Harry siedział na parapecie małej, zagraconej sypialni i wpatrywał się w księżyc. Było to jedyne miejsce w całym domu przy Privet Drive 4 gdzie leżały w nieładzie popsute przedmioty - stare zabawki Dudley'a. Wśród nich wyłaniał się mały stolik z podłamaną nogą, na którym stała klatka sowy śnieżnej Hedwigi, oraz budzik cudem naprawiony przez Harry'ego. Mała lampka leciutko oświecała łóżko na którym leżał stos książek. Były to podręczniki o skórzanej oprawie i tłoczonych, złotych literach - książki do szkoły. Nie były jednak wcale nudne, bowiem Harry był czarodziejem i uczył się magii w szkole prowadzonej przez samego Albusa Dumbledore, najsilniejszego czarodzieja jakiego znał. Teraz trwały wakacje, a dokładniej była noc, więc owe książki musiały już leżeć tak bardzo długo. Nagle Harry'emu zdało się, że patrzy w twarz Cedrika Diggorego - przystojnego puchona z siódmej klasy, ale wizja ta szybko zniknęła. Postarał się sięgnąć pamięcią do zdarzeń, które miały miejsce pod koniec jego czwartego roku nauki w Hogwarcie. To wtedy, podczas turnieju trójmagicznego, Cedrik został zamordowany przez odzyskującego dawną moc Lorda Voldemorta... człowieka, ale czy to był człowiek?... czegoś, co miało twarz węża i błyszczące, czerwone oczy... Oczy, które widzą ciebie gdziekolwiek jesteś i cokolwiek robisz...oczy, które wbijają się w pamięć i śnią się po nocach... oczy należące do najpodlejszego czarnoksiężnika na świecie, który zabił rodziców Harry'ego i teraz polował na niego. Harry dobrze wiedział, że ów czarodziej nie spocznie, póki nie udowodni, że to, iż Harry żyje to tylko mała pomyłka, a nie nadzwyczajna moc syna Potterów. Pomyłka, którą można naprawić... Chłopak zadrżał i choć nie chciał się do tego przyznać, bał się. W domu Dursleyów zawsze miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, a przecież Dumbledore mówił, że tu jest bezpieczny, na razie. Harry spojrzał na zegarek - była już druga w nocy. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie iść spać, ale zdał sobie sprawę, że nie jest w ogóle senny. Zajrzał do skrytki pod obluzowaną deską i wyjął, po raz kolejny, kawałek pergaminu. Był to list od Syriusza, jego ojca chrzestnego: Harry- Nie martw się o mnie. Jestem u Lupina i chyba niedługo się zobaczymy... Harry wciąż zastanawiał się, co mogło to znaczyć. A może Syriusz zamierza wrócić do Hogwartu? Starając się nie wyobrażać sobie, jak jeden z dementorów obdarza Syriusza swoim pocałunkiem (co wiązało się z byciem rośliną do końca życia), Harry powrócił do listu ...Mam nadzieję, że nic złego ci się nie stało. Nadal pisz mi o wszystkim, co wyda ci się podejrzane. Nie wychylaj się na centymetr z domu i uważaj na siebie. Syriusz Była to bardziej przestroga niż list, ale u Harry'ego równała się z dowodem na życie swojego jedynego krewnego. Bowiem odkąd Harry znał Syriusza, ten ukrywał się po ucieczce z Azkabanu, więzienia dla czarodziejów. Został tam zamknięty za zamordowanie kilkunastu mugoli (osób niemagicznych), ale były to złe przypuszczenia. Harry przez pewien czas sądził, że Syriusz zdradził jego rodziców, a Peter Pettigiew - ich szkolny przyjaciel próbował dokonać aktu zemsty. Tymczasem było odwrotnie. Teraz Syriusz był bezpieczny. U swojego przyjaciela, byłego profesora obrony przed ciemnymi mocami, no i wilkołaka... - Poradzi sobie - zawyrokował Harry oglądając list następny raz . Zatrzymał się na ostatnim zdaniu. - Może mam jeszcze nic nie jeść, bo wszystko może być zatrute?! W tym momencie przez otwarte okno wleciała sowa o wspaniałym, białym upierzeniu. Niosła ze sobą małą paczkę i list, w którym rozpoznał niechlujne pismo Rona. Szybko oswobodził Hedwigęz ciężaru, a ta dumnie wleciała do klatki. Czym prędzej zaczął czytać: Harry mama przysyła ci ciasto, mówi że jeśli przez dietę Dudleya bardziej schudniesz, to nic z ciebie nie zostanie. Rodzice osłupieli, jak im opowiedziałem o Łapie, ale się opanowali i zrobili mi awanturę za łamanie szkolnych przepisów i zadawanie się z domniemanym mordercą A pod koniec tata powiedział " mądry jesteś synu". Chyba nigdy nie zrozumiem dorosłych. Hermona nie napisała do mnie żadnego listu od początku wakacji. Dostałem tylko kartkę z Bułgarii z propozycją spotkania się na ulicy pokątnej 20 Sierpnia. Co ty na to? Ron Harry mógłby przysiąc, że Ron robił się coraz bardziej zazdrosny o Hermionę. A ta jej kartka z Bułgarii? Czy to możliwe, że skorzystała z zaproszenia Wiktora Kruma? Zresztą i Potter nie miał od niej żadnej wiadomości. Trochę dziwne....Chyba, że Zgredek znów próbuje uratować mu życie zatrzymując go w domu. Pewnie skrzat zmówił się z Syriuszem. Harry uśmiechnął się i włożył paczkę pani Weasley do skrytki. I właśnie, kiedy się podnosił, usłyszał, że coś się porusza, coś w kącie sypialni...Chłopak odruchowo się cofnął zahaczając jednocześnie o klatkę Hedwigi, która runęła na podłogę. Zrobiła przy tym tyle hałasu, że ów stwór najwidoczniej się przestraszył, bo zniknął. Ale ten wypadek miał też inne konsekwencje. Do pokoju wpadł wściekły wuj Vernon, zabawnie wyglądający w piżamie w kratkę. Jednak sytuacja nie była wcale wesoła. Co ty sobie myślisz budząc nas w środku nocy?! - syknął przez zaciśnięte zęby. Szczęście w nieszczęściu, wujek przesadnie dbał o swoją reputację wśród sąsiadów, więc pewnie nie chciał, żeby usłyszeli jak wrzeszczy na "nieistniejącego" członka rodziny o trzeciej nad ranem. Jak jeszcze raz dojdzie do mnie choć jeden dźwięk, to wylecisz z tego domu na zbity pysk! - warknął wuj i wyszedł zamykając drzwi tak cicho, jakby się bał, że ma na sobie podsłuch. Harry chciał uczynić skromną uwagę, iż dźwięki nie chodzą, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Zdenerwować wujka, kiedy i tak jest już wściekły, a w dodatku niewyspany, to dokładnie to samo, co robienie sobie szubienicy. Postanowił więc się położyć. Nie wiedział, kiedy zasnął, ale sen nie nadchodził bardzo długo. Kiedy jednak przyszedł, okazał się być proroczy... Harry widział przed sobą szczura o złotej łapie...Nagle zwierzę zaczęło świecić i nie wiadomo skąd pojawił się na jego miejscu niski, łysy człowieczek ze wspaniałą złotą dłonią. Glizdogon - szepnął Harry. Co ten człowiek mógł od niego chcieć? Byli wrogami... Peter, animag, zdradził jego rodziców.....Ale Harry uratował mu życie. Może chce się odwdzięczyć? Przyszedłem ci pomóc Harry Potterze...Przyszedłem cię zabić...! Harry obudził się. Był dziwnie niespokojny. Nie wiedział dlaczego, ale od razu wyszedł z łóżka i skierował się w stronę kąta , w którym wcześniej słyszał hałasy. Na wyrwanej desce siedział wyleniały szczur z trzema złotymi pazurami... To ty! Tak jak we śnie szczur zmienił się w człowieka, ale był zupełnie inny niż Harry go pamiętał. Wypełniona twarz, błyszczące oczy, zdrowe, czyste włosy...W dodatku miał na sobie nową czarną szatę czarodzieja z kapturem rzucającym cień na jego oczy tak, że nie było widać ich wyrazu. Czego chcesz?! - zapytał Harry, czując w sobie niepohamowaną złość.
. Przyszedłem ci pomóc Harry Potterze...Przyszedłem cię zabić...! - celował w niego różdżką i w każdej chwili mogło paść zaklęcie nie możliwe do zablokowania - zaklęcie Avada Kedavra - zaklęcie śmierci. Harry szukał odruchowo różdżki w kieszeni, ale na próżno. Od początku wakacji leżała zamknięta w kufrze . Mógł tylko przedłużać spotkanie, modląc się w duchu, by ktoś mu przyszedł z pomocą.
. Pomogłem ci! Syriusz i Lupin by cię zabili!
. Wiem - odparł cicho Glizdogon - dlatego tu jestem.
Harry niczego nie rozumiał. Dlaczego Peter miał mu pomóc zabijając go? Mężczyzna trafnie odczytał milczenie, bo rzekł: Wyjaśnię ci to, Harry Potterze. Otóż masz do wyboru: teraz zginąć szybko, czy później w straszliwych męczarniach.
Harry nie mógł zrozumieć, dlaczego stawiano go przed takim wyborem. Wyborem, którego tak naprawdę nie było. Oto teraz zginie z ręki zdrajcy, a nie z rąk człowieka, który mu się śnił od dzieciństwa. Który dręczy go od końca turnieju.
. Pogodziłeś się już ze śmiercią, prawda, Harry Potterze...?- Usłyszał cichy głos Glizdogona
Harry rozpaczliwie pragnął aby rozmowa się nie urywała.
. Dumbledore mówił, że tu nie mogą wejść śmierciożercy.- Wypalił. Najwyraźniej podziałało.
. Dumbledore to głupiec! - wrzasnął Glizdogon.- Rzucił czary na ten dom dotyczące jedynie osób, które pragną twojej śmierci! A ja wcale tego nie chcę. To po prostu jedyne wyjście!
Powoli się uspakajał. Oddychał głośno, zastanawiał się. Czy to naprawdę jedyne wyjście...? Potem zdał sobie sprawę, że powinien być oddany swojemu panu, że i tak jest tu wbrew woli Lorda Voldemorta, że przysłuży się Potterowi i czeka go za to kara... Podniósł z powrotem różdżkę
- Żegnaj, Harry Potterze...
Błysnęło zielone światło trafiając dokładnie tam, gdzie przed chwilą stał Harry. Tylko dzięki wrodzonemu refleksowi uniknął zaklęcia.
. Avada Kedavra! - ryknął Glizdogon. Im dłużej bawił się z Potterem, tym większe było prawdopodobieństwo, iż Ministerstwo zarejestruje użycie magii - w dodatku zaklęcia niewybaczalnego. Teleportuje się tu przynajmniej ze stu czarodziei. Tymczasem Potter chyba zdawał sobie z tego sprawę... Próbował grać na zwłokę. Unikał zaklęć.
. Avada Kedavra! - krzyknął znowu Peter.
Tym razem strumień światła trafił w i tak już poszkodowaną klatkę Hedwigi, a sowa wyleciała przez okno pohukując z oburzenia. To dało Harremu czas na znalezienie kryjówki. I wtedy naszła go jedna myśl: wujek . Hedwiga musiała narobić dużo hałasu i wuj przyjdzie z awanturą...
Jak na wezwanie do pokoju wpadł wuj Vernon prowadząc za sobą ciotkę Petunię i Dudleya. Nagle stanął osłupiały, zmierzył poniszczoną sypialnię wzrokiem i zatrzymał na niskim mężczyźnie w czarnej szacie.
. Co tu się dzieje...?!
Harry wiedział, że czas ucieka i wkrótce Glizdogon musi opuścić dom, jeśli nie chce zostać złapany przez pracowników Ministerstwa.
. Chodzi mi tylko o Pottera - Glizdogon sądził, że uda mu się ich spławić. Ale wuj Vernon uważał Harry'ego za swoją własność, a ze swoich rzeczy tak łatwo nie rezygnował.
. Harrry'ego? Harry nikogo nie obchodzi - powiedział wuj Vernon. Potter wyszedł z kryjówki.
. Mugolu - Peter rozłościł się na dobre - nie obchodzisz mnie ty ani twoja żona - zmierzył ciotkę Petunię potępiającym wzrokiem. - Mam zabić Harry'ego Pottera !
Tym razem przekroczył granice, których trzymał się wuj Vernon.
. Słuchaj dziwaku - warknął - Ten twój cały Harry Potter jest pod moją opieką i nie ruszysz go bez mojej zgody!
Peter nie miał ochoty bawić się w kłótnie. Podniósł różdżkę i Harry już wiedział, co zaraz nastąpi. Wiedział to także Vernon.
. Uciekajcie! - krzyknął do Harry'ego i Dudley'a. - Zatrzymam go z Petunią!
Harry zrozumiał, że nie mają dużo czasu. Chwycił Dudley'a za rękaw i pchnął do tyłu. Zaczęli biec. Minęli korytarz, niemal spadli ze schodów... Nagle do ich uszu dotarł głuchy krzyk przerażenia ciotki Petuni, a potem ryk wściekłości wuja Vernona. Kiedy umilkł, Harry zrozumiał, że właśnie zginęli ludzie z którymi spędził piętnaście lat życia. Dudley zapłakał cicho i właśnie w tej chwili w jego plecy uderzył strumień zielonego światła. Przez moment stał nieruchomo, a później osunął się na ziemię, zupełnie jak kiedyś Cedrik. Harry odwrócił się. Na szczycie schodów stał Glizdogon z kamiennym wyrazem twarzy. Po raz kolejny dzisiaj wycelował różdżką
- Crucio - usłyszał lodowaty głos. Nie zdążył uciec. Całe ciało Harry'ego opanowały drgawki. Przeraźliwy ból palący od wewnątrz...Nie mógł już ustać na nogach, czekał na śmiertelny cios.
To już koniec, pomyślał ze smutkiem, śmierć czterech osób poszła na marne...
Ale nie poczuł żadnego zaklęcia. Resztkami sił zmusił się do popatrzenia w stronę Glizdogona.
Tam, gdzie spodziewał się ujrzeć mężczyznę unosiło się szare widmo czaszki, z której wypełzały dwa zielone węże - Mroczny Znak popleczników Czarnego Pana. Dookoła Harry'ego z trzaskiem aportowali się czarodzieje. Mgła powoli zasłoniła mu oczy... Zemdlał.
Rozdział 2
Z powrotem w Norze
Harry leciał gdzieś w czarnej otchłani i próbował zebrać myśli. Przypominał sobie krzyki... rodziców...?...Nie! Ciotki i wuja...Oni zginęli... umożliwili mu ucieczkę....A potem Glizdogon... ten ból...
Harry ocknął się. Leżał na trawie przed domem, a wokół niego zebrało się około dziesięciu czarodziejów, których nigdy w życiu nie widział.
. Wygląda na to, że oberwał bardzo silnym zaklęciem Cruciatus - mruknął wyjątkowo młody czarodziej. - Witam, panie Potter - dodał, widząc, że Harry odzyskał już przytomność. Po chwili zwrócił się do reszty zebranych - Pójdę zawiadomić profesora Dumbledore, że jego uczeń wreszcie się obudził. Kiedy odszedł, mężczyzna stojący najbliżej Harry'ego pomógł mu wstać.
. Kto to był, synu? - zapytał delikatnie.
. Smierciożerca. - odparł mało przytomnie.
. To wiemy - wskazał na dach - przed chwilą usunęliśmy stamtąd Mroczny Znak. Powiedz... nie wiesz jak się nazywał? - widocznie wrócił do tematu rozmowy.
Harry szczerze wątpił w to, że ktokolwiek jeszcze mógłby uwierzyć w zmartwychwstanie Petera Pettigew. Nie wiedział, co ma powiedzieć.
. Sądzisz, że śmierciożerca mu się przedstawił? - usłyszał za sobą głos Dumbledore'a. - Nie sądzę.
. Nareszcie, Albusie.
Wszyscy czarodzieje zaczęli witać dyrektora Hogwartu, a Harry usiadł na ławce ogrodowej i pogrążył się w myślach. Dursleyowie - ci sami, którzy znęcali się nad nim, ci wredni Dursleyowie, którzy godzinami trzymali go w komórce... właśnie ci, uratowali mu życie... Uważał ich za wrogów a oni tak naprawdę się o niego troszczyli...
. Harry, musisz mi wszystko opowiedzieć - szepnął Dumbledore - pomogę ci wstać.
*
Harry siedział przy stole i po raz ostatni oglądał kuchnię domu, w którym się wychował. Choć nawet o tym nie wiedział, był do tego miejsca bardzo przywiązany. Kiedy skończył opowiadać całe zdarzenie, o tym, jak ciotka i wujek uratowali mu życie, nie wytrzymał ze złości.
. Powiedział, że nie chce mnie zabijać, tylko to jedyne wyjście!... Jak można tak tłumaczyć cztery morderstwa?! - po chwili złość ustąpiła wyrzutom sumienia. - Znaczy... może jakbym zginął to... to wszystko nie spotkałoby najpierw Cedrika, a później Dursleyów...
. Harry, żadna śmierć nie jest rozwiązaniem - uciął dyrektor - Peter zawsze starał się połączyć dobro ze złem i potęgą, a w takich momentach zło zawsze przeważa.
. Robi się jasno - dodał spoglądając na okno. - Lepiej odprowadzę cię do domu państwa Weasleyów.
Czarodziej wyjął z kieszeni mały woreczek, i wysypał z niego szczyptę czerwonego proszku, który zamigotał zachęcająco.
. Proszek fiuu - jęknął Harry
Dumbledore uśmiechnął się po czym szepnął jakieś zaklęcie. Na środku pokoju zapłonął ogień, a chłopak poczuł ciepło pierwszy raz od owych tragicznych zdarzeń, mających miejsce dzisiejszej nocy. Chwycił trochę proszku i wrzucił go do ognia, który natychmiast buchnął zielonym płomieniem. Teraz wystarczyło tylko wejść do jego wnętrza.
. Nora! - krzyknął po czym zamknął oczy. Nauczony doświadczeniem wolał ich nie otwierać, dopóki nie poczuł lekkiego wstrząsu. Znajdował się w kominie. Powoli wygramolił się na zewnątrz. Dalej było ciemno.
. No nie - mruknął. Szybko zdjął okulary, wytarł je z sadzy i włożył z powrotem.
. Tak lepiej. - Popatrzył przed siebie. Dokoła niego zgromadziła się cała rodzina Rona:
Ginny, Gorge i Fred, Percy, byli nawet Charlie i Bill. Nie mówiąc już o panu i pani Weasley.
. Harry, kochanie, tak się bałam, gdy okazało się, że Mroczny Znak wystrzelono z twojego domu! - pani Weasley podbiegła do niego i przytuliła z całej siły.
. Eee... Dzień dobry.- Harry poczuł się dość niezręcznie, zwłaszcza, gdy bliźniacy dusili się ze śmiechu za plecami matki. W tym momencie aportował się profesor Dumbledore.
. Ron, zaprowadź Harry'ego do twojego pokoju. - Poprosił pan Weasley - musimy z mamą porozmawiać z profesorem.
. Ale...
. Już! - zarządziła mama Rona, a z nią, każdy, czy chciał, czy nie chciał, musiał się zgadzać - Harry potrzebuje teraz snu i odpoczynku!
Chłopcy ruszyli więc po schodach, choć obydwoje wiedzieli, że żaden z nich nie zaśnie.
Po kilku minutach dotarli do sypialni Rona. Był to mały pokoik z pomazanym stolikiem i łóżkiem nakrytym plakatem Rona ulubionej drużyny quidditcha - Armat z Chudley. Koło niego wisiała klatka ze zwariowaną sówką, która właśnie szaleńczo pohukiwała.
. Zamknij się Świnko -warknął Ron i razem z Harrym rzucili się na przygotowane dla nich posłania. Dopiero teraz Harry poczuł jak bardzo jest zmęczony. Ale ilekroć przymknął oczy słyszał krzyk Ciotki Petunii i wuja Vernona; widział skamieniałą twarz Cedrika i Dudleya...
. Harry...- usłyszał głos Rona - Harry, co stało się w twoim domu?
Odpowiadała mu głucha cisza.
. W porządku... zawsze nie szkodzi zapytać...- powiedział zrezygnowany.
. Odwiedził mnie Glizdogon - Harry sam nie wierzył, że to powiedział. - Chciał mnie zabić, ale pojawili się Dursleyowie i go zatrzymali...
. Twoi mugole... Dobrze się czują?
. Nie żyją.
Chyba nawet Ron był zdziwiony, że Harry mu się zwierzył, ale o nic już nie pytał. Obojgu było lżej, szczególnie Harremu, zupełnie jak wtedy, kiedy opowiedział Syriuszowi i Dumbledorowi o zajściu podczas finału turnieju trójmagicznego. Nagle drzwi się otworzyły i do pokoju zajrzała Ginny.
. Obiad gotowy.
Chłopcy momentalnie zerwali się z łóżek.
. Jestem piekielnie głodny, a ty, Harry?
*
Kiedy w końcu dotarli do kuchni wszyscy już jedli.
. Co tak długo? - zapytał z wyrzutem Bill.
. Nie pytaj - mruknął Ron.
. A co, śmierciożercy was napadli? - Zapytał Fred i od razu napotkał się z karcącym spojrzeniem matki.
. Fred, to nie są tematy do żartów.
Harry powiódł wzrokiem po krzesłach.
. Nie ma profesora Dumbledore'a? - zapytał.
. Niestety, musiał wracać do Hogwartu.- Pani Weasley głośno westchnęła.
Rozmowy się skończyły i zajęto się potrawami. Jak zwykle wszystko było pyszne i w bardzo dużych ilościach: góry tłoczonych ziemniaków, talerze pełne kiełbasy i innych mięs...Słowem niebo w gębie.
. Charlie, długo będziesz w Anglii? - zapytał Harry po trzecim deserze.
. Jutro wyjeżdżam. Odwożąc mnie chyba macie wstąpić na ulicę pokątną i zrobić zakupy.
Harry zdał sobie sprawę, że jego kufer i książki zostały na Privet Drive
. Eee... Pani Weasley, zostawiłem wszystkie rzeczy u Dursleyów...
. Nie martw się, kochanie - odezwała się łagodnie - twoje rzeczy już doszły.
"Już doszły". Co to mogło znaczyć? Pewnie ktoś wysłał jego kufer sowią pocztą, albo coś w tym rodzaju. Harry poczuł ogromną ulgę.
. Czy mówiłem ci już, że dostałem awans? - Odezwał się dumnie Percy - Zostałem przydzielony do Ministerstwa Przestrzegania Magicznego Prawa.
. Naprawdę?- Harry udał zainteresowanie. Był to sprawdzony sposób na pozbycie się Percy'ego.
. Jestem jednym z sędziów i po jutrze mam pierwszą rozprawę...
Widocznie dzisiaj miał do powiedzenia wyjątkowo wiele - to po prostu katastrofa! Ron także dostrzegł niebezpieczeństwo zagadania na śmierć, bo odsunął się jak najdalej od brata.
- Dzieci, pora iść spać - zarządziła Pani Weasley. Harry poczuł do niej niewymowną wdzięczność. Dzięki niej nie zostanie stratowany przez największego nudziarza na świecie. Wstał i miał właśnie wyjść z kuchni, kiedy kątem oka zobaczył leżące na blacie numery "Proroka codziennego". Postanowił, że jeszcze tej nocy pozna wszystko, co zdarzyło się odkąd opuścił świat czarodziei. Powoli wspinał się po schodach wyłapując z artykułów pojedyncze zdania: Widziano Mroczny Znak....Ofiara zaklęcia Avada Kedavra........Ministerstwo stara się zatuszować sprawę....
Podobnych opisów było wiele. Harry usiadł na łóżku i zaczął zagłębiać się w szczegóły. Czuł się bardzo dziwnie. Jakby śledził efekty swojego błędu. A przecież to nie przez niego powrócił Lord Voldemort. Tylko... to krew Harry'ego sprawiła, że Czarny Pan ożył... Minęła północ. Nagle drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Pan Weasley. Spojrzał na Harry'ego, a później na gazety leżące koło niego.
. Idź spać... Nie zamartwiaj się tym tak... - Powiedział cicho - Co ma być, to będzie, Harry.
Co ma być, to będzie - słowa Hagrida. Dlaczego o nich zapomniał...?
Rozdział 3
Porwanie
. Harry, zgadnij, który dzisiaj jest!?
Ron szturchnął Harry'ego tak mocno, że ten spadł z polowego łóżka.
. Chcę spać! - z trudem podniósł się z podłogi. - Ron, jest szósta nad ranem!
. 20 sierpień! - Ron nie zwracał na niego uwagi.- Jedziemy na ulicę Pokątną! Nareszcie zobaczę się z Hermioną.
. I niby z tego tak się cieszysz? - Harry uśmiechnął się.
. Oj, daj spokój - żachnął się Ron, choć chyba właśnie to było powodem jego dobrego nastroju.
. Po prostu muszę się zemścić za to, że do nas nie napisała.
Chłopcy ubrali się i zeszli na dół. Wśród morza garnków chrzątała się pani Weasley. Była niską, wesołą, pulchną kobietą, choć teraz wyglądała na mocno zdenerwowaną, ale nie chciała powiedzieć dlaczego.
. Lepiej zanieś tacie gazetę - rozkazała Ronowi i zaczęła przygotowywać śniadanie.
Harry zerknął na pierwszą stronę i zrobiło mu się niedobrze. Widniało na niej jego zdjęcie. Był już przyzwyczajony do tego, że sfotografowane postacie się poruszają, ale ta po prostu trzęsła się w drgawkach. Zrobiono mu zdjęcie, kiedy był pod wpływem zaklęcia Cruciatus. A pod spodem widniał wielki nagłówek: HARRY POTTER ZAATAKOWANY. No, tak. Wciąż zapominał, że jest bardzo sławną osobą, choć nie zasłużenie. Wszyscy bowiem uważali, że Voldemort został zniszczony przez Harry'ego, wtedy jeszcze dziecka. Czarny Pan próbował go zabić, ale zaklęcie odbiło się i walnęło w niego pozbawiając mocy. Tak naprawdę Harry'ego uratowała Matka oddając za niego życie. Ale rok temu Voldemort powrócił...
. Harry, to musiało być okropne - jęknął Ron patrząc na gazetę znad ramienia przyjaciela. Nie odpowiedział. W milczeniu oddał " Proroka Codziennego" panu Weasleyowi, który od razu zabrał się do czytania. Harry wolał wyjść, zanim ojciec Rona zacznie komentować artykuł. Niedługo śniadanie było gotowe i wszyscy wyszli z pokojów.
. Jedzcie szybko, bo Cherlie się spóźni. - Nalegała pani Weasley, a Harry mógł by przysiąc, że kobieta przyglądała mu się badawczo. Pewnie przez gazetę. Pan Weasley spojrzał na zegarek.
. Pora ruszać.
Podszedł do kominka i wyjął z wazy trochę proszku. Był dokładnie taki sam, jak ten, który przeniósł Harry'ego do Nory.
. Ty pierwszy, Bill.
Bill chwycił szczyptę , po czym wszedł do kominka i wysypał ją krzycząc "Ulica Pokątna!" Natychmiast buchnęły zielone płomienie. Po chwili Bill po prostu zniknął.
Kiedy przyszła kolej na Harry'ego pan Weasley zatrzymał go na chwilę.
. Masz - powiedział puszczając do niego oko - to resztka proszku Fiuu. Na wypadek, jakbyś znów się zgubił.
Harry uśmiechnął się. Miał nadzieję, że dodatkowa ilość proszku nie będzie mu nigdy potrzebna.
*
Cała rodzina Weasleyów, oraz Harry, który o dziwo się nie zgubił, zebrała się przy księgarni Esy i Floresy. Było to miejsce pełne starych ksiąg, podręczników, no i oczywiście...
. "Porady dotyczące rzucania uroków : spraw by twojemu wrogowi wyrosły czułki na twarzy " - przeczytał na głos tytuł zakurzonej, opasłej książki.
. Z tym doszliśmy już do perfekcji bez kupowania takich pomocy - mruknął Ron
. W końcu ćwiczyliśmy na Melfoyu - skomentował Harry i obaj parsknęli śmiechem.
. Z czego się tak cieszycie? - Usłyszeli za sobą znajomy głos.
Chłopcy odwrócili się. Przed nimi stała Hermiona. Tylko, że wyglądała inaczej niż zwykle. Pierwszy raz, przynajmniej tak się Harry'emu wydawało, miała związane włosy. Wyglądała tak bardzo ładnie, choć chyba trudno im będzie się do tego przyzwyczaić.
. Hermiono, nareszcie. - Twarz Rona pojaśniała. Niespodziewanie jednak w jego oczach zabłysło oburzenie - Gdzie ty się przez całe wakacje podziewałaś?!
. No, wiesz... - Hermiona poróżowiała - Ja... byłam u Wiktora Kruma. - Wypaliła. Rona zamurowało.
. Kruma?- Zapytał. W ogóle nie wziął tego pod uwagę.
. Prosił mnie, żebym pomogła mu się przygotować...- Tłumaczyła się zupełnie niepotrzebnie Hermiona, teraz już czerwona jak burak.
. A niby do czego?!- przerwał Ron. Zanosiło się na kolejną kłótnię. Nagle stanęła koło nich pani Weasley.
. Ron, idziemy z tatą odprowadzić Billa. Macie - spojrzała na zegarek - godzinę na zakupy.
. Hermiono - powiedział rozzłoszczony rudzielec, kiedy wyszli z podręcznikami z księgarni i ruszyli ulicą. - Gdy ty bawisz się w Bułgarii, Glizdogon morduje Dursleyów i prawie dopada Harry'ego!
Hermiona zbladła. Powoli przeniosła wzrok z Rona na Harry'ego. Przez chwilę wyglądała na przerażoną, ale później zaczęła płakać i pobiegła w dół ulicy. Znikła im z oczu gdzieś koło sklepu ze zwierzętami.
. Przesadziłeś - mruknął Harry próbując znaleźć przyjaciółkę wśród tłumu. Dobrze wiedział, że Ron nigdy się nie przyzna do błędu, jednak ten wyglądał na zmartwionego. Zajrzeli do sklepu quidditcha. W kącie sklepu stała tylko odwrócona do nich tyłem dziewczyna z włosami uczesanymi w kucyk. A przecież Hermiona nigdy nie wiązała włosów. Wyszli.
. Zaczekaj. - Ron gwałtownie się zatrzymał i stuknął się w czoło. - Dzisiaj zrobiła wyjątek!
Nie musiał tłumaczyć kto i jaki wyjątek, bo rozumieli się bez słow. Oboje wskoczyli z powrotem do sklepu.
. Hermono? - zapytał nieśmiało Ron.
Dziewczyna odwróciła się. Była cała zalana łzami .
. Ja nie wiedziałam, Harry.
. W porządku. - Wolał skończyć tą rozmowę zanim Ron z Hermioną znowu się pokłócą. Przeliczył pieniądze.
. Idziemy do cukierni. Ja stawiam.
Choć dzień zapowiadał się deszczowy, teraz wyszło słońce i trójka przyjaciół rozkoszowała się wybornym smakiem ogromnych, orzechowych lodów. Wydawało się, że nie może być już lepiej. Hermiona zdawała się jednak ukrywać coś przed nimi, co było raczej dobrą - przynajmniej dla niej, wiadomością.
. Profesor MacGonagall przysłała mi pocztą to...- Oznajmiła im kipiąc z radości i wyjęła z kieszeni błyszczącą odznakę prefekta. Obaj utkwili w niej wzrok.
. Chyba żartujesz... - Prychnął Ron.
. Wcale nie. Profesor napisała mi, że jako solidnej i sumiennej uczennicy...
. Tak? To może Melfoy tez został prefektem?
. Na twoim miejscu nie śmiała bym się tak, Harry. Cho Chang też nim jest.
Harry'ego zatkało. Cho Chang była szukającą w quidditchu tak jak on, tyle że krukonów. Poza tym była bardzo ładną dziewczyną. Szukając wymówki na zmienienie tematu ponownie spojrzał na zegarek.
. Lepiej stąd już chodźmy - mruknął - muszę sobie kupić jeszcze nowe pióro.
Ruszyli więc do sklepu z artykułami papierniczymi. Był to mały, obskurny pokoik w którym śmierdziało rozlanym atramentem.
. Zachodzi tu Percy'm - jęknął Ron, kiedy weszli.
. Uważaj, bo zmienisz się w królika - szepnęła Hermiona - twój brat siedzi w kącie.
Ostrożnie przeszli między pułkami i starając się być jak najciszej dotarli do działu z piórami.
. Weź to sowie - zaproponował niecierpliwie Ron.
. Hedwiga się obrazi - mruknął Harry. Miał nadzieję, że sowa do niego powróci. - wolę te orle.
. Szybciej!
Podeszli do sprzedawcy.
. Dwa sykle.
. Cii..!- Uciszyli go wszyscy troje jednocześnie, mając nadzieję, ze Percy ich nie zauważył. Czarodziej popatrzył na nich zdziwiony, kiedy dali mu pieniądze i na palcach wybiegli ze sklepu. Szybko skierowali się do apteki, by uzupełnić zapas składników na eliksiry. Harry pomyślał, że jeszcze jeden rok ze Snape'm i nie będzie potrzebny żaden śmierciożerca, żeby go wykończyć. Profesor Snape był nienawiścią wcieloną, którą najchętniej obdarzał Harry'ego. Jako opiekun domu Slytherina, faworyzował Draco Melfoya - najohydniejszego ślizgona, jaki chodzi po zamku Hogwart. A wszystko dlatego, że ojciec Harry'ego uratował mu kiedyś życie.
. Mamy jeszcze pięć minut. Gdzie idziemy? - zapytała Hermiona, kiedy wyszli z jakiejś pracowni krawieckiej, z nowa szatą wyjściową Rona. On sam nie wiedział, że pieniądze, które dostał od swoich braci na ten zakup były tak naprawdę niechcianą nagrodą Harry'ego za wygranie turnieju trójmagicznego.
. Może na Ulicę Śmiertelnego Nokturnu? - Zaproponował Ron. Harry dobrze wiedział, że Hermiona się nie zgodzi. I miał rację.
. Zwariowałeś? - Hermiona była przerażona. - Nie wiesz, że w czasie powstania Sami-Wiecie-Kogo ta ulica nazywała się " Ulicą Śmierciożerców"? - Hermiona, jak większość czarodziei, bała się wymawiać imienia Lorda Voldemorta.
Chłopcy wymienili spojrzenia.
. Hermiono, przeczytałaś to w "Upadku czarnej magii"? - nabijał się z niej Ron.
. Jakbyś zgadł - mruknęła, kiedy dołączyli do Pani Weasley.
Okazało się, że Hermiona ma spędzić resztę wakacji w Norze, co oznaczało, że Harry nareszcie się czymś zajmie i nie będzie wciąż myślał o Voldemorcie. Lecz wieczorami, kiedy Ron już spał, Harry przypominał sobie oczy płonące nienawiścią, szyderczy uśmiech mordercy - jedyne co utkwiło mu w pamięci z wyglądu Czarnego Pana. I choć wciąż sobie powtarzał, że co ma być to będzie, to tak naprawdę zapomniał co to znaczy. Nie mógł pozbyć się myśli, że sam kształtował swoją przyszłość, a co więcej ukształtował przyszłość jeszcze kilku osób, co skończyło się tragicznie. Harry mało spał. Miał nadzieję, że kiedy wróci do Hogwartu, wszystko się zmieni. Którejś bezsennej nocy, gdy już nie mógł znieść przygnębienia, obudził Rona.
. Co? - zapytał nieprzytomny.
. Idziemy zagrać w Quidditcha. - Oznajmił Harry.
Ron miał minę, jakby chciał go zapytać, czy przypadkiem mu nie odbiło, ale wygramolił się z łóżka i założył ubranie. Dawno nie grali w Quidditcha, a nocna zabawa może być nawet fajna.
. Tylko żeby mama się nie obudziła - mruknął, kiedy schodzili po wyjątkowo skrzypiących schodach. Pani Weasley się nie obudziła, czego nie można było powiedzieć o Ginny, Hermionie, no i oczywiście bliźniakach.
. Co jest? - szepnął Fred ziewając.
. Idziemy grać w Quidditcha - zawiadomił wszystkich Harry.
George od razu się rozbudził. Bliźniacy spojrzeli po sobie.
. Poczekajcie na nas. Musimy się przebrać. Nie będziemy przecież grać w szlafrokach.
Fred i George zniknęli w sypialni, a Hermiona prychnęła. Nigdy nie rozumiała dlaczego chłopcy mieli taką naturę - kiedy trzeba było coś robić oni byli nie przytomni i nie wiedzieli co się wokół nich dzieje, a kiedy trzeba było iść spać, co miało być dla nich zbawienne, oni wymyślali jakąś grę na miotłach. No, ale pomijając oczywisty fakt, iż to było czyste wariactwo w stylu Freda i Georga, to nawet Hermiona mogła się skusić na obejrzenie dobrego meczu, tyle że z jabłkami zamiast piłek. Teraz potrzebne były tylko miotły - wszystkie, łącznie z Harry'ego, którą dostał w trzeciej klasie od Syriusza, leżały w małej komórce. Bliźniacy powoli je wyciągali, bojąc się, że narobią za dużo hałasu. Fred z dumą podał Harry'emu Błyskawicę, najlepszą miotłę, jaką dotąd wyprodukowano.
- To twoja - szepnął. Harry dobrze pamiętał Boże Narodzenie kiedy ją dostał. Było to, rzecz jasna, gdy uważano Syriusza za mordercę. Nauczyciele rozebrali Błyskawicę , by sprawdzić czy nie nafaszerowano jej zaklęciami, ale wyszła z tego bez szwanku. Ruszyli na podwórze. Postanowili, że zrobią trening, zanim wrócą do Hogwartu. No bo będą musieli się postarać, jeśli chcą zdobyć drugi rok z rzędu puchar Quidditcha. A poza tym w tym roku nie będzie z nimi Wooda, kapitana i obrońcy drużyny Gryffindoru. Skończył już bowiem szkołę i przyjęto go do profesjonalnej drużyny. Może i był z lekka postrzelony i miał obsesje na punkcie wygranej, a przy tym przynudzał niemiłosiernie, ale jak poradzą sobie bez jednego gracza? Będą musieli znaleźć kogoś innego na jego miejsce. Fred z Georgem właśnie zrywali jabłka, kiedy usłyszeli za sobą jakiejś ruchy. Wszyscy zamarli w bezruchu oczekując najgorszego - pani Weasley.
. Co wy tu robicie o czwartej nad ranem?
George nie wytrzymał napięcia i spadł Fredowi na głowę.
. Będziemy grać w Quidditcha - mruknął Ron. Obaj z Harrym dusili się ze śmiechu.
To był po prostu Bill, a bliźniacy niepotrzebnie spanikowali. No, ale jakby to rzeczywiście była pani Weasley, to dobrze zrobili - lepiej mieć wypadek, niż z nią starcie. Bill postanowił, że popatrzy sobie, bo nie może zasnąć i usiadł na trawie koło Rona, Hermiony i Ginny. Harry dosiadł miotły i od razu poczuł się zupełnie inaczej niż jeszcze przed chwilą. Wiatr zmierzwił mu włosy, kiedy zrobił serię piruetów i fikołków po czym okrążył wielką jabłoń i opadł z zawrotną szybkością na ziemię, w ostatniej chwili podrywając miotłę. Był w swoim królestwie - tu, gdzie nic nie mogło mu grozić, gdzie czas stanął w miejscu, umożliwiając mu robienie wszystkiego, co chciał. Fred zaczął rzucać jabłka, a Harry latał tu i z powrotem łapiąc je z łatwością. Nim się obejrzeli zaczęło świtać. Nagle wszyscy poczuli uciążliwe zmęczenie. Fred był na tyle senny, że kiedy George rzucił do niego jabłko, nie odbił go, a ono uderzyło go w głowę. Przez chwilę chwiał się i ostatecznie spadł na ziemię.
- Przynajmniej ma już za sobą zasypianie - mruknął George ziewając, kiedy Bill przeniósł Freda na niewidzialne nosze i prowadził je w stronę domu. Harry rzucił się na łóżko, gdy już doszedł d pokoju Rona, co nie było takie łatwe, bo co stopień zasypiał. Dobiegło do niego ciche chrapanie Rona. Wszystko jedno - pomyślał - Voldemort może sobie mnie zabijać, tylko niech najpierw da mi się wyspać.
Harry powoli zasypiał. Miał wrażenie, że wszystko przestało się liczyć. Po prostu był już w innym świecie. Nagle znalazł się na polu wśród trojga osób - kobiety i dwóch mężczyzn. Harry poczuł strach. Z zapartym tchem czekał, co się zaraz wydarzy - bo przecież coś się musiało się zdarzyć. Harry rozpoznał tych ludzi. To byli Charlie Weasley i ku zdziwieniu Harry'ego Hagrid wraz z Madame Maxime.
- Więc mówisz, że olbrzymy ukrywają się w tych górach? - Zapytał Hagrid wskazując na szare szczyty wyłaniające się z mgły. Zanim Charlie zdążył odpowiedzieć, na polanę wpadł dość spory smok, którego Harry rozpoznał od razu.
- Norbert! - krzyknął Hagrid, któremu łzy napłynęły do oczu. Norbert był smoczątkiem, którego Hagrid wygrał w karty, ale jego hodowanie było niezgodne z prawem, więc musiał się go pozbyć. A że Charlie je studiował w Rumuni, więc smok trafił do niego. Zanim jednak Hagrid zdążył się do niego zbliżyć, na polanie pojawiły się jeszcze inne postacie. Były ubrane w czarne szaty, a kaptury zasłaniały im oczy... Harry poczuł skurcz w żołądku. Był śmiertelnie przerażony. Blizna piekła go boleśnie. Czuł się jakby ktoś próbował rozerwać mu głowę. Spojrzał na polanę - nie mógł w to uwierzyć. Zanim ktokolwiek - Charlie, Hagrid, lub choćby Madame Maxime zdążył zareagować - błysnęło oślepiające zielone światło i wszyscy troje leżeli nieprzytomni. Jeden ze śmierciożerców podszedł i podniósł Charliego. Trzymając go deportował się.
. Może by ich zabić?- zapytał jeden z zakapturzonych mężczyzn.