Prawie koniec Harrego Pottera - część I Napisał Parker Hynes
Harry, Ron i Hermiona szli ulicą. Okolica nie wyglądała przyjaźnie. Domy odstraszały zdartą farbą, brudem i zwiędłymi roślinami.
Nikt nic nie mówił; byli zbyt zdenerwowani. Od dwóch godzin szukali właściwego domu, domu państwa Potterów. Oni oczywiście nie żyli, jednak Harry chciał odwiedzić to miejsce oraz groby swoich rodziców.
- Może się kogoś spytamy, gdzie to jest, Harry? - powiedział Ron.
- To pytaj, ale wątpie, żeby krzaki ci odpowiedziały, bo odkąd tu zabłądziliśmy nie pokazał się ani jeden żywy człowiek! - zdenerwował się Harry.
Jakby na złośc tym słowom zza zakrętu wyjechała na rowerze starsza pani.
- Przepraszam panią - krzyknął do niej Harry - może nam pani pomóc?
- O co chodzi? - zapytała ciepło.
- Bo my szukamy pewnego domu, on należał kiedys do państwa Potterów - wyjaśniła Hermiona.
Na dzwięk tych słów staruszka przestała się uśmiechać, wyraźnie się zdenerwowała i odpowiedziała opryskliwie:
- Ja... nie wiem gdzie to jest. Dajcie mi spokój.
W Harrym wzburzyła się krew. Nie po to tyle przeszli, żeby teraz rezygnować. Chwycił kierownicę roweru i powiedział gniewnym tonem:
- Pani wie, tylko nie chce nam powiedzieć. Czemu?
- No... tego... bo ten dom... ci Potterowie to jacys dziwni byli, żyli, żyli i nagle umarli... rozwaliło ich dom, ale następnego dnia był jak nowy... ludzie, którzy tam mieszkali mówili, że nie można wytrzymać, że coś w tym domu jest. I do dzisiaj kwiaty się zielenią, firany wyprane i...
- Gdzie jest ten dom? - spytał z naciskiem Harry.
- Za rogiem, numer 7.
- Dziekujemy - powiedziała pospiesznie Hermiona odciągając Harrego od kobiety. - Harry chodź.
Ruszyli wzdłuż ulicy. w brzuchu Harrego wnętrzności tańczyły sambę. Zaraz zobaczy dom swoich rodziców... Zobaczy jak żyli, gdzie spali, gdzie jedli, gdzie Voldemort ich zamordował...
- Harry to tu - powiedziała Hermiona dziwnie zniekształconym głosem.
Stali przed dużym domem z białej cegły i czerwonym dachu. Otoczony był krzewami kwitnących róż, a lekki wiaterek roznosił ich cudny zapach. Dróżka miała po bokach kwiaty, na przemian białe i czerwone i prowadziła do brązowych, dębowych drzwi. Jedyne, co nie pasowało w tym domu, to brak ludzi, i ktoś, kto nie znał tragedii jego właścicieli mógłby pomyśleć, że mieszka w nim typowa, szczęśliwa rodzinka: pracujący ojciec, piekąca ciasto mama i małe dziecko.
- To co, wchodzimy? - spytał niepewnie Ron.
- Tak. - odpowiedział Harry.
Weszli do salonu. Było tam pełno poprzesuwanych foteli, przewróconych stołków i tym podobnych. Nagle drzwi zatrzasnęły się ze strasznym hukiem. Harry, Ron i Hermiona instynktownie wyciągnęli różdżki. Następnie na schodach rozległ się tupot, odgłos szamotaniny. Ktoś, kto był na górze, zaczął uciszać swoich towarzyszy.
- O co tu chodzi? Przecież w tym domu nikt nie mieszka... chyba - powiedział przerażony Ron.
- Nie wiem... Może... - zaczęła Hermiona, ale przerwał jej męski głos dochodzący z góry:
- Co robimy? Przyszli tu wcześniej niż się spodziewaliśmy. On się nie wyrobi.
- Ja mam pomysł - powiedziała kobieta, a Harremu coś przeskoczyło w brzuchu, bo poznał ten głos: to Bellatrix Lastrange. Ron i Hermiona najwidoczniej też rozpoznali morderczynię Syriusza, bo spojrzeli po sobie z przrażonymi twarzami. - Zabijmy niepotrzebnych, Pottera zwiążmy i poczekajmy, aż Czarny Pan przyjdzie.
Reszta śmieciożerców nie zgodziła się na pomysł Bellatrix.
- Śmieciożercy - szepnął Ron, blady jak ściana.
- Uciekajmy stąd - zaproponowała Hermiona i nacisnęła klamkę. Ta jednak nie ustąpiła, nawet po rzuceniu Alohomora.
- No to pięknie, jesteśmy tu uwięzieni ze śmieciożercami, którzy chcą nas dopaść. Naprawdę fajnie - powiedział sarkastycznie Harry.
Nagle na górze rozległ się głośny trzask, oznaczający czyjąś aportację lub deportację. Rozległ się zimny, piskliwy głos, który Harry poznał bez trudu. Lord Voldemort stał na szczycie schodów.
- Witaj Harry Potterze - powiedział i zaczął schodzić. Za nim posuwali się śmieciżercy, nie śmiąc wyprzedzić swojego Pana. - O, przyprowadziłeś swoich przyjaciół.
Harry nic nie odpowiedział. znalazł się już w podobnej sytuacji w czwartej klasie, ale wtedy był sam, uratowały go duchy jego rodziców, a teraz... Nawet nie ma Dumbledore'a.
- Nie będziemy się ze sobą bawić. Avada Kedavra! - krzyknął, a Harry i jego przyjaciele wrosli w ziemię. Nagle coś czerwonego mignęło im przed oczami, wchłonęło zaklęcie i padło na ziemię.Fawkes! Chwileczkę, pomyślał Harry, jeśli jest Fawkes, to musi być i...
W drzwiach stanął Dumbledore. Jego majestatyczna postać na tle zachodzącego słońca wyglądała wspaniale. Nie miał już poczerniałej ręki i był odmłodzony. Wszyscy gapili się na niego z szeroko otwartymi oczami. Korzystając z osłupienia Voldemorta i jego śmieciożerców, Dumbledore chwycił Harrego, Rona i Hermionę i zdeportował się z nimi.
|