Był słoneczny lipcowy dzień. Słońce znajdowało się już wysoko na niebie, gdy nagle głośne dudnienie w szybę obudziło chłopca mieszkającego przy Privet Drive 4.
Miał jak zwykle rozczochrane kruczoczarne włosy a jego ręce zaczęły błądzić po nocnej szafce szukając okularów aby je nałożyć na zielone oczy odziedziczone po matce.
Harry wstał i otworzył okno przez które wleciała jego sowa Hedwiga, niosąc w dziobie zdobycz z nocnego polowania.
- Dzień dobry -powiedział Harry siadając na łóżku i patrząc na zegarek. Było już grubo po 12 i co wydawało się dość dziwne.
Z kuchni nie dochodziły żadne odgłosy smażonego bekonu czy codzienne gderanie ciotki Petunii.
W całym domu było bardzo cicho. Tylko Hedwiga robiła więcej hałasu niż zwykle.
Harry rozsuwając szafę spoglądał krótką chwilę na swoje szkolne szaty i szkarłatny strój do quiddicha-jego ukochanej gry.
Bardzo do niej tęsknił gdyż od prawie całego roku nie dosiadał swojej super szybkiej miotły Błyskawicy, a to za sprawą Turnieju Trójmagicznego w którym brał udział w zeszłym roku szkolnym w Hogwarcie jako drugi reprezentant swojej szkoły.
Nagle przed oczyma Harrego pojawiły się tragiczne chwile kiedy to znalazł swojego kolegę Cedrika martwego.
Widział odradzającego się Lorda Voldemorta, widział jak wraca do ludzkiej postaci, jak próbuje go zabić.
Pamiętał dobrze co się stało w chwili kiedy Czarny Pan wypowiedział zaklęcie niewybaczalne, a stało się coś dziwnego-obie różdżki połączyły się i odmówiły wykonania jakiegokolwiek zaklęcia.
Rozmyślając nad tymi wydarzeniami uświadomił sobie że przespał tę noc nie mając koszmarnych snów. Przed wyjściem z pokoju zebrał wszystkie zwoje pergaminów i książki i wrzucił je do swojego kufra.
Bardzo się zdziwił gdy Dursleyowie pozwolili mu zatrzymać wszystkie jego rzeczy w pokoju. Zwykle bowiem zamykali je w komórce pod schodami.
Harry zszedł na śniadanie pewny że nie zastanie w kuchni ani jednego członka znienawidzonej przez niego rodziny.
Bardzo się jednak pomylił. Przy długim mahoniowym stole siedział wuj Vernon czytając w skupieniu swoją gazetę.
Ciotka Petunia siedziała jakoś niezwykle smutna na swoim krześle, dziobiąc widelcem marchewkę z brukselką- Dudleyowa dietą. Sam Dudley wyglądał już nie jak prosiak, ale jak wyrośnięta piłka plażowa.
Harry usiadł na swoim miejscu lekko zszokowany całym tym milczeniem przy śniadaniu. Nagle usłyszał coś czego jeszcze nigdy nie usłyszał podczas wszystkich lat spędzonych w domu swojego wujostwa.
Był to głos jego wuja, ale nie był to głos jakim zwykle zwracano się do Harrego- szorstki, bez cienia dobroci.
- Dzień dobry - powiedział wuj Vernon.
- Dobrze że już jesteś. Czekaliśmy na ciebie.
Harry nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał. Wymamrotał cos pod nosem co przypominało słowa:
- Dzień dobry
Postanowił nic na razie nie ruszać ze stołu jakby bał się że zaraz rozpęta się awantura o to że spóźnił się na śniadanie.
Nic takiego jednak się nie wydarzyło, wręcz przeciwnie wuj Vernon sprawiał wrażenie jakby tego faktu w ogóle nie dostrzegał.
Po jego twarzy można było wywnioskować że sprawiał wrażenie jakby chciał coś powiedzieć całej rodzinie i dlatego czekał tak długo na Harrego.
Ale odkąd to Harry był częścią rodziny? Na swoje pokrewieństwo z ciotką Petunią nie mógł nic w końcu poradzić.
Rozmyślania Harrego przerwał wuj, który wcale nie wyglądał tak jak wyglądał zawsze.
Jego twarz była blado zielona, a oczy utkwione były w koronkowym obrusie.
- Chciałem wam coś oznajmić-zaczął mówić wuj Vernon głosem jakiego Harry jeszcze nie słyszał.
- Otóż z moja firmą ostatnio nie dzieje się dobrze- tu urwał a jego głos nieco się załamał. Harry bardzo dobrze wiedział ile ta firma znaczyła dla jego wuja.
- Mamy ogromne zadłużenia w banku. Kontrakty z innymi przedsiębiorcami wkrótce wygasną. Obawiam się Petunio że będę musiał zwolnić część personelu.
Ciotka Petunia wydała z siebie zduszony okrzyk, ale wuj Vernon sprawiał wrażenie jakby tego w ogóle nie słyszał.
Po tych słowach cała trójka utkwiła swoje oczy w postać wuja Vernona oczekując aż dopowie coś jeszcze.
Jednak on zmieszał się i wymamrotał coś do ciotki Petunii że jest bardzo spóźniony i pognał po swoja teczkę i kluczyki do samochodu.
Musnął swoimi długimi wąsami policzek ciotki i wyszedł.
Dudley siedział jeszcze przez chwilę na swoim miejscu w ogóle się nie ruszając, aż w końcu zapytał o to co i Harremu teraz zaprzątało głowę.
- Mamo- powiedział odwracając wzrok w kierunku wysokiej kobiety.
- Czy będziemy musieli sprzedać dom?
Ciotka Petunia spojrzała na niego wzrokiem pełnym niepokoju.
- Nie wiem Dudziaczku - odpowiedziała
- Ale myślę że nie będzie takiej potrzeby- mówiąc te słowa wcale ich nie była pewna, ale Harry wiedział że powiedziała tak tylko dlatego żeby nie smucić swojego ukochanego synka.
Po tym dość niezwykłym śniadaniu Harry wyszedł do ogrodu i usiadł na ławce, dziwiąc się że nie został zapędzony do zmywania naczyń. Bardzo tęsknił do swojego świata, świata czarodziei pełnego przeróżnych dziwnych stworzeń , duchów i niebezpieczeństw szczególnie teraz kiedy Voledemort odzyskał swoja potęgę.
Tego dnia w domu przy Privet Drive było aż za bardzo cicho. Harry nawet nie zszedł na kolację, nie był głodny. Leżał na łóżku myśląc o tym wszystkim co przez ostatni rok szkolny wydarzyło się w Hogwarcie.
Oddałby wszystkie złote monety jakie spoczywały w podziemiach goblińskiego banku by dowiedzieć się gdzie jest Syriusz- jego ojciec chrzestny. Myśli kłębiły się w jego głowie coraz bardziej powodując zamęt a czasami i strach.
Poczuł lekki powiew ciepłego lipcowego wiatru. Słońce chyliło się już ku zachodowi.
Harry nie wiedział dlaczego zawsze wszystkie wakacje musiał spędzać w domu który tak bardzo nienawidził. Mijały dni, tygodnie a sytuacja w domu Dursleyów nie zmieniała się. Pewnej nocy zbudził się z krzykiem wyrwany z koszmarnego snu.
Ten sen powtarzał się bardzo często, a może Harry chciał śnić ten sen...?
W jego podświadomości być może było to zapisane. Harry nie chciał pamiętać tego co przeżył, ale na pewno chciał zapamiętać głos jego ojca, chciał ale nie mógł go sobie przypomnieć.
Tej nocy już nie zasnął po pierwsze dlatego że nie był już śpiący a po drugie dlatego że był właśnie dzień jego urodzin.
Harry nie musiał długo czekać na sowy od swoich przyjaciół. Pierwsza która nadleciała była od Syriusza. Zawierała krótki list z życzeniami urodzinowymi oraz pudełko opakowane w zwykły szary papier.
Harry natychmiast otworzył prezent.
Jego oczom ukazała się stara obdarta i miejscami postrzępiona książka z Tytułowym napisem: Najlepsze drużyny quiddicha z roku 1975.
Przy książce była także kartka : to była ulubiona książka twojego ojca, zawsze ją otwierał kiedy był przygnębiony albo dręczyły go jakieś sprawy.
Harry zaczął się zastanawiać skąd Syriusz wziął tą książkę i ile jeszcze rzeczy posiada które kiedyś należały do jego rodziców.
Następnie złapał w powietrzu roztrzepaną sowę od Rona.
Ta przesyłka zawierała tort urodzinowy od pani Wesley i pudełko słodyczy nabyte na ulicy pokątnej od Rona.
Sowa od Hermiony pojawiła się ostatnia. Z listu jaki od niej otrzymał wynikało że świetnie się bawi będąc w Bułgarii. Jednak prezent jaki dostał od Hermiony bardzo go zdziwił.
Był to medalion , prawie cały pokryty złotem, a na jego końcu mieniła się srebrna kwadratowa blaszka z wyrytym w niej mieniącym się różnymi kolorami feniksem.
Harry patrzył na niezwykły podarunek przez dłuższą chwilę, a kiedy oderwał od niego wzrok pojrzał na list i zaczął czytać go jeszcze raz myśląc że przeoczył jakieś zdanie które mówiło co to za medalion i do czego on służy.
Hermiona wspomniała o swoim prezencie dopiero na samym końcu listu.
Napisała tylko tyle żeby go nosił " tak na wszelki wypadek" pod ubraniem.
Harry nic z tego nie rozumiał ale założył złoty łańcuszek na szyję i nagle poczuł że jest mu jakoś lepiej, już nie martwił się niczym. Odczuł że jest mu jakoś lżej na duszy.
- Dzięki Hermiono- mruknął do siebie i położył się dalej spać gdyż stwierdził że jest już bardzo późno.
Kiedy rano wstał rozciągając swoje ręce w powietrzu i ziewając zdał sobie sprawę że nie dostał żadnej sowy od Hagrida - jego przyjaciela.
Przez chwilę do jego głowy przedostała się myśl że Hagrid musiał zapomnieć o jego urodzinach, ale zaraz zaczął sobie przypominać ostatnią rozmowę z nim.
Powiedział wtedy że Dumbledor zlecił madam Maxim i Hagridowi jakieś zadanie które mieli wypełnić w wakacje.
Harry pomyślał że za dużo czasu poświęca na rozmyślaniu o tym co się dzieje z innymi jego przyjaciółmi i czarodziejami, więc postanowił że dzisiaj nie będzie zaprzątać sobie tymi sprawami głowy.
W końcu kończył dzisiaj 15 lat. Ubrał się, umył i zszedł na śniadanie. Chciał oznajmić Dursleyom że wyjeżdża jutro do swojego przyjaciela Rona. Jego matka musiała w końcu wybłagać u Dumbledora zgodę na tą małą przeprowadzkę.
Usiadł przy stole i chciał już zacząć rozmowę na ten temat kiedy nagle usłyszał w telewizji komunikat głoszący że dwie przecznice od Privet Drive w nie wyjaśnionych dotąd okolicznościach zginęło 5 osób.
- Świadkowie zdarzenia donoszą że widzieli paręnaście zakapturzonych postaci w czarnych płaszczach- oznajmiła spikerka w porannych wiadomościach.
- To bardzo tajemnicza sytuacja - ciągnęła . Policja na razie nie chce ujawnić jakichkolwiek informacji na ten temat. Miejmy nadzieję że w wkrótce złapią tych którzy dokonali tych makabrycznych zbrodnii.
Harry od razu rozpoznał kim były tajemnicze postacie w czarnych płaszczach. Byli nimi śmierciożercy. Czarodzieje którzy przeszli na stronę Lorda Voldemorta, wiec jeżeli byli tak blisko jego domu to niewątpliwy znak że szukają właśnie jego Harrego Pottera .
Dla Harrego było bowiem oczywiste że chcą go zabić. Pogrążony w rozmyślaniach nawet nie słyszał tego jak wuj Vernon krytykuje policję.
Z tego stanu w wyprowadziła go ciotka Petunia, która teraz stała nad jego prawym ramieniem kładąc na jego pusty talerz małą paczuszkę.
- Co to jest?- zapytał zdumiony Harry, a jego zdziwienie było w pełni uzasadnione, gdyż Dursleyowie zwykle zapominali o jego urodzinach bądź pamiętali, ale nigdy nie usłyszał od nich słów typu:
- Wszystkiego najlepszego- powiedziała ciotka Petunia.
Twarz Harrego jeszcze nigdy nie przybrała takiego wyrazu.
- Dziękuję- bąknął wciąż patrząc na ciotkę podejrzliwym wzrokiem. Nigdy nie spodziewał się po Dursleyach niczego dobrego, a tym bardziej jakiegoś porządnego prezentu urodzinowego, bo para starych skarpetek wuja Vernona na pewno nie była miłym podarunkiem. Tymczasem przed Harrym leżała mała paczuszka starannie obwiązana białą kokardką co było jeszcze bardziej dziwne i niepokojące dla Harrego.
- No rozpakuj, przecież nie ma tam bomby- powiedziała ciotka Petunia, a w jej głosie Harry rozpoznał nawet nutę żartu.
Ciotka nie zwracając uwagi na Harrego który gapił się wciąż na paczuszkę oszołomiony zaczęła dalej mówić tym razem bardzo chciała żeby jej głos znów brzmiał szorstko, ale nie bardzo się jej to udało.
- Znalazłam to w mojej szafie, kiedy robiłam w niej porządki. To kiedyś znajdowało się w koszyku w którym cię znaleźliśmy pod naszymi drzwiami.
Harry dobrze wiedział że próba oszukania go pod pozorem "sprzątania w szafie" zupełnie nie wypaliła. Znał swoją ciotkę i wiedział że nie przypadkowo znalazła to co się znajdowało w tej paczuszce. Powoli wziął ją do ręki i lekko potrząsnął. Zaczął rozwiązywać kokardkę i zdzierać papier. W końcu jego oczom ukazało się małe granatowe pudełeczko ze srebrnymi literami " dla mojego syna"
- To chyba należało kiedyś do twojego ojca- powiedziała ciotka Petunia, a z jej tonu głosu można było wywnioskować że powiedziała to z pogardą tak jak miała to w swoim zwyczaju kiedy odnosiła się do wspomnienia Jamesa Pottera. Harry w końcu otworzył pudełko. To co zobaczył było trochę dziwne. Trzymał w ręku złoty sygnet z wyrzeźbionym lwem, który był zaskakująco podobny do tego z flagi Gryffindoru. Sam nie wiedział co ma o tym myśleć, jednego dnia dostał dwie złote rzeczy: dziwny medalion z feniksem od Hermiony i sygnet z lwem prawdopodobnie należący do jego ojca. Ale dlaczego dostał go dopiero teraz? I czy ten sygnet ma jakieś magiczne skłonności? Kiedy wracał do swojego pokoju wciąż mając burzę pytań rodzących się w mózgu , jego oczy spoczęły na zachmurzonym niebie które zdawałoby się sprawiać wrażenie ciemniejszego niż zwykle. Zrywał się wiatr, który kołysał drzewami.
- Zanosi się na ulewny deszcz- powiedział sam do siebie Harry zamykając okno. W tej samej chwili przypomniało mu się że wciąż nic nie powiedział Dursleyom o jego wyjeździe, no a że w końcu byli jego opiekunami Harry musiał im to powiedzieć. Zszedł na dół mijając w schodach Dudleya, który łypał na niego groźnym wzrokiem. Pewnie był bardzo zazdrosny o to że pamiętano o urodzinach Harrego i że tym bardziej dano mu tak wartościowy prezent, co nieomieszkał wytknąć swoim rodzicom. Zastał swoich opiekunów w pokoju. Ciotka dziergała coś na drutach a wuj Vernon oglądał jakiś teleturniej w telewizji głośno go krytykując. Harry stanął obok ciotki Petunii i zaczął mówić.
- Jutro wyjeżdżam do mojego przyjaciela Rona.- powiedział Harry który nawet nie wziął oddechu miedzy tymi słowami.
Wuj Vernon oderwał wzrok od telewizora a ciotka Petunia patrzyła teraz na swojego męża. O dziwo wuj przyjął tę nowinę zaskakująco dobrze bo powiedział tylko:
- Dobrze. O której przyjdą po ciebie?
Harry nie spodziewał się takiej odpowiedzi, chciał właśnie odpowiedzieć gdy nagle w domu zgasło światło.
- Co jest? - warknął wuj Vernon
- Elektrownia strajkuje?
Chciał już iść do kuchni sprawdzić czy aby nic się nie stało z korkami, gdy usłyszał za swoimi plecami głośny i zimny śmiech. W tym momencie do salonu wpadł także Dudley przestraszony schował się za osobą matki. Harry wiedział że dobrze zna ten śmiech, ale przecież zawsze kiedy On był w pobliżu bardzo bolała go blizna, a tymczasem czuł się zupełnie normalnie . Kiedy przez jego głowę zaczęła przepływać myśl że może mu się to zdawało, lodowaty śmiech znowu można było usłyszeć tym razem jeszcze głośniejszy niż przedtem W tym samym momencie białe drzwi wejściowe domu Dursleyów upadły z niesamowitym hukiem na podłogę. W progu pojawiła się postać którą Harry najmniej się spodziewał zobaczyć, przynajmniej dzisiaj. Do jego domu przybył LORD VOLDEMORT.
Harry stał jak skamieniały, a tymczasem Czarny Pan krążył już po całym salonie demolując meble i wszystko co stanęło mu na drodze.
- I znów się spotykamy Harry Potterze- powiedział lodowaty głos.
- Dużo mnie kosztowało złamanie tych wszystkich starożytnych czarów, które rzucił Dumbledor na twój nędzny dom.
Harry oddychał coraz szybciej utkwiwszy swój wzrok w Voldemorcie. I tym razem nie miał przy sobie różdżki, był zupełnie sam teraz już zupełnie pewny że zginie z rąk Voldemorta.
- Znowu udało ci się uciec- powiedział Voldemort jadowitym tonem.
- Ukłoń się przed największym czarodziejem jakiego widział dotąd świat!
Harry nawet nie drgnął. Bardzo go zdziwiło dlaczego nie boli go choć trochę blizna na czole.
- Nie jesteś największym czarodziejem jakiego widział świat!!!!!!1- ryknął Harry
- Nie?- odparł Voldemort
- Albus Dumbledor jest nim!
Harry natychmiast przypłacił za te słowa.
- Crucio!- ryknął Voldemort
Harrego przeszyła fala ogromnego bólu. Bolało go już wszystko od czubka głowy po koniuszki palców.
- Nie ma tu nikogo kto mógłby ci pomóc Potter. Nie masz już swojej różdżki. Przyznaję nie wiedziałem że mamy takie same różdżki. Priori incantatem - mruknął do siebie
- Przyszedłem jak już pewnie zauważyłeś żeby cię zabić Harry Potterze. Zabić raz na zawsze!.
Harry był ledwo przytomny z bólu. Dźwignął się jednak na nogi i stanął na wprost Voldemorta.
- Nigdy nie uda ci się zawładnąć naszym światem!
Harry myślał że chociaż przed śmiercią uda mu się rozzłościć i tak już wściekłego Voldemorta, i że przez to szybciej z nim skończy.
Nagle stało się to czego nigdy, nigdy w życiu nawet nie śnił o tym co teraz się zdarzyło. Stanął przed nim wuj Vernon.
- Jak śmiesz wchodzić tak bezkarnie do mojego domu- krzyknął wuj Vernon tak głośno jak tylko umiał.
- Odpowiedział mu tylko głośny lodowaty śmiech.
- Jak śmiesz mówić tak do mnie nędzny mugolu!- odpowiedział z pogardą Voldemort.
- Tobą i całą twoją rodzinka zajmę się później. Nikt oprócz mnie nie wyjdzie żywy z tego domu!
Tym razem zwrócił się do Harrego.
- I po co było uciekać kiedy ostatnim razem się widzieliśmy? Teraz skończę z tobą. Słynny Harry Potter zginie z rąk tego którego kiedyś pozbawił mocy. Zemsta to najpiękniejsze uczucie.- ostatnie zdania wypowiedział już o wiele ciszej. Podniósł rękę z różdżką zaczął wymawiać pierwsze sylab najgorszego z trzech zaklęć niewybaczalnych, kiedy nagle rozległo się głośne
- Nieeeeeeeeeeeeeeeeeee!
To był głos wuja Vernona, który rzucił się na Voldemorta. Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie zrobił coś tak głupiego i odważnego. Voldemort choć lekko zmieszany cała tą sytuacją uporał się z tęgim męższczyzną,
Który leżał już zapewne martwy na drewnianej podłodze.
- Vernon- rozległ się głos ciotki Petunii, która teraz trzymała w swoich dłoniach rękę zmarłego wuja. Ona także padła trupem obok swojego męża, a i zrozpaczonego Dudleya spotkał taki sam los. Obok Harrego leżały trzy martwe ciała, a nad nimi spoczywał cień osoby który ich zabił.
- I tak by zginęli - odpowiedział Voldemort, powoli podchodząc do Harrego.
- Dlaczego kiedy zawsze próbuje cię zabić cos albo ktoś mi przeszkadza?
Voldemort nawet nie skończył mówić ostatniego zdania, bo w drzwiach pojawiła się jakaś niska postać.
- Rottera nemoria devot - krzyknęła tajemnicza postać. Pokój momentalnie wypełniło czerwone światło godząc Voldemorta w głowę i plecy. Ten jęknął przeraźliwym głosem i zniknął. Harry ledwo stojąc na nogach nie mógł uwierzyć w to co się właśnie stało. Jeszcze przed paroma sekundami stał przed nim Voldemort, a teraz w salonie nie było nikogo prócz tajemniczej postaci, Harrego i trzech ciał.
- Szybko - powiedziała tajemnicza postać a Harry rozpoznał natychmiast że głos należy do kobiety.
- Kim pani jest?- zapytał Harry który nie wiedział co to wszystko ma znaczyć.
- Nie ma czasu- powiedziała kobieta.
- Zabieraj szybko z stąd swoje rzeczy. Musimy uciekać.
Harry posłusznie udał się na górę po swój kufer, a chwilę później usłyszał znowu zaklęcie które spowodowało że zrobiło mu się ciemno przed oczyma. Po chwili znajdował się w pomieszczeniu, które dobrze znał i wdychając zapach który także obudził w nim wspomnienia.