zabije go!
- Ron, nie przesadzaj! - syknęła Hermiona. - Może to jakiś żart?
- Przecież mówili o jakimś Sam-Wiesz-Czym. Może Ron ma rację, może Voldemort znów chce mnie zabić...
- Nie wymawiaj tego imienia! - zawołał Ron.
- Ej, przecież mieliśmy być u Hagrida! - przypomniał Harry.
Pobiegli do chatki Hagrida. Zapukali do drzwi.
- No, a już ja myślałem, że nie przyjdziecie! - zawołał Hagrid. - Chodźcie do środka, muszę wam coś pokazać.
Gdy weszli do chatki Hagrida, natychmiast rzuciło się na nich z dziesięć nietoperzy. Jeden ugryzł Harry'ego w ramię.
- Auuu!
- Śliczne, prawda? - spytał uradowany Hagrid.
- Co to ma być, Hagridzie? - zapytał Ron, odpędzając nietoperze.
- Wampirki, a co - Hagrid zprawiał wrażenie zdziwionego tym, że ktoś mógł nie rozpoznać tych wampirków. - Żywią się głównie młodą krwią, dlatego się tak na was rzuciły...
- I pogryzły - dodał Harry, patrząc na ranę po ukąszeniu wampirka.
- Ich ukąszenia nie są groźne...
- Ale bolesne.
- No dobra, Harry, nie przesadzaj. Wiecie, to wam nie będzie grozić, gdy już nauczymy się z nimi obchodzić...
- Jak to? - spytała Hermiona.
- No... przecież będziemy się o nich uczyć na moich lekcjach, nie?
- Co takiego? - spytał Harry, zanim zdołał ugryźć się w język. - Ee... to świetnie, Hagridzie - dodał, widząc spojrzenie Hermiony.
- I to nam chciałeś pokazać? - zapytał Ron.
- No, myślałem, że wam się spodobają - burknął Hagrid. - A wy też chyba chcecie mi o czymś powiedzieć?
Harry, Ron i Hermiona wymienili spojrzenia.
- No... dzisiaj w Hogsmeade - zaczął Harry - widzieliśmy bardzo dziwną scenkę.
- I podejrzaną - dorzucił Ron.
- Jaką?
- Wiesz już o tym, że Harry'emu ktoś ukradł Błyskawicę?
- Naprawdę - zdumiał się Hagrid. - Nie, nie słyszałem o tym. Kiedy to się stało?
- Wczoraj wieczorem - odparł Harry. - Gdy weszliśmy z Ronem do naszego dormitorium, wszystko przy moim łóżku było porozrzucane i pomieszane, a potem zauważyłem, że nie ma Błyskawicy.
Hagrid był naprawdę przerażony.
- Nie wiesz, kto to mógł zrobić?
- I właśnie o tym chcieliśmy ci opowiedzieć. Dzisiaj byliśmy w Hogsmeade.
- Słyszałem.
- I jak poszliśmy do Trzech Mioteł na piwo, to zobaczyliśmy pana Tumbo Gashiego i tego reportera "Proroka Codziennego", Lucasa Flinta.
Hagrid był bardzo zdziwiony.
- Skąd znacie Tumbo?
- A ty go też znasz? - zapytał Harry.
- No tak. To mój stary kumpel, chociaż kiedyś należał do wiochmenów, których nie cierpię.
- Należał do kogo?
- Nie wiecie, kto to są wiochmeni? - prychnęła Hermiona. - W wielu książkach o nich piszą.
- Jak jesteś taka mądra, to w takim razie kto to są ci wiochmeni?
- To czarodzieje, mieszkający w angielskich wioskach, między innymi w Hogsmeade - zaczęła swój wykład Hermiona, wyraźnie zadowolona z tego, że może się przed nimi popisać wiedzą. - Kiedyś żyli sobie normalnie, ale nagle się zbuntowali. Uznali, że powinni mieć lepsze warunki, że powinni dostawać większe wynagrodzenie. To było za czasów ministra Magnusa Timessa, ale to nie on wywołał ten cały bunt. Winny, przynajmniej według mnie, był szef Departamentu Ochrony Czarodziejskich Wiosek. Stwierdził, że wszystkie pieniądze z tego departamentu nie mogą iść na zarobki dla, jak to powiedział, "wieśniaków", ale na inne cele. No i zaczęło się. Doszło do strzasznej obniżki pensji wszystkich wiejskich czarodziejów. Działo się to bardzo dawno temu. W książkach piszą, że na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. Nie wiadomo w którym roku. Nie zachowało się też nazwisko tego szefa, który tak obniżył te pensje. Ale trwało to bardzo długo. W końcu takich ludzi zaczęto nazywać wiochmenami. Ta nazwa się zmieniała. Na początku to byli "wiochpeople", ale stwierdzono, że lepiej będzie "wiochmeni", bo to lepiej brzmi. To nie były dobre czasy. Wiochmeni nie pracowali, brakowało żywności. Na dodatek była cała afera w Ministerstwie Magii. Szefów Departamentu Ochrony Czarodziejskich Wiosek zmieniano jak rękawiczki. Nikt jednak nie potrafił tego jakoś uporządkować. Trwało to całe lata. Skończyło się dopiero, gdy pojawił się Sami-Wiecie-Kto. Wtedy wiochmeni mieli za dużo strachu przed nim, by zajmować się swoimi pensjami. Przedtem jednak powstało wiele stowarzyszeń wiochmenów, a najbardziej popularne nazywało się Wiochmen's Club. Na drzwi domu naklejali naklejki z napisami "Wiochmen's House", "Tu znajdziesz Wiochmenów" czy "Wiochmeni - zwolennicy Ministerstwa niech trzymają się daleko od nas".Gdy przyszły te czarne czasy Sami-Wiecie-Kogo, wiochmeni całkowicie zapomnieli o buncie. Chodziło im tylko o to, żeby ujść z życiem. O to wtedy chyba chodziło zresztą każdemu. Gdy Sami-Wiecie-Kto odszedł, pokonany przez Harry'ego, prawie nikt już o buncie nie pamiętał. Wielu zdało sobie sprawę z tego, że do czasów Sami-Wiecie-Kogo żyło im się całkiem nieźle, nawet z tak niskimi pensjami. Wielu przyjaźni się dzisiaj z czarodziejami, którzy wtedy dawali im takie pensje. Zapomnieli o dawnych urazach.
- Hermiono - powiedział zdumiony Ron - gdzie ty to wszystko wyniuchałaś?
- Wystarczy czytać książki - odparła Hermiona. - To wszystko było w dwóch książkach: Historia wioski Hogsmeade oraz Wioski w Anglii - historia.
- Jesteś najmądrzejszą młodą czarownicą, jaką spotkałem - powiedział z uśmiechem Hagrid.
- Więc Tumbo Gashi był wiochmenem? - spytał Harry.
- Tak. Nawet dzisiaj to wspomina. Opowiedział mi też sporą część z tego, co przed chwilą mówiła Hermiona. No więc spotkaliście Gashiego i tego... no, jak mu tam... Glinta, i co dalej?
- Flinta - poprawił Harry. - I zaczęliśmy się przysłuchiwać. Gashi coś mówił o tym, że mogli to zrobić w inny sposób, a teraz, gdy Harry Potter zobaczy, że nie ma Błyskawicy, zaraz o tym rozpowie i zwróci na siebie uwagę. Potem Flint powiedział, żeby Gashi nie mówił o tym tak głośno, bo jeszcze ktoś to usłyszy. Więc wyszli, a my za nimi. No i stanęli przed sklepem, gdzie sprzedawali coś o czarnej magii. I zaczęliśmy się przysłuchiwać. Flint mówił, że "bez tego Sam-Wiesz-Co nie może mieć miejsca". Natomiast Gashi mówił, że niepotrzebnie od razu kradli Błyskawicę, że można to było zrobić w inny sposób. Ale skapnęli się, że ktoś ich podsłuchuje, więc zwiali.
Hagridowi szczęka opadła.
- Ale Tumbo nie mógł ukraść Harry'emu Błyskawicy! Nie przyśniło się wam to, co?
- Hagridzie, zrozum! - zawołała nicierpliwie Hermiona. - Przecież to nie może być zbieg okoliczności!
- Hagridzie, posłuchaj - powiedział spokojbnie Ron. - Czy to nie dziwne? Najpierw Harry'emu ginie miotła. Potem widzimy, że Gashi rozmawia z podejrzanym typkiem, jakim niewątpliwie jest Flint, bo w końcu to ojciec tego okropnego Ślizgona, który już skończył szkołę. Następnie Flint i Gashi rozmawiają o kradzieży Błyskawicy, której sami dokonali!
- Hmmm... pomyślał Hagrid. - Może macie rację. No dobra, pogadam z Tumbo, zapytam go o to.
- Nie! - krzyknął Harry. - Nie rób tego. Jeśli zobaczą, że się o tym dowiedzieliśmy, zmienią plany i nie będziemy mogli ich poznać! A teraz możemy ich obserwować, kto wie, może sami się wygadają?
- Dobra, Harry, nic nie będę im mówił. Ale to jednak niesamowite. Tumbo Gashi ukradł Harry'emu Błyskawicę? Niech skonam...
Przez parę następnych tygodni zapomnieli o tym wydarzeniu, bo lekcje stały się bardzo, bardzo trudne.
Lekcje obrony przed czarną magią byłyby bardzo przyjemne, gdyby nie to, że Lockhart przy każdej możliwej okazji opowiadał o swojej sławie i o swoich wielkich dokonaniach. Przerabiali książkę po książce i było to bardzo fajne, ale w końcu doszło do dość niemiłego incydentu.
Gdy zaczęli przerabiać książkę pod tytułem "Obrona przed hipogryfami", Lockhart wpadł na pomysł, by do klasy przyprowadzić hipogryfy. Oczywiście wszyscy uznali to za dobry żart, gdy to powiedział, ale na nastepnej lekcji wszystkim opadły szczęki.
Oto gdy weszli do klasy Lockharta, zobaczyli trzy dorodne, wspaniałe hipogryfy.
- Oto i stworzenia, przed którymi nauczymy się dzisiaj bronić - powiedział uradowany Gilderoy. - Zapewne na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami uczyliście się z nimi obchodzić. Zacznijmy jednak od podstaw. Jak należy się zachować, by hipogryf nas nie zaatakował?
Ręce Hermiony i Harry'ego wystrzeliły w górę.
- Tak, Harry?
- Ee... Należy się ukłonić...
- I nie mrugać - dokończyła za niego Hermiona.
- Bardzo ładnie! - zawołał Lockhart. - Pięć punktów dla Gryffindoru! No dobrze. Ale to i tak nie wystarczy. Trzeba jeszcze czekać, aż hipogryf się odkłoni. Jeśli to zrobi, to wszystko jest w porządku. Ale jeśli będzie inaczej, to... co zrobić?
Zamrugał oczyma, widząc las rąk w górze. Nagle hipogryf, który stał najbliżej, warknął raz i drugi.
- Co się dzieje? - mruknął do niego niespokojnie Lockhart. - Co się dzieje?
I nagle hipogryf rzucił się na niego. Prawie cała klasa wpadła w panikę. Lockhart miał bardzo poszarpaną szat, a w niektórych miejscach widać było spore rany.
- Kurczę blade! - krzyknął. - No trudno, te trzy się nie nadają... widzieliście, zaatakowały znienacka, chociaż nic nie zrobiłem...
- Mrugnął pan - powiedział głośno Ron.
- No... tak, być może. Wiecie co, może skończymy z praktyką na dzisiaj... Zapiszcie zatem to, czego nie wolno robić przy hipogryfach.
Przez resztę lekcji opisywali hipogryfy, ich cechy charakteru, dziwne zachowania oraz sposoby obrony przed nimi. Oczywiście Lockhart nie zapomniał o przeczytanie im na głos kilku stron ze swojej książki. Zapisali więc także jego wyczyny z hipogryfami. Lekcja nie była więc zbyt udana.
- I to jest właśnie prawdziwy Lockhart - powiedział Ron, gdy wychodzili z klasy. - Nie umie nad niczym zapanować. Pamiętacie, jak przyniósł do klasy chochliki kornwalijskie? A potem przed nimi zwiewał, bo wyrzuciły mu różdżk przez okno. Naprawdę, on jest głupszy od Neville'a.
- No, ale do tej pory jego lekcje były niezłe - odparła Hermiona.
Nie oszczędzali ich także nauczyciele innych przedmiotów. Najtrudniejsze były lekcje transmutacji. Na jednej z nich profesor McGonagall rozdała im małe książeczki pod tytułem "Sumy - jak zdobyć najwięcej".
- Teraz przeżywacie najważniejszy okres nauki w Hogwarcie! - oświadczyła. - Będziecie zdobywać Standardowe Umiejętności Magiczne, a ktoś, kto ich nie posiada, jest praktycznie charłakiem. Te broszurki pomogą wam przygotować się do, jak wy to mówicie, sumów. Zapoznajcie się więc dobrze z nimi, bo to na pewno okaże się przdatne. Pamiętajcie jednak, że nie to nie wystarczy wam do zdobycia sporej ilości sumów. Musicie uważać na lekcjach, i słuchać co się do was mówi. No właśnie, mamy jeden przykład. Potter, ja chyba coś mówiłam.
Harry właśnie siedział, zamyślony, w swojej ławce. Myślał nad treścią listu, ktry powinien napisać w końcu do Syriusza. Już od dawna się do tego zabierał, bo przecież Syriusz powinien się dowiedzieć o kradzieży Błyskawicy.
- Przepraszam, pani profesor.
Na historii magii profesor Binns opowiedział im o sumach. Tym razem wszyscy słuchali go jednak z zaciekawieniem, co do tej pory zdarzyło się tylko raz - gdy w drugiej klasie opowiadał im o Komnacie Tajemnic.
- Standardowe Umiejętności Magiczne uczniowie zdobywali już bardzo dawno, bo zaczęło się to w latach sześćdziesiątych osiemnastego wieku. Ówczesny dyrektor szkoły, Tim Harvey, zdecydował, że musi być jakaś granica, po której przekroczeniu uczniowie mogą mieć pewność, iż są już dobrymi czarodziejami. Standardowe Umiejętności Magiczne to umiejętności, które każdy czarodziej powinien posiadać. Niektórzy uważają nawet, że sumy są ważniejsze od Okropnie Wyczerpujących Testów Magicznych, czyli potocznie owutemów. O owutemach jednak innym razem. Sumy różnią się od zwykłych egzaminów, które do tej pory zdawaliście pod koniec roku tym, że na wszystkich przedmiotach macie zarówno zadania pisemne, jak i praktyczne. Musicie więc znać tutaj teorię, a także umieć wykorzystać ją w praktyce. Do dzisiaj żaden uczeń nie zdobył maksymalnej liczby sumów. Najbliżej tego byli: w 1846 roku Andrew Johnson, który zdobył dziewięćdziesiąt sześć procent maksymalnej liczby punktów, w 1899 Marianna Houston, dziewięćdziesiąt cztery procent, w 1934 Elizabeth Nouman dziewięćdziesiąt siedem procent, a w 1981 Alice Omman dziewięćdziesiąt dwa procent.
- Wielu uczniów nie przeszło przez sumy. Najsłabszy wynik do tej pory posiada George Dowme, który w 1913 roku zdobył zaledwie trzy procent maksymalnej liczby punktów. Według obliczeń wynika, iż uczniowie najwięcej punktów tracili na zadaniach z transmutacji oraz historii magii, co bardzo mnie smuci. Mam jednak nadzieję, że wy tyle się mnie nasłuchaliście, iż nie zawiedziecie mnie i wszyscy zdacie egzamin z historii magii.
- Minimum, które pozwala przejść przez sumy, to pięćdziesiąt procent.
Neville zrobił się blady na twarzy i jęknął.
- Dotychczas siedemdziesiąt osiem procent uczniów przeszło przez sumy. W tym roku myślę, że nie powinno to wam sprawić większych problemów.
Neville był już zielony na twarzy i taki pozostał do końca lekcji.
- Mówię wam - żalił się płaczliwym głosem - ja nie przejdę! Snape już zrobi mnie w balona!
- Neville, nie mów tak! - zawołał Harry. - Wszyscy chcemy, żebyś przeszedł...
- Snape nie! - krzyknął Neville.
- Ach, Neville, nie przejmuj się Snapem! To stary głupiec! - wtrąciła się Hermiona.
- Dzięki, ale on już mnie załatwi - odparł trochę spokojniejszym głosem Neville. - No trudno, postaram się.
Pozostali nauczyciele byli trochę bardziej pobłażliwi. Profesor Flitwick uczył ich na każdej lekcji pojedynczych, pożytecznych zaklęć. Nie był jednak zadowolony z tego, że Harry rzucił zaklęcie prowokujące na Malfoya. W tym roku Harry'emu lekcje zaklęć sprawiały sporą przyjemność, bo były dla niego bardzo łatwe, a i czasem Neville potrafił się szybko uporać z zadaniem, co jak na niego było niesłychanym wydarzeniem.
Na lekcjach zielarstwa nadal hodowali zielarskie wabiki, ale było to już łatwiejsze niż na początku, bo wiedzieli, czym te wabiki się żywią oraz jak uniknąć ugryzienia. Profesor Trelawney jakoś przestała tak często przepowiadać Harry'emu śmierć. Teraz uczyli się wróżyć ze swoich włosów (pani Trelawney poinformowała jednak dla odmiany Harry'ego, że będzie miał najwięcej problemów zdrowotnych z całej klasy). Na astronomii profesor Sinistra kazała im pokazywać na niebie dane gwiazdy, planety, komety itd.
Harry'emu najbardziej brakowało quidditcha, ale cieszył się na myśl, że już za tydzień treningi się rozpoczną. Quidditch był grą dość niebezpieczną, ale nieporównywalnie groźniejsze były lekcje opieki nad magicznymi stworzeniami. Plujawki wyrządzały szkody prawie na każdej lekcji, rzygając ogniem na wszystkie strony. Harry zastanawiał się, co jest bardziej groźne dla otoczenia: plujawki czy wampirki. Hagrid zapowiadał opiekę nad wampirkami na drugi semestr, tak więc Harry wiedział, że już niedługo znajdzie odpowiedź na swoje pytanie.
ARMATY, STRZELCY, MISTRZOWIE
W następnym tygodniu zaczęły się treningi quidditcha. Nowa drużyna całkiem dobrze się rozumiała, ale kłopot był w tym, że Colin, gdy tylko zobaczył Harry'ego goniącego znicza, zazwyczaj natychmiast zapominał o kaflu i gapił się na szukającego Gryffindoru. Harry starał się więc omijać go w grze, bo bał się o to, by taki żałosny incydent nie przydarzył się podczas meczu.
W wonym czasie studiowali z Ronem książeczki, które dostali od McGonagall. Hermiona twierdziła wprawdzie, że nie ma w nich nic ciekawego, ale Harry i Ron chcieli się przygotować na różne niemiłe niespodzianki, na przykład na eliksirach.
- Tu coś jest, posłuchaj... "Dużą rolę w zdobywaniu sumów na eliksirach odgrywa staranne przycinanie i odważanie składników"...
- O, to też może się przydać: "Na eliksirach nie zajmuj się niczym poza swoim kociołkiem oraz składnikami"...
Pewnego dnia w sali wejściowej zobaczyli wielką kartkę z napisem:
MISTRZOSTWA PIĘCIU TEAMÓW
Jutro o północy odbędzie się powitanie wszystkich pięciu zespołów, biorących udział w Mistrzostwach Pięciu Teamów. Wszyscy uczniowie szóstych i siódmych klas zbierają się w Wieży Południowej, piątych i czwartych w Wieży Zachodniej, drugiej, pierwszej i trzeciej - w Wieży Północnej. Szóste i siódme klasy powitają zespoły Strzelców Birmingham oraz Mistrzów Londyn, czwarte i piąte powitają Armaty Chudley i Rakiety Leicester, a pierwsze, drugie i trzecie Zdobywców Manchester. Strzelcy, Armaty i Zdobywcy powinni pojawić się o godzinie piętnaście po dwunastej, a Rakiety i Mistrzowie piętnaście minut później. Oto plan rozgrywek szkolnych oraz Mistrzostw Pięciu Teamów:
1 listopada Strzelcy - Zdobywcy Gryffindor - Ravenclav
2 listopada Armaty - Rakiety Slytherin - Hufflepuff
1 grudnia Strzelcy - Rakiety oraz Armaty - Mistrzowie
2 grudnia Armaty - Zdobywcy oraz Rakiety - Mistrzowie
1 lutego Strzelcy - Armaty oraz Mistrzowie - Zdobywcy
2 lutego Mistrzowie - Strzelcy oraz Rakiety - Zdobywcy
1 marca Gryffindor - Slytherin
2 marca Ravenclav - Hufflepuff
1 maja Półfinał 1 (pierwsza drużyna w grupie z czwartą)
2 maja Półfinał 2 (druga drużyna w grupie z trzecią)
1 czerwca Finał i mecz o trzecie miejsce
2 czerwca Hufflepuff - Gryffindor oraz Slytherin - Ravenclav
- Powitamy Armaty! - ryknął z radością Ron.
- Super - ucieszył się Harry.
- Co się stało, Weasley?
Przyszedł Malfoy z Crabbem i Goylem.
- Zobaczmy... - powiedział złośliwie i zaczął czytać tekst. - Aha! Wszystko jasne... Piszą, że czekamy w Wieży Zachodniej? Zapewne bardzo się cieszysz, Weasley, przecież jednym z twoich marzeń jest dom o takich rozmiarach... Nadal macie tylko jeden pokój w swoim szałasie?
- Zamknij się, Malfoy - warknął Harry, powstrzymując Rona.
- Co, Potter, widzę, że znów chodzisz ze swoją dziewczyną? Pogodziliście się?
Ron w końcu wyrwał się Harry'emu i z wyciągniętą różdżką wrzasnął: .
- Hottius!
Niestety, zrobił to zbyt gwałtownie i nie trafił w Malfoya. Co gorsza, jego zaklęcie ugodziło w Snape'a, który akurat przechodził koło nich. Snape zawył z bólu, a jego skóra była jakby poparzona - Ron trafił go zaklęciem poparzenia.
- Weasley! Co to miało znaczyć? Atak na korytarzu, tak? Na dodatek ten atak na nauczyciela...
- Malfoy obrażał nas, panie profesorze...
- I CO Z TEGO? Chyba jest zakaz pojedynków na korytarzach, prawda? No cóż, Gryffindor traci trzydzieści punktów.
- Ale ja w pana nie celowałem, panie profesorze... ja celowałem w Malfoya!
- Hmmm... - mruknął Snape ze swoim jadowitym uśmieszkiem. - Widzę, że nie najlepiej umiesz trzymać różdżkę. Muszę poinformować profesora Flitwicka, jak bardzo jesteś opóźniony w rzucaniu zaklęć...
I odszedł. Malfoy skręcał się ze śmiechu.
- I co cię tak śmieszy? - spytała chłodno Hermiona. - Aha, już rozumiem, śmiejesz się z samego siebie? Z własnej głupoty?
Malfoy aż zaniemówił na te bezczelne słowa Hermiony.
- Powtórz to, Granger.
To się stało w jednej chwili. Malfoy ze straszliwym wrzaskiem, w którym było pełno przerażenia, wściekłości, triumfu i rządzy mordu, rzucił się na Hermionę. Oboje upadli, a Malfoy, mając najwyraźniej napad wściekłości, zaczął drapać ją po twarzy.
Ron i Harry jednocześnie wpadli na ten sam pomysł - obaj podeszli do Malfoya i każdy z nich zadał mu po jednym, mocnym kopniaku.
- Auu!
Malfoy wyciągnął różdżkę - to samo zrobili Ron i Harry. Wszyscy troje już podnosili różdżki, już wrzasnęli zaklęcia...
- IMPEDIMENTO!
Wszystkie cztery zaklęcia połączyły się, a ponieważ było wśród nich zaklęcie spowalniejące atak, wszyscy troje widzieli dokładnie, jak cztery czary łączą się i wybuch odrzuca ich do tyłu.
Harry natychmiast spojrzał do tyłu, patrząc, kto rzucił Impedimento. To był profesor Lockhart.
- Nic nikomu się nie stało?
- Nie, wszystko w porządku - powiedział Harry, ale nie było to do końca zgodne z prawdą. Spojrzał na swoją szatę - była purpurowa. Malfoy leżał w białej szacie, a Ron miał szatę koloru błękitnego.
- Hmm... - mruknął Lockhart. - Dziwne. Bardzo dziwny efekt. Kto użył jakiego zaklęcia?
- Ja rzuciłem furnunculusa - powiedział Harry.
- A ja zabójczą iskrę - burknął obrażonym tonem Malfoy.
- A ja Hottiusa - mruknął Ron.
- Hmm... A ja dorzuciłem Impedimento. Jestem ciekaw, czy profesor Flitwick już co o tym słyszał.
- A co z moją szatą? - zapytał Malfoy.
- Nie znam żadnego sposobu... - rzekł zaniepokojony Lockhart. - Pójdźcie do profesor McGonagall, ona uczy transmutacji i powinna wiedzieć, jak zmienić kolor szaty.
- Widzisz, co zrobiłeś, Potter? - spytał Malfoy, gdy szli do gabinetu profesor McGonagall.
- A kto zaczął?
- A kto pierwszy rzucił zaklęcie? - zapytał znowu Malfoy.
- Zamknijcie się, chyba nie chcecie kolejnych kłopotów - warknęła Hermiona.
- Idźcie, chłopaki - powiedział Malfoy do Crabbe'a i Goyle'a. - Jeszcze McGonagall pomyśli, że wy też braliście udział w tym pojedynku.
- Dzień dobry, pani profesor! - zawołała Hermiona, gdy weszli do gabinetu profesor McGonagall.
- Dzień dobry, panno Gran... Co to za szaty?
- Ee - wymamrotał Harry - no widzi pani... bo ja, Ron i Malfoy zaatakowaliśmy się...
- Prędzej oni mnie - mruknął Malfoy.
- ...i rzuciliśmy jednocześnie trzy zaklęcia, a Lock... profesor Lockhart dorzucił jeszcze Impedimento... no i stało się TO.
To mówiąc pokazał swoją szatę, która nagle zmieniła kolor na zielony. Szata Malfoya zrobiła się różowa, a Rona - żółta.
- Pojedynkowaliście się na korytarzu? - spytała profesor McGonagall. - No cóż, to jest zabronione i dobrze o tym wiecie... Gryffindor za was dwóch traci dziesięć punktów, a Slytherin pięć. Aha, zaraz coś z tym zrobię - dodała, widząc minę Malfoya. Machneła różdżką i już po chwili ich szaty odzyskały normalny, czarny kolor.
- I proszę mi się więcej nie pojedynkować na korytarzach. W przeciwnym razie stracicie więcej punktów.
- Dobrze, pani profesor.
Po czym wrócili do pokoju wspólnego. Harry i Ron natychmiast złapali książeczki o sumach. Czytali aż do wieczora.
Następnego dnia w Wielkiej Sali było słychać podniecone głosy przy każdym stole.
- Jak myślicie, czym przyjadą? - pytał wszystkich podekscytowany Lee Jordan.
- Pewnie na miotłach - odparł Harry. - Przecież przylecą do wież, prawda?
- Nie... - powiedział Ron. - Myślę, że wymyślą coś bardziej oryginalnego. Może będą się teleportować? - Ron, na terenie Hogwartu nie można się teleportować! - syknęła Hermiona. - Mógłbyś się zebrać i przeczytać wreszcie Historię Hogwartu!
- Ani mi to w głowie - mruknął Ron.
- Mi też - rzekł szybko Harry, widząc spojrzenie Hermiony.
Przez cały dzień nikt prawie (oprócz Hermiony) nie myślał w ogóle o nauce. Była to okazja dla Snape'a, który złapał na swojej lekcji na rozmowie o Mistrzostwach Pięciu Teamów Harry'ego i Rona i ukarał za to Gryffindor utratą dwudziestu punktów. Gdy Hermiona zwróciła mu uwagę na Malfoya, który gadał tak głośno, że słychać by go było za drzwiami, Snape zrobił się jeszcze bardziej nieprzyjemny.
- Czy możesz, Granger, przymknąć wreszcie ten swój głupi, niewyparzony dziób? - spytał. - Twoja osoba wcale nie jest potrzebna w naszej klasie. WYJDŹ NATYCHMIAST! - wrzasnął nagle, aż cała klasa podskoczyła.
Hermiona z dziwnym uśmieszkiem spakowała swoją torbę, po czym poszła do drzwi.
- Do widzenia, panie profesorze Snape - powiedziała na pożegnanie. Po czym zacytowała Glizdogona z mapy Huncwotów: - Radzę także panu umyć włosy, bo kleją się od łoju.
Po czym wyszła, zanim Snape zdążył ukarać za to Gryffindor utratą kolejnych punktów. Harry i Ron nie wytrzymali i wybuchnęli śmiechem.
- Czy to naprawdę takie śmieszne? - zapytał z uśmiechem Snape. - Macie szlaban.
- A Granger, panie profesorze? - spytał Malfoy.
- Załatwię to z nią osobiście, panie Malfoy. Proszę się nie łudzić, zostanie za to odpowiednio ukarana. I obiecuję, że doniosę o zachowaniu tej żałosnej trójki profesor McGonagall.
- Nie martwcie się - pocieszał Harry'ego i Rona Seamus, gdy wychodzili z lochu Snape'a. - Przecież znamy go od czterech lat, prawda? Zawsze taki jest...
- I chce nam koniecznie popsuć radochę z powodu Mistrzostw - dorzucił Dean Thomas.
- Ciekawe, gdzie jest Hermiona? - spytał Ron.
Hermiona nie pojawiła się na drugim śniadaniu. Zobaczyli ją dopiero, gdy weszli do klasy Lockharta. Była w żałosnym stanie.
- Snape ze mną gadał - powiedziała zrozpaczona. - W obecności innych Ślizgonów. Zagroził, że jeśli jeszcze raz zachowam się w podobny sposób na jego lekcji, dopilnuje, żeby mnie wyrzucili z Hogwartu. A Malfoy tam stał i śmiał się cały czas...
- Hermiono, nie przejmuj się tym starym głupcem! - zawołał Ron.
- Jakim starym głupcem?
Do klasy wszedł Lockhart. Miał na sobie nowiutką szatę (przez kilka ostatnich lekcji miał tą poszarpaną przez wściekłego hipogryfa).
- Ee... - zmieszał się Ron - to chodzi o...
- Malfoya - powiedziała szybko Hermiona.
- Ach, tak... - mruknął Lockhart. - Przyznam, że nie należy do najmilszych uczniów. No dobrze, co mieliśmy dzisiaj robić? - spytał, podchodząc do biurka i przeglądając swoje książki.
- O trollu pospolitym - wypalił Dean.
- Rzeczywiście. No dobrze, więc kto mi powie, jakie cechy szczególne ma troll pospolity?
- Troll pospolity ma dużą głowę, szeroki nos i wyjątkowo chude jak na trolla nogi - wyrzuciła z siebie jednym tchem Hermiona.
- Bardzo dobrze, panno Granger. W takim razie, teraz...
Drzwi klasy otworzyły się i do środka wszedł Lucas Flint.
- Witam, Gil... to znaczy, panie Lockhart. Jestem Lucas Flint, korespondent "Proroka Codziennego". Pamięta mnie pan pewnie, już raz spotkaliśmy się w "Esach i Floresach"...
- Tak, panie Flint. O co chodzi?
- Mam zadanie przeprowadzenia z panem wywiadu.
- Możemy to przecież zrobić po lekcji...
- To nie może czekać tak długo. Byłbym bardzo wdzięczny, gdyby pan ze mną poszedł...
- Dobrze. Dzieci, przeczytajcie sobie tekst na stronach sześćdziesiąt siedem do siedemdziesiąt dwa.
Po czym obaj wyszli z klasy.
- Ci dwaj się znają - szepnął Harry do Rona i Hermiony. - Słyszeliście? Flint już na samym wstępie prawie powiedział do niego "Gilderoy".
- Może poznali się i zaprzyjaźnili w "Esach i Floresach"? - spytał Ron.
- W takim razie, dlaczego to ukrywają?
- Nie wiem... - mruknęła Hermiona. - Może Lockhart boi się, że ktoś przestanie go lubić, gdy dowie się o jego przyjaźni z takim typkiem jak ten Flint...
- Hermiono, czemu ty zawsze musisz bronić tego Lockharta? - zapytał z wyrzutem Ron. Mimo że lekcje z Lockhartem były w tym roku bardzo przyjemne, jakoś nie przekonał się co do niego.
- Może zaczniecie czytać, co? - spytał Harry.
Lockhart wrócił dopiero pod koniec lekcji. Przeprosił za spóźnienie i rzekł:
- Każdy ma napisać wypracowanie o trollach pospolitych, w których macie uwzględnić: ich cechy szczególne, wady i zalety oraz różnice w porównianiu do trolla górskiego. Na następnej lekcji omówimy, jak się bronić przed trollem pospolitym. Do widzenia!
Harry w ogóle nie mógł skupić się na dwóch ostatnich godzinach lekcji. Na transmutacji ćwiczyli przemianę zwierząt w przedmioty martwe, a Harry'emu poszło najgorzej z klasy (gorzej nawet od Neville'a, co zdarzyło mu się po raz pierwszy). Ciągle łomotało mu w głowie to, że już za parę godzin zobaczy na żywo najlepszych graczy ligi angielskiej. Myślał też ciągle o stracie Błyskawicy i o podejrzanej rozmowie między panem Gashim i Lucasem Flintem. Na wróżbiarstwie uczyli się wróżyć z ułożenia włosów i profesor Trelawney poinformowała Harry'ego, że jego układ włosów w połączeniu z ich kolorem oznacza pewną śmierć za kilkadziesiąt godzin.
Odetchnął więc z ulgą, gdy zabrzmiał dzwonek oznajmiający koniec lekcji wróżbiarstwa. Udali się więc z Ronem do swojego dormitorium. Ron zaczął przygotowywać specjalny transparent z napisem "Zwycięskie Armaty". Przygotował też swój kapelusz klubowy Armat, oraz szatę i chorągiewkę w kolorach klubowych.
O godzinie dwunastej wszyscy wyczekiwali z niecierpliwością przybycia do wieży Gryffindoru profesor McGonagall. Przyszła ona jednak dopiero dziesięć po dwunastej.
- Najmocniej przepraszam za spóźnienie - mówiła gorączkowo. - Musimy się pospieszyć... Czy wszyscy są?
- Chyba tak - odparł niepewnie Ron.
- No... to idziemy. Tylko szybko, bo przecież nie chcemy się spóźnić, prawda?
Wszyscy niemal biegiem wypadli z wieży Gryffindoru i popędzieli do różnych wież. Profesor McGonagall doszła z nimi do, jak się wyraziła, "strategicznego punktu", z którego wszyscy mogli jak najszybciej dojść do wszystkich wież. Być może pojawiliby się w tym "strategicznym punkcie" dużo szybciej, ale profesor McGonagall - prawdopodobnie nie chcąc dać się nabrać na jakiś głupi kawał Freda i George'a - nie chciała skorzystać z żadnego tajnego skrótu, który proponowali bliźniacy.
Gdy doszli wreszcie do Wieży Zachodniej, było siedemnaście po dwunastej. Gracze Armat byli już w wieży.
- O nie! - jęknął Ron. - Spóźniliśmy się na przybycie Armat!
Zawodnicy nie mieli jednak ze sobą mioteł. W rękach trzymali dywany.
- Witamy was - rzekł jeden z nich. - Jesteśmy graczami Armat Chudley.
- Dzień dobry - odezwała się profesor Sprout. Harry dopiero teraz ją dostrzegł. - Czy panowie i panie zechcą zejść na dół, do Wielkiej Sali? Po przybyciu pozostałych drużyn odbędzie się tam uczta powitalna.
- Dziękujemy, zostaniemy tutaj - odrzekł jeden z zawodników, w którym Harry dostrzegł Antona Speediego. Wszyscy uczniowie w wieży przyjeli tą wiadomość z radosnym wrzaskiem. Natomiast Ron biegał z kartką i długopisem po całej wieży, prosząc wszystkich graczy o autografy.
- Fred i George pozielenieją z zazdrości! - zawołał, machając Harry'emu przed nosem kartką, na której widniały podpisy Speediego, Vaangera, Pettersena, Zushio, Watermana i Illiona. - Czekaj, gdzie jest Hermiona?...
Hermiony nie było w wieży. Harry z pośpiechu i podniecenia nawet nie zauważył jej zniknięcia.
- Gdzie ona się podziała? - spytał znowu Ron, natychmiast zapominając o Armatach.
- Nie wiem. Może poszła do toalety, czy coś takiego?
Piętnaście minut później zjawiły się Rakiety Leicester. Wszyscy wyszli potem z wieży i udali się do Wielkiej Sali, gdzie miała się odbyć uczta powitalna. Hermiony nadal nie było.
Gdy weszli do Wielkiej Sali, Harry pomyślał, że to jakiś dziwny sen. Albo przywidzenie.
Setki skrzatów domowych stały pośrodku, ubrane w swoje wspaniałe stroje. Kilkanaście z nich trzymało wielką flagę Hogwartu. Harry dostrzegł Zgredka, ubranego w swój garnitur i uśmiechającego się do niego. Pomachał mu ręką, a Zgredek zarumienił się ze szczęścia. Dostawiono także piąty, wielki stół - prawdopodobnie dla zawodników drużyn.
- Witajcie! - zawołał profesor Dumbledore. - Nie siadajcie jeszcze, poczekamy na pozostałych...
W tym momencie do Wielkiej Sali weszli inni uczniowie i gracze. Skrzaty domowe zaśpiewały hymn Hogwartu (fałszując przy tym straszliwie), a potem położyły wielką flagę Hogwartu na środku sali. Wreszcie wszyscy usiedli, a skrzaty pomknęły nie do kuchni, ale za jakieś drzwi z boku sali. Przy każdym nakryciu leżał jadłospis, a w nim różne potrawy, o których Harry jeszcze nigdy nie słyszał.
- Co szanowny pan sobie życzy? - zapiszczał jakiś skrzat do Harry'ego. Trzymał w ręku notatnik.
- Ee... - bąknął zaskoczony Harry. - Poproszę o kotlet z hipogryfa, ziemniaki i sok z krwi feniksa - wybrał pierwsze z brzegu dania. Skrzat pomknął za drzwi, a po chwili przyniósł mu to, co zamówił.
- Ale obsługa! - zawołał z podziwem Ron.
Potrawy, wbrem pozorom, były bardzo dobre, i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że Hermiona nadal się nie pojawiła.
- Może powinniśmy jej poszukać? - zapytał Harry niepewnym tonem Rona.
- Daj spokój, Harry! Przecież to najważniejsza uczta w roku! Poszukamy jej potem.
Po głównych posiłkach można było zamówić wspaniałe desery. Fred i George podłożyli Neville'owi do lodów turbo-puffa i wszyscy wybuchnęli śmiechem, gdy lody Neville'a eksplodowały z głośnym hukiem, opryskując go całego. Biedny Neville musiał pójść umyć się i przebrać do wieży Gryffindoru, bo turbo-puff osmalił mu całą szatę. Niestety, profesor McGonagall to zauważyła i dała bliźniakom szlaban.
Nagle Harry spostrzegł coś bardzo dziwnego. Przecież to absurdalne... Ale to jednak było. Z boku sali stał... Lucas Flint. Fotografował wszystko i wszystkich.
- Ej, Ron, patrz, kto tam stoi! - syknął i pokazał palcem Flinta.
- No nie, nie myślałem, że to możliwe, ale on jest jeszcze bardziej natrętny niż ta Skeeter - mruknął oburzony Ron.
- Ciekawe, po co tu przylazł - zastanowił się Harry. - Pewno chce zrobić artykuł, w którym obsmaruje naszą drużynę quidditcha.
- To pewne.
- Ciekawe, gdzie będą mieszkać ci zawodnicy - zapytał Dean Thomas.
- W różnych komnatach w całym zamku - odparł Fred. - Słyszałem, jak to ustalali profesorowie. Niestety, nikt nie wie, w jakich komnatach. Zapewne chcą uniknąć natrętnych fanów.
- Ale wy na pewno znajdziecie ich komnaty, prawda? - spytał niewinnie Harry.
- Pewnie, a co myślałeś - powiedział Fred. - Zaraz, Harry... A gdybyśmy skorzystali z Mapy Huncwotów?
Harry'emu nagle rozjaśniło się w głowie. Jak mógł o tym nie pomyśleć? Przecież z Mapą Huncwotów odnajdzie wszystkich graczy w mgnieniu oka.
- Dobra! - zawołał.
- Tylko uważaj, by ta mapa nie wpadła w łapy Flinta - mruknął Ron. - Już by miał znakomity temat na artykuł! "Harry Potter i jego bezmyślni przyjaciele z Gryffindoru posiadają bardzo podejrzaną mapę, która pokazuje całą szkołę Hogwart wraz z tajnymi przejściami. Jest to z pewnością przedmiot zakazany w Hogwarcie, a jest bardzo możliwe, że Harry Potter wykorzystuje ją do celów czarnej magii, na przykład do atakowania kolegów lub wykradania różnych rzeczy należących do profesorów".
- Faktycznie - zgodził się Harry.
Wreszcie, o drugiej w nocy, profesor Dumbledore oznajmił koniec uczty. Harry i Ron, zaniepokojeni ciągłym brakiem Hermiony, wyszli jak najszybciej, by jej poszukać.
- Mam nadzieję, że nic jej nie jest - rzekł Harry.
- Ja też - odparł Ron. - To gdzie szukamy najpierw?
- Na trzecim piętrze. Ona tam najczęściej przebywa.
Przeszukali całe trzecie piętro, potem drugie, pierwsze, czwarte...
- Idziemy na piąte piętro - oznajmił Harry, gdy przeszukali wszystkie toalety.
Wspięli się więc po schodach i weszli na piąte piętro. Nagle usłyszeli znajomy głos:
- Hm... Nikt nie prześlizgnie się obok Argusa Filcha, zapomnieliście o tym?
Filch zaprowadził ich do swojego biura. Powiedział do pani Norris:
- Zobacz, kogo my tu mamy... Oto Harry Potter i jego kolega znów goszczą w naszym biurze...
Nagle coś głośno eksplodowało. Pomieszczenie napełniło się dymem, a Filch wrzasnął ohydnie. Harry krztusił się dymem i nagle przypomniał sobie swój sen. Był prawie pewien, że za chwilę Filch zamieni się w Voldemorta...
Ale nic takiego się nie stało. Nie zmieniało to jednak faktu, że i tak znaleźli się w bardzo kłopotliwej sytuacji. Filch odkaszlnął i syknął:
- Który z was to podłożył? No? Który?
- Ee... to nie my - jęknął Ron. To wyraźnie rozzłościło Filcha:
- Nie wy?! A niby kto? Dalej, gadać, który to zrobił, bo obu powieszę do góry nogami pod sufitem! Zrobię to, przysięgam...
Harry wiedział dobrze, kto w szkole dysponuje turbo-puffami, ale nie zamierzał wydawać Freda i George'a.
- Dobrze - syknął Filch. - Najpierw sprawa nocnego chodzenia po szkole. Nazwiska!
- Harry Potter.
- Ron Weasley.
- Dobrze... Przestępstwo: nocne chodzenie po szkole o godzinie drugiej w nocy, bez żadnego powodu. Kara... Zobaczymy. Idziemy do profesor McGonagall. I nie próbujcie uciekać, bo kara będzie jeszcze gorsza.
Zaprowadził ich do profesor McGonagall.
- O co chodzi? - spytała zdziwiona.
- Pani profesor McGonagall, ta dwójka wałęsała się po szkole bez żadnego powodu, po drugiej w nocy.
- Znowu? Potter, ja nie żartuję, to kiedyś się dla was źle skończy. Panie Filch, proszę iść. Teraz ja się nimi zajmę.
- Proszę tylko pamiętać, że wyraźnie złamali przepisy i powinni zostać surowo ukarani...
- Dobrze, panie Filch.
Harry i Ron wymienili spojrzenia. "Surowo ukarani" to u profesor McGonagall znaczyło "ukarani tak surowo, jak tylko można".
- Jaki tym razem był powód nocnej przechadzki po zamku? - zapytała lodowatym tonem, a Harry miał wielką nadzieję, że przyczyna trochę złagodzi karę.
- Szukaliśmy Hermiony - rzekł nerwowo Ron.
- Panna Granger? - zdziwiła się profesor McGonagall. - A co z nią jest?
- Nie widzieliśmy jej od kilku godzin - powiedział Harry. - Nie było jej ani w wieży przy powitaniu drużyn, ani na uczcie.
- W takim razie trzeba było mnie poinformować. A teraz, jak to wygląda? Dwóch uczniów wałęsa się po szkole, podczas gdy inni są już w łóżkach. No dobrze, nie będę zbyt surowa... Gryffindor traci dziesięć punktów, a wy dwaj macie szlaban. Ty, Potter, będziesz odnawiał kartotekę uczniów u pana Filcha, a ty, Weasley, pomożesz profesorowi Lockhartowi w opracowywaniu nowej książki...
- Pani profesor McGonagall!
Do gabinetu wpadł Neville.
- O co chodzi?
- Hermiona Granger! Chyba spetryfikowana...
- Co takiego?
- Hermiona! W naszym dormitorium... Nieprzytomna, ale chyba spetryfikowana.
Harry'emu zamarło serce. Razem z profesor McGonagall pobiegli za Nevillem do wieży Gryffindoru. Gdy wbiegli do ich dormitorium, stało tam już wielu Gryfonów. Na środku leżała Hermiona, najwyraźniej spetryfikowana.
- O Boże - szepnął przerażony Ron.
- Odsuńcie się! - ostrzegła profesor McGonagall, po czym podeszła do Hermiony.
- Faktycznie, spetryfikowana. I to już chyba od kilku godzin. Była tu, jak przyszliście, tak?
- Tak.
- Zobaczcie - zawołał Lee Jordan. - Tu jest jakaś kartka!
Profesor McGonagall sięgnęła po kartkę i przeczytała na głos:
- "Taki los spotka każdego, kto będzie węszył".