Ostateczna Potyczka po Czarnym Panie cz.1,2
Część pierwsza
Był upalny, sierpniowy dzień. Słońce wlewało się przez szczelnie zasłonięte okna do salonu, oświetlając stare, podniszczone meble. Na jednym z foteli w kolorze zgniłej żółci, który tak pasował do tureckiego dywanu jak mucha do słonia, siedziała wysoka i gibka dziewczyna. Jasne włosy swobodnie opadały jej na opalone ramiona. Oczy miała zielone, ale teraz nie można było tego zauważyć przymknęła je, aby uchronić się przed blaskiem słońca. W prawej ręce trzymała zielony wachlarz. Oddychała miarowo, co jakiś czas unosząc głowę.
Przez salon przeszła inna postać –tęga i korpulentna dama o trzech podbródkach. Pokręciła głową i otworzyła okno na całą szerokość. Podeszła do leżącej w fotelu dziewczyny i delikatnie dotknęła jej ramienia.
-Panno Julianne... –Przyszedł list –gruba dama, najwyraźniej służąca dziewczyny, podała jej złotą kopertę.
-Dziękuję, Alma –Julianne uśmiechnęła się blado. Nie wyglądała na zdrową –miała przeraźliwie bladą twarz i mętny wzrok. –Odejdź, proszę.
Alma posłusznie opuściła salon. Julianne odłożyła kopertę na stolik. Starała się na nią nie patrzeć. Bała się, że zawiera tę wiadomość, której najbardziej się obawiała.
Sięgnęła ręką po kopertę. Lepsza jest najgorsza prawda od ciągłej niepewności. Powoli rozrywała papier. Z koperty wypadła mała karteczka. Julianne odłożyła ją na stolik. Po chwili jednak sięgnęła po nią. Nie wytrzymała już niepewności.
Karteczka była równie złocista jak koperta. List wypisano na niej tak samo jadowitozielonym atramentem jak adres. Julianne przeleciała kilka linijek wzrokiem. W oczy wstąpiły łzy, a na twarzy pojawił się uśmiech.
-Zwyciężyliśmy –szepnęła, przyciskając karteczkę do serca. –Wygraliśmy.
***
Przy łóżku wysokiego chłopca stała uzdrowicielka. Zakładała mu bandaż, kręcąc głową z powątpiewaniem. Do namiotu wnoszono coraz więcej ludzi. Większość, ledwie trzymała się przy życiu.
Chłopiec poruszył się niespokojnie. Krucze włosy, posklejane krwią opadały na poranione czoło. Z ramienia powoli sączyła się krew. Otworzył oczy. Były tak samo zielone, jak oczy Julianne.
Nazywał się Harry Potter.
Do jego łóżka przepychała się wysoka dziewczyna, z burzą kasztanowych włosów i pielęgniarskim czepkiem na głowie. Minę miała niewesołą, po policzkach ściekały łzy. Ona również była zaplamiona krwią. Podeszła do niego.
-Wygraliśmy –uśmiechnęła się blado.
-To nie jest dobre słowo, Hermiono –powiedział Harry głosem jakby z zaświatów. –Mówisz, jakbyśmy wygrali w jakiejś grze losowej, albo w quidditchu. Gdyby tak było, nie byłoby tego wskazał ręką na rannych i konających, leżących niedaleko niego. Zwyciężyliśmy? To prawda. Zwyciężyliśmy. Ale jakim kosztem? –spojrzał w twarz Hermiony. –A Ron?
Hermiona odwróciła twarz.
-Nie żyje –wyszeptała.
Harryego zatkało. Coś zaczęło go dławić w gardle. Do zielonych oczu cisnęły się łzy. On przeżył. Znowu przeżył. To niemożliwe, Ron nie zginął, wmawiał sobie. Za chwilę przyjdzie tutaj, usiądzie i zacznie rozprawiać o Armatach Chudleya. To niemożliwe
***
Julianne poprawiała turecki dywan, leżący w jej salonie. Niebo zaczęło przybierać barwę atramentu. Pojawiały się pierwsze gwiazdy. Julianne czekała na powrót Harryego z niepokojem.
Wojna zmienia ludzi. Na ciele, i na duszy. Najbliżsi przyjaciele odchodzą na zawsze, wszędzie pełno trupów. I sam żyjesz z myślą, że jutro możesz zginąć. Prześladują cię różne myśli. Rozpaczliwie próbujesz pocieszyć siebie i przyjaciół, którzy zostali przy życiu. W końcu nie wytrzymujesz.
Czasem, dzięki jednemu człowiekowi, cała wojna może się obrócić na twoją korzyść lub niekorzyść. Czasem, mimo, że za chwilę zostaniesz ugodzony mieczem prosto w serce, uda ci się zabić najgorszego wroga.
To się właśnie stało z Ronem. Julianne wiedziała o tym, w liście zamieszczono listę poległych. Nie było na niej Harryego. To pozwoliło jej odetchnąć. Cera zaczynała nabierać zdrowych kolorów. Ale ciągle prześladowała ją myśl, jak bardzo się zmienił. Jak bardzo ją zmieniła ta wojna. Czy nadal będzie mogła odnaleźć w nim dawnego Harryego Pottera? Czy on odnajdzie w niej dawną Julianne Potter?
Drzwi otworzyły się. Alma i trzy skrzaty domowe wprowadziły Harryego do pokoju. Za nimi wsunęła się Hermiona. Julianne uśmiechnęła się niewyraźnie. Niezbyt lubiła Hermionę. Zawsze wydawało jej się, że chce jej odebrać Harryego.
***
Hermiona usiadła na fotelu w kolorze zgniłej żółci. Nie lubiła tego pomieszczenia. Wiedziała, że nie jest mile widziana przez Julianne. Sama też jej nie lubiła. Ale usiadła. Nie miałaby sił wracać sama do pustego domu, gdzie na powitanie nie dostanie kubka gorącego kakao.
Jakby z oddali usłyszała głos Julianne:
-Ta wojna wiele namieszała.
Harry zmierzył ją morderczym wzrokiem. Julianne wzdrygnęła się.
-Nie mów o wojnie jak o karcianej grze wycedził przez zęby. Może i odnieśliśmy zwycięstwo, ale to nie powód, że teraz mówić o tam, jakby to był pikuś!
-Spokojnie, Harry! krzyknęła Julianne.
-Ciebie tam nie było
Nie słyszałaś jęków konających
Nie widziałaś oślepiającego, zielonego światła, buchającego z różdżek śmierciożerców. Nie budziłaś się co dzień ze świadomością, że możesz zginąć mówił. Nie mów o wojnie, jak o jakiejś kłótni. Nieźle namieszała prychnął.
Julianne nie wiedziała co powiedzieć. Nikt nie zauważył, kiedy Hermiona wyszła.
***
O ile poprzedniego dnia rażącego światła słonecznego nie dało się wytrzymać, o tyle tego dnia nie było tak pięknie. Niebo było zasnute ołowianymi chmurami, a od krawężników odbijały się ciężkie krople deszczu. Na twarzy Hermiony nie dało się już odróżnić kropli deszczu od łez, spływających obficie po różowych policzkach.
Znalazła się przed pustym domem. Światło nie buchało z okien. Wszystko było obce. Niby nie porozsuwane, a jednak rozsunięte. Obce. Hermiona poczuła się jak intruz, gdy weszła do własnego domu. Spojrzała w stronę ich pokoju.
Jutro dostarczą ciało. Okropne słowo
Dostarczą
Jakby ciało Rona było przedmiotem. Dostarcza się jedzenie i kanapy.
Zapaliła światło. Na środku salonu stała suknie ślubna i welon. Mieli się pobrać. Zgasiła światło. Nie mogła na to patrzeć.
-To niesprawiedliwe szepnęła do siebie. Nie ma już nikogo. W ciągu trzech lat nieustających bitw z Voldemortem i smierciożercami, jej rodzice zginęli, Ron poległ w czasie bitwy. A ona żyje. To właśnie wydało jej się niesprawiedliwie.
Deszcz coraz mocniej zacinał
Część druga
Harry spojrzał w przerażone oczy Julianne. Nie poznawała go. Zmienił się. A czego się spodziewała? Że wróci cały w skowronkach? Niedoczekanie. Ona się nie zmieniła. Widział to. Wciąż była tą rozrywkową Julianne. Ale na pierwszy rzut oka nie sprawiała takiego wrażenia. Na pewno sama myślała o sobie, jako o całkowicie odmiennej osobie. Ale wystarczyło spojrzeć w jej oczy. I znać ją.
Poprawiła włosy. Spojrzała na niego dziwnie.
-Zmieniłeś się powiedziała w przestrzeń.
-Spodziewałaś się czegoś innego? odpowiedział po chwili, wpatrując się w okno. Deszcz zacinał coraz mocniej. Ty się wcale nie zmieniłaś.
Wstała i wyszła z pokoju. Minę miała zagniewaną. Obraziła się? Niby za co? Za to, że powiedział prawdę? Zawsze sama na to nalegała. Ale nie znosiła prawdy.
***
Biała poduszka była już cała mokra. Hermiona podniosła głowę i spojrzała w lustro.
-A więc płakałam powiedziała, patrząc na zaczerwienione oczy i ostatnie łzy spływające po rumianych policzkach.
Odwróciła głowę od lustra, a jej kasztanowe loki zatańczyły w powietrzu. Wstała i weszła do łazienki.
-Hermiono Granger, nie wolno ci popaść w depresję powiedziała do siebie, próbując zatrzymać łzy cisnące się do oczu. Nie wolno ci łzy powoli spływały po policzkach. Wytarła je i zamknęła oczy. On wróci. Spróbuj w to uwierzyć.
***
Julianne kopnęła z całej siły w krzesło.
-AUA! krzyknęła łapiąc się za stopę. Powiedział, że się nie zmieniła. Ale przecież nie jest już ta rozrywkową Julianne sprzed kilku lat.
Nie była.
Nie była?
Na pewno nie.
A może?
Spojrzała na portret swojej matki na ścianie. Pochrapywała miarowo.
-A jeśli ciągle jestem taka
jak dawniej?
***
Zgasił światło jednym machnięciem różdżki. Ramię bolało niemiłosiernie.
Ale nie tak, jak blizna. Paliła. Paliła żywym ogniem.
Ale przecież Voldemorta już nie ma! Nie ma prawa palić żywym ogniem!
Dotknął jej. Zabolało.
-Jak to możliwe? zapytał sam siebie. Nie ma już Voldemorta. Nie istnieje. Blizna nie ma prawa boleć nie ma takiej opcji!
***
-Pięknie. Nawet chusteczek już nie mam. NIC! NIKOGO! wrzasnęła histerycznie Hermiona.
Rzuciła poduszką. Manekin, na którym wisiała jej ślubna suknia, przewrócił się. Nie wstała. Nie podeszła. Nie podniosła manekina. Po co? I tak jeszcze dziś musi się tego pozbyć. Wyrzucić. Oddać. Zapomnieć.
Chce zapomnieć?
***
Spojrzała w lustro. Spojrzała w swoje oczy. W nich jest ukryta cała prawda.
Ona się zmieniła. Musiała się zmienić, choćby w najmniejszym stopniu. Jest inna.
A jeśli nie? Jakiś denerwujący głos mówił, że się nie zmieniła wcale.
Drugi mówił, że się zmieniła.
-Pani Potter? trzeci głos należał do Almy.
Zmierzyła ją wściekłym spojrzeniem.
Gdyby widziała samą siebie, upewniłaby się, że jest inna osobą.
***
Spod bandaża wyciekała krew. Na zgniłożółty fotel kapnęło kilka szkarłatnych kropli.
Po czole również ciekła krew. Powoli sączyła się z blizny.
Drzwi otworzyły się nagle. Do pokoju wpadła Julianne z wściekłością wymalowaną na twarzy. Spojrzała na męża.
Złapała się za czoło.
Harry spojrzał na nią.
-On wrócił...
***
Podniosła kasztanowy sweter i wtuliła w niego twarz. Ten znajomy zapach... Nigdy go już nie poczuje...
-Nie płacz powiedziała do siebie, ocierając mokre policzki. Musisz być silna.
Przycisnęła sweter mocniej do twarzy.
Zasnęła.
***
Zapadła cisza. Po chwili rzuciła się w jego stronę.
-Nie mógł powiedziała ze strachem, zawiązując nowy bandaż.
Krew nadal ciekła.
***
Widział wszystko jakby przez mgłę. Głosy słyszał jakby zza szybo. Tracił świadomość.
Blizna piekła żywym ogniem.
Nie mógł wrócić. Ron go zabił. Dzięki niemu oni jeszcze żyją.
Nie mógł wrócić.
A jeśli?
***
Błądziła po wąskich korytarzach. Oddychała powoli i miarowo. Słyszała rozanielone głosy. Znalazła kilka białych piór.
Usłyszała swoje imię. Wypowiedziane przez dziwnie znajomy głos. Odwróciła się.
Zobaczyła go. Uśmiechał się jak zawsze. Patrzył na nią tym samym wzrokiem. Tym samym, którym patrzył na nią przed swoim odejściem. Podeszła do niego i wyciągnęła rękę, jakby się bała, że odleci. Że rozpłynie się w powietrzu. Próbowała go uchwycić.
Nie udało się... rozpłynął się w powietrzu...
Obudziła się.
Shona vel. Salamandra
|