Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Szkolne dzieje Minervy McGonagall
Część 1

- Minervo, zagrasz z nami w eksplodującego durnia?
- Och, dajcie spokój, uczę się bardzo trudnych zaklęć!
- Nawet na chwilę nie możesz się oderwać?
- Nie mogę!
- Jak nie, to nie.
Martin i Ben Derrenowie odeszli zawiedzeni. Minerva nigdy nie chciała dać sobie trochę luzu, ciągle się uczyła. Ale postanowili obmyślić jakiś plan, aby odciągnąć ją, chociażby na krótko, od nauki.
Nagle przez dziurę pod portretem wpadł i podbiegł do Minervy jej kolega z klasy, młody czarodziej ubrany w nieco poplamione szaty i przekrzywioną tiarę spod której wydobywały się długie, brązowe włosy.
- Chodź szybko, muszę ci coś pokazać! - powiedział podekscytowanym głosem.
- Ale... - Minerva spojrzała niepewnie najpierw na niego, a potem na książki od transmutacji.
- No chodź! - szarpnął ją mocno za rękę, wyciągając z pokoju wspólnego Gryffindoru.
- Dokąd ty mnie ciągniesz, Albusie? - zapytała, biegnąc za nim korytarzem.
- Zobaczysz na miejscu!
Nagle z trudem wyhamował, ślizgając się po posadzce. Minerva o włos uniknęła wpadnięcia na niego, ale uderzyła w stojącą obok zbroję. Zbroja z hukiem i brzękiem przewróciła się.
- Migiem, do tej klasy! Zaraz tu będzie Pringle!
Apollion Pringle był woźnym w Hogwarcie, Szkole Magii i Czarodziejstwa.
Albus zatrzasnął za nimi drzwi pustej sali. Po chwili usłyszeli ciężkie kroki i rozwścieczony głos.
- No nie, tu można zwariować! Kto to zrobił?! Radzę się pokazać! No tak, przecież to oczywiste...
IRYTEK!!!
Kroki oddaliły się, wraz z przekleństwami rzucanymi przez woźnego. Minerva i Albus odetchnęli z ulgą.
- No, co chciałeś mi pokazać? - spytała Minerva.
Chłopak z dumą wskazał jej jedno krzesło, stojące pośrodku klasy, dając do zrozumienia, żeby usiadła. Gdy to zrobiła, stanął przed tablicą.
- Szanowna pani - oznajmił - pragnę przedstawić ci efekt pracy mojej i Minervy McGonagall.
Nagle zaczął się zmieniać i po chwili przed Minervą siedział już duży, brązowy orzeł. Rozłożył szeroko skrzydła i wykonał kilka kółek nad jej głową.
Minerva zaklaskała w dłonie, wstała z krzesła i sama przemieniła się w kota. Obwódki wokół jego oczu wyglądały identycznie, jak jej okulary.
Kot również zaczął biegać po klasie. Po paru minutach znowu pojawili się Albus i Minerva.
- To wspaniałe! - zawołała entuzjastycznie czarodziejka. - Teraz już tylko musimy się zarejestrować!
- A po co? Przecież tak jest o wiele zabawniej.
Dziewczyna spiorunowała go spojrzeniem.
- Albusie - powiedziała nudnym tonem. - Tak trzeba. Taka jest procedura.
- Och, przestań - Albus niecierpliwie machnął ręką. - Procedury są dla zgorzkniałych staruszków, którzy nie potrafią cieszyć się życiem. Po co wszyscy mają wiedzieć? Możemy to wykorzystać do różnych celów...
Minerva spojrzała na niego z przerażeniem, ale już nic nie powiedziała.

Szkolne dzieje Minervy McGonagall
Część 2

- A jak nie wypali?
- Spokojnie Ben, na pewno się uda.
- No, nie wiem...
- To chcesz to zrobić czy nie?
- Pewnie, że chcę.
Martin i Ben z pokrętnymi uśmieszkami podeszli do Minervy, wkuwającej starożytne runy.
- Minervo, pomożesz nam sprawdzić, czy nasz eliksir się udał? - zapytał niewinnie Martin.
- A co to za eliksir? - odparła podejrzliwie. Znała dobrze bliźniaków i wiedziała, do czego są zdolni.
- Och, nic ci się nie stanie - odpowiedział Ben wymijająco.
Minerva z wahaniem wzięła od nich szklaną buteleczkę i wypiła dwa łyki.
- Wypij do dna - zachęcili bliźniacy.
Dziewczyna przechyliła flaszkę. Chłopcy patrzyli z oczekiwaniem.
Nagle jej oczy stały się jakby zamglone. Ale minęło to po chwili. W zamian w jej oczach pojawił się jakiś złośliwy błysk. Odszukała wzrokiem Alberta, biednego, klasowego fajtłapę i wycelowała w niego różdżkę.
- Alienis! - mruknęła.
Twarz Alberta zmieniła kolor na zielony, a na jego głowie wyrosły czułki. Wszyscy w pokoju wspólnym ryknęli śmiechem, pokazując go sobie palcami.
- Co się stało? Z czego się śmiejecie? - pytał zdezorientowany i nieświadomy niczego Albert.
Ktoś życzliwy podał mu lusterko. Chłopiec zakrył twarz dłońmi i wbiegł do dormitorium chłopców.
Minerva parsknęła diabolicznym śmiechem.
- Macie jeszcze trochę tej mikstury? - zapytała.
Ben zerknął na Martina z lekkim przerażeniem, ale Martin już wyciągał z kieszeni małą flaszkę z szerokim uśmiechem na ustach.
Nagle tuż przy bliźniakach pojawił się Albus.
- Jak to zrobiliście? - spytał z ciekawością.
- To eliksir Radosnego Rozprężenia.
- No, no... gratuluję. Macie go więcej? No wiecie, czasem to by się jej przydało...
- Mamy tego jeszcze bardzo dużo...
Minerva wypiła zawartość buteleczki jednym łykiem i wstała z fotela. Po chwili zniknęła w tłumie, wciąż śmiejącym się głośno z Alberta.
Rozległ się donośny huk i ze sklepienia posypało się mnóstwo kolorowych serpentyn. W rękach każdego pojawiły się trąbki.
- Balanga!!! - zawołała Minerva i zagrała na swojej trąbce jakąś zwariowaną melodię.
Bliźniacy spojrzeli na siebie.
- No coż... - rzekł Martin z wesołym błyskiem w oku. - Jak balanga, to balanga!
Gdy już każdy z całej siły dął w swoją trąbkę, portret otworzył się z głośnym skrzypnięciem. Do pokoju wspólnego weszła rozwścieczona postać. Wszystko ucichło.
- Co to za hałasy? - zapytała groźnie Elanis Mornes, opiekunka Gryffindoru. - Słychać was w całym zamku! Kto to wymyślił?
Spojrzała na bliźniaków.
- To nie oni, pani profesor - rozległ się głos Minervy. Wszyscy spojrzeli w jej stronę.
- Więc kto, McGonagall?
- To ja.
Przez tłum przebiegła fala szeptów. Nauczycielka prychnęła.
- Nie rozumiem, czemu ich bronisz.
- Nie, pani profesor! To naprawdę ja!
- Ach tak... no dobrze, tym razem nikt nie zostanie ukarany. Ale żeby mi to było ostatni raz!
I wyszła z pokoju wspólnego.
Minerva rzuciła na salę zaklęcie dźwiękoszczelności i na nowo rozpoczęła się zabawa.
- Ten eliksir to był fenomenalny pomysł! - wrzasnął Ben do Martina, przekrzykując hałas.
- Zgadzam się! - Albus z całej siły zadął w swoją trąbkę. - Tylko jutro nie radzę wam wychodzić z dormitorium!
- Jutro sobota! - odkrzyknął Martin. - Da się zrobić!

Rano w pokoju wspólnym znajdowało się tylko kilka osób. Minerva siedziała na fotelu w pobliżu kominka, trzymając się za głowę. Martin i Ben ostrożnie wyjrzeli ze schodów prowadzących do ich dormitorium w podeszli do niej.
- Jak tam Minervo? Podobała ci się wczorajsza balanga? - spytał niewinnie Martin.
Dziewczyna spojrzała na nich spode łba.
- Poczekajcie tylko, aż przestanie mnie boleć głowa - powiedziała złowrogo.
- Daj spokój, przecież nic się nie stało. Odrobina luzu jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Odrobina luzu! Griffindor mógł przez was stracić mnóstwo punktów!
- To nie my wymyśliliśmy tą balangę.
- Ale to wy daliście mi ten eliksir!
Nagle dobiegł ich głos Albusa.
- Minervo, byłaś wczoraj świetna! Nie wiedziałem, że drzemie w tobie taki dziki duch!
Bliźniacy zachichotali szaleńczo.
- Ty też jesteś po ich stronie? - spytała Minerva z niedowierzaniem.
- Ależ kochana, to była po prostu... że tak powiem... najbardziej odlotowa impreza, jaką w życiu widziałem!
Czarodziejka spojrzała na nich nieco przychylniej.
- No, w każdym razie... mamy szczęście, że uszło nam to płazem.
- Musisz nauczyć nas tego zaklęcia dźwiękoszczelności.
- Proszę bardzo, kiedy tylko chcecie.
Niespodziewanie Martin oznajmił, że musi wyjść i tak też zrobił. Minerva posiedziała jeszcze trochę w pokoju wspólnym i także wyszła, z zamiarem udania się do biblioteki.
Szła właśnie korytarzem na czwartym piętrze, kiedy nagle ktoś chwycił ją mocno i pociągnął w stronę cienia ogromnej zbroi.
- Ciicho - wyszeptał jej wprost do ucha Martin. - Słuchaj.
Zza rogu korytarza dochodziły głosy. Najwyraźniej rozmawiali profesor Flaren od astronomii i profesor Mendengler od zaklęć.
- Dippet chyba całkowicie postradał zmysły - mówiła profesor Flaren. - Trzymać coś takiego w szkole!
- Ależ Florencjo, jeżeli on uważa, że to nie jest niebezpieczne...
- Jak ogromne zwierzę z metrowymi szponami może nie być niebezpieczne!
- No nie wiem... Ale on w końcu jest dyrektorem.
- Muszę iść na górę. Do widzenia.
- Do widzenia.
Minerva i Martin zrozumieli, że profesor Flaren ruszyła po schodach, ale kroki profesora Mendenglera zbliżały się do nich coraz bardziej. Ogarnęła ich panika. Mendengler będzie wściekły, jeżeli dowie się, że ich podsłuchali.
Nagle Martin wpadł na świetny pomysł. Wszyscy wiedzieli, że nauczyciel zaklęć sprzyja zakochanym i nigdy ich nie karze, jeżeli nie ma wystarczającego powodu.
- Eee... Minervo - wyjąkał Martin. - Głupio mi trochę, ale to nasza jedyna szansa... mogę cię pocałować?
- Co???
- No wiesz... inaczej będziemy mieć kłopoty...
Kroki nauczyciela zbliżały się nieubłaganie.
- Och, co za idiotyczne opory - mruknął chłopak i przyciągnął Minervę do siebie.
Profesor wyszedł zza rogu, obrzucił ich dziwnym spojrzeniem i poszedł dalej, mrucząc coś w rodzaju: "Ach, ta pierwsza miłość...".
Minerva otworzyła oko i upewniła się, że Mendengler już odszedł. Zaczerpnęła powietrza.
- Wiesz co? - powiedziała dziwnie rozmarzonym i nieobecnym głosem. - Masz rację. Idiotyczne opory.
I dosłownie przyparła Martina do muru.
Wracając do wieży Griffindoru oboje byli bardzo czerwoni na twarzy i próbowali na siebie nie patrzeć. Po przejściu przez dziurę pod portretem (Gruba Dama patrzyła na nich dziwnie) Minerva od razu poszła do swojego dormitorium. Martin usiadł na fotelu obok brata.
- Co ci się stało? - zapytał ciekawie Ben.
Martin opowiedział mu wszystko.
- Co? Całowałeś się z Minervą?
- Ciicho - uciszył go Martin. - Wszyscy nie muszą o tym wiedzieć.
- No, no, no... - rozległ się głos tuż za nimi. Albus zawsze pojawiał się w najmniej oczekiwanych momentach. Usiadł z drugiej strony Martina. - Gratulacje.
- Jakie tam gratulacje... - Martin zaczerwienił się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.
- Jak było?
- Eee... A jak miało być? No chyba normalnie.
- To znaczy?
- No... było OK.
- Nigdy bym się tego po niej nie spodziewał... - mruknął Albus z uśmiechem. - Widać stać ją na więcej, niż można by przypuszczać.
Nagle ze schodów prowadzących do dormitorium dziewcząt wyszła Minerva. Nie była już czerwona, ale najwyraźniej był to efekt jakiegoś zaklęcia. Usiadła naprzeciwko chłopców.
- Oczywiście już wszystko wiecie?
Ben i Albus kiwnęli głowami.
- No i dobrze. Było... - zwróciła się do Martina, a z jej miny można było wywnioskować, że gdyby nie zaklęcie, byłaby czerwona jak burak. - Było fajnie.
- Eee... Dzięki - mruknął Martin i uśmiechnął się lekko.
- Ciekawe, o czym oni mówili, no nie? - zaczęła Minerva, zmieniając temat. - Można by z tego zrozumieć, że w zamku jest jakiś potwór.
- To niemożliwe - powiedział Ben. - Dippet by na to nie pozwolił.
- No nie wiem... Dla ratowania swojej kariery zrobiłby prawie wszystko.

Następnego dnia na śniadaniu niespodziewanie profesor Dippet wstał. Wszystkie rozmowy umilkły.
- Drodzy uczniowie - oznajmił dyrektor - i uczennice, mam dla was bardzo ważną wiadomość. Od dziś wstęp do korytarza na ósmym piętrze jest surowo zakazany. Złamanie regulaminu grozi wydaleniem ze szkoły. A teraz życzę miłego dnia.
I usiadł na swoim miejscu przy stole nauczycielskim.
- Więc jednak - mruknęła Minerva. - Tylko po co on go trzyma?
- Bo to zfozumiesz zfariowanego starufka - powiedział Albus niewyraźnie, ponieważ miał pełne usta.
- Coś się musi za tym kryć.
- Oczywiście - poparł ją gorliwie Martin. Ben spojrzał na niego krzywo, ale powstrzymał się od komentarza.
W pokoju wspólnym Minerva znowu wzięła się za naukę. Poprosiła bliźniaków, aby dostarczyli jej słowika, na którym mogłaby ćwiczyć transmutację. Martin natychmiast wybiegł i wrócił po kwadransie z ciężką zadyszką, ale bardzo zadowolony. Z szerokim uśmiechem na twarzy wręczył Minervie słowika.
- Tam był jakiś taki wielki pies - powiedział - chyba tego pilnował. Ale udało mi się mu uciec. Tylko trochę podarł mi szaty... - wskazał na poszarpany brzeg ubrania.
- Och, to nic - powiedziała Minerva i zaklęciem naprawiła mu szatę.
Po kilku próbach słowik zmienił się w elegancką sakiewkę. Martin przez chwilę oklaskiwał Minervę, ale na widok min Bena i Albusa przestał to robić. Dziewczyna podarowała mu to, co wyczarowała i westchnęła.
- Chłopcy, nie macie jeszcze trochę tego eliksiru? - zapytała.
- Jakiego eliksiru? - odparł podejrzliwie Ben.
- No, tego tam... Radosnego Rozprężenia.
- A po co ci?
- Wiem, że już wszystko umiem, ale jakoś nie potrafię przestać o tym myśleć. Z jednej strony nie chce mi się uczyć, a z drugiej ciągnie mnie do tego. Chcę się trochę zrelaksować.
- No nie wiem... - zaczął Ben, ale Martin już wyciągnął usłużnie niewielką buteleczkę i podał ją Minervie. Czarodziejka wypiła ją w całości. Jej oczy przez chwilę były jakieś dziwne, ale po chwili pojawił się w nich figlarny błysk.
Wstała z fotela i obeszła go dookoła, głęboko zamyślona. Nagle z jej twarzy można było wyczytać, że wpadła na jakiś pomysł.
- Dziękuję ci Martin, złotko - powiedziała i pocałowała go w policzek. Chłopak natychmiast poczerwieniał, ale na jego twarzy pojawiła się radość.
Minerva wycelowała różdżką w swoje szaty i mruknęła jakieś zaklęcie, którego nie zrozumieli. Po chwili oślepił ich zadziwiający blask. Szaty Minervy stały się jaskrawo-różowe i jakby świeciły własnym światłem.
- Ale daje po oczach! - stwierdził Albus, zasłaniając twarz ręką. Ben całkowicie odwrócił się, ale Martin mężnie próbował patrzeć na Minervę, mrużąc oczy.
- Wy też chcecie, chłopcy? - powiedziała czarodziejka i nie czekając na odpowiedź zaczarowała również ich szaty. Martin świecił teraz pomarańczem, Ben jadowitą zielenią, a Albus fantastycznym srebrem.
Po paru chwilach cały pokój wspólny mienił się od barw. Większość uczniów zamykała oczy i na oślep biegła do swoich dormitoriów. W końcu zostali tam tylko Minerva, Martin, Ben, Albus i garstka innych odważnych.
- Czy możesz to już powyłączać? - zapytał niepewnie Ben.
- Nie podoba ci się? - powiedziała smutno Minerva. - A tobie?
- Okrutnie mi się podoba - odparł Martin z determinacją. Ben parsknął śmiechem, ale twarz dziewczyny rozjaśnił promienny uśmiech.
- No dobra. Poczekajcie chwilę.
Za moment pokój wspólny wyglądał już jako tako normalnie; lśniła już tylko Minerva i Martin. Inni uczniowie zaczęli wracać, przyglądając się z ciekawością na świetlistą parę.
- Wyglądamy trochę głupio... - powiedział Martin ostrożnie, nie chcąc zasmucić czarodziejki.
- Wiem - ucieszyła się Minerva. - Czy nie o to właśnie chodzi?
- Eee... no, chyba tak.
- Minervo - rzekł Albus. - Rozumiem cię doskonale... Miło czasem jest się odprężyć... Ale ludzie się na was patrzą.
- No i dobrze - odparła dziewczyna radośnie. - Niech się patrzą - i rzuciła się Martinowi na szyję, nieomal go przewracając.
- Patrzcie, co miłość potrafi zrobić z człowiekiem... - stwierdził Albus.
- Wiesz co, Ben - wydyszał Martin, desperacko próbując nie przewrócić się. - Ten eliksir był chyba za bardzo skoncentrowany. Musimy go trochę rozcieńczyć.
- Nie ma mowy! - krzyknęła Minerva.
- Nie widzisz, co się z tobą dzieje?
- A co się ze mną dzieje? - spytała, puszczając go wreszcie.
- No... tego...
- Chodź!
Pociągnęła go mocno za rękach szaty i zmierzając do dziury pod portretem. Wszyscy uczniowie oglądali się za nimi, z mieszaniną zdziwienia i rozbawienia na twarzach.
- Ben, pomocy! - krzyknął Martin, ale jego brat tylko jeszcze głośniej zaniósł się śmiechem.
Minerva wyciągnęła go przez otwór. Gruba Dama spojrzała na nich ze zdumieniem. Biegnąc korytarzem, Martin wykorzystał całą swoją siłę, żeby się zatrzymać.
- Minervo, nie możemy tak chodzić po szkole, dostaniemy szlaban!
- Oj, no dobrze - powiedziała niecierpliwie, machnęła różdżką i ich szaty znowu stały się czarne. - A teraz chodź!
Ponownie szarpnęła go za rękaw i poprowadziła do jakiejś pustej sali. Ledwie zatrzasnęła drzwi, jej oczy zamgliły się, a kiedy ponownie stały się normalne, na jej twarzy pojawił się wyraz strachu.
- O Boże, co ja zrobiłam - jęknęła, osuwając się na podłogę. - Mogli mnie wywalić ze szkoły... i ciebie też! - ukryła twarz w dłoniach i zaczęła głośno szlochać.
- Nie płacz, to nie twoja wina - rzekł Martin, siadając przy niej. - Nie powinienem dawać ci tego eliksiru.
- Sama tego chciałam! Ja... ja jestem szalona! Odsuń się, jeszcze ci coś zrobię...
- Uspokój się, nie jesteś wcale szalona.
- Nie zbliżaj się, boję się o ciebie...
- Nie jesteś szalona - powtórzył Martin z mocą, obejmując ją.
- Nie...?
- Dałem ci za dużo tego eliksiru. Następnym razem...
- Nie będzie następnego razu.
- Następnym razem - powtórzył - pamiętaj: najwyżej dwa łyki.
- Dobrze.
Łzy nadal obficie spływały jej po twarzy, wsiąkając w szatę Martina. Po pół godzinie wstali i ruszyli z powrotem do wieży. Gruba Dama, z wyrazem niesmaku na twarzy, już otwierała usta, żeby coś powiedzieć, ale Martin ją wyprzedził.
- Bananowy mus - wypowiedział hasło, a Gruba Dama odskoczyła w bok na zawiasach.
Wkroczyli do pokoju wspólnego Gryfonów, a uczniowie oglądali się za nimi ciekawie. Martin spiorunował ich spojrzeniem, więc odwrócili głowy.
Usiedli na fotelach obok Bena i Albusa. Albus był bardzo poważny, ale Ben wyglądał jakby z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Widok twarzy Martina odebrał mu radość.
- No, już wszystko OK - powiedział pocieszająco Albus, klepiąc Minervę po ramieniu.
- Zrobiłam idiotkę z siebie i z was - jęknęła żałośnie. - Wybaczycie mi?
- Och, daj spokój - rzekł lekceważąco Ben. - Kto by zwracał uwagę na takie bzdury. Nie takie rzeczy już robiliśmy.
W jej lśniących od łez oczach pojawiła się wdzięczność.
- Dobrze, że nie złapał nas żaden nauczyciel.
- No nie wiem. Mendengler chyba postawiłby nam najwyższe oceny, gdyby nas złapał.
To stwierdzenie wreszcie zmusiło Minervę do cichego chichotu.
- Taak, chyba masz rację. To dobry sposób na poprawienie sobie ocen. Wypróbujemy to? Tylko żartowałam - zapewniła na widok wyrazu twarzy przyjaciół.

Szkolne dzieje Minervy McGonagall
Część 3


Pierwsza lekcja w poniedziałek to były zaklęcia. Profesor Mendengler czytając listę zatrzymał się na dłużej przy Martinie, a potem przy Minervie. Obrzucił ich jakimś dziwnym spojrzeniem.
- No, drogie dzieci, dzisiaj będziemy uczyć się zaklęcia przywołującego - oznajmił radośnie, a po klasie przeszła fala cichego pomruku. - Schowajcie książki, od razu przejdziemy do praktyki.
Wszyscy szybko spakowali się i wyjęli różdżki. Nauczyciel porozstawiał wszystkie ławki pod ścianami.
- Widzę, że już wszyscy są gotowi, więc proszę. Przyniosłem trochę pomocy naukowych, że tak powiem... - postawił ogromne pudło z gąbkami na środku klasy. - To dla bezpieczeństwa. A teraz proszę podnieść różdżki i powiedzieć Accio!
Uczniowie zastosowali się do polecenia. Kilka gąbek wyskoczyło z pudełka i podleciało do czarujących, w tym do Minervy i do Albusa.
- Próbujcie, próbujcie, na pewno wam się uda! - zachęcał Mendengler.
Po chwili w sali zaroiło się od latających gąbek, i nie tylko. Mniej wprawni uczniowe wprawiali w ruch inne, czasem dużo cięższe przedmioty. Biedny Albert przypadkowo uniósł ławkę i teraz wygrzebywał się spod niej, sapiąc mocno.
- Świetnie, świetnie, znakomicie... Ostrożnie, ostrożnie,... uwaga!!! - zawołał profesor i padł na podłogę. Tuż nad nim przeleciał ze świstem Gilbert Kinkle.
- Ojej, przepraszam! - zawył Albert.
Do Minervy i Albusa gąbki leciały z godną podziwu dokładnością. Wydawało się, że "pomocy naukowych" jest w pudle nieskończenie wiele, ponieważ wciąż wylatywały z niego nowe i nowe, a nie widać było, żeby ich ubywało.
Gdy zabrzmiał dzwonek, po klasie poniewierało się mnóstwo gąbek. Nauczyciel pozbierał je za pomocą jakiegoś zaklęcia z powrotem do pudła. Uczniowie wylegli na korytarz i popędzili do sali od transmutacji.
Elanis Mornes powiedziała im, że będą dzisiaj transmutować chomika w wazonik do kwiatów. Minerva bardzo się tym przejęła i kazała sobie nie przeszkadzać. Po kilkunastu minutach stał przed nią przepiękny wazonik w kolorze złotego brązu. Obok Albusa znajdował się podobny, tyle że w niektórych miejca był jakby futerkowy.
- Pani profesor, pani profesor! - zawołała czarodziejka. - Już skończyłam!
Nauczycielka podeszła do niej i obejrzała wazonik ze wszystkich stron. Spojrzała na naczynie Albusa. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
- Świetnie!
Albert smętnie spojrzał na wynik swojej pracy. Jego chomik nadal miał swoją główkę i łapki, ale brzuszek miał jakby z porcelany.
- Drodzy uczniowie - powiedziała z zadowoleniem profesor Mornes. - Pragnę nadmienić, że posiadam dar widzenia przyszłości niewiele gorszy niż wasza nauczycielka od wróżbiarstwa, pani Futurell. Oczywiście nie wierzę w te bzdury, jeżeli nie są poparte rzetelnymi i pewnymi faktami. A zatem ogłaszam wszem i wobec, że w przyszłości nauczać będzie, a tym samym zajmie moje miejsce, ta oto Minerva McGonagall! Co więcej, uczyć będzie w Hogwarcie prowadzonym przez tego oto Albusa Dumbledore!
Rozległy się głośne oklaski i wiwaty. Albus zaklęciem sprawił, że na jego szacie znalazły się srebrne gwiazdy i wystrzelił pod sufit kolorowe fajerwerki, rozpryskujące się feerią barw po całej klasie.
Ktoś zawołał:
- Na cześć Albusa, naszego dyrektora, HIP, HIP, HURRA!!!
Klasa natychmiast podchwyciła hasło i w sali zagrzmiało od wrzasków. Profesor Mornes szybko rzuciła na salę zaklęcie dźwiękoszczelności.
- Dzieci, dzieci! - podjęła rozpaczliwą próbę uciszenia klasy, po czym machnęła ręką. - A, co tam... Ale jakby co, to mnie tu nie było!
Wszyscy zgodnie poświadczyli, że jakby co, to jej tu nie było. Sama nauczycielka wystrzeliła w górę kilka barwnych rac.
- Idź, Minervo, no idź!
Minerva niepewnie weszła na katedrę i wzięła głęboki oddech. Wrzaski trochę przycichły.
- Niniejszym zarządzam - powiedziała głośno - że dziś będziemy zmieniać lekcję w imprezkę!
Rozległy się jeszcze głośniejsze wiwaty. Więcej kolorowych fajerwerków pofrunęło pod sufit. Martin i Ben wygiągnęli ręce w stronę Minervy i unieśli kciuki do góry.
- Na cześć Minervy, HIP, HIP, HURRA!!! - krzyknął Albus.
Wydawało się, że cały zamek zadrżał w posadach od ogłuszającego wrzasku.
Nagle wszystko ucichło, dało się słyszeć tylko głuche, ciężkie łupnięcia gdzieć ponad nimi. Ciszę rozdarł straszny, mrożący krew w żyłach ryk.
- O Boże - szepnęła Minerva. - Czy to możliwe?
- Co? - zapytał tępo Ben.
- To... to smok!
- Nie. To niemożliwe.
- A jednak!
Elanis Mornes zbladła.
- Ma za swoje, trzymać coś takiego w zamku... Chyba upadł na głowę... - mruczała cicho, ale przyjaciele dosłyszeli ją. - Teraz wszyscy się dowiedzą... Ministerstwo Magii, rodzice... Na pewno będzie chciał, żebyśmy coś z nim zrobili! - i wybiegła pospiesznie z klasy.
Minerva, Albus, Martin i Ben zamierzali popędzić za nią, ale w drzwiach zatrzymał ich zdziwiony tłum.
- Czy wy coś z tego rozumiecie? - spytał ktoś.
- Nic - odparł Albus. - Przepuśćcie nas, idziemy się dowiedzieć...
- Pójdziemy z wami!
- Nie! Jak sobie to wyobrażacie? Cała klasa lecąca po korytarzu?
- No dobra... Idźcie, ale macie nam wszystko później powiedzieć!
Z trudem przecisnęli się przez wymieniających uwagi uczniów i pomknęli korytarzem. Rozglądali się dookoła, ale nigdzie nie ujrzeli nauczycielki. Minerva wyczarowała wielki srebrny ekran, który zawisł przed nimi. Pokazała się na nim profesor Mornes.
- To ósme piętro! - stwierdziła, patrząc na charakterystyczny posąg wykrzywionej wiedźmy. - Szybko!
Bez tchu zaczęli wbiegać po schodach. Pod sam koniec prawie wczołgiwali się z mozołem. Na końcu korytarza na ósmym piętrze dojrzeli wszystkich nauczycieli, zgromadzonych przy drzwiach do zakazanego odcinka. Zza nich dobiegały łupnięcia i ryki. Zaczęli cicho przybliżać się do nich.
- Profesorze Dippet, mówiliśmy panu, że to bardzo niebezpieczne - powiedziała gniewnie profesor Mornes. - Nie trzeba było...
- Kiedy dam komendę - przerwał dyrektor, - ja otwieram drzwi i wszyscy atakujemy drętwotą. Trzy, cztery!
Rozległ się huk otwieranych drzwi.
- Drętwota! - krzyknęli wszyscy nauczyciele. Z ich różdżek wydobyły się czerwone promienie, godząc w coś, co miotało się wścielkle za drzwiami.
Minerva, Albus, Martin i Ben dopiero teraz zobaczyli, co kryło się za drzwiami. Olbrzymie czarne cielsko, płonące żółte ślepia, płomień przeszywający powietrze, głuche huki, ogłuszający ryk...
- O Boże... - powiedziała cicho Minerva. Czworo przyjaciół było już na tyle blisko, by słyszeć sapanie profesorów.
- Za chwilę... - zaczął Dippet, dysząc ciężko. - Za chwilę jeszcze raz spróbujemy...
Oni też już wiedzieli co mają zrobić. Wyciągnęli różdżki przed siebie.
- JUŻ!!! - zawył dyrektor.
- Drętwota!!!
Z różdżek profesorów i przyjaciół ponownie wypłynęło świetliste światło, łącząc się w jeden wielki promień i uderzając w bok smoka. Potwór zakołysał się sennie i upadł na bok. Zamek naprawdę zadrżał w posadach.
Profesor Mornes rozejrzała się i dostrzegła czwórkę słaniających się na nogach uczniów.
- Co wy tu robicie?!
Nauczyciele obeszli ich naokoło.
- Jak to co? - zdziwiła się Minerva. - Przysługujemy się szkole.
- Co?!
- No, widziała pani przecież, pani profesor. Pomogliśmy ogłuszyć smoka.
Elanis Mornes wyglądała, jakby na nią także rzucono podobne zaklęcie.
- Wy... wy to zrobiliście?
- No, właśnie tak - odparł Albus.
Nauczycielka zakołysała się i byłaby upadła, ale podtrzymał ją profesor Dippet.
- Na Boga, kto wam pozwolił tu przyjść? - spytał ze zgrozą profesor Worhen.
- Eee... tak właściwie, to nikt. Ale chyba dobrze, że przyszliśmy, no nie?
- Dyrektorze, może byśmy zrobili coś z tym potworem? - zaproponowała profesor Flaren.
- A, taaak... Masz absolutną rację, Florencjo...
Nauczyciele z oporem odeszli od czwórki uczniów. Minerva, Albus, Martin i Ben z ledwością utrzymywali się na nogach, podpierając się o ścianę i sapiąc niczym kowalskie miechy.
- No, to jest coś! - powiedział cicho, ale z podziwem Ben.
Profesorzy głośno rozważali kwestię smoka.
- Trzeba go stąd natychmiast usunąć! - upierała się profesor Neither. - Ta bestia zagraża bezpieczeństwu naszemu i naszych uczniów!
- Och, ten smok nikomu nic nie zrobi - powiedziała oddalonym głosem profesor Futurell.
- A niby skąd ta pewność? - warknęła Elanis Mornes.
- Ach, czy to nie oczywiste? - głos nauczycielki wróżbiarstwa jakby odpływał w dal. - Zawsze znajdą się uczniowie, którzy go od tego powstrzymają...
- Ucz... uczniowie? - szepnęła niepewnie Florencja Flaren.
- Taaaak... Siła Hogwartu od zawsze drzemie w uczniach, a ujawnia się w kryzysowych momentach dla szkoły...
- No dobrze, czyli co w końcu robimy z tą kreaturą? - ponaglił profesor Worhen.
- Spróbujemy odpowiednio zmodyfikować jego pamięć... - zastanawiał się profesor Dippet. - Nie będzie pamiętał tego incydentu... Miejmy nadzieję, że to się więcej nie powtórzy. Tylko, czy poradzimy sobie sami...?
Wszyscy w jednej chwili odwrócili się ku Minervie, Albusowi, Martinowi i Benowi.
- Będziemy jeszcze raz potrzebować waszej pomocy - rzekła profesor Mornes.
Kiwnęli głowami i podeszli nieco chwiejnie ku zgromadzeniu nauczycieli. Stanęli pomiędzy nimi i wyciągnęli różdżki w stronę olbrzymiego, czarnego cielska. Oczy smoka były jakby przesłonięte mglistą powłoką, z nozdrzy wydobywały się strużki dymu.
- Kiedy dam znak... - zaczął dyrektor, ale i tak wszyscy wiedzieli, o co chodzi. - JUŻ!
- Obliviate!!!
Oślepiające światło trysnęło niczym ogromna fontanna z blisko trzydziestu różdżek i popłynęło w stronę łba smoka. Jak na dłoni widać było zmiany zachodzące w oczach potwora.
- No i już po wszystkim - rzekł profesor Dippet, nie kryjąc zadowolenia. - Elanis...
- Tak, tak, dyrektorze. Zajmę się nimi.
Przez głowy przyjaciół przemknęła niepokojąca myśl. Jak to "zajmę się nimi"? Przecież nie zrobili nic złego! No, może poza dotarciem tutaj... Ale w końcu okazali się niezbędni!
- No, dobrze się spisaliście. A teraz marsz do wieży Gryffindoru.
Nie poruszyli się nawet, usilnie wpatrując się w nauczycielkę.
- Czy nie wyrażam się dość jasno? - w jej głosie pojawiła się nutka zniecierpliwienia. - Szorujcie do wieży, o nagrodzie porozmawiamy później.
No, chyba że tak... Odwrócili się równocześnie i powlekli się ku portretowi Grubej Damy.
- O kurczę... - odezwał się Ben, gdy schodzili powoli po schodach. - Jeszcze jakaś nagroda!
- Byłam pewna, że dostaniemy szlaban - rzekła Minerva.
- Ha, ha! - Albus wyglądał na bardzo szczęśliwego. - Na pewno zdobyliśmy mnóstwo punktów!
- Mam nadzieję. Ale wiecie co? Ten smok musi czegoś pilnować.
- Czemu tak sądzisz?
- Ach, czy wy jesteście ślepi? Przecież on leżał na jakimś włazie.
Straszna prawda rąbnęła ich niczym obuchem. Byli tak blisko rozwiązania zagadki, ale zaprzepaścili świetną szansę. Stanęli jak wryci na środku schodów z pułapką.
- Dobrze, że chociaż tyle wiemy. Jestem pewna, że to coś bardzo cennego, albo bardzo niebezpiecznego.
- Albo jedno i drugie.
Albus uczynił krok i jego noga zapadła się w pułapkę. Przyjaciele z mozołem wyciągnęli go stamtąd.
- Ech, zawsze o tym zapominam... No, ale nie chodzę tędy zbyt często.
- Ale ten smok jest naprawdę bardzo groźny! Żeby go oszołomić, potrzeba prawie trzydziestu czarodziejów!
- Na pewno jest jakiś łatwiejszy sposób aby go unieszkodliwić.
- Możliwe, ale jaki?
Nie powiedzieli już ani jednego słowa, aż doszli do wieży Gryffindoru. Podali hasło: "ironiczne winogrono" i weszli do pokoju wspólnego. Natychmiast rzucili się na nich wszyscy obecni.
- Hej, no co jest?!
- Co was tak długo nie było?
- Co wy tam robiliście?
- Chyba nie odejmą nam przez was punktów?
Zanim zdążyli odpowiedzieć na choćby jedno pytanie, portret ponownie odsunął się i weszła profesor Mornes z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Cisz, cisza! Pragnę poinformować, że dziś czwórka uczniów Gryffindoru zdobyła dla was po 50 punktów, czyli razem 200.
Po chwili niedowierzania wybuchł gorliwy aplauz. Oklaski i gwizdy mieszały się z okrzykami nauczycielki.
- Uciszcie się jeszcze na chwilę! To, co stało się dzisiaj, było bardzo groźne. Powodem tego całego zamieszania był smok.
Przez pokój wspólny przebiegły podniecone szepty.
- Pani chyba żartuje?
- Nie, niestety nie żartuję. Co ważne, smok ten cały czas znajduje się na terenie szkoły.
Fala oburzenia przepłynęła przez tłum uczniów.
- Jak to, on jeszcze tu jest? To straszne, jak można trzymać w szkole takiego potwora!
- Większość nauczycieli uważa podobnie, ale decydujący głos ma dyrektor. To profesor Dippet zarządził, że ta kreatura będzie przebywać w zamku - profesor Mornes nie kryła swojej niechęci do pomysłu dyrektora.
- Co??? Przecież to bardzo niebezpieczne!
- Nie musicie mi tego mówić. Ale możecie napisać petycję...
- Co napisać???
- Chyba jednak to nie jest najlepszy pomysł. W każdym razie musicie bardzo uważać. Gdyby nie szybka akcja, mogłoby dojść dzisiaj do bardzo groźnych incydentów. Bardzo mi przykro, ale takie krzyki nie mogą się więcej powtórzyć. A teraz sio, proszę rozejść się do swoich dormitoriów. Wszystkie dzisiejsze lekcje zostają odwołane.
Było oczywiste, że nikt nie miał ochoty iść do dormitorium. Gdy tylko nauczycielka wyszła, rozległy się podekscytowane rozmowy.
- Czego on pilnuje? - zapytała sama siebie Minerva. Przyjaciele milczeli. - To musi być... nie wiem co.
- A, to faktycznie wiemy już wszystko.
- Daruj sobie ten sarkazm. Skoro sam nie wiesz, to nie czepiaj się mnie.
- Dobra, dobra. A może zamiast się zastanawiać, pójdziemy sprawdzić?
- Niby jak? Zamierzasz podstawić się smokowi do pożarcia, żebyśmy my mogli przejść?
- Nie bądź głupia. Musi być na niego jakiś sposób.
- Jak mogliśmy o tym nie pomyśleć!
Minerva zerwała się z fotela, a z nią trójka przyjaciół. Zaczęła szukać czegoś wzrokiem pośród uczniów. Nagle ruszyła zdecydowanie w stronę wielkiego chłopca, który siedział samotnie w fotelu.
- Cześć Hagridzie - powiedziała do niego. - Czy znasz może jakiś sposób na unieszkodliwienie smoka?
Oczy chłopca podniosły się na nią. Minerva zauważyła w nich zdziwienie.
- Co wy chcecie zrobić?
- A nic... tak tylko pytam.
- Jest dużo sposobów... - zaczął żywo Hagrid. - Ale do większości potrzeba wielu czarodziejów. Smoki mają bardzo wielką moc magiczną... Ale nic więcej wam nie powiem, jeżeli mi nie wyjawicie, co chcecie zrobić.
Minerva westchnęła i usiadła w fotelu obok Hagrida. Albus, Martin i Ben usiedli naprzeciwko nich.
- Bo wiesz... Ten smok czegoś pilnuje - powiedziała Minerva. - I wogóle nie wiemy czego. No i żeby się dowiedzieć...
- Chcieliście zabić tego smoka?
- Nie! No co ty! Chcieliśmy go chwilowo unieszkodliwić. Przecież nie dalibyśmy rady go zabić.
- Mam nadzieję, że nie chcecie go zabić.
- A my mamy nadzieję, że nam pomożesz.
Chłopcy pokiwali gorliwie głowami.
- Na... naprawdę? - w oku Hagrida zakręciła się łza. - Chcecie żebym ja wam pomógł?
- No pewnie! Kto zna się lepiej od ciebie na magicznych stworzeniach?
- To super! Wiecie, na smoka nie ma za dużo sposobów. A tym bardziej piątka czarodziejów... No, nie wiem, czy damy mu radę sami.
- Damy, damy. O to się nie martw.
- Naprawdę fajnie, że zrobimy to razem! Taaak... Muszę znaleźć jakiś sposób na uśpienie smoka, albo coś w tym rodzaju, żeby nie zrobić mu krzywdy.
Minerva, Albus, Martin i Ben nie mieliby nic przeciwko zrobieniu krzywdy ogromnemu potworowi, ale Hagrid nigdy by na to nie pozwolił. Właściwie zależało im tylko na tym, żeby sprawdzić, czego pilnuje ta kreatura. Ani razu nie pomyśleli, że to jest bardzo niebezpieczne...

Część 4

Hagrid całe dnie poświęcał szukaniu sposobu na smoka, a Minerva, Albus, Martin i Ben bardzo mu w tym pomagali. Właściwie przerywali poszukiwania tylko na czas lekcji.
- Aaa... To może być to! - wykrzyknął w czwartek Hagrid podczas studiowania przerażająco grubej księgi "Smoki i ich magiczna natura". - Ale nie... Powoduje to stałe uszkodzenie zmysłu węchu zwierzęcia. Jak można coś takiego stosować na biednych, bezbronnych stworzonkach!
Przyjaciele mieli nieco odmienne zdanie co do bezbronności smoków.
- Słuchajcie, jaki to był smok? - zapytał Hagrid.
- A bo ja wiem? - odpowiedziała niepewnie Minerva. - Był duży...
- Wiesz co? Nie zauważyłem tego - oświadczył sarkastycznie Ben.
- Cicho. Czarny... duże, żółte ślepia...
- To był... - zastanowił się Hagrid. - To był chiba finlandzki smok szablasty. Miał takie długie kły?
- Taaak... Chyba tak.
- No to to musiał być on. Hmmmm... Bardzo trudny do pokonania... Cholibka, jak my sobie damy z nim radę?
- Mamy znaleźć jakieś pasujące zaklęcie.
- Tak, wiem o tym. Ale to musi być coś, co zrobi mu coś złego nie robiąc mu nic złego.
- No to chyba rzeczywiście mamy problem. Słuchaj, może opuścisz trochę wymagania? Może żeby na przykład zrobiło mu coś złego, ale żeby to mijało z czasem?
- Ale to będzie go boleć!
- No, może niekoniecznie... Patrzcie - Minerva wskazała stronę w księdze "Bezbolesne, ale skuteczne". - Tu jest zaklęcie, od którego traci się wszystkie zmysły, ale tylko na... 6 godzin. Tzn. smoczek zostanie uśpiony i straci słuch, węch, wzrok, dotyk...
- I nie wyczuje, że obok niego przechodzimy? Dobre! - stwierdził Albus.
- Taaak - przyznał Hagrid. - Ale czy wystarczy pięć osób? Już żeby go uśpić potrzeba zwykle z dziesięciu czarodziejów...
- Najpierw ustalmy, czy przyjmujemy tą taktykę. Kto jest za?
Wszyscy byli za.
- No to o to będziemy się martwić później - zarządziła Minerva. - Spróbujemy go uśpić, a jak się nie uda, to po prostu zostawimy go w spokoju. No, czyli już teraz potrzebujemy tylko odpowiedniego momentu...

Nazajutrz, czyli w piątek, siedzieli w klasie od eliksirów na drugim piętrze. Profesor Worhen głosił wyjątkowo nudny przepis na eliksir, który powoduje puchnięcie. Już pod koniec lekcji, gdy prawie wszyscy ziewali ukradkiem w rękawy, zapisując składniki, jego głos stał się zupełnie inny. Brakowało w nim tego nudnego posłuchu, z jakim zawsze wygłaszał przepisy na eliksiry.
- Drogie dzieci - powiedział. - Dziś nie macie więcej żadnych lekcji. To jest zarządzenie dyrekcji. A teraz proszę, szybciutko do waszych dormitoriów!
Wszyscy zdziwili się niewymownie. To nie zdarzało się często. Minerva, Albus, Martin, Ben i Hagrid uznali to za wyjątkowo sprzyjającą okazję. Niezauważenie odłączyli się od grupy Gryfonów i pomknęli na ósme piętro. Przy drzwiach do zakazanego korytarza nie było nikogo.
- No, to teraz... - powiedziała Minerva rozdygotanym głosem. - Teraz musimy tylko go uśpić...
Przełknęli głośno ślinę. Minerva uchyliła delikatnie drzwi.
- Śpi - zakomunikowała z ulgą. - Wystarczy wzmocnić jego sen.
Smok otworzył szeroko paszczę, ziewnąwszy. Piątka czarodziejów szybko wycelowała różdżki w otwarty pysk.
- Slepeter!!!
Pięć mglistych promieni pomknęło ku smokowi. Nie widać było żadnej zmiany, ale z pewnością zwierzę spało znacznie mocniej.
- Teraz zmysły.
- Senseretum!
I tym razem nie zaszła żadna widoczna zmiana, ale z pewnością smok nie czuł już nic. Ostrożnie podeszli do wielkiej klapy w podłodze. Próbowali ją podnieść, ale nie było na to żadnego sposobu. Chłopcy z wielkim mozołem starali się unieść właz choć na cal, a Minerva nimi komenderowała, ale nic to nie dało. Nawet zaklęcia nie działały.
- Uff - sapnął Albus. - Nie da rady! To musi być zaczarowane jakimś bardzo mocnym zaklęciem.
Odeszli więc, z najwyższą uwagą zamykając drzwi.
- Tylko żeby nauczyciele nie zorientowali się, że on nic teraz nie czuje - zaniepokoiła się Minerva.
- Myślisz, że będą sprawdzać? - odparł krytycznie Albus.
- No faktycznie, raczej nie będą.
Doszli do portretu Grubej Damy i podali hasło ("kompletna bzdura"). Prawie niezauważenie wślizgnęli się do pokoju wspólnego i usiedli na fotelach w pobliżu kominka. Zaczęli zastanawiać się nad sposobem podniesienia klapy.
- Teraz trzeba znaleźć zaklęcie, które zamyka ten właz - powiedział Ben.
- No to bierzmy się do roboty.
Minerwa migiem przyniosła ze swojego dormitorium naręcze książek z zaklęciami. Przyjaciele zaczęli je wertować, co jakiś czas czytając niektóre zaklęcia.
- To służy do zamykania... ale ust kogoś, kto non stop gada.
- To już prędzej to. Uniemożliwia dostęp do jakichś obiektów...
- Ale do tamtej klapy można podejść, nie można jej tylko podnieść.
- Mam! To chiba będzie to!
Wszyscy skupili się nad książką, którą wertował Hagrid. Miała ona tytuł "Blokowanie obiektów, czyli jak unieszkodliwić wroga, zamykając różne otwory."
- Taak, to zaklęcie zamyka drzwi, okna, skrzynie, a także klapy, włazy itp.!
- Dobrze, to jak to odblokować?
- Patrzcie, o tym nie pomyśleliśmy. Trzeba stuknąć różdżką w obiekt i powiedzieć "Sezamie, otwórz się". Cholibka, nigdy bym się tego nie domyślił.
- Ale ta okazja nam już przepadła. Musimy poczekać na następną.
- Tak, racja. Ale przynajmniej już wiemy, jak to otworzyć. Że też nie pomyśleliśmy o tym...
- No tak, przecież czytałam o tym - przypomniała sobie Minerva. - W jednej takiej mugolskiej książce...
- Wiesz co, daj sobie z tym spokój. Nie interesują nas mugolskie książki - powiedział znudzonym głosem Ben.
- Was nie interesują żadne książki!
- A tym bardziej mugolskie!
- Przestańcie się kłócić! - zarządził Albus. - Musimy działać razem, żeby dowiedzieć się, co tam jest.
Minerva i Ben zamilkli, ale nadal rzucali na siebie spojrzenia spode łba.
- No, tak już lepiej. Hagridzie, jesteś pewien, że wystarczy dotknąć tego różdżką i powiedzieć "Cośtam, otwórz się"?
- Nie cośtam, tylko "Sezamie, otwórz się".
- Dobrze, dobrze... No, to zostało nam tylko znaleźć dobrą okazję...

Ale czas płynął, a okazja się nie nadarzała. Minęły już dwa tygodnie. Trawniki przed szkołą pokrył głęboki śnieg, a jezioro szkliło się lodem. Przyjaciele pogrążali się w ponurej codzienności, prawie zapominając o klapie w podłodze.
Pewnego popołudnia, w czasie długiej przerwy pomiędzy lekcjami (odwołano lekcje zielarstwa, bo było bardzo zimno), postanowili wyjść na dwór. Ledwie wyszli za drzwi, uderzył ich chłód.
- O m-m-matko, j-j-jak tu z-z-zimno - wykrztusił Albus, podzwaniając zębami. Nic dziwnego, był ubrany najcieniej z nich wszystkich. Minerwa, która miała na sobie bardzo gruby płaszcz, wyczarowała niebieskie płomyczki i schowała je do słoika, co i tak dało niewiele ciepła.
Zeszli ze schodów. Na nieszczęście pierwszy szedł Albus. Gdy uczynił krok, pewny, że oprze się na śniegu, zapadł się w nim aż po szyję. Koledzy wyciągnęli go stamtąd, sapiąc i wypuszczając z siebie kłęby pary.
- P-p-po co my t-t-tu przyszliś-ś-śmy? - spytał żałośnie Albus.
- Nie marudź, trzeba było założyć grubszy płaszcz - odparła dziarsko Minerva.
- Dobrze ci m-m-mówić. Chyba się-ę-ę wrócę do wieży i z-z-założę coś g-g-grubszego.
- Dobra, tylko się pospiesz.
Albus zniknął z powrotem w wejściu do Hogwartu, a reszta zaczęła torować sobie drogę przez śnieg. Wydeptali niewielką polankę i czekali na Albusa, tupiąc nogami i chuchając sobie na ręce.
- Wiesz co, Hagridzie? - rzekł Ben. - Chyba muszę sobie sprawić taki płaszcz jak twój.
- No, on jest bardzo ciepły - odparł Hagrid. Jego płaszcz z krecich futerek naprawdę wyglądał porządnie.
Wrócił Albus. Miał na sobie chyba ze trzy płaszcze, a mimo to lekko trząsł się z zimna.
- No dobra - powiedział. - Może ktoś mi wyjaśni, po co tu przyszliśmy?
- Dobre pytanie - przyznał Martin. Wszyscy spojrzeli się na Minervę.
- Czemu patrzycie na mnie? Przecież to oczywiste. Tu możemy bezpiecznie porozmawiać.
- Wydawało mi się, że porozmawiać można też w środku zamku - odparł złym głosem Albus.
- Tak, ale tu nikt nas nie podsłucha.
- No dobra, to o czym chcesz rozmawiać?
Minerva rzuciła na niego spojrzenie pod tytułem: "nie udawaj głupiego, przecież wiesz o co chodzi".
- Jak to o czym? O smoku! Musimy coś wymyślić.
- Wydawało mi się, że już tylko czekamy na dobry moment? - powiedział Ben.
- No tak, tylko że tego momentu nie ma i w tym jest problem.
- Jak dla mnie, to jest okoliczność sprzyjająca...
- Teraz zaczynasz tchórzyć?
- Nie, ale pomyśl. Przecież nie musimy wcale tego sprawdzać. Nawet nie powinniśmy...
- Odkąd tak bardzo przestrzegasz przepisów?
- No dobra, nie chodzi o to. Po co chcesz wiedzieć, czego on pilnuje?
- A ty nie chcesz?
- Mi tam specjalnie nie zależy...
- Dobrze, w takim razie zrobię to sama.
Minerva odwróciła się i już miała ruszyć w stronę zamku, ale Ben ją zatrzymał.
- Doskonale wiesz, że nie puścimy cię samej - rzekł ze złością.
- A co? - odparowała, obracając się na pięcie. - Myślisz, że sobie nie poradzę?
- W takim razie bardzo dobrze, możesz mi potem powiedzieć, jak ci poszło! - krzyknął.
- Świetnie! - czarodziejka zdecydowanie poszła do zamku, nie oglądając się za siebie.
Albus spojrzał na Bena, pokiwał głową z niedowierzaniem i ruszył za Minervą. Po chwili Hagrid zrobił to samo. Martin stał na polance wpatrując się w brata, ale wkrótce i on podążył za resztą. Dogonili Minervę na korytarzu.
- Czemu tu za mną przyszliście?
- Przecież wiesz, że sama tego nie zrobisz.
- Wiem... ale się zdenerwowałam. Może się po niego wrócimy?
- Dobry pomysł.
Jednak gdy dotarli na polankę, Bena tam nie było. Zamiast niego ujrzeli drogę utorowaną w śniegu. Usłuszeli trzask łamanego lodu i krótki krzyk.
- O Boże... - Minerva pobladła okropnie. Nie zdawali sobie sprawy, że są już tak blisko jeziora. Ruszyła wyrytą w śniegu dróżką, a Albus, Hagrid i Martin podążyli za nią.
Ścieżka wiodła po lodzie. Po chwili ujrzeli w nim sporą dziurę.
- Nieeeeeee! - wrzasnęła Minerva i zalewając się łzami nieostrożnie wbiegła na lód.
- Nie rób tego! - krzyknęli za nią chłopcy, ale przezornie nie poruszyli się.
Nagle Minerva poślizgnęła się, przewróciła i kilka metrów przejechała na brzuchu, zatrzymując się przy dziurze.
- Ben!!! - ryknęła, krztusząc się do płaczu. Nagle do pasa zanurzyła się w lodowatej wodzie.
Albus doznał nagłego olśnienia.
- Kładziemy się! - zakomenderował. - Ja będę pierwszy, Martin drugi, a na końcu Hagrid. Musimy ich wyciągnąć!
Chłopcy położyli się na lodzie i ślizgiem podjechali do nóg Minervy. Albus chwycił jej kostki, Martin z kolei jego nogi, a Hagrid Martina.
- Ciągnij, Hagrid!
Hagrid z całej siły, a miał jej niemało, szarpnął Martina. Pojechali do tyłu, wyciągając z wody Minervę i Bena, którego trzymała za nadgarstki. Oboje zaczęli pluć wodą i krztusić się. Minerva miała twarz tak białą, że niemal przezroczystą, a Ben był już prawie siny.
- Szybko, do skrzydła szpitalnego! - krzyknął Albus i wziął na ręce Minervę, podczas gdy Hagrid już dźwigał Bena. Co sił w nogach popędzili do zamku, a potem po schodach. Okropnie zadyszani wpadli do skrzydła szpitalnego, gdzie pani Pomfrey podawała jakiejś jasnowłosej pierwszoklasistce eliksir pieprzowy. Dziewczynka pisnęła i położyła się na poduszce, z uszu wydobył jej się dym. Pani Pomfrey szybko podbiegła do przyjaciół.
- O matko, co im się stało?!
- Wpadli... do jeziora... - wydyszał Albus.
- Szybko, połóżcie ich na łóżkach!
Wciąż kaszlący Ben i Minerva zostali w ekspresowym tempie ulokowani pod kilkoma kołdrami i potraktowani eliksirem pieprzowym. Pani Pomfrey ze zdenerwowania podała im nieco za dużo lekarstwa. Przez to z ich uszu wydobywały się niemal kłęby pary. Wydawało się, że płoną im głowy.
- No... - pani Pomfrey odetchnęła. - Teraz proszę o wyjaśnienia.
- Eeee... - zaczął Albus. - No, bo Ben wpadł do jeziora, a Minerva...
- ...próbowała go ratować - dokończył Hagrid.
- Ale na Boga, po co wyście tam poszli?!
Jednak wcale nie oczekiwała odpowiedzi na to pytanie. Odwróciła się z powrotem do pacjentów z zamiarem padania im dodatkowej dawki leku, ale zorientowała się, że kłęby dymu są już w zupełności wystarczające.
- No, to teraz muszą poleżeć parę dni i będzie wszystko w porządku - powiedziała pocieszająco do zmartwionych przyjaciół. - Całe szczęście, że ich wyciągnęliście. I chyba nie będziecie już na razie chodzić nad jezioro, co?
Wszyscy troje zgodnie potwierdzili, że nie będą.
Zbliżała się pora lekcji transmutacji, więc Albus, Hagrid i Martin opuścili skrzydło szpitalne i powlekli się do sali.
Profesor Mornes nie wyglądała na bardzo zdziwioną, kiedy dowiedziała się, że nie ma Bena. Pewnie pomyślała, że uciekł z lekcji. Ale na wieść, że nie ma Minervy, wszyscy odwrócili się w stronę Albusa, Martina i Hagrida, a nauczycielka szeroko otworzyła usta ze zdumienia.
- Co jej się stało? - zapytała.
Albus wstał.
- Ona jest w skrzydle szpitalnym, razem z Benem - rzekł.
- O matko, co im się stało?
- Wpadli do jeziora... Ale to nic poważnego - dodał szybko, bo profesor Mornes wyglądała, jakby chciała zerwać się z miejsca. - Za parę dni będą zdrowi.
- No, to chwała Bogu... - i dokończyła czytanie listy obecności. W jej głosie nadal brzmiało lekkie zdenerwowanie. - Tak więc, drogie dzieci, dziś będziemy transmutować... eee... co to miało być? - szybko zerknęła do swoich notatek. - A, prawda... Będziemy transmutować żabę w ogórka. Bardzo was proszę, uważajcie z tymi żabami, one bardzo łatwo mogą wam uciec.
Albert westchnął głośno. Wszyscy wiedzieli, że jego żaba ucieknie jako pierwsza. Nauczycielka dała mu płaza w zamkniętym słoiku z podziurkowanym wieczkiem, żeby temu zapobiec.
Zaraz na początku przyjaciele potraktowali swoje zwierzęta zaklęciem zmrażającym. Dzięki temu mogli w spokoju zabrać się do pracy.
Mimo środków ostrożności, żaba Alberta i tak uciekła. Sposób, w jaki to zrobiła, był niepojęty dla wszystkich. Profesor Mornes z westchnieniem podała mu kolejnego płaza.
Podczas gdy żaby Albusa i Martina były już ogórkami, a żabka Hagrida już prawie, rezultat pracy Alberta był opłakany. Ogórek z nogami i ogromnymi oczami mógłby uchodzić za niewyobrażalne zjawisko, jednak nie w klasie, do której chodził Albert.
Ale nauczycielka była tak zdenerwowana, że tylko zerknęła na efekty pracy uczniów i wszystkim wstawiła dobre oceny. Gdy zabrzmiał dzwonek, Albus, Martin i Hagrid szybko wyszli z klasy, ale zaraz się zatrzymali.
- Poczekajcie chwilę! - zawołała za nimi Elanis Mornes. - Idziecie do skrzydła szpitalnego, prawda? Pójdę z wami.
Tak więc we czwórkę podążyli w odwiedziny do Minervy i Bena. Chorzy leżeli w łóżkach, nadal pod grubym przykryciem. Wciąż byli jeszcze bardzo bladzi. Obok nich leżała pierwszoklasistka, która bardzo zaczerwieniła się na widok nauczycielki i zakryła się kołdrą.
- Fajnie, że przyszliście - powiedziała Minerva. - O, dzień dobry, pani profesor... przepraszam, że nas nie było, ale...
- Nie musisz mi mówić, już wiem - przerwała profesor Mornes. - Nic nie szkodzi, że was nie było, nie robiliśmy nic nowego.
- No, to dobrze.
- Ale powiedzcie, jak się czujecie?
- Ja dobrze, już mogłabym wstać...
- O nie, nie, nie. Wykluczone! - odezwała się pani Pomfrey. - Musisz poleżeć jeszcze parę dni!
- Tak, wiem...
- A ty, Ben, jak się czujesz?
- W porządku...
- To dobrze. No, ale ja już muszę lecieć - rzekła nauczycielka. - Za chwilę mam lekcję. A wy już skończyliście na dziś?
- Tak, pani profesor - odrzekł Albus.
- No, to dobrze... wracajcie szybko do zdrowia!
I wyszła ze skrzydła szpitalnego. Pani Pomfrey kazała Minervie i Benowi zjeść po wielkim kawałku czekolady i także opuściła salę.
Gdy Albus, Martin i Hagrid zdali im relację z lekcji, Minerva o mało co nie udusiła się kawałkiem czekolady, tak gwałtownie zaczęła się śmiać.
- A'e i ta' wys'y dota'i dob'e oce'y? - spytała z ustami pełnymi smakołyku.
- Taaaa, była tak zdenerwowana, że nie zauważyła, że ogórek Gilberta miał jedno oko.
- Chiba na razie odechciało wam się przebywania na dworzu, co? - spytał Hagrid, szczerząc zęby.
- Zdecydowanie - odrzekł stanowczo Ben.
- Jak najbardziej - potwierdziła Minerva.
Wszyscy roześmiali się.

Minerva leżała na łóżku w skrzydle szpitalnym i zastanawiała się.
- Eee... Wiesz co, Ben? - powiedziała niepewnie.
- Co?
- Chyba jestem ci winna przeprosiny. Nie powinnam się wtedy tak wściekać...
- Daj spokój, to moja wina.
- Ale to przeze mnie wpadłeś do jeziora...
- Wpadłem, bo nie uważałem. Wydawało mi się, że lód jest już wystarczająco gruby, żeby mnie utrzymać. A ty mnie uratowałaś.
- Eee tam... Byłam bardzo zdesperowana i też w ogóle nie uważałam... Oboje mogliśmy się utopić...
- No właśnie... Jak ty mnie wyciągnęłaś?
- To chłopaki nas wyciągnęli. Ja nie dałabym rady.
- No, dobrze, że oni nie stracili głowy.
- Pewnie. Inaczej chyba byśmy zamarzli. Moglibyśmy być wtedy lodowymi rzeźbami... Ładnie byśmy wyglądali w Wielkiej Sali.
Oboje parsknęli śmiechem. Nawet mała, jasnowłosa pierwszoklasistka zaśmiała się niepewnie.

CDN

Minerva

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki