Ostateczna Potyczka po Czarnym Panie cz.8 i 9
Część ósma
Dla Snoopy
-Jakze miło cię znów widzieć, Julianne jego usta ułożyły się w zimny uśmiech. W oczach nie było cienia śmiechu.
-Kiedy mam to zrobić? spytała z pozorną obojętnością, przeklinając w duchu swoje tchórzostwo. Była nędznym tchórzem. Nędznym, śmierdzącym tchórzem. Nikim. Niczym.
-Jutro.
Coś zaczęło ją dławić w gardle. Już jutro.
Jutro...
Jutro!
Koniec, nie ma ucieckzi, nie ma czasu na zmianę decyzji!
Zabić go
Nie, nie zabić, nie zamorduje go. Ona go wystawi na pewną śmierć.
Żałowała, ze dała się w to wszystko wciągnąć. Żałowała, że spotkała na swojej drodze Dracona Malfoya, werbującego nowych śmierciożerców. Te kilka lat szczęścia
Taki chwilowy fart, jak w kasynie. Po chwili przegrała wszystko, całe swoje życie. Nie zdążyła się nawet nacieszyć tym szczęściem.
Spróbować, czy będzie smakował lepiej za drugim razem.
***
-Harry! Obudź się! Hermiona potrząsała ramieniem przyjaciela.
Coś złego się działo
Ta blizna znowu dawała o sobie znać. Bolała
Piekła. Paliła. Jakby ktoś przykładał mu rozgrzane do białości żelazo. Miotał się po podłodze. Stracił swiadomość. Zemdlał.
Ale on chyba
nie, to irracjonalne
Niedorzeczne
A jednak
Zaczął mrugać. Hermiona przestala nim potrząsać. Pomogła mu wstać.
Oparł się na jej ramieniu.
-On.. wrócił
-Ale
jak? Przecież
-Nie wiem
Hermiono, nie wiem
- mówienie sprawialo mu trudność. To
niemożliwe
a jednak
Jeszcze nigdy
blizna
ona nigdy tak nie
Nie miał siły mówić. Oddychał z coraz większym trudem. Płytko. Szybko. Nierówno. Głośno.
Pani Weasley podbiegła szybko z zamoczoną w zimnej wodzie szmatką. Przyłożyła mu ją do czoła.
Ulga
Cudowne uczucie ulgi
Westchnął. Ból powoli mijał.
***
Czarna wrona zataczała coraz węższe kręgi nad Norą. Przysiadła na parapecie. Obserwowała z przerażeniem w czarnych oczkach Harryego.
Sfrunęła na próg.
Do drzwi pukała wysoka kobieta odziana na czarno. Trzymała się za przedramię.
Otworzyła Hermiona.
Znowu ona.
Ona była przy nim. Nie jego żona, tylko ona.
-Wejdź powidziała ledwie słyszalnym, pelnym rozpaczy szeptem.
Weszła. Nie zdejmując czapki i butów wbiegła do kuchni. Obcasy jej butów stukały głośno. Zostawiały ślady na czystej podłodze kuchni.
-Dobry wieczór powiedziała spokojnie. Spojrzała na męża. Nie patrzył na nią. Utkwił wzrok w starym zegarze pani Weasley. We wskazówkę Rona. Julianne chrząknęla znacząco. Harry?
-Słucham?
Usiadła. Błagalnie popatrzyła panie Weasley w oczy.
-Och,tak.. Hemriono, chodź ze mną na górę, pomożesz mi powiedziała, spoglądając z dezaprobatą w jej oczy. Pochyliła głowę.
Wyszły.
-Jutro musisz stawić się na cmentarzu w Little Hangleton około piętnastej powiedziala ze spokojem. Ktoś tam na ciebie czeka.
Zrobiła to. Nie mówiąc nic więcej wstała. Podeszła do drzwi. Położyła dłoń na klamce.
Obejrzała się. Spojrzała w jego oczy.
-Chodź ze mną do domu
proszę
Część dziewiąta. Ostatnia.
Dla Ciebie.
-Nie powiedział cicho. Nie spojrzal na nia. Nie spytał o owo spotkanie. Nic go nie interesowało. Jakby była powietrzem. Albo nic nie znaczacym elementem kuchennego krajobrazu.
Powstrzymując łzy nacisnęła klamką.
-Nie wrócę, bo ty tego nie chcesz wyszeptał.
Zdębiała. Ona nie chciała żeby wrócił? Ona?
Przecież ona go kocha. Nie może bez niego żyć.
Wobec tego dlaczego wysyła go na pewną śmierć? Dlaczego to robi? Przecież ta bezsensowna utarczka to nie jest żaden powód
***
Usiadła na łóżku. Nie myślała o niczym. Patrzyła tepo w przeciwległą ścianę.
Pokój Rona.
Westchnęła. Jeszcze kilka minut temu rozpłakałaby się. Teraz rozumiała, że to nic nie daje. Tylko wzmaga ból. On by nie chciał, żeby zmarnowała resztę życia na rozpaczanie.
Nie chciałby.
-Hermiono? pani Weasley położyła rękę na jej lewym ramieniu. Prawą ręką złapała za pulchne palce swojej niedoszlej tesciowej.
-Wszystko dobrze szepnęła. Dotyk matki Rona był kojący, matczyny. Poczuła dziwny spokój. Spokój, jakiego nie zaznała od kilku lat. Od początku wojny, aż do teraz. Nieśmiały uśmiech zagościł na jej twarzy.
***
Wrona rozpostarła czarne jak noc skrzydła i odleciała. Po dziobie spływaly jej łzy.
Tchórz. Bała się powiedzieć stanowczo nie. Zabiła go.
Nie zabiłam go, nie ja, powtarzała.
Wylądowała na złoconej balustradzie balkonu. Spojrzala w bladą twarz księżyca.
Brzydziła się sobą. Brzydziła się. Była nikim.
Każdy by tak zrobił na jej miejscu. Każdy zwykły człowiek
Ona by tak nie zrobiła. Nie ta Granger
Byłaby dumna aż do końca.
Odziana na czarno kobieta weszła do pokoju. Zamknęła balkon.
Płomienie tańczyły wesoło w kominku. Trzask palonego drewna zdawał się być skocznym oberkiem.
Dla Julianne brzmiał jak walc pogrzebowy.
Podeszła bliżej paleniska. Na kominku stało ich ślubne zdjęcie. Machali wesoło zza złotych ram, śmiali się. Obok przyjaciele Harryego, Ron i Hemriona. Szczęśliwi, roześmiani, mrugali zaczepnie. Gdzieś w kącie dostrzegła swoją siostrę Gabrielle. Razem z Ginny Weasley obrzucali ich ryżem.
Spod rękawa sukni ślubnej Julianne wystawał Mroczny Znak.
***
-Pójść z tobą? spytała z troską. Spojrzał na nią z wdzięcznością. Chciałby. Ale musi iść sam.
-Pójdę sam powiedział cicho. Od kilku dni wszystko mówił po cichu. Każdy gest sprawiał mu trudność. Każdy ruch był prawie niewykonalny.
-Może jednak pójdę nalegała.
-Nie.
Wyszedł. Stanęla przy oknie i obserwowała go. Zdeportował się z cichym pyknięciem. Westchnęła.
***
Czarna wrona już tam była. Z niepokojem wyglądała jego przybycia.
Ciche pyknecie. Pojawil się. Rozejrzał się powoli.
Teraz
Ostatnia szansa
Drugie pyknięcie.
Rozejrzała się z narastającym przerażeniem.
Sporjzała w dół.
Było już za późno.
***
-Oto jak umrze Złote Dziecko wysyczał syn Czarnego Pana. Bezbronny. Bez przyjaciół. Przyjaźń ze szlamami nie wyszła ci na dobre, co Potter?
-Kim jesteś? spytał szeptem. Poczuł ból w okolicach blizny.
-Jestem jego synem. Tego, którego pokonałeś. Przysiągłem zemstę podszedł bliżej.
Stał. Zapomniał o tym, że ma różdżkę.
Już po nim. Już po nim
Starała się nie patrzeć.
***
Uniósł różdżkę.
-Avada
Czarna wrona wytrąciła mu ją z ręki. Zaatakowała go. Zaczęła dziobać jego twarz, starała się wydłubać mu oczy pazurami, zadrapać.
Odgonił ją. Złapał za różdżkę. Wrona przemieniła się w kobietę.
Ponownie uniósł różdżkę.
-Nie! krzyknęła z przerażeniem. Zaczęła biec w ich kierunku.
-Avada Kedavra!
Błysk zielonego światła, świst. Coś upadło na ziemię. On nadal żył.
Na ziemi, obok jego stóp, leżała Julianne. Martwa.
W chwili, gdy syn Voldemorta rzucał śmiertelne zaklecie, Julianne wbiegła między nich. Strumień zielonego światła ugodził ją prosto w pierś.
Stał. Stał i wpatrywał się w kamienną twarz żony. Nie mógł uwierzyć, że on
Nie
Najpierw Ron, teraz
Nie...
NIE!
-Głupia dziewczyna
Ale teraz nic cię nie uratuje wysyczał. Avada Kedavra!
Strumień zielonego światła ugodził go w pierś.
Nie upadł.
Serce nie przestało bić.
Krew krążyła nadal.
Oddychał.
Światło odbiło się od niego i trafiło w Lorda.
Uklęknął przy niej. Podniósł jej bezwładną glowę i ułożył na swoich kolanach.
Łza kapnęła na jej blady, ale ciepły jeszcze policzek.
KONIEC
Shona vel. Salamandra
------------------------------
Piękne jest to opowiadanko, naprawdę... I napisała go zaledwie dwunastolatka... Bardzo się wzruszyłam, czytając je. Dzięki Shonie za zgodę na zamieszczenie go na stronce.
|