O pół do drugiej w nocy wzięli pelerynę niewidkę i Mapę Huncwotów. Mapa ta pokazywała cały Hogwart, wszystkie tajemne przejścia oraz - co było chyba najważniejsze - kropeczki z imionami i nazwiskami, poruszające się po mapie. Byliby więc ostrzeżeni, gdyby ktoś się do nich zbliżał.
Harry spojrzał na mapę i ujrzał, że woźny Filch patroluje właśnie korytarz na czwartym piętrze. Profesor Snape siedział w swoim gabinecie, a Irytek Poltergeist grasował w sali do transmutacji.
Ponieważ chcieli być jak najdalej od Filcha i Snape'a, postanowili sprawdzić wszystkie tajne przejścia na drugim piętrze.
- Zacznijmy od tego przy obrazie Wielkiego Inkwizytora - powiedział Ron. - Gdzie ono prowadzi?
- Do Sali Trofeów - odpowiedział Harry, zerkając na mapę. - Trzeba będzie uważać, to już jest trzecie piętro, a więc blisko Filcha.
Gdy doszli do obrazu Wielkiego Inkwizytora, usłyszeli bardzo głośny i szyderczy śmiech:
- HEE HEEEEEEEEEEEEEEJ! |
To Irytek najprawdopodobniej zrezygnował z pobytu w pustej klasie i znalazł się bardzo blisko Harry'ego i Rona.
- Nawiewajmy stąd, zanim zjawi się tutaj Filch - szepnął Harry. Podeszli do obrazu. Ron spojrzał na mapę, dotknął ściany różdżką i powiedział: - Albera!
Ściana rozsunęła się, otwierając przejście. Ledwo weszli do niego, usłyszeli głos woźnego:
- Co to było? Irytek?
Ściana zasunęła się za Harrym i Ronem. W korytarzu było bardzo ciemno, wszystko było zakurzone, widać było, że dawno już nikt tutaj nie zaglądał. - Lumos - szepnął Harry. Różdżka rozbłyła światłem.
- Idziemy do Sali Trofeów? - spytał Ron.
- Musimy - odpowiedział cicho Harry.
Lecz po chwili oblał go pot. Zauważył na mapie, że Filch podchodzi do obrazu - znał najlepiej (oprócz Freda i George'a Weasleyów) tajne przejścia w Hogwarcie. Harry zdał sobie sprawę, że jeśli Filch wejdzie do przejścia - jest już po nich. Woźny przeszedł jednak obok obrazu.
- Już po wszystkim - szepnął Harry Ronowi. - Idźmy do Sali Trofeów.
Przejście było długie - szli nim około pięciu minut. Wreszcie zbliżyli się do wyjścia.
- Wychodzimy - powiedział Ron. - Już nic nam nie grozi.
Harry po paru sekundach spostrzegł jednak, że Ron bardzo się pomylił. Oto do Sali Trofeów wszedł Argus Filch. Harry usłyszał jego wściekły pomruk:
- Dorwę Irytka, choćby nie wiem co. Przejdę tym przejściem i dorwę go... wyrzucę na zbity pysk... wywalę...
Po czym podszedł do tajnego przejścia. Harry nie miał już wątpliwości - musieli uciekać, albo zostaną wyrzuceni z Hogwartu.
- Ron, nawiewamy! - powiedział jak najciszej.
Przebiegli cały tajny korytarz, słysząc za sobą kroki woźnego. Gdy doszli do obrazu Inkwizytora, Harry zobaczył jednak coś, co sprawiło, że włosy stają mu dęba. Przy obrazie był... Irytek. Mając do wyboru Irytka lub pożegnanie się z Hogwartem, wybrał Irytka.
- Irytku... pomóż nam - powiedział błagalnie, gdy wyszli z przejścia. - Prosimy...
- Tak właściwie, to nie powinienem wam pomagać - rzekł Irytek. - To dla waszego dobra...
- Zaraz zjawi się tutaj Filch - powiedział Ron. - Uciekaj, ale nie wydawaj nas, prosimy!...
- Hm... - Irytek nad czymś się głęboko zastanawiał. - Dobra. Powiedzieliście mi o Filchu, więc nie wydam was. Ale wracajcie do łóżka!
- Dobra, Irytku - szepnął szybko Harry. Ledwo to zrobił, z tajnego przejścia wyszedł Filch. Irytka już nie było.
- Dziwne... Dałbym głowę, że jeszcze przed chwilą słyszałem tu Irytka... Nie ważne, przeszukam trzecie piętro.
Gdy Filch odszedł, Ron powiedział:
- Harry... Udało się! Jesteśmy uratowani!
- Taak... Wiesz co? Może Irytek ma rację... Lepiej wracajmy do łóżek. Za dużo osób się tu kręci... Najpierw Irytek, teraz Fi...
I nie dokończył, bo oto stanęła przed nim Pani Norris. Kiedyś już zastanawiali się z Ronem, czy peleryna niewidka działa na koty. Pani Norris odbiegła szybko, jakby się czegoś przestraszyła. Harry nie miał najmniejszych wątpliwości, że pobiegła po Filcha.
- Pewnie nas usłyszała. Wracajmy do wieży.
Gdy już zbliżali się do portretu Grubej Damy, Harry szepnął:
- Jeden z nas musi wyjść spod peleryny, inaczej ona może nas wy... AUUUU!
Potknął się właśnie o blaszany kosz na śmieci, który najprawdopodobniej zostawił tam Irytek. Kubeł potoczył się po ziemi, robiąc przy tym hałasu za pięciu Irytków.
- Co to ma znaczyć? To znowu ty, Irytku?!
Woźny natychmiast zjawił się przy nich. Obaj wstali i jak najciszej zaczęli uciekać z wieży (gdyby chcieli wrócić do pokoju, wpadliby na Filcha).
- Hmmm... Dorwę go! Muszę go złapać, tym razem przegiął pałę!
I zaczął biec za nimi. Obaj przyjaciele, przerażeni, dostali się do jakiegoś korytarza, w którym nigdy wcześniej nie byli. Harry chciał zobaczyć na mapie, gdzie są, ale usłyszał kroki woźnego i stwierdził, że nie ma na to czasu. Biegli więc dalej, aż wreszcie natknęli się na rozwidlenie. Obaj wybrali ten sam korytarz po lewej stronie. Kroki Filcha oddaliły się - zdołali się od niego oddalić na sporą odległość. Kroczyli jednak szybko przed siebie, ale nagle natknęli się na zamknięte drzwi.
Harry nie przestał myśleć. Sięgnął po różdżkę i szepnął:
- Alohomora!
Drzwi otworzyły się, skrzypiąc straszliwie. Ledwo weszli do środka, zatrzasnęły się za nimi. Harry oparł się o ścianę i odetchnął.
- Chyba już po wszystkim...
- Naprawdę? - zapytał kpiącym, ale i przerażonym tonem Ron. - To zobacz, co my tutaj mamy!
Harry odwrócił się powoli i zobaczył, CO mają.
Oto stała przed nimi olbrzymia, wysoka na jakieś dziesięć stóp oraz szeroka na piętnaście, jadowita tentakula. - Incendio! - wrzasnął Harry, ale to tylko bardziej rozwścieczyło tentakulę. Chciała go ugryźć, ale cofnął się instynktownie.
- Harry, to nic nie da! - powiedział Ron. - Musimy razem! Raz... dwa... trzy...
- INCENDIO!!!
Podziałało. Tentakula uniosła się, ale natychmiast opadła i zwiędła. Na oglądanie skutków zaklęcia nie było już jednak czasu. Harry słyszał już kroki Filcha. Z przerażeniem stwierdził jednak, że jedynym wyjściem z komnaty są te drzwi, którymi weszli i do których już zbliżał się woźny.
- Ron - szepnął - musimy schować się gdzieś z boku! Nie mamy innego wyjścia!
Po czym, nie czekając na odpowiedź, zaciągnął Rona do najciemniejszego kąta. Ledwo to zrobił, drzwi otworzyły się.
- Wiem, że ktoś jest w pobliżu. Wyłaź, Irytku!
- Co to za hałasy?
Do komnaty weszła teraz zupełnie niechciana osoba. Snape.
- Witam, profesorze - rzekł Filch.
- Czy coś się stało? - zapytał Snape.
- Nie, nic, panie profesorze... Szukam tylko Irytka, zrobił straszne zamieszanie na korytarzach.
Snape spojrzał w stronę Harry'ego i Rona. Harry miał dziwne przeczucie, że
nauczyciel eliksirów ich widzi. - Zamieszanie?
- No, może trochę przesadzam - odparł Filch. - Narobił hałasu na cały zamek, rzucając na ziemię blaszany kosz na śmieci.
W tej chwili Snape zauważył zwiędłą tentakulę.
- Co się stało z tą tentakulą? - zapytał.
- Jaką tenta... CO?
Woźny również dostrzegł jadowitą roślinę.
- Co się z nią stało? - jęczał. - To największa tentakula w całej Wielkiej Brytanii!
Harry poczuł niemiły skurcz w żołądku - właśnie popełnili wielkie, poważne wykroczenie. Jeśli Snape ich na tym nakryje, Gryffindor straci około stu punktów.
- Irytek tego nie zrobił, panie Filch... - syknął cicho Snape.
- Ależ panie profesorze, to musiał być Irytek! Sam go ścigałem, zapędziłem go aż tutaj!
- Irytek zabił tentakulę? - rzekł pełnym niedowierzania głosem Snape.
Harry przypomniał sobie nagle coś, co sprawiło, że zamarło mu serce. Snape wie o jego pelerynie niewidce... Sam jej kiedyś użył... Mistrz eliksirów otworzył usta, ale Harry już wiedział, co powie Snape.
- Harry Potter... - rzekł profesor, a Harry przekonał się, że miał rację.
- Potter? - zapytał szczerze zdumiony woźny.
- Tak, panie Filch, Potter! Potter jest tu, w tej komnacie, w swojej pelerynie niewidce!
- Jakiej pelerynie?... - Filch był już zupełnie zdezorientowany. - O czym pan mówi?
- Widziałem już tę pelerynę, nawet miałem ją na sobie! - powiedział wściekłym głosem Snape.
- Radzę panu położyć się do łóżka, panie profesorze. Jest pan niewyspany i dlatego przychodzą panu na myśl takie dziwne rzeczy.
- Nie będziesz mi rozkazywał, Filch! Na litość boską, dorwę Pottera, tutaj i teraz! - wrzasnął Snape.
- Panie profesorze, to musiał być Irytek! Nie zna go pan, ale ja wiem, do jakich rzeczy jest on zdolny!
- A PAN NIE ZNA POTTERA!!!!! ON TO ZROBIŁ, NA PEWNO ON!
- Nichże się pan uspokoi, profesorze Snape...
- Niech pan posłucha, panie Filch - rzekł Snape nieco spokojniejszym tonem. - W zamku jest w tej chwili tylko dwóch uczniów: Potter i Weasley. Musiał to zrobić któryś z nich. Obaj są do tego zdolni, ale wiem, że to Potter, to on ma pelerynę niewid...
- HEEEEEEEEEEEE HEEEEEEEEEEEEEEEJ!!!
Irytek wpadł do komnaty, wybijając szybę.
- IRYTEK! - ryknął radośnie Filch. - Wyrzucę cię za to ze szkoły, przestępco!
Filch pognał jak szalony za Irytkiem, wyzywając go od oszustów i niegodziwców.
- Wyłaź, Potter! - warknął Snape, a Harry prosił: "Idź za Filchem... Idź... no dalej... idź złapać Irytka...".
- Natychmiast wyjdź, Potter! Jak tego nie zrobisz, odejmę Gryffindorowi więcej punktów! Wyłaź!
Harry nie zamierzał poddać się tak łatwo. Wiedział, że Snape nie ma dowodu na to, że on tu jest - no, chyba że pójdzie do jego dormitorium. Harry wiedział, że będą musieli dostać się tam z Ronem prędzej niż Snape, jeśli do tego dojdzie. Rozmyślania przerwał mu jednak Filch, który wpadł do komnaty, a za nim... Irytek.
- Panie profesorze, Irytek wszystko widział - powiedział Filch. - Opowie nam wszystko.
Harry i Ron spojrzeli na siebie. Teraz ich dalsza nauka w Hogwarcie zależała od Irytka, który z pewnością wiedział, że to właśnie oni to zrobili.
Snape doskoczył do Irytka.
- Gadaj - warknał - czy to był Potter?
- Wie pan, profesorze, wydawało mi się, że to właśnie on - tu Harry pomyślał, że wszystko już stracone - ale okazało się, że się myliłem.
- Gadaj do rzeczy! - krzyknął Snape. - Kto to zrobił?!
- Szczerze mówiąc, byłem tym bardzo zdziwiony... To był jeden ze skrzatów domowych.
- Skrzat domowy? - powtórzył Filch.
- Owszem...
- Który?! - wrzasnął Snape.
- Powiem wam to - rzekł Irytek - gdy zejdziemy do kuchni.
Snape i Filch spojrzeli na Irytka, po czym Snape mruknął:
- Chodźmy więc.
Irytek, Filch i Snape zeszli na dół, a Harry i Ron, odczekawszy chwilkę, wyszli również z komnaty i pognali do wieży Gryffindoru.
- Było blisko - rzekł Ron.
- Mieliśmy sporo szczęścia - odparł Harry. - Ale to trochę dziwne, żeby Irytek nam pomagał, prawda?
- Taaa...
Po chwili usłyszeli wściekły wrzask Filcha oraz głos Irytka:
- ZNOWU CIĘ NABRAŁEM! PRZECIEŻ MÓWIŁEM, ŻE POWIEM CI TO !!! HA HA HAAAAAAAAA!!!
Harry i Ron wybuchnęli śmiechem, zapominając, że mają być cicho. Kiedyś bowiem Filch dał się nabrać na tę samą sztuczkę (wtedy także tylko dzięki temu ich nie złapał).
- Panie Filch - usłyszeli nagle głos Snape'a - chyba słyszałem jakieś hałasy na górze, przy wieży Gryffindoru.
- Panie profesorze - odpowiedział woźny - pan chyba nie podejrzewa nadal Weasley'a i Pottera? Wiem, że obaj to niezłe gagatki, jak zresztą większość uczniaków, ale żeby coś takiego?
- Sprawdźmy to. Jeśli są w swoim dormitorium, to faktycznie był to Irytek lub któryś ze skrzatów domowych.
Harry szturchnął Rona.
- Do wieży! - szepnął. - Szybko!
Pobiegli jak najciszej do portretu Grubej Damy. Nie było jednak czasu, żeby wślizgnąć się do środka - korytarzem już nadbiegali Filch i Snape, a Gruba Dama smacznie spała i trzeba było dużo czasu, żeby ją obudzić.
Harry wpadł na pomysł.
- Ron - szepnął - wyłaź spod peleryny i powiedz, że byłeś... w toalecie!
- Dobra - odpowiedział Ron i wyszedł spod peleryny. Niemalże dokładnie w tej samej chwili podbiegł do nich Snape. Filcha nie było - najwyraźniej postanowił pilnować Irytka.
- WEASLEY!!!
Ron aż podskoczył. Sprawiał wrażenie kompletnie ogłupiałego.
- Dobry wieczór... panie profesorze...
- WEASLEY! CO TY TUTAJ ROBISZ! GADAJ, CO ZROBIŁEŚ, WEASLEY?!
- Ja nie rozumiem, o co panu chodzi, panie profesorze... - odpowiedział Ron.
- NIE KŁAM! GDZIE BYŁEŚ?!
- W toalecie, panie profesorze...
Snape zrobił się czerwony ze złości.
- A NIE BYŁEŚ PRZYPADKIEM W KOMNACIE Z JADOWITĄ TENTAKULĄ, WEASLEY?!
- Jakiej komnacie?... O czym pan mówi? - Ron miał minę, z której łatwo było odczytać, że nie rozumie nic z tego, co Snape do niego wywrzaskuje. Harry, który stał zaledwie dwa metry od Snape'a, pomyślał, że Ron powinien dostać za to przedstawienie coś, co mugole nazywaję "oskarem".
- Zaraz zobaczymy... - powiedział cichym, jadowitym głosem Snape. - Nie używałeś żadnych zaklęć, Weasley?
I nie czekając na odpowiedź, wyjął mu z dłoni różdżkę. Harry już wiedział, co Snape zamierza zrobić... - Priori incantatem.
Harry'emu zamarło serce - zaraz wszystko się wyda... Oto z różdżki Rona wystrzelił płomień.
- No, no , no - powiedział triumfalnym głesem Snape. - Możesz mi powiedzieć, Weasley, po co używałeś zaklęcia Incendio?
- Ja... ee... ja chciałem rozpalić ogień w kominku Gryffindoru - odpowiedział niespokojnie Ron.
- Naprawdę? - uśmiechnął się Snape. - A po co? Zresztą, zaraz to sprawdzimy. Gruba Damo, wpuść nas do środka.
Harry stwierdził, że musi zaryzykować. Musi wejść tam przed Snapem, inaczej wszystko się wyda. Portret Grubej Damy odchylił się, ale Snape, jakby przewidując, co Harry zamierza zrobić, wślizgnął się do środka...
- Profesorze Snape! - ryknął ktoś, a Harry natychmiast rozpoznał głos Filcha. - Musi pan to zobaczyć! Co za bezczelność... Proszę za mną!
Harry pomyślał, że to jedyna szansa. Zaczął znowu gorączkowo myśleć: "No dalej, idź... Idź za Filchem!".
- O co chodzi? - zapytał Snape.
- Irytek tym razem posunął się za daleko! Nabazgrał na ścianach "Filch jest głupcem! Snape głupolem! A Czarny Pan jest ich idolem"!
- Co takiego?! - wrzasnął Snape.
Harry wiedział już, że to wyprowadziło Snape z równowagi. Był on kiedyś zwolennikiem Voldemorta, ale teraz, gdy ktoś go o to posądzał, wściekał się.
- Wyrzucę go za to ze szkoły! - ryczał Filch. - Jak powiem to dyrektorowi, wyrzucimy go na ten jego plugawy pysk!
I obaj popędzili po schodach, a Harry i Ron weszli czym prędzej do wieży.
- Niewiele brakowało, Harry!
- Musimy rozpalić po cichu ogień - odpowiedział Harry. - Inaczej Snape i tak wszystkiego się domyśli. Nie, ja to zrobię - dodał, widząc, że Ron wyjmuje różdżkę. - Jeszcze Snape wywoła więcej twoich poprzednich zaklęć i wyda się, że rzucałeś Incendio dwa razy.
Po czym wycelował różdżką w kominek: - Incendio!
W kominku rozbłysnął ogień. Harry schował pelerynę i, podobnie jak Ron, poszedł spać.
Miał dziwny sen. Sniło mu się, że Snape został woźnym szkoły, a eliksirów uczył Filch. Nowy woźny chciał sprawdzić różdżkę Harry'ego, i wywołał kilka ostatnich zaklęć. Z różdżki wyszły Zaklęcia Niewybaczalne (Imperius, Cruciatus i Avada kedavra) oraz Incendio. Snape stwierdził, że rzuci na niego dokładnie te same zaklęcia, które rzuciła różdżka Harry'ego, i rzucił na niego zaklęcie Cruciatus. Harry zaczął się miotać z bólu, aż wreszcie usiadł na łóżku i uświadomił sobie, że jest noc, a Snape'owi nie wolno (jak zresztą każdemu) używać Zaklęć Niewybaczalnych.
- Ron, zobacz!
Harry właśnie się zbudził i dostrzegł małą, ciemnobrązową sowę. Miała przywiązany do nogi liścik.
- Co? - odpowiedział zaspanym głosem Ron.
- Ktoś przysyła nam list! Poczekaj, zaraz przeczytam...
Harry odwiązał liscik i zaczął czytać na głos:
Harry i Ron, będziecie na mnie czekać o godzinie ósmej w sali wejściowej? Wtedy powinnam się zjawić w Hogwarcie, a chcę was jak najprędzej spotkać. Mam wam coś ważnego do powiedzenia.
Hermiona
- Będziemy czekać? - zapytał Ron, gdy tylko Harry skończył czytać.
- No pewnie - odparł Harry. - Ciekawe, co chce nam takiego ważnego powiedzieć.
Ubrali się i zeszli na śniadanie. Posiłki jadali, tak jak w czasie roku szkolnego, w Wielkiej Sali, ale teraz było tutaj cicho, pusto, spokojnie. Gdy rozmawiali, Harry'emu zdawało się, że nauczyciele słyszą każde ich słowo. Profesor Snape wpatrywał się w nich podejrzliwie, i Harry wiedział, że domyśla się prawdy. Nie miał jednak żadnego dowodu na to, że jego i Rona nie było zeszłej nocy w łóżkach.
Gdy zjedli śniadanie, poszli do wieży Gryffindoru. Zastali tam Prawie Bezgłowego Nicka.
- Witaj, Harry - powiedział. - Witaj, Ron.
Prawie Bezgłowy Nick był duchem-rezydentem Gryffindoru i bardzo lubił wszystkich Gryfonów.
- Słuchajcie, mam dzisiaj wielkie święto - rzekł ważnym głosem Nick.
- Jakie? - wypalił Ron, ale Harry domyślał się powoli, czego się można spodziewać. Ogarnęło go złe przeczucie.
- Rocznica moich ostatnich urodzin.
Harry wiedział już, że się nie mylił. Prawie Bezgłowy Nick zaprosił ich kiedyś na przyjęcie z okazji rocznicy jego śmierci. Harry'emu natychmiast przypomniała się tamtejsza orkiestra grająca na piłach, oraz zgniłe, śmierdzące ryby podane jako jedno z dań głównych.
- Wydaję z tej okazji przyjęcie. Myślę, że mogę na was liczyć? - zapytał uradowanym głosem Nick.
- Ee... no, my... - zaczął niepewnie Ron.
- Wiedziałem, że przyjdziecie. O dziewiątej, dobrze?
Harry nie miał jednak najmniejszej ochoty przychodzić na to przyjęcie.
- Nick - powiedział zdecydowanym tonem - słuchaj, my...
Ale Prawie Bezgłowego Nicka nie było już w pokoju. Ron jęknął:
- Dlaczego on musi zawsze nas zapraszać? Znów będziemy chodzili na głodniaka wśród jakichś bubków grających w hokeja?
Chcąc nie chcąc, musieli jednak przyjąć do wiadomości to, że stawią się na przyjęciu z okazji ostatnich urodzin Prawie Bezgłowego Nicka.
Gdy zjedli z Ronem obiad, podeszła do nich profesor McGonagall.
- Potter, Weasley - powiedziała - proszę za mną.
Weszli z nią do jej gabinetu. Profesor McGonagall usiadła i rzekła:
- Rok szkolny rozpocznie się za trzy tygodnie, więc najwyższy czas, byście kupili wszystkie potrzebne w tym roku rzeczy. Tu macie listę - tutaj dała im strasznie długi arkusz papieru - i macie nabyć te wszystkie rzeczy. Jutro o godzinie dziesiątej rano pojedziecie z twoim ojcem, Weasley, na ulicę Pokątną.
- Dobrze, pani profesor... - powiedział Ron, patrzący z rozpaczą na ogromną listę.
Gdy wyszli z gabinetu zastępcy dyrektora, Harry powiedział:
- Ciekawe, co musimy kupić... Ta lista jest chyba cztery razy dłuższa niż zwykle...
- Zobaczymy... - rzek Ron i zaczął czytać:
ZESTAW KSIĄŻEK DO PIĄTEJ KLASY - HOGWART
Obrona przed zaklęciem zapomnienia Gilderoya Lockharta Wielka przygoda z bazyliszkiem Gilderoya Lockharta Jak walczyć z czarnoksiężnikami Gilderoya Lockharta Obrona przed ciemnymi mocami Gilderoya Lockharta Obrona przed wampirami Gilderoya Lockharta Obrona przed smokami Gilderoya Lockharta Obrona przed trollami Gilderoya Lockharta Obrona przed złowrogimi zaklęciami Gilderoya Lockharta Obrona przed hipogryfami Gilderoya Lockharta Obrona przed atakami Gilderoya Lockharta Jakie są wampiry Gilderoya Lockharta Smok - groźne stworzenie Gilderoya Lockharta Jak wykorzystać właściwości magiczne stworów Gilderoya Lockharta Troll górski a troll pospolity Gilderoya Lockharta Pożyteczne zaklęcia do pojedynków Gilderoya Lockharta Walka z zaklęciem Imperius Gilderoya Lockharta Chochliki kornwalijskie Gilderoya Lockharta Chochliki pospolite Gilderoya Lockharta Chochliki złośliwe Gilderoya Lockharta Chochliki tajlandzkie Gilderoya Lockharta Pojedynki - jak zwyciężyć Gilderoya Lockharta Podstawowy poradnik obrony przed czarną magią Gilderoya Lockharta Wyjście z sytuacji bez wyjścia Gilderoya Lockharta Gilderoy Lockhart - autobiografia Jakie zaklęcie może rzucić twoja różdżka - ćwiczenia Gilderoya Lockharta Standardowa księga zaklęć - stopień 5 Mirandy Goshawk Niebezpieczne eliksiry Velliego Huberto Jak wyhodować sto najpopularniejszych magicznych roślin Ireny Somate Kryształowa kula - zgłąb jej tajemnice Kasandry Vablatsky Na drodze transmutacji Vivery Amery Magiczne stworzenia - miłe, ale niebezpieczne Columba Perreto Sklątki i smoki - milutkie stworzonka Rubeusa Hagrida
Oprócz tego uczniowie muszą posiadać:
- Cynowy kociołek, rozmiar 8
- Tiarę na uroczyste okazje
- Odznakę z godłem Hogwartu
- Wyobrażasz sobie, ile to będzie kosztowało? - jęknął Ron.
- Nie - mruknął Harry. - Ja myślę z niepokojem o czymś innym.
- Chyba nie masz na myśli tego co ja?
Harry zaczął się zastanawiać, czy Ron rzeczywiście myśli o tym samym.
- Lockhart? - powiedział niepewnie.
- Lockhart - powtórzył Ron. - Gilderoy Lockhart. Do diabła, jeśli on ma nas uczyć w tym roku, ucieknę z Hogwartu.
- Nie przesadzasz?
- Ani trochę!
Po kolacji, o godzinie ósmej, zeszli do sali wejściowej. Harry wciąż się zastanawiał, co takiego ważnego chciała im powiedzieć Hermiona. Podzielił się tym z Ronem.
- Może to, że Lockhart będzie nas uczył? - zapytał Ron. Po chwili zaś szybko dodał: - Mam nadzieję, że to nie o to chodzi.
W sali wejściowej czekali dość długo. Dopiero po dziesięciu minutach drzwi otworzyły się.
- Hermiono! - zaczął Harry. - Witaj, właśnie na ciebie czek...
I nie dokończył, bo blizna rozbolała go tak straszliwie, że aż zamknął oczy. Gdy je otworzył, zobaczył wielką, zakapturzoną postać, w poplamionej krwią szacie. Nim zdołał krzyknąć, postać podniosła różdżkę i coś wypowiedziała, Harry nie usłyszał co, ale zobaczył, jak błyska błękitne (Harry spodziewał się zielonego) światło i wielki dym w tym kolorze ogarnia całą salę wejściową.
- Dobrze, że pan tam był, panie profesorze.
- Gdyby nie pan, pewnie rozwaliłby ich na kawałki.
Harry nie miał zielonego pojęcia, kto to wszystko mówi ani gdzie on sam jest. Pamiętał tylko jedno: wielki kłąb błękitnego dymu.
Nagle zobaczył na sobą twarz pani Pomfrey - musiał być w skrzydle szpitalnym. Powoli, mozolnie przypominał sobie wszystko.
Blizna... potem zakapturzona postać... wielki błysk... a na koniec dym.
Usiadł tak gwałtownie, że prawie uderzył głową w twarz pielęgniarki.
- Gdzie jestem? Co się stało?
Zobaczył, że w pomieszczeniu są także Snape, Dumbledore, i człowiek, którego nigdy wcześniej nie widział. Miał na sobie granatową szatę, miał długie czarne włosy, a jego koszula i spodnie były bardzo pogniecione. Wyglądał niemal identycznie jak profesor Snape, jakby był jego bratem bliźniakiem.
- Zostaliście zaatakowani - odpowiedziała spokojnie pani Pomfrey. - Gdyby nie profesor Snape, już byłoby po was.
Harry spodziewał się mniej więcej takiej odpowiedzi. Zadał więc pierwsze lepsze pytanie, jakie mu do głowy przyszło:
- A co z Ronem?
- Leży tutaj, koło ciebie. Wszystko z nim w porządku, ale jeszcze nie odzyskał przytomności.
Harry chciał wiedzieć wszystko ze szczegółami, ale stwierdził, że to będzie niezbyt grzeczne, wypytywać panią Pomfrey jak na przesłuchaniu. Spojrzał na swój zegarek: była już dziewiąta rano.
- No i mamy jeden plus z tej przygody - mruknął do siebie, gdy pani Pomfrey odeszła. - Nie musieliśmy iść na przyjęcie u Prawie Bezgłowego Nicka.
Zaczął się zastanawiać, kto mógł ich zaatakować.
Oczywiście pierwszą osobą, która przyszła mu na myśl, był Voldemort. Tu jednak pojawiało się drugie pytanie: dlaczego nie zabił jego i Rona? Jeśli to był faktycznie on, to miał chyba tylko jeden cel swojej wyprawy do zamku: zabić jego, Harry'ego. Czemu więc, gdy stwierdził, że wszystko jest zgodnie z planem, nie zabił ich? A może to profesor Snape przestraszył go, bo zjawił się nagle w tym miejscu?
Harry pomyslał, że również niekoniecznie musiał to być Voldemort. Ktoś mógł mu spłatać głupiego figla. Może Draco Malfoy? Natychmiast jednak odrzucił tę myśl, bo czar był tak potężny, że nie dałby go rady użyć czarodziej w wieku jego czy Malfoya.
Więc kto to zrobił?
NA ULICY POKĄTNEJ
Harry rozmyślał nad tym aż do wieczora. Wtedy to odwiedził go profesor Dumbledore.
- Jak tam, Harry? - spytał. - W porządku?
- Tak, panie profesorze.
Dumbledore wyciągnął paczkę Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta.
- Przyniosłem ci fasolki - rzekł. - Mogę spróbować?
Harry kiwnął głową, a profesor wyciągnął fasolkę w kolorze brązowym.
- Hmm... Jeśli się nie mylę, to chyba czekolada?
Po czym zjadł fasolkę, ale skrzywił się.
- Tym razem się pomyliłem!
Harry zdusił w sobie śmiech i zapytał:
- Jaki to był smak?
Profesor jeszcze raz się skrzywił:
- Uliczne błoto. Posłuchaj, Harry, chciałbym z tobą porozmawiać... Na temat wczorajszego ataku.
Harry zapytał:
- Mógłby mi pan opowiedzieć, co się wydarzyło?
Profesor Dumbledore uniósł brwi:
- A ja oczekiwałem tego samego od ciebie... Dobrze, powiem ci wszystko, ale najpierw ty opowiedz, co wydarzyło się przed atakiem.
- Dobrze, panie profesorze... No więc dostałem sowę.
- Sowę?
- Tak, panie profesorze... Sowę. No i tam był list, w którym Hermiona chciała, żebyśmy zeszli o ósmej do sali wejściowej, bo ma nam coś ważnego do powiedzenia...
- I zeszliście?
- Tak, bo zastanawialiśmy się, co ona ma nam takiego ważnego do powiedzenia.
- I co było dalej?
- Zeszliśmy z Ronem... no i czekaliśmy. Czekaliśmy dziesięć minut, aż
w końcu drzwi się otworzyły.
- Kto tam był?
- Nie wiem... to była osoba ubrana w poplamioną krwią szatę... i miała kaptur na głowie. No i zanim coś zdążyliśmy zrobić, to ta... ten ktoś... uniósł różdżkę... i coś powiedział, i błysnęło błękitne światło. A co było dalej, to już nie wiem.
Profesor rozejrzał się po sali, spojrzał na Harry'ego i rzekł:
- Gdy tylko was zaatakowano, straciłeś przytomność?
- Tak, panie profesorze...
- Jakieś dziesięć sekund potem profesor Snape znalazł was nieprzytomnych - powiedział spokojnie Dumbledore. - Wszyscy mu gratulują, bo być może ocalił wam życie.
Harry zadał to pytanie, które go dręczyło od dawna:
- Proszę pana, czy ktoś, kto nas zaatakował, uciekł przed Snapem? - Profesorem Snapem, Harry. A tak w ogóle, myślę, że nie z tego powodu. Coś się stało, Harry?
Bo Harry skrzywił się okropnie. A więc według Dumbledora ten ktoś nie przestraszył się osoby, która mogła mu coś zrobić - Snape'a. Czyżby to był faktycznie Voldemort?
- Panie... panie profesorze... - zaczął niespokojnie - czy to był... czy to był Voldemort?
- Być może - odpowiedział profesor, wyraźnie lekko zaniepokojony. - Chociaż nie jestem tego pewien - dodał, widząc minę Harry'ego. - Gdyby to był on, to zdziwiłbym się, że tylko was zaatakował. Według jego zwyczajów, powinien... wiesz co, prawda, Harry?
- Tak - powiedział szybko Harry.
- Muszę wracać do swojego gabinetu - rzekł profesor. - Pani Pomfrey stwierdziła, że powinieneś tu zostać do jutrzejszego popołudnia. O, chyba Ron się obudził!
Harry tego nie zobaczył, tylko to usłyszał. Z sąsiedniego łóżka słychać było cichy jęk. Po chwili Ron usiadł na łóżku tak gwałtownie, jak rano Harry.
- Gdzie jesteśmy? Co się stało? - pytał gorączkowo.
- Panie Weasley, proszę się uspokoić.
Powiedziała to pani Pomfrey, która właśnie weszła do sali. Dała mu do zjedzenia czekoladową żabę.
- Co się stało? - powtórzył Ron, nawet nie spojrzawszy na żabę.
- Zostaliście zaatakowani - powiedział spokojnie dyrektor. - Nie wiadomo, przez kogo - dodał szybko, widząc, że Ron już otwiera usta.
Ponieważ Harry chciał odwrócić uwagę Rona od ataku, zadał pierwsze lepsze pytanie na inny temat:
- A kiedy pojedziemy na ulicę Pokątną?
W tej samej chwili do sali wszedł pan Weasley. (Harry miał wrażenie, że czekał on pod drzwiami i gdy usłyszał, że rozmowa schodzi na ten temat, wszedł).
- Cześć Ron, cześć Harry - rzekł. - Dobrze się czujecie? Powinniście podziękować profesorowi Snape'owi, to on was uratował...
- Snape nas uratował? - spytał Ron z takim niedowierzaniem, jakby pan Weasley mówił mu, że jest Voldemortem.
- Owszem.
Tym razem to Snape wkroczył do skrzydła szpitalnego.
- Potter, Weasley, nie mówię wcale, że swoim zachowaniem w tym roku na to nie zasłużyliście, ale nie miałem zamiaru oglądać tu, w Hogwarcie, morderstwa.
- Aha, chłopcy, na ulicę Pokątną pojedziemy jutro po południu. Dobrze, to ja już sobie pójdę... - powiedział pan Weasley, widząc spojrzenie Snape'a i pani Pomfrey.
Snape odchrząknął i rzekł:
- Zapomniałem wam powiedzieć, że nie możecie się włóczyć po zamku w późnych godzinach. Przez wasze wczorajsze zachowanie Gryffindor stracił pięć punktów.
Snape odwrócił się i już chciał wyjść z sali. Ron już otwierał usta, by wyrazić swój sprzeciw, ale Harry wyraźnym gestem położenia palca na ustach dał mu do zrozumienia, by siedział cicho.
Całą następną godzinę omawiali to, co się stało. Ron twierdził uparcie, że zaatakował ich Snape, a następnie wymylił historyjkę o znalezieniu jego i Harry'ego w sali wejściowej. Harry natychmiast jednak odrzucił tę wersję.
- Ta postać była o wiele wyższa od Snape'a, a poza tym miała szatę poplamioną krwią, nie roz... - MORSMORDRE!
Ten głos zagrzmiał gdzieś daleko, może mile stąd, ale Harry spojrzał w okno i dostrzegł bardzo niewyraźny, oddalony Mroczny Znak - znak Lorda Voldemorta.
- Sam-Wiesz-Kto! - wrzasnął Ron.
Harry'ego ogarnęło złe przeczucie, ale nie miał już siły mówić o tym. Opadł na poduszki i ogarnęło go takie znużenie, że natychmiast zasnął.
- HEEEEEEEEEEEEEE HEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEj!!!
Harry pomyślał, że to sen - bo tego było już za wiele jak na dwadzieścia cztery godziny. Najpierw ucieczka przed Filchem, potem lista z książkami Lockharta, następnie atak i rozmowa z Dumbledorem...
Spojrzał na zegarek - było za piętnaście druga w nocy. Irytek wpadł do skrzydła szpitalnego, wrzeszcząc przeraźliwie:
- HEEEEEEEEEEEEEEEEE HEEEEEEEEEEE...
Poltergeist nie dokończył, bo dosłyszał głos Filcha:
- O nie, tego już za wiele, Irytku! WYWALĘ CIĘ, rozumiesz?
Irytek wziął do rąk szklany dzbanek i zbił go, a nastpnie, rechocząc straszliwie, wyleciał z sali.
Następnego dnia, po południu, przyszedł po nich pan Weasley.
- Cześć, chłopcy! To jak, jedziemy na ulicę Pokątną?
- Co ci się stało z szatą? - spytał Ron.
Harry dopiero teraz to dostrzegł - szata pana Weasleya była straszliwie osmalona.
- Ach, to nic, Ron - odpowiedział gorączkowo pan Weasley. - Fred odpalił turbo-puffa... Twoja matka sprała go za to miotłą.
- Tak jak wtedy, gdy wypalił mi dziurę w języku? - zapytał znowu podniecony Ron.
- Mniej więcej...
Po kilku minutach byli już gotowi do drogi. Harry się zastanawiał, jak tym razem tam się dostaną. Zapytał o to pana Weasleya.
- Za pomocą proszku Fiuu - odparł ojciec Rona. - Niejaki Tumbo Gashi pozwolił nam skorzystać z jego kominka.
Harry'emu przypomniało się niemiłe wydarzenie - gdy ostatni raz (trzy lata temu) próbował dostać się za pomocą proszku Fiuu na ulicę Pokątną, wylądowa na ulicy Śmiertelnego Nokturnu - ulicy, na której sprzedawano różne niebezpieczne przedmioty.
Rozmawiając o sprawach w ministerstwie, dotarli do Hogsmeade, gdzie mieszkał pan Gashi.
Gdy zadzwonili do drzwi, prawie natychmiast otworzy im wysoki mężczyzna (miał chyba z sześć i pół stopy wzrostu). Był nieogolony, a na jego twarz spadało mnóstwo czarnych, gęstych włosów. Ubrany był w szarą szatę i granatowe spodnie.
- Chłopcy - powiedział pan Weasley - to jest pan Tumbo Gashi.
- Zapraszam do środka - rzekł pan Gashi.
Weszli do mieszkania. Od razu rzucał się w oczy wielki, zabytkowy kominek. Pan Weasley wyjął z kieszeni spodni małą paczuszkę z proszkiem, wyciągnął przed siebie różdżkę i mruknął: - Incendio!
W kominku natychmiast buchnęły płomienie. Pan Weasley sypnął do ognia trochę proszku Fiuu i rzekł:
- No, dalej, Harry, ty pierwszy.
Harry wszedł w płomienie, powiedział (tym razem bardzo wyraźnie): Ulica Pokątna! - i zniknął.
Prze ułamek sekundy szybował w jakiejś dziwnej przestrzeni, a później wylądował.
Od razu zorientował się, że jest zupełnie gdzie indziej niż na ulicy Pokątnej. Tu wszędzie roiło się od napisów: " " lub " ". Harry pomyślał, że powinien był zapisać się w Hogwarcie na starożytne runy.
Zapytał pierwszego napotkanego człowieka:
- Przepraszam, czy mogę zapytać, gdzie ja jestem?
Nieznajomy zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów. Harry powtórzył pytanie.
- A siera mogla englia, fo ighe fo engliaski?
- Pytałem się, gdzie ja jestem - powiedział znowu Harry.
- A jaa, te siera fo englia ia te siera ighe engliaski!
Harry nie uzyskał więc żadnej odpowiedzi. Krążył wśród przeróżnych, nieznanych mu napisów. Musiał to być również świat czarodziejów (widział na wystawach sklepów sowy, różdżki, a ludzie chodzili w szatach), ale w zupełnie innym kraju.
I gdy tak wędrował, pogrążyły go ponure myśli. Czy pan Weasley i Ron domyślą się, gdzie wylądował tym razem?
Nagle, gdy tak z rozpaczą oglądał napisy na szyldach sklepów, dostrzegł takie słowa:
A sloweno gareki fo ia posgeno, ia engliaski, ia folase, ia melaysanyka
Słowniki języków: palestyńskiego, angielskiego, flamandzkiego i malezyjskiego
"To musi być sklep angielski!", pomyślał Harry. Skierował się w tym kierunku.
Gdy wszedł do środka, od razu uderzyło go to, że siedzący za ladą człowiek jest bardzo niski - może nawet niższy od malutkiego nauczyciela zaklęć w Hogwarcie, profesora Flitwicka.
Harry spróbował ostrożnie, chcąc zbadać, czy ów mały człowieczek mówi po angielsku:
- Przepraszam, czy mówi pan po angielsku?
Sprzedawca zmarszczył czoło i powiedział powoli:
- Ptales se, czi ja mowi po anglieski?
- Tak, o to mi właśnie chodziło.
Mały czarodziej spojrzał na niego i zaczął mówić:
- Taa, ja mowi po anglieski, ty same wizi... Nestety, ja palestincyk i ne umem dobze ten jazyk. Ty dobze mowi po anglieski, skod ty jest?
Harry musiał nieźle wysilić mózg, zanim zdołał przekształcić wszystkie te słowa na język angielski. Miał z tym jednak już do czynienia, bo w Turnieju Trójmagicznym brali udział także uczniowie innych szkół czarodziejskich, konkretnie z Bułgarii i Francji. Mówili jednak oni o wiele lepiej niż sprzedawca w sklepie ze słownikami.
- Przyleciałem tutaj przypadkowo z Anglii - odpowiedział. - Podróżowałem proszkiem Fiuu i źle wymówiłem nazwę ulicy Pokątnej.
Na twarzy małego czarodzieja pojawiło się zrozumienie.
- Aaaa... Ty widzi, tu jest ulca Po kone tan. Ty musial wymówic "Po-kon-tna", w ten sposób tu barzo latwo trafic... Pewnie ty chce wrócic na ulca Po-kon-tna, co?
- Tak, proszę pana... A czy jest tu gdzieś kominek, z którego mógłbym skorzystać?
Na twarzy sprzedawcy pojawił się wyraz głębokiego zdumienia.
- O cym ty mowi? Tu jest Palestyna, my nidy tu nie uzywac prosek Fiuu. Zrobimy to w iny sposób.
Zanim Harry zdążył coś powiedzieć, czarodziej wziął różdżkę i zawołał: - Podora to ulma Pokantna!
Harry upadł na coś twardego - dopiero po chwili zorientował się, że jest już na ulicy Pokątnej.
- Harry!
- Gdzie byłeś?
Ron i pan Weasley podbiegli do niego.
- Nic ci nie jest? - spytał Ron.
- Nieee... Ile mnie tu nie było?
- Jakieś dwadzieścia minut - odpowiedział ojciec Rona. - Gdzie wylądowałeś tym razem? Chyba nie znowu na Nokturnie?
- Nie. Na palestyńskiej ulicy o nazwie... zaraz, zaraz, jak to było... aha, Po-kone-tan.
Ron parsknął śmiechem.
- A jak wróciłeś?
- Znalazłem jakiegoś palestyńskiego sprzedawcę, który znał angielski. Ale jak on mówił!
- No właśnie, jak? - zapytał podniecony Ron.
Harry postarał sobie przypomnieć słowa maleńkiego sprzedawcy.
- Jakoś tak... Taa, ja umie anglieski, ale ja palestincyk. Ty dobze mowi po anglieski, skod ty jest?
- Ron, to wcale nie jest śmieszne! - krzyknął pan Weasley do Rona, który wył ze śmiechu. - A byli tam jacyś mugole? - dodał.
- Nie, nie było - odparł Harry.
Pan Weasley pracował w Ministerstwie Magii, na Wydziale Niewłaściwego Użycia Produktów Mugoli. Zawsze wypytywał o nich Harry'ego lub Hermionę (której rodzice również nimi byli), bo bardzo się ich światem interesował.
- No to... idziemy do Esów i Floresów?
Gdy doszli do księgarni, zobaczyli Draco Malfoya - najmniej lubianego przez Harry'ego, Rona i Hermionę ucznia. Pan Weasley skrzywił się na jego widok, bo bardzo nie lubił jego ojca - gdy ostatni raz go tu spotkał, doszło do bijatyki.
- Widzę, że znowu lubisz Weasleya, Potter - powiedział zimnym tonem.
- Niby dlaczego miałbym go nie lubić, Malfoy? - odrzekł Harry.
- Bo on choć raz poszedł po rozum do głowy. Wreszcie przekonał się, że z ciebie to nic nie warta kupa łajna. Masz bliznę na czole i to wszystko. Jak myślisz, Potter, ile przeżyjesz po powrocie Czarnego Pana? Ja myślę, że około jednego dnia.
- Chłopcy, pospieszcie się - pogonił ich pan Weasley.
- Aa, Potter, widzę, że pomagasz Weasleyom robić zakupy, co? Miałeś w dzieciństwie szczęście, bo odziedziczyłeś sporo forsy, i teraz im pomagasz finansowo, tak? Wiesz, powoli dochodzę do wniosku, że jak jakiś Gryfon ma szczęście, to musi się tym szczęściem dzielić z innymi. To potwierdza się, bo z twojego korzysta Weasley...
- Dość, Malfoy!
Ron sięgnął po różdżkę.
- Jeszcze jedno słowo, Malfoy...
- Ron, schowaj różdżkę! - zawołał pan Weasley.
Ale było już za późno na ostrożność.
- DRĘTWOTA!!! - Enervate.
Harry rozbudził się i spojrzał na Rona, który z kolei spojrzał na niego.
- Czy ten nędzny bubkek nas zaatakował? - spytał Harry.
- Tak - odparł pan Weasley. - Rzucili na was zaklęcie oszałamiające... Przeklęci Malfoyowie.
Ron zerwał się z ziemi.
- Dorwę tego śmierdziela! - wrzasnął.
Ludzie spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
- Ron, daj spokój! - ojciec Rona próbował go uspokoić. - Odbiegł zaraz, jak to zrobił!
- Nędzny tchórz - mruknął Harry.
Gdy Ron trochę się uspokoił, weszli do Esów i Floresów. Cała księgarnia była zawalona niesamowitą stertą książek (było ich około trzech razy więcej niż zwykle). Harry spotrzegł przeróżne tytuły, np.: "Walka z ghulami", "Skóra smocza i do czego jej użyć", "Zaklęcie Avada Kedavra - jak nie dopuścić do śmierci". Wszystkie książki miały tylko jedną wspólną cechę - były autorstwa Gilderoya Lockharta.
W sklepie była niesamowita kolejka. Harry zobaczył swoich kolegów z Gryffindoru: Seamusa Finningana, Deana Thomasa oraz Neville'a Longbottoma. Po chwili rozległ się głuchy rumor - to Neville upuścił z dziesięć książek na ziemię.
- O... cześć, Harry - powiedział, zbierając swoje księgi.
- Powariowali, czy co? - zawołał Seamus. - Tyle książek na jeden rok?
Harry i Ron stanęli na końcu długiej kolejki, która wynosiła około trzydzieści osób.
Stali tam jakieś czterdzieści minut. W tym czasie Ron nie wytrzymywał i zaczynał krążyć po księgarni, szukając jakichś nowych książek o Armatach z Chudley, jego ulubionej drużynie quidditcha. Harry natomiast rozglądał się po półkach i z przerażeniem oglądał przeróżne książki Lockharta, m.in. "Różdżka z wierzby - jak zrobić z niej użytek", "Pożyteczne, małe zaklęcia dla początkujących" lub "Rodzaje iskier z różdżki - które co mogą zrobić".
Gdy wreszcie przyszła na nich kolej, Ron chciał odczytać całą listę, ale już po dwóch pierwszych tytułach sprzedawca burknął niecierpliwie:
- Tak, tak, wiem, zestaw książek do piątej klasy w Hogwarcie, prawda?
Po czym wyjął z szafki trzy olbrzymie paczki, z których każda ważyła chyba z pięć kilogramów.
- Dla mnie to samo - powiedział szybko Harry.
Sprzedawca podał mu kolejne trzy paczki, po czym dodał:
- Każdy z was płaci dwadzieścia galeonów, dziesięć sykli oraz dwa knuty.
Ron jęknął:
- Mam tylko trzynaście galeonów!
Harry sięgnął do kieszeni. Wszyscy wydali okrzyka podziwu, bowiem wyjął z niej około czterdziestu galeonów.
- Masz - powiedział do Rona, dając mu osiem galeonów.
- Daj spokój!
- Masz, oddasz mi potem w Hogwarcie!
Ron niechętnie wziął monety od Harry'ego, po czym obaj zapłacili za książki. Następnie wyszli ze sklepu.
Nagle Harry zobaczył coś wspaniałego. Podszedł do wystawy przy sklepie z markowym sprzętem do quidditcha i przylepił nos do szyby.
Otóż leżała tam najwspanialsza miotła, jaką Harry widział: miała piękne, proste witki, rączka była skonstruowana tak, żeby graczowi było jak najłatwiej ją trzymać, a cała była pomalowana błyszczącą, srebrną farbą. Leżała przy niej karteczka. Harry natychmiast przeczytał jej treść:
Zabójcza Strzałka 999
Ta nowoczesna miotła została skonstruowana w Laboratorium Amerykańskim, na oddiale Quidditcha. Jest uznawana w tej chwili za najlepszą miotłę na świecie. Przewyższa Błyskawicę pod względem prędkości, wagi oraz jest łatwiejsza w sterowaniu. Została skonstruowana specjalnie dla szukających, ponieważ jest lekka, ale bardzo trudno kogoś z niej zrzucić, jest bowiem stabilna jak żadna inna miotła. Zabójcza Strzałka 999 osiąga prędkość do 180 mil na godzinę (Błyskawica - tylko 150 mil), waży 3 kilogramy (Błyskawica 3,250). Cena: 900 galeonów.
- Harry!
Harry ocknął się z zamyślenia. Ron i jego tata musieli go jednak siłą odciągać od wystawy.
- Daj spokój, Harry, chyba nie zamierzasz wydawać całej swojej fortuny na tę miotłę!
Harry odwrócił się i zobaczył Hermionę.
- Tobie też kazali kupić te wszystkie książki Lockharta? - spytał.
- Owszem - odparła Hermiona. - Ale myślę, że tym razem nie przypisał sobie czynów, których dokonali inni ludzie...
- Nie byłbym taki pewien - mruknął Ron.
Harry spostrzegł, że nie ma pana Weasleya.
- Gdzie twój tata, Ron? - zapytał.
- Poszedł wypożyczyć wózek. Przecież nie możemy dźwigać tych wszystkich książek!
Razem z Hermioną (która też trzymała w rękach trzy paczki książek) poczekali na tatę Rona. Następnie położyli paczki na wózek.
- Aha - powiedział pan Weasley - zapomniałem wam powiedzieć, że dzisiaj jest finał Pucharu Anglii w quidditchu!
- To już dzisiaj? - ryknął podniecony Ron. - Kto gra?
Pan Weasley uśmiechnął się.
- Armaty Chudley i Strzelcy Birmingham - powiedział.
Ron nie wytrzymał i wrzasnął:
- Niech żyją Armaty!!!
- Posłuchamy transmisji w radiu - rzekł tata Rona. - Komentatorem jest, jak zwykle, pan Bagman.
Harry jeszcze nigdy nie słuchał transmisji w czarodziejskim radiu, więc zapytał podniecony:
- O której godzinie rozpoczyna się mecz?
- Mamy jeszcze trochę czasu. To dopiero za trzy godziny.
- Jak już przestaniecie o tym gadać, to pójdźcie za mną - powiedziała Hermiona. - Mam wam coś do pokazania.
- To ma coś wspólnego w tą Wszą?
- Nie "wszą", Ron! - zawołała zniecierpliwiona Hermiona. - To nie jest "wesz", tylko Stowarzyszenie W-E-S-Z! Stowarzyszenie Walki o Emanypację Skrzatów Zniewolonych!
- No dobra, czy to ma coś wspólnego z WESZ?
- No... może... trochę...
Ron machnął ręką z ostateczną rezygnacją.
- No dobrze... - mruknął. - Tylko szybko.
- Za pół godziny macie być z powrotem! - zawołał za nimi pan Weasley.
Hermiona ruszyła szybko ulicą, a Ron i Harry musieli prawie biec, by dotrzymać jej kroku.
- Gdzie ty nas prowadzisz, Hermiono?
Ale zaraz poznali odpowiedź na to pytanie. Hermiona weszła do zakładu krawickiego: MADAME MALKIN - SZATY NA WSZYSTKIE OKAZJE. Harry i Ron weszli za nią.
- Harry Potter, sir!
Harry natychmiast rozpoznał ten głos - to był skrzat domowy, Zgredek.
- Witaj, Zgredku! - zawołał. - Co cię tu sprowadza?
- Zgredek kupuje sobie nowy garnitur, sir! - zapiszczał skrzat.
Hermiona wyglądała na zaniepokojoną.
- Ile cię to kosztowało, Zgredku? - zapytała.
- Siedem galeonów, szanowna panienko!
Hermiona wyglądała no oburzoną.
- Ależ Zgredku! - zawołała. - To przecież prawie wszystkie twoje pieniądze!
- Nie całkiem, szanowna panienko! - zaskrzeczał Zgredek. - Profesor Dumbledore płaci teraz Zgredkowi dużo, dużo więcej!
- Ile dokładnie? - spytał Harry.
- Pięć galeonów miesięcznie, sir! A oprócz tego profesor Dumbledore dał Zgredkowi dodatkowe wynagrodzenie za podpisanie umowy na następny rok!
- Wspaniale, Zgredku! - zawołała uradowana Hermiona.
Harry nie chciał, by Hermiona znów zarzucała mu, że go to nie obchodzi, więc zadał pytanie:
- A jak tam Mrużka, Zgredku?
- Kiepsko, sir! Siedzi wciąż w kącie kuchni i lamentuje, i lamentuje!
Hermiona bardzo się zasmuciła.
- Próbowaliście ją przekonać, by nie przejmowała się śmiercią pana Croucha?
- Tak, szanowna panienko! Ale Mrużka jest bardzo do niego przywiązana! Uważa, że to ona jest winna jego śmierci.
Hermiona była oburzona.
- Ależ to bzdura! - zawołała. - Mrużka nic złego nie zrobiła! To pan Crouch zawinił! Przecież to on tak wychował swego syna! To on doprowadził ją do takiego stanu!
- Wiem, szanowna panienko - zapiszczał Zgredek - ale Mrużki nie da się już chyba przekonać.
- A co szykujecie na ucztę z okazji rozpoczęcia roku szkolnego? - spytał Ron. - Już umieram z głodu...
- Ron! - syknęła Hermiona.
- Szykujemy potrawy podobne do tych, jakie były na uczcie z okazji rozpoczęcia Turnieju Trójmagicznego! - powiedział Zgredek. - To prawdziwa przyjemność gotować dla takich wielkich czarodziejów, jak Harry Potter i jego przyjaciele!
- A jak inne skrzaty domowe, Zgredku? - spytała Hermiona.
Harry oddałby wszystko, byleby tylko powstrzymać Zgredka od odpowiedzi na to pytanie. Wiedział już, co zaraz będzie. Zgredek na pewno odpowie, że inne skrzaty nadal nie chcą pieniędzy za swoją pracę i dojdzie do kłótni...
- Wciąż tak samo, szanowna panienko! Wszystkie uważają Zgredka za jakiegoś dziwaka, który chce pieniędzy za swoją pracę...
- I nie mają racji! - zawołała Hermiona.
- Musimy już iść - wtrącił się Ron.
- Do zobaczenia, Zgredku! - zawołał Harry, i to samo zrobiła Hermiona.
- Czy Harry Potter, sir, i jego przyjaciele odwiedzą kiedyś Zgredka w kuchni?
- Tak, Zgredku! - odkrzyknął Harry.
- Całkiem dobrze sobie Zgredek radzi, prawda? - powiedziała Hermiona, gdy doszli do Esów i Floresów.
- Taaa... - odpowiedział zamyślony Harry. Wciąż miał w głowie przepiękną miotłę o nazwie Zabójcza Strzałka 999.
- Wiem, oczym teraz myślisz, Harry - powiedział Ron, jakby faktycznie przenikając jego myśli. - O tej miotle. Słuchaj, nie kupuj jej w żadnym razie! I tak masz zdecydowanie najlepszą miotłę w szkole, a przy twojej Błyskawicy Malfoy może się przecież kryć ze swoim przestarzałym Nimbusem 2001!
- Chyba masz rację... - odparł Harry.
Później, gdy dołączył do nich pan Weasley, pochodzili jeszcze trochę po ulicy Pokątnej. Ron i Hermiona wypytywali Harry'ego o palestyńską ulicę Po-kone-tan i o małego sprzedawcę w sklepie ze słownikami. Pół godziny przed meczem pan Weasley powiedział:
- Musimy już udać się do Dziurawego Kotła.
- Gdzie? - spytał Ron.
- No... Do Dziurawego Kotła, nie? Przecież to tam będziemy słuchać transmisji z meczu.
- A ja myślałem... że u nas, w Norze...
- No tak, teoretycznie moglibyśmy, ale wiesz...
- Co takiego?
- No... Fred albo George mogliby podłożyć łajnobombę, czy coś takiego.
Poszli więc do Dziurawego Kotła. Zebrała się tam już spora grupa kibiców. Jedni mieli rozetki lub szaliki Armat z Chudley, ale inni Strzelców z Birmingham.
- Komu kibicujesz, Harry? - spytał Ron.
- Oczywiście, tak jak ty, Armatom!
Harry spostrzegł, że dzisiaj w Dziurawym Kotle można było kupić nie tylko artykuły spożywcze. Na wielu półkach widniały gadżety dla prawdziwych kibiców quidditcha.
Były tam figurki zawodników, rozetki, czapki, szaliki, zdjęcia, dosłownie wszystko, co było potrzebne kibicom. Harry stwierdził, że musi coś nabyć.
- Ron - zapytał - jaki skład mają Armaty?
- No... Moim zdaniem zagrają dzisiaj w obecnie najmocniejszym składzie... chociaż kilku dobrych graczy jest kontuzjowanych. Na obrońcy szukającego powinien zagrać znakomity gracz, Anton Speedie. Ścigający to Mary Smith, Michael Vaanger i John Zushio, pałkarze to Katie Petterson oraz Brian Waterman, a obrońcą powinien być Mario Gratenno.
Harry podszedł do sprzedawcy.
- Poproszę trzy figurki Antona Speediego.
- Proszę bardzo - powiedział sprzedawca, podając mu trzy małe figurki. - Płaci pan trzy galeony.
Harry wręczył mu pieniądze i podszedł do Rona i Hermiony.
- Macie - powiedział, wręczając im po jednej figurce.
- Och... Harry, naprawdę - wybełkotała Hermiona - nie trzeba było...
- I nie oddawajcie mi za to pieniędzy - dodał szybko, widząc minę Rona.
- Oho, już się zaczyna - powiedział pan Weasley.
W radiu coś zachrypiało, a potem Harry usłyszał znajomy głos szefa Departamentu Czarodziejskich Gier i Sportów, Ludo Bagmana:
- Zawodnicy już wychodzą na boisko! - ryknął. - Podaję skład Armat Chudley: szukający Speedie, pałkarze Petterson i Waterman, ścigający: Smith, Vaanger i Zushio, a na pozycji obrońcy Mark Illiono.
- Co takiego? - zawołał z niedowierzaniem Ron. - Gdy ostatni raz grał w meczu ligowym, Armaty przegrały pięćdziesiąt do trzystu dwudziestu!
- A teraz skład drużyny Strzelców Birmingham! Jako szukający gra dzisiaj Nick Assenman, ścigający to Adrianna Dordan, Vicky Lassen oraz Eddie Toress, pałkarze Melanie Groude i Susan Freddie, i wreszcie obrońca Jeremi Brodess!
- No - odetchnął Ron - oni też nie są w najsilniejszym składzie.
Po chwili rozległ się znów ryk Bagmana:
- RUSZYLI!
Tak jak podczas zeszłorocznych mistrzostw świata w quidditchu, tak i teraz Ludo Bagman z trudem nadążał w wykrzykiwaniu nazwisk zawodników, będących w posiadaniu kafla:
- Smith! Lassen! Smith! Zushio! Dordan! Vaanger! Zushio! Znowu Smith! Toress!
Po chwili można było usłyszeć ryk publiczności - to znaczyło, że któs ma dobrą sytuację...
- Vaanger ogrywa obrońcę... podaje do Zushio... ZUSHIO STRZELA GOLA!!! DZIESIĘĆ DO ZERA DLA ARMAT!!!
- JEEST! - wrzasnął Ron.
Po chwili gra się trochę uspokoiła. Bagman mógł podać inne informacje:
- Przypominam, że w półfinałach obie ekipy wręcz zdeklasowały rywali. Strzelcy rozgromili Rakiety Leicester aż czterysta dziesięć do dziewięćdziesięciu, a Armaty podobnie postąpiły z Mistrzami Londyn...
DWADZIEŚCIA DO ZERA DLA ARMAT! GOLA STRZELA VAANGER!
Ron podskakiwał jak wariat z radości.
- Wracając do tematu półfinałów - ciągnął Bagman - Armaty wygrały z Mistrzami trzysta sześćdziesiąt do stu. Ale, zaraz, zaraz... czyżby Speedie dostrzegł znicza?
Szum podniecenia wypełnił Dziurawy Kocioł - czyżby mecz już miał się zakończyć?
- Speedie nurkuje... zaraz za nim leci Assenman... ACH! PRZEKLĘTY TŁUCZEK!
Ron był wściekły, Harry zresztą też.
- Strzelcy w posiadaniu kafla... Dordan... Toress... Toress! O mały włos nie dostał tłuczkiem, odbitym przez Watermana... ale oto chwilowe zamieszanie wykorzystuje Smith, leci w stronę bramki Strzelców... ACH! BARDZO BRUTALNY FAUL... TAK! JEST RZUT KARNY! Wykonuje Vaanger... TRZYDZIEŚCI DO ZERA!
Ron, Harry i Hermiona wrzeszczeli z radości. Armaty prowadziły już trzydzieści do zera!
- Teraz Strzelcy mają kafla - komentował Bagman. - Ale znakomite zagranie Watermana... Dordan wypuszcza kafla, by uniknąć tłuczka... ale przechwytuje go Lassen... STRZELCY ZDOBYWAJĄ GOLA!
- Nieeeeeeeee! - jęknął Ron, ale poza Harrym i Hermioną chyba nikt go nie usłyszał, bo w całym Dziurawym Kotle ludzie ryknęli głośno.
Po chwili gra się zaostrzyła. Było chyba z dziesięć rzutów karnych, z których większość wykonywały Armaty. Po dwudziestu minutach było już sto dziesięć do pięćdziesięciu dla graczy z Chudley.
- ACH! - wrzasnął Bagman. - Waterman trafił pałką nie w tłuczka, ale w głowę Toressa... I mamy rzut karny! Wykonuje Dordan... MARK ILLIONO BRONI!!!
- Jednak nie jest taki kiepski! - krzyknął Harry do Rona.
- Noooooo... Nie posądzałem go o takie umiejętności - odkrzyknął Ron.
W czasie kolejnych dziesięciu minut nic ciekawego się nie wydarzyło, oprócz tego, że sędzia dostał tłuczkiem.
- GOOL!!! - wrzasnął nagle Bagman. - Zupełnie niespostrzeżenie Lassen ogrywa obrońcę i strzela bramkę! Sto dziesięć do sześćdziesięciu!
Coraz częściej padały bramki: po następnych piętnastu minutach było już sto dziewięćdziesiąt do stu dwudziestu dla Armat. Kafel poruszał się bardzo szybko - Bagman ciągle wykrzykiwał: Smith! Dordan! Smith! Lassen! Vaanger! Znakomicie musieli grać pałkarze obu drużyn - komentator ciągle informował o nowych trafieniach tłuczkami. W końcu doszło do tego, że Adrianna Dordan i John Zushio mieli całe poranione twarze (tak przynajmniej twierdził Bagman), a Anton Speedie miał złamany palec u nogi.
Harry bardzo żałował, że tym razem nie może oglądać tego, co działo się na boisku, ale cieszył się, że może chociaż tego posłuchać. Pomyślał, czy on kiedyś też będzie potrafił tak latać na miotle, jak Anton Speedie czy Wiktor Krum (bułgarski szukający, z którym Harry rywalizował także w Turnieju Trójmagicznym).
Nagle dotarł do niego ryk Bagmana:
- CZY DOBRZE WIDZĘ? ZDAJE SIĘ, ŻE SPEEDIE ZNOWU ZOBACZYŁ ZNICZA!
Przez Dziurawy Kocioł znów przeszedł szum podniecenia - jeśli Speedie złapie znicza, Armaty zdobędą Puchar Anglii.
- Speedie nurkuje! GONI GO ASSENMAN... ZNAKOMITE ZAGRANIE SZUKAJĄCEGO STRZELCÓW... GDZIE JEST ZNICZ?! CHYBA MA GO SPEEDIE... NIE, ZNICZA ZŁAPAŁ ASSENMAN!
- NIE!!! - ryknął z rozpaczą Ron.
- KONIEC MECZU! Podaję wynik: Strzelcy - dwieście siedemdziesiąt punktów, Armaty - dwieście punktów! PUCHAR ANGLII ZDOBYWAJĄ STRZELCY BIRMINGHAM!
W Dziurawym Kotle już nic nie było słychać. Wszyscy wrzeszczeli - jedni z radości, drudzy z wściekłości. Gdy wrzask trochę opadł, Harry'emu udało się usłyszeć słowa Ludo Bagmana:
- Podaję wynik meczu o trzecie miejsce: Mistrzowie Londyn pokonali Rakiety Leicester sto osiemdziesiąt do stu trzydziestu. Mecz komentował dla państwa Ludo Bagman. Do zobaczenia!
W radiu znowu zachrypiało, a potem ktoś je wyłączył.
- No, mecz był niezły - przyznała Hermiona, gdy wyszli z Dziurawego Kotła.
- Ale szkoda, że Armaty przegrały - powiedział Harry. - Szkoda? - spytał z wyrzutem Ron. - To jest tragedia!
- Ron, nie przesadzaj! - zawołał pan Weasley. - To tylko sport.
- Chyba macie rację - przyznał Ron, ale wyglądał, jakby miał się za chwilę rozpłakać.
- Dobra - powiedział pan Weasley. - Jeszcze coś załatwię, a potem do domu pana Gashiego.
Gdy pan Weasley "coś załatwił" (trwało to z pół godziny), wrócili do Dziurawego Kotła.
- Dobrze, tym razem Ron pierwszy - rzekł, gdy wsypał proszek Fiuu do kominka.
Ron wszedł w płomienie, powiedział: "Dom Tumbo Gashiego!" i zniknął. Potem to samo zrobiła Hermiona. Przyszła kolej na Harry'ego.
- Harry, tylko spokojnie - rzekł pan Weasley. - Nie wymawiaj tego za wyraźnie, ani nie za słabo. Po prostu powiedz to normalnie.
- Dobrze.
Harry wszedł w płomienie i powiedział jak najnormalniej: - Dom Tumbo Gashiego!
Znów zawirowało wszystko wokół niego, a potem znalazł się na ziemi.
Na początku pomyślał, że znów mu się nie udało, ale gdy się rozejrzał, spostrzegł charakterystyczny, zabytkowy kominek, i wiedział, że tym razem udało mu się.
Wyszedł z mieszkania, pożegnawszy się najpierw z panem Gashim. Zaczekali przed domkiem z Ronem i Hermioną na pana Weasleya.
- No... to idziemy do zamku.
Pan Weasley był bardzo spocony. Harry nie dziwił się - w końcu tak byli zajęci meczem, że zapomnieli o swoich paczkach. Tata Rona najpierw musiał wejść z nimi wszystkimi do kominka w Dziurawym Kotle, a teraz zaczął je wynosić z domu pana Gashiego.
Gdy wracali do zamku, rozmawiali o meczu, ale potem rozmowa zeszła na temat skrzatów domowych. Hermiona upierała się, by odwiedzić kuchnię, a gdy pan Weasley zapytał ich, o czym rozmawiają, próbowała go nawet namówić do nabycia plakietek WESZ. Pan Weasley zaprzeczył jednak zdecydowanie.
- One po to istnieją, Hermiono - próbował jej wyjaśnić. - One po to są, żeby pracować, nie rozumiesz tego?
- Nie przeczę, że powinny pracować, ale czemu nie dostają za to zapłaty?
- Posłuchaj, Hermiono. Masz kota, prawda? On jak gdyby dla ciebie pracuje. Jest zawsze przy tobie, zadawala cię swoją obecnością... A płacisz mu?
Hermiona najwyraźniej obraziła się, bo do zamku już się nie odezwała.
Gdy doszli do zamku, pożegnali się z panem Weasleyem i poszli do wieży Gryffindoru.
Powoli zapadał już zmrok. Harry położył się do łóżka i zaczął jak zwykle analizować kolejny dzień. Znów sporo się wydarzyło, pomyślał. Najpierw spacer do domu Tumbo Bushiego, potem odwiedziny na ulicy Po-kone-tan, następnie atak Malfoya, księgarnia pełna dzieł autorstwa Lockharta, rozmowa ze Zgredkiem, finał Pucharu Anglii w quidditchu...
Harry'ego ogarnęło takie znużenie, że zasnął.
POCZĄTEK ROKU SZKOLNEGO
Przez następne kilkanaście dni nic szczególnego się nie wydarzyło, oprócz tego, że Ron i Hermiona wielokrotnie kłócili się na temat skrzatów. Hermiona uważała, że Rona skrzaty obchodzą tylko dlatego, że robią dla nich jedzenie. Ron natomiast twierdził, iż Hermionę skrzaty obchodzą więcej niż on i Harry.
- Przestań, Ron! - wrzasnęła raz Hermiona. - Dobrze wiesz, że nie znajdę nigdzie lepszych kolegów, niż ty i Harry, ale skrzaty po prostu powinny mieć lepsze warunki pracy!
- Możecie się tak nie wydzierać? - spytał siedzący w kącie Harry. - Próbuję coś czytać.
Harry przeglądał właśnie Niebezpieczne Eliksiry, bo wolał zabezpieczyć się na lekcje z profesorem Snapem, by ten nie mógł odjąć mu punktów.
Hermiona zdołała jednak namówić obu przyjaciół, by odwiedzili z nią kuchnię. Zeszli więc do obrazu, za którym kryła się kuchnia, Hermiona połaskotała gruszkę, która po chwili zamieniła się w klamkę. Ron otworzył drzwi i weszli do środka.
Cała kuchnia była wystrojona w serpentyny i balony. Skrzaty miały na sobie ubrania, których nie wstydziłby się włożyć prawdziwy czarodziej. Jedne (np. Zgredek) miały wspaniałe garnitury, skrzatki były ubrane w piękne suknie, a jeszcze inne skrzaty miały na sobie szaty podobne do tych, jakie nosił Harry na uroczyste okazje, tyle że dużo mniejsze.
Harry jeszcze nigdy nie widział skrzatów tak uradowanych. Wszystkie posłusznie zmywały naczynia i gotowały. Mrużka była uśmiechnięta od ucha do ucha, co sprawiło, że Hermiona wydała okrzyk podziwu:
- To wspaniałe!
Zgredek i Mrużka podeszli do trójki przyjaciół.
- Czy Harry Potter, sir, chciałby napić herbaty? A może soku dyniowego?
- Ee... tak, poproszę herbatę. Zgredku, zaczekaj chwilę!
Zgredek wrócił do niego, a osiem skrzatów przyniosło wielką tacę, na której był wielki dzban z herbatą.
- Zgredku - zapytał Harry - skąd wszystkie skrzaty wzięły tak wspaniałe stroje?
- To dzięki profesorowi Dumbledorowi!
- Profesor Dumbledore zafundowal wam te wszystkie stroje?
- Tak, sir! W tym roku w szkole bardzo ważne wydarzenie, sir...
- Jakie?
- ...i wezmą w nim udział wszystkie skrzaty domowe z Hogwartu, w tym Zgredek!
- Jakie to wydarzenie, Zgredku?
- Zgredek nie może powiedzieć, sir! Profesor Dumbledore powie wszystko na jutrzejszej uczcie!
- Znakomicie! - wykrzyknęła Hermiona.
- I profesor Dumbledore powiedział skrzatom, że to wszystko jest jako zapłata za dotychczasową pracę! Ale Zgredkowi garnituru kupować nie musiał, Zgredek sam sobie kubił za swoją pensję!
- Widzę, że profesor Dumbledore jest jedynym dorosłym człowiekiem, który się skrzatami choć trochę przejmuje - rzekła Hermiona.
- Do zobaczenia, Harry Potter, sir! - powiedział Zgredek, gdy zbierali się do wyjścia.
- Do zobaczenia, Zgredku! - odpowiedział Harry.
Przez cały dzień rozmawiali o tym, co ma się wydarzyć w tym roku w Hogwarcie.
- Może zmienili formułę Turnieju Trójmagicznego? - zaproponował Ron. - Może teraz odbywa się on co rok?
- Daj spokój - odrzekła Hermiona. - Jeśli nawet tak by było, to teraz Turniej odbywałby się w Durmstrangu albo Beauxbatons.
- To co? - spytał Ron. - Może Turniej na Największą Znajomość Czarów?
- W każdym razie, musi ktoś do nas przyjechać - powiedziała Hermiona. - Jeśli to faktycznie takie wielkie wydarzenie, to musi to dotyczyć nie tylko Hogwartu.
Harry nie miał zamiaru z nimi rozmawiać. Sam myślał. Co to takiego ważnego? Cieszył się na myśl, że już jutro wieczorem się o tym dowie.
Następnego dnia profesor McGonagall powiedziała im:
- Rozpoczęcie roku odbędzie się jak zwykle w Wielkiej Sali o godzinie dziewiętnastej. Macie się ubrać w szaty odświętne.
Harry spojrzał z niepokojem na Rona, ale ten sprawiał wrażenie zadowolonego. Gdy w zeszłym roku pani Weasley kupiła mu taką szatę, przypominała ona bardziej suknię. Teraz jednak wszystko wskazywało na to, że Fred i George dotrzymali obietnicy danej Harry'emu i kupili Ronowi nową szatę wyjściową.
O dziewiętnastej zeszli do Sali Wejściowej, gdzie mieli zjawić się inni uczniowie. Jeszcze przez chwilę rozmawiali o tym, co będzie ttakiego ważnego w tym roku, a potem drzwi otworzyły się i do Sali Wejściowej wsypała się masa uczniów.
- Cześć, Potter.
Harry i Ron odwrócili się - to był Draco Malfoy.
- Widzę, że obaj boicie się Czarnego Pana. Kryjecie się tutaj, w Hogwarcie, tak? - spytał jadowitym tonem. - No, nie dziwię się... Ty, Potter, nigdy nie rozstajesz się z nimi, a on to tchórz, a ta to szlama...
- Zamknij się, Malfoy - rzekł Harry.
- Nie przerywaj mi, Potter. Wiem, że jesteście tchórzami i boicie się Czarnego Pana...
- Naprawdę? - spytał Harry, bo przyszedł mu do głowy pewien pomysł. - A ty się go nie boisz?
- Nie, Potter.
- To wypowiedz szybko dziesięć razy jego imię.
Malfoya zadrżał, potem spojrzał na Crabbe'a i Goyle'a, a następnie powiedział:
- Idziemy, chłopaki, nie ma sensu tracić czasu na te szlamy.
I razem z resztą uczniów weszli do Wielkiej Sali. Po chwili to samo zrobili Harry, Ron i Hermiona.
Wielka Sala była jak zwykle wspaniale udekorowana. Gdy usiedli przy stole Gryffindoru, Harry spojrzał na stół nauczycielski.
Pierwszy z lewej siedział Hagrid, wyróżniając się jak zwykle, bo był w końcu prawie dwa razy wyższy od przeciętnego człowieka. Obok niego siedziała profesor Sprout, nauczycielka zielarstwa, następnie profesor Snape, profesor Sinistra (nauczycielka astronomii), profesor McGonagall, obok niej dyrektor, czyli profesor Dumbledore, a potem...
Ron aż jęknął. Teraz Harry również to dostrzegł. Sprawdziły się ich najgorsze obawy. Obok profesora Dumbledora siedział blondyn, którego Harry natychmiast rozpoznał. Gilderoy Lockhart.
Obok Lockharta siedziała profesor Trealwney, która uczyła wróżbiarstwa i ciągle przepowiadała śmierć Harry'ego. Potem mały nauczyciel zaklęć, profesor Flitwick. Na samym końcu siedział jedyny nauczyciel-duch, profesor Binns.
Po chwili profesor McGonagall wstała i wniosła stołek z Tiarą Przydziału. Pierwszoroczniacy już ustawili się w kolejce.
- Gdy wyczytam nazwisko ucznia, siada on na stołku, wkłada Tiarę Przydziału, a następnie idzie do stołu domu, do którego wybierze go ona.
Nagle Tiara przemówiła:
- Szanowna pani profesor o czymś zapomniała.
- Co?... Ach, tak, piosenka.
Tiara zaczęła śpiewać:
W dawnych, wspaniałych czasach
Dzielnych i walecznych rycerzy,
Czterech dzielnych stało na czatach
Czarodziejów, zastępujących żołnierzy.
Godryk Gryffindor, dzielny jak lew,
Salazar Slytherin, oźlizgły jak wąż,
Ravenclav, uwielbiająca natury zew,
Hufflepuff, zabawna i przyjacielska wciąż.
Zechcieli oni zbudować
Zamek dla was, czarodziejów,
W którym się uczy czarować
Bez używania mugolskich klejów.
Stworzyli więc cztery domy,
Każdy z nazwiskiem jednego.
Bo tam was nie trafia gromy,
I tam masz przyjaciela swojego.
Do jakiego więc domu trafisz?
To ja o tym zadecyduję.
Bo tutaj nie chodzi o żaden afisz,
Tylko o to, co cenisz i umiesz.
Każdy z czterech domów
Różne cechy ceni.
Nie zależy mu na tym, ile masz tronów,
Bo u tych czterech liczy się to, jak innych cenisz.
Jeśli więc do Slytherinu trafisz,
To ty lubisz być złośliwy.
Różne sprytne rzeczy potrafisz
Ale nigdy dla innych nie jesteś miły.
A jeśli Ravenclav na drodze spotkasz
To tu również liczą się spryciarze.
Ale i przyjaźń wielka i wielokrotna
Także za jej brak się tutaj karze.
Czy może Hufflepuff jest lepszy?
W nauce - nie zawsze.
Ale w koleżeństwie nie znajdziesz lepszych
Bo cię lubią - nawet po po straszliwej karze.
A gdy jesteś w Gryffindorze,
To tutaj napotkasz dzielność i odwagę.
Nikt tutaj tchórzem być nie może,
Musisz też zawsze zachować powagę.
Usiądź więc na stołku,
I wkładaj mnie na głowę.
Ja ci nie powiem "matołku",
Nawet, jeśli posiadasz sowę.
- Dobrze, zaczynamy... - powiedziała profesor McGonagall. - Burley, Kevin!
Mały chłopiec usiadł na stołku, włożył na głowę Tiarę, a ta wykrzyknęła: - Ravenclav!
Chłopiec zdjął Tiarę i podszedł do stołu Krukonów. Usiadł na krześle obok Cho Chang, bardzo ładnej dziewczyny, która podobała się Harry'emu.
- Carlos, Anna! - Hufflepuff!
- Crowney, Andy! - Ravenclav!
- Finningan, Silla!
Mała dziewczynka, bardzo podobna z twarzy do Seamusa Finningana, założyła Tiarę na głowę i czekała. - Gryffindor!
- Brawo, Silla! - ryknął Seamus. - Hej, to moja siostra!
- Właśnie widzę! - rzekł Harry, uśmiechając się.
Kolejka była coraz krótsza. Tymczasem koło Harry'ego i Rona pojawił się nagle Prawie Bezgłowy Nick.
- Cześć, chłopaki!
- Och... cześć - odpowiedział Harry. - Przepraszamy, że nie byliśmy na przyjęciu, ale...
- Tak, tak, wszystko już wiem. Gdy tylko się dowiedziałem, zaraz przerwałem przyjęcie i przyszedłem zobaczyć, co z wami jest.
- Naprawdę? Dzięki - mruknął Ron, gdy "Koffande Markus" trafił do Slytherinu.
- Moggann, Lisa!
- HEEE HEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEJ!!!!!
Irytek Poltergeist wleciał do Wielkiej Sali, przewracając puste krzesła.
- IRYCIE! - wrzasnęła oburzona profesor McGonagall. - JAZDA STĄD!
- Dobrze, pani profesor! - ryknął w odpowiedzi Irytek, zbijając talerze. - Tylko trochę się pobawię...
Profesor Lockhart wstał.
- Zostawcie go mi!
Po czym wyciągnął różdżkę i wrzasnął: - Drętwota!
- Co ten debil robi?! - powiedział Ron, nie zwracając uwagi na to, że ktoś może to usłyszeć.
Zaklęcie oszałamiające nie podziałało oczywiście na ducha. Irytek poleciał na Lockharta, który już rzucił się do ucieczki...
- NIGDY... NIE ZADZIERAJ... Z... KRWAWYM... BARONEM!
Krwawy Baron, duch Slytherinu, ryknął na cały głos. Był on tym jedynym, który mógł zapanować nad Irytkiem.
- Och... przepraszam, wielmożny panie baronie... nie wiedziałem, że pan tu jest... no tak, dobrze, już wychodzę.
Irytek wyleciał po cichu z sali, drżąc ze strachu przed Krwawym Baronem.
- Przepraszam za to małe zamieszanie - powiedziła wściekła jeszcze profesor McGonagall do pierwszoroczniaków. - Słuchajcie, to jest Irytek Poltergeist, bardzo głupi i złośliwy duch, którego lepiej unikać. Nie lubi pierwszoroczniaków, więc uważajcie na niego.
Po czym przerażona Lisa Moggann trafiła do Hufflepuffu, a profesor McGonagall wyczytała kolejne nazwisko:
- Petersson, Vicky! - Gryffindor!
Harry i inni Gryfoni głośno oklaskiwali Vicky Petersson, która usiadła przy ich stole.
- Radcliffe, Steve! - Ravenclav!
- Robinson, Alice! - Ravenclav!
- Wunder, Terry! - Hufflepuff!
I gdy "Zvonko, Monica" została przydzielona do Gryffindoru, profesor McGonagall wyniosła stołek i Tiarę Przydziału.
Profesor Dumbledore wstał i powiedział:
- Zabieramy się do jedzenia!
Natychmiast pojawiły się na stołach półmiski ze wspaniałymi potrawami. Harry, Ron i Hermiona natychmiast zabrali się do jedzenia, bo chcieli wszystko przełknąć jak najszybciej, by dowiedzieć się, co w tym roku wydarzy się w Hogwarcie.
Z boku stołu odezwał się głos Nicka:
- Trochę to jednak szkoda, patrzeć tak, jak wszyscy wcinają, a samemu nie móc nic skosztować...
- Nie narzekaj, Nick! - odrzekł Harry. - W końcu to uczta powitalna... trzeba się cieszyć!
- Chyba masz rację.
Hermiona była tak uradowana tym, że skrzaty są uszczęśliwione i maj wspaniałe warunki do pracy, zjadła chyba najwięcej ze wszystkich.
Po skończonym posiłku profesor Dumbledore wstał i jak zwykle wygłosił swoje przemówienie:
- Widzę, że jesteście już najedzeni! Jeśli tak, to chcę wam jak zwykle przekazać kilka informacji. Woźny naszej szkoły, czyli pan Argus Filch, znowu dodał do listy przedmiotów zakazanych w Hogwarcie kilka rzeczy. Są to wszystkotnące nożyczki, kanarkowe kremówki (tu na twarzach Freda i George'a pojawiła się wściekłość) oraz czarodziejskie petardy. Po drugie, chciałbym wam przedstawić nowego nauczyciela obrony przed czarną magią. Niektórzy być może już go znają, gdyż przed trzema laty uczył tego właśnie przedmiotu tu, w Hogwarcie. Niestety, na skutek nieszczęśliwego wypadku ("Czyżby?", mruknął ironicznie Ron) stracił on pamięć. Przez te ostatnie trzy lata odzyskał pamięć i napisał wiele książek, z których niektóre stanowią część waszych podręczników w tym roku. Przedstawiam wam profesora Lockharta!
Gilderoy Lockhart wstał. Rozległy się oklaski, ale prawie tylko i wyłącznie uczniów z trzech pierwszych klas, bo już uczniowie czwartej klasy i wyższych wiedzieli, jaki jest Gilderoy Lockhart.
- Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie! - zawołał Lockhart. - Będę was uczył, jak bronić się przed ciemnymi mocami! Wybaczcie mi to, że kiedyś przypisałem sobie czyny innych ludzi... Głupi byłem. Ale teraz gotów jestem uczyć nowe pokolenia uczniów!
Po czym usiadł. Dumbledore natomiast przemówił ponownie:
- I teraz najważniejsza wiadomość!
Harry'emu drgały ręce. Hermionie i Ronowi także.
- Oto pragnę wam ogłosić, że w tym roku w Hogwarcie odbędą się Mistrzostwa Pięciu Teamów!
Cała sala ryknęła. Ron i Hermiona także. Tylko Harry zapytał:
- I to takie ważne?
Ron zrobił taką minę, że Harry domyślił się, że znowu pokazał, jak niewiele wie o świecie czarodziejów. Hermiona powiedziała:
- Zaraz ci wyjaśnimy, co to takiego Mistrzostwa Pięciu Teamów!
Gdy reszta uczniów w ogólnej wrzawie opuściła Wielką Salę, Ron i Hermiona zaczęli opowiadać Harry'emu o tej imprezie.
- Harry... To jest bardzo ważne wydarzenie! Otóż Mistrzostwa Pięciu Teamów to rywalizacja między pięcioma najlepszymi aktualnie drużynami w Anglii! Zrozum, tu przyjadą Armaty Chudley, Strzelcy Birmingham, Mistrzowie Londyn, Rakiety Leicester, Zdobywcy Manchester... pięć najlepszych drużyn!
- I co? I co? - wypytywał Harry.
- I będą tutaj grali w quidditcha! Każdy z każdym... a na dodatek będą obserwować grę drużyn z Hogwartu! A... a może... - Ron gorączkowo nad czymś myślał - a może spodoba im się twoja gra i wezmą cię kiedyś do drużyny, co, Harry?
Harry'emu przyszła nagle na myśl wizja jego, ubranego w szaty Armat Chudley, podnoszącego Puchar Anglii.
- Super! - wykrzyknął. Niestety, profesor Lockhart, który akurat koło nich przechodził, usłyszał to i powiedział do Harry'ego:
- Spotykamy się znowu, co, Harry? Słuchaj, tylko nie rozdawaj zdjęć z autografami. Wiem że jesteś dość sławny... prawie tak, jak ja... ale ja się tym nie chwalę, ni nakłaniam innych, żeby wzięli ode mnie zdjęcie z autografem. Bądź tak miły i weź ze mnie przykład, dobrze?
Harry zacisnął zęby, żeby nie wrzasnąć na Lockharta. Był już jednak pewien, że będzie musiał znosić kolejny okropny przedmiot: obronę przed czarną magią.
Gdy następnego dnia zeszli we troje na śniadanie, zobaczyli na swoim stole nowy plan lekcji. Ponieważ Ron i Harry mieli te same przedmioty, ich plany były identyczne:
- Co to ma znaczyć? - spytał oburzony Harry. - Ile tych eliksirów?
- Raz... dwa... trzy... cztery... pięć. Pięć godzin eliksirów tygodniowo! - jęknął Ron.
- A zobaczmy wróżbiarstwo - powiedział zrozpaczony Harry. - Cztery! Cztery razy w tygodniu będzie mi przepowiadać śmierć. Przeklęta nietoperzyca!
- A Lockhart? Cztery - stwierdził Ron. - Czy ja dobrze widzę? Co to za plan? Najmniej ważne przedmioty są najczęściej!
- No... nie wiem, Ron, czy obrona przed czarną magią jest nieważna - odezwała się Hermiona.
- To nie ma znaczenia, gdy tego uczy Lockhart - powiedział Ron, a Harry zgodził się z nim w duchu.
- Faktycznie, macie dziwny plan - stwierdziła Hermiona. - Kiedyś najczęściej były zaklęcia, eliksiry i transmutacja. A teraz eliksiry, obrona przed czarną magią i wróżbiarstwo...
Nadal rozmawiając o dziwnym planie lekcji, zjedli śniadanie. Potem rozdzielili się - Harry i Ron poszli na wróżbiarstwo, a Hermiona na numerologię.
Gdy tylko weszli z Ronem do klasy profesor Trelawney, usłyszeli jej tajemniczy głos:
- Dziś nauczymy się wróżyć z kryształowej kuli, która pokazuje nam wielkie marzenia. Będziecie mogli więc zobaczyć, jakie naprawdę jest wasze największe marzenie i czy się spełni.
Harry dopiero teraz spostrzegł, że stoi przed nim kryształowa kula, ale dużo większa od tych, z których (zawsze bez skutku) próbował odczytać swoją przyszłość.
- Czy ty, chłopcze, chcesz, żebym pomogła ci znaleźć twoje największe marzenie? - usłyszał głos pani Trelawney.
- Ee... nie, dziękuję.
Zaczął się zastanawiać. Co jest jego największym marzeniem? Chyba mistrzostwo świata w quidditchu... ale przecież to może nastąpić najprędzej za jakieś pięć lat...
Zajrzał do swojej kuli. Nagle biała mgiełka zniknęła... i pojawił się jakiś ciemny obszar... Może to cmentarz?
- O, tu coś jest! - szepnęła profesor Trelawney, która akurat koło niego przechodziła. Harry już wiedział, że nie czekają go pomyślne wieści...
W kuli pojawiły się jakieś dwie postacie - jedna niższa, druga wyższa... A ta niższa postać to chyba on, Harry... ale kim jest ta druga?
- Ooooooooch! - krzyknęła pani Trelawney, a wszystkie głowy zwróciły się ku ich stolikowi.
Teraz Harry również to zobaczył - druga postać to Lord Voldemort.
- Och, chłopcze - mówiła profesor Trelawney przerażonym tonem - zdaje się, że twoim największym marzeniem jest pokonanie Czarnego Pana... ale czy ci się to uda?
Nagle Voldemort (w kuli) wyciągnął różdżkę, i błysnęło zielone światło. Po chwili jego odpowiednik z kuli leżał już martwy.
- Mój drogi, przykro mi to mówić, ale czeka cię śmierć... To tego dowodzi.
To mówiąc, wskazała na kulę, w której znowu pojawiła się biała mgła.
- Wiesz co? - powiedział do Rona, kiedy po godzinie wyszli z dusznej sali. - Ona chyba czytała ze sto razy książkę "Omen śmierci - co robić, kiedy już wiadomo, że nadchodzi najgorsze".
- A co to za książka?
- Dwa lata temu... pamiętasz, kiedy nadmuchałem ciotkę Marge... zobaczyłem ją w Esach i Floresach. Sprzedawca powiedział mi, że gdy się ją przeczyta, zacznie się wszędzie dostrzegać omen śmierci.
Ron parsknął śmiechem.
- Chyba masz rację - powiedział. - Co jest natępne? Nie! Dwie godziny eliksirów, a po nich... O, nie... Lockhart!
- Co jest po południu? - spytał Harry. - Zaklęcia... nie tak źle...
Gdy doszli do dormitorium, Harry natychmiast zaczął studiować książeczkę: "Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie". Była ona podzielona na cztery części: pierwsza: "Jeśli jesteś Gryfonem", druga: "Jeśli jesteś Ślizgonem", itd. Harry zajrzał oczywiście do pierwszej części i znalazł rozdział "Lekcje eliksirów z profesorem Snapem".
- Hmm... Ron, posłuchaj tego: "Nie prowokuj Snape'a. On nie lubi Gryfonów, a konkretnie faworyzuje Ślizgonów. Jest na to jedna rada: przeczytaj przed rozpoczęciem roku cały podręcznik do eliksirów. Unikniesz wtedy wielu niespodzianek ze strony Snape'a". Mam szczęście. Przeczytałem spore fragmenty.
- A ja nie! - powiedział z rozpaczą Ron.
- Zagadaliśmy się! - zawołał Harry, spoglądając na zegarek. - Eliksiry już się zaczęły!
Popędzili więc do lochów, bo tam odbywały się lekcje eliksirów. Gdy dobiegli i weszli do klasy, reszta uczniów już tam była.
- Przepraszamy za spóźnienie, panie profesorze.
- Cóż - rzekł Snape - lekcja zaczęła się już pięć minut temu. Gryffindor traci dziesięć punktów. A teraz siadajcie. Warzymy dziś eliksir na nagły porost włosów. A co to takiego? - Snape spostrzegł właśnie książeczkę, którą Harry zapomniał odłożyć i nadal trzymał ją w dłoni. - Daj mi to, Potter.
Harry drżącymi rękoma podał Snape'owi książeczkę.
- Jak przetrwać lekcje w Hogwarcie? No cóż, Potter chyba nie ma takich problemów, prawda? Jemu bardziej przydałaby się książka o tytule "Jak wytrzymać własną sławę i pychę"...
Ślizgoni ryknęli śmiechem. Harry był wściekły, ale nie mógł nic na to poradzić.
- Zobaczymy, zobaczymy... - mruknął Snape, przeglądając książeczkę. - Zobaczmy, jakie zwyczaje mają Gryfoni... Posłuchajcie tego: "Gryfoni nie mogą nigdy wytrzymać ze Ślizgonami, którzy burzą ich wrodzoną dumę". No, no, Potter, to akurat dotyczy ciebie...
Ślizgoni śmiali się głośno. Snape jednak uznał, że trzeba przeprowadzić lekcję, więc odłożył broszurkę. Prze resztę lekcji krytykował Gryfonów, a gdy Neville dodał trzy razy za dużo gałęzi świerku, jego wywar zaczął syczeć, bulgotać, oraz zmienił barwę z zielonej na czerwoną.
- Longbottom! - zawołał Snape. - Czego tam znowu dodałeś, kretynie?!
- Gałęzie świerku, panie profesorze...
- Z tego, co widzę, było ich kilka razy za dużo. Longbottom, czy ty wreszcie zaczniesz słuchać, co ja mówię na lekcjach?
Mimo, że Harry'emu szło nieźle, Snape podszedł do niego i zaczął mówić na głos:
- Potter, co to za kolor? Faktycznie, jest w nim trochę zieleni (wywar Harry'ego był chyba najbardziej zielony, jaki mógł być), ale jest za gęsty! Potter, dodałeś dwieście, a nie sto gramów liścia wierzbowego, tak? No dobrze, Gryffindor traci pięć punktów.
I tak było również po drugim śniadaniu. Snape nie odjął już jednak, o dziwo, więcej punktów Gryffindorowi.
Na obiedzie Ron, Harry i Hermiona wściekali się na Snape'a.
- W tym roku nie zdobędziemy Pucharu Domów! - krzyczał Ron. - Nie mamy szans z takim nauczycielem!
- Zdobyłaś jakieś punkty na numerologii, Hermiono? - spytał Harry.
- Tak, dziesięć.
Teraz Harry był już naprawdę zaniepokojony. Co będzie, jeśli inni Gryfoni dowiedzą się, ile punktów utracili - on i Ron - przed rozpoczęciem roku?
Przestał o tym myśleć dopiero po obiedzie, bo udał się z Ronem i Hermioną do klasy profesora Lockharta.
- Które książki mamy wyłożyć? - spytał Harry'ego Ron, gdy już usiedli w ławkach.
- Nie mam pojęcia - odrzekł Harry.
Czekali z pięć minut, aż wreszcie do klasy wszedł Gilderoy Lockhart. Był jak zwykle uśmichnięty.
- Witajcie! - zawołał. - Mam nadzieję, że nauczę was tylu rzeczy, że będziecie kiedyś choć trochę mi dorównywać! No dobrze... trzy lata temu zrobiliśmy sobie mały sprawdzianik. Ponieważ jednak niektóre rzeczy u mnie trochę się pozmieniały, znowu wam dam kartki i zobaczymy, co kto wie o sławnym czarodzieju, Gilderoyu Lockharcie.
Po czym rozdał im kartki podobne do tych, które dostali od niego w drugiej klasie. Pytania były również prawie takie same. Harry i Ron wytrzeszczyli oczy na kartki, a potem zaczęli zgadywać. Nic dziwnego, bo pytania były w tym rodzaju:
Jaki jest ulubiony kolor Gilderoya Lockharta? Ile książek napisał już Gilderoy Lockhart? Jaka jest ulubiona piosenka Gilderoya Lockharta?
Takich pytań było na kartce kilkadziesiąt. Harry wpisywał byle jakie odpowiedzi, dokładniej te, które mu przyszły do głowy.
- No, już! - zawołał Lockhart po upłuwie około dwudziestu minut. - Oddajcie mi swoje kartki. Myślę, że większość nie miała problemów ("Naprawdę?", mruknął Ron) i prawidłowo odpowiedziała na pytania. W końcu powinniście wiedzieć wszystko takim sławnym czarodzieju jak ja!
Przez następne pięć minut Lockhart sprawdzał prace, a potem zaczął je omawiać:
- Hmm... Nikt nie wiedział, że moją ulubioną piosenką jest "W drodze do sławy"? Napisałem o tym w mojej autobiografii... A mój ulubiony kolor to czerwony, niektórzy powinni to zapamiętać... No dobrze, podaję oceny: Harry Potter - pięć dobrych odpowiedzi, zero punktów. Ron Weasley - również pięć dobrych odpowiedzi, również zero punktów. Lavender Brown - trzynaście dobrych odpowiedzi, dwa punkty dla Gryffindoru. Seamus Finningan - szesnaście trafień, również dwa punkty. Parvati Patil ma dwadzieścia dobrych odpowiedzi, trzy punkty. Pan Dean Thomas - dwadzieścia jeden trafień, trzy punkty. Neville Longbottom - trzydzieści dobrych odpowiedzi, cztery punkty. I panna Granger, jak zawsze najlepsza, pięćdziesiąt dwa punkty na sześćdziesiąt możliwych! Piętnaście punktów dla Gryffindoru!
Hermiona uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Harry i Ron wiedzieli, że jest jej przykro z powodu ich słabiutkich ocen.
- Aha - dodał Lockhart, gdy rozległ się dzwonek. - Panowie Potter i Weasley powinni przeczytać moje książki, bo niewiele wiedzą o mnie.
- Przeklęty bubek - warknął Ron. - Hermiono, jak ty to wszystko zapamiętałaś?
- Przeczytałam trochę jego książek. Szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś takiego.
Gdy szli do dormitorium, Harry zauważył, że postawiono już klepsydry, pokazujące liczbę zdobytych punktów przez dany dom. To wyglądało okropnie: Gryffindor miał zaledwie trzy punkty. Hufflepuff - trzydzieści jeden, Ravenclav czterdzieści, a Slytherin sześćdziesiąt.
- Co inni na to powiedzą? - spytał z niepokojem Harry. - Przecież to my potraciliśmy większość tych punktów!
Ron nic nie odpowiedział, ale widać było, że też go to dręczy. Co Gryfoni na to powiedzą?
Poznali odpowiedź, gdy weszli do pokoju wspólnego. Kilku starszych chłopaków podeszło do nich i jeden z nich powiedział:
- Podobno to wy potraciliście te wszystkie punkty, tak?
- No... jakby... tak - odpowiedział Ron.
- To wyjazd z Gryffindoru! - wrzasnął inny chłopak. - A ty - powiedział do Hermiony - odczep się od tych bubków! To śmierdzące łajnem skunksy, zrobią wszystko, by stracić punkty!
Ron i Harry wyszli z pokoju wspólnego i udali się na zaklęcia. Obaj byli wściekli - przez Snape'a cały dom Gryffindoru odwrócił się od nich.
Gdy skończyła się lekcja zaklęć (na pierwszej lekcji ćwiczyli zaklęcie chłodne - każda osoba, na którą rzuciło się to zaklęcie, odczuwała nieprzyjemne zimno), weszli do wieży Gryffindoru i od razu poszli do swojego dormitorium. Tak więc znowu Gryfoni odwrócili się od Harry'ego, a tym razem także od Rona. Coś podobnego przydarzyło mu się w pierwszej klasie - wtedy, kiedy przez niego, Hermionę i Neville'a Gryffindor stracił sto pięćdziesiąt punktów. Harry wiedział, że teraz znowu czekają go ciężkie chwile.