-To jak my się dostaniemy na ten peron 9 i 3? -spytałam rozglądając się wokoło.
-Spokojnie, musi być jakiś sposób. Poszukajmy kogoś, kto tam jedzie.
-Może ich?- Zapytałam pokazując na grupę młodzieży, z wielkimi kuframi. Czwórka z nich była ruda, wysoka i chuda, a między nimi pałętał się jakiś mały chłopak o czarnych włosach i z okularami na nosie, a koło niego dziewczyna z brązową szopą na głowie.
-No dobra. - westchnęła Louise niechętnie i pchnęła swój wózek w ich stronę. -Hej! Sorry! - obejrzeli się. - Jesteśmy nowe, i chciałyśmy się zapytać, jak się dostać na peron...
-A, tak, jasne. - odparł chłopak z wyjątkowo długim i spiczastym nosem.- Idziecie prosto na barierkę i bum! Jesteście po drugiej stronie. - demonstrował nam szczególnie to bum! Waląc pięścią w otwartą dłoń. - To może ja wam z Harrym pokażę?
-O.K. - odparłam i obojętnie patrzyłam, jak biegną na barierkę i po chwili w niej znikają. "Szkoda, że im się te barierki nie pomyliły" Pojawiła się myśl w mojej głowie i aż się uśmiechnęłam wyobrażając sobie, jak się roztrzaskują.
-Co to za jedni? - spytałam podsuwając wózek do brązowowłosej dziewczyny.
-To Ron Weasley i Harry P...- jej wypowiedź przerwał głośny jęk mojej kotki, która z zawziętością furczała na jej kota.
-Mysza, spokój! - rąbnęłam pięścią w klatkę.
-Krzywołapku, bądź grzeczny. - zwróciła się z czułością do swojego obrzydliwego kota z krzywą mordą i, rzecz jasna, łapami.
-Dobra, spadam. Już na mnie czas. - zawróciłam do Louise. - Jakaś dziwna ta dziewczyna. - stwierdziłam.
-No...-przyznała. - Mela, a która jest tak właściwie godzina? - spojrzałam na zegarek.
-O cholera! Za 5 11! Lecimy!!!
Z kopyta wyrwałyśmy w stronę barierki między 9 a 10 peronem. Już nawet nie zamykałam oczu, tylko z całej pary wleciałam w murek i nagle znalazłam się na peronie, pełnym młodych czarodziei.
Przy peronie stała wielka, czarno-czerwona lokomotywa, z której buchały bujne kłęby pary. Czym prędzej wyszłyśmy do pierwszych otwartych drzwi i rozpoczęłyśmy poszukiwania wolnego, choć po części, przedziału. Zajrzałyśmy już chyba do dziesięciu, kiedy natrafiłyśmy na jeden, z wolnymi miejscami. Niestety był on w połowie zajęty przez tego rudzielca, jago czarnowłosego kolegę i tą, z szopą na głowie.
-Czy są może wolne miejsca? - zapytała modląc się w duchu, żeby nie było. Wolałam spędzić całą podróż na korytarzu, niż w towarzystwie tych nudziarzy.
-Tak, jasne, siadajcie. - zapiszczał ten z czarnymi włosami i w okularach. Najwyraźniej, biedaczek (ha, ha) przechodzi mutację. Uśmiechnęłam się kpiąco i usiadłam z samego brzeżku siedzenia, zostawiając Louise miejsce obok tej miłośniczki ohydnych kotów.
-Nie zawracajcie sobie nami głowy, udawajcie, że nas nie ma, poradzimy sobie same. -grzecznie poinformowała ich moja siostra.
-Mam tylko jedno małe pytanko. - odezwała się "szopa" dość natrętnie.
-Tak.
-Nie jesteś trochę za stara na Hogwart?- zwróciła się do Louise. Cała trójka wlepiła w nią oczy z wkurzającym zainteresowaniem.
-Przyjechałam na praktyki z czarnej magii, do Syriusza Blacka, i będę was nękać przez cały rok. - oznajmiła wyniośle, no bo, co ona się będzie użerać z takimi przygłupami? Trójka kumpli zaśmiała się, uznając to za świetny żart i tylko ja wiedziałam, że ona wcale nie żartuje. Tak samo jak i mnie nie przypadli jej do gustu.
Sztywniaki zajęli się swoimi sprawami, a ja z Louise cierpiałyśmy katusze, bo tak, czy inaczej, musiałyśmy ich słuchać. Takich pierdół, w życiu nie słyszałam. I najgorsze było to, że cały czas rozmawiali o Gryffindorze, jakimś tam Hagridzie, choć wydaje mi się, że tak samo, jak ja ma ciężkie zamiłowanie do magicznych zwierząt i (o zgrozo!) o mugolskich rozrywkach i sprzętach. I tu się właśnie zorientowałam, że ta Szopa, to chyba szlama. Powiedziałam o tym szybko Louise. Ta odsunęła się jeszcze bardziej od dziewczyny, wgniatając mnie w ścianę.
-Może coś z wózeczka? - spytała facetka sprzedająca słodycze
-Ja poproszę trzy paczki fasolek wszystkich smaków i jedną żabę. - wydyszałam spod ściany. Zapłaciłam i zajęłyśmy się z Louise pochłanianiem zawartości, nie zważając na smak. Wszystko nam było jedno, co za różnica? Trójka mięczaków patrzyła na nas jak na nawiedzone.
-O! Pieprzowa! - Zachwyciła się Louise.
-Ja miałam wątróbkową. - pochwaliłam się, a rudzielec mało nie walnął pawia na siedzenie. Co za idiota.
Otworzyłam czekoladową żabę.
-O! Patrz! Harry Potter! - wrzasnęłam i pokazałam siostrze kartę.
-Co tam pisze? - zapytała
-A kogo to obchodzi? - prychnęłam i zanosząc się śmiechem wrzuciłam kartę do klatki Myszy, która rozdrapała ją i rozgryzła na drobniusieńkie kawałeczki. Trójka dziwaków patrzyła na nas jak na kosmitki. Wtedy właśnie okularnikowi rozczochrały się włosy i zobaczyłam bliznę w kształcie błyskawicy na jego czole. Gały wylazły mi z orbit. Szybko podzieliłam się swoją obserwacją z moją najukochańszą, najnormalniejszą w tym przedziale siostrą. Już zbierałyśmy się, żeby zwiać i nie zarazić się od nich jakąś głupotą, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły i ujrzałam w nich Draca, w obstawie dwóch wielkich chłopaków.
-Siemasz Potter, Weasley i ty, szlamo...-Patrzył na Szopę, a na twarzy miał niesmak, obrzydzenie i niekłamaną wyższość .
-Nikt cię tu Malfoy, nie zapraszał. - zapiszczał Potter.
-Zamknij się, mutancie. - zabił go wzrokiem. - O! Kogóż my tu mamy! Jakieś nowe wielbicielki, Potter? - spojrzał na mnie przelotnie, ale za chwilę zawiesił na mnie oko na dłużej. - A ja cię skądś znam... - zamyślił się patrząc na mnie badawczo. - Ach tak! Melania...- uśmiechnął się nieznacznie. - Co ty robisz tu z tymi wynaturzeńcami? - spytał z obrzydzeniem.
-Szukałam przedziału, i ten był jako pierwszy wolny, więc...
-Nic nie mów! Zapytałaś się, czy są wolne miejsca, i niestety były i nie wypadało ci odmówić, ponieważ jeszcze nie wiedziałaś, że Potter, to Potter, a Granger to szlama?- wyrecytował mi z myśli z cholernie zabawną powagą i współczuciem. Przez chwilę się zastanawiałam, czy on przypadkiem nie potrafi czytać w myślach, ale zaraz to zostawiłam. Pokiwałam nieznacznie głową. - No, to może zostawisz tę zgraję, i przejdziesz do naszego przedziału, razem ze swoją...- zawiesił głos, czekając, aż uzupełnię jego wypowiedź
-Siostrą.
-Siostrą, właśnie. Mamy jeszcze wolne miejsca. - wiem, że nie powinnam, i tez nigdy dotąd mi się to nie zdarzyło, ale zarumieniłam się. Wstałam, wzięłam rączkę od wózka i wyszłam za nim na korytarz, a za mną, drogą przymusu, Louise.
-To Crabbe i Goyle. - wskazał głową na dwóch goryli.
-Mel. - Wyciągnęłam w ich stronę rękę. Popatrzyli nieprzytomnie i nawet nie ruszyli palcem, tak, jak ich szef wczoraj.
-Nie zwracaj na nich uwagi, oni są trochę nie...teges.... - przewrócił oczami i lekko potrząsnął głową. Chłopaki, jakby wcale nie usłyszeli jego słów. - No, to jesteśmy. - pchnął drzwi i wszedł do przedziału, nawet nie myśląc o tym, żeby nas puścić przodem, czy coś w tym stylu. Rozwalił się na pół siedzenia, kładąc jeszcze na nim wyciągnięte nogi.- Siadajcie, siadajcie.-Machnął na nas ręką. Wtaszczyłyśmy kufry i z ulgą rozsiadłyśmy się wygodnie. - Jak ci na imię i czego poszukujesz w tej spelunie, Hogwarcie? - spytał zwracając się do mojej siostry bardzo wyszukanym, oficjalnym tonem.
-Jestem Louise, i przyjechałam na praktyki, z obrony przed czarną magią, młody człowieku. - odparła równie oficjalnym tonem. Draco lekko się skrzywił, widać nie lubił, jak się do niego mówi per młody człowieku. Moja siora, niewiele się tym przejęła i pogrążyła się w lekturze jakiejś książki o czarnej magii, choć ja widziałam, że w środku miała wkładkę z niewielkiego zeszytu, z przepisami na eliksiry.
-Z pewnością spodoba ci się nasz nauczyciel od eliksirów, profesor Snape. Jest niesamowicie dobry z czarnej magii i jest opiekunem naszego domu. - powiedział z dumą patrząc niecierpliwie na Louise, która pokazowo go olewała. Mysza zaczęła drapać koszyk. - Co to takiego? - Dracon lekko się cyknął. Skąd wiem? Podskoczył jakby go ktoś w tyłek ukuł, zatrząsł się, wcisnął w kąt, podciągnął nogi pod brodę, co było naprawdę komiczne, i mówił dość trzęsącym się głosem.
-Mój kot. - odparłam najspokojniej w świecie. - Czy mogę ją wypuścić? Bardzo nie lubi być zamknięta.
-Tak, jasne. - zmieszał się lekko, że wystraszył się jakiegoś zwykłego kota. Otworzyłam drzwiczki i Mysza dumnie wymaszerowała ze środka.
-Całkiem ładna. - stwierdził powracając do poprzedniej pozycji i przyglądając się jej smukłej linii, lśniącemu futerku beżowego koloru w czarne paski, ze srebrnym połyskiem i żółtym, drapieżnym oczom. - Ja też mam kota. - olśniło go nagle. Wstał i otworzył jakąś klateczkę. Równie dumnie wymaszerował z niej smukły, czarny kocur z białymi uszami, skarpetkami, końcówką ogona i imponującą krawatką, i o równie niebieskich oczach, jak jego właściciel. Trochę to było dziwne zestawienie, ale mnie bardzo podobało się to zimno w jego wzroku, którym teraz mierzył moją koteczkę, która dzielnie znosiła jego wzrok i mężnie wyprostowana siedziała na moich kolanach.
-Jak się wabi? - zapytałam
-Riddle. - odparł. Tak, to odpowiednie imię- byłe nazwisko Mrocznego Pana. Mysza zeskoczyła z moich kolan i powoli podeszła do Riddlea. Usiedli naprzeciw siebie i długo się sobie przyglądali.
-Patrz, co moja kotka zrobiła ze zdjęciem Pottera. - wyjęłam poszarpaną kartę z klatki i pokazałam Draconowi. Ten po raz pierwszy, odkąd go znam uśmiechnął się szczerze. Podszedł do "domu" swego pupila i wyjął równie zdemolowaną tekturkę.
-Mój zrobił dokładnie to samo. - Podetknął mi pod nos rozdrapany wizerunek Pottera.
-Chyba się polubią. - stwierdziłam widząc, że razem spacerują po oparciu siedzenia naprzeciw mnie.
-Chyba tak...- przytaknął. Brakowało mi tylko, żeby powiedział, że my też się pewnie polubimy, bo nasze koty były wybitnie podobne do nas samych. Ale nie powiedział tego, tylko z powrotem rozłożył się na siedzeniu.
-Nie lubię tego Pottera, wkurza mnie i Weasley i ta szopo-szlama, też. - wyrwało mi się wreszcie.
-Dobrze mówisz. Potter- ten pupilek Dumbledora, Weasley i jego rodzina - zakała świata czarodziei, a Granger - zawsze obkuta na blachę szlama. Są potworni. Wszyscy z Gryffindoru i wszyscy równo głupi. - zakończył z cudownie skwaszoną miną. Słuchałam go jak zahipnotyzowana. - I do tego, Potter uważa, że umie grać w Quidditcha. Jaki z niego palant! To wszystko tylko dlatego, że Lord mu załatwił rodziców. Zapchlona sierota. - prychnął na koniec z tym wspaniałym zgorszeniem, obrzydzeniem, rety! Jak on cudownie umie wieszać na ludziach psy!
-A ty grasz w reprezentacji? - zapytałam
-Jasne, jestem szukającym. - powiedział, jakby od niechcenia, bo widocznie było to dla niego oczywiste.
-Serio? Jaką masz miotłę? - dopytywałam się
-Błyskawica 2003. - Opiszę to tak: Kopara do ziemi, oczy jak latające spodki, nawet Louise na chwilą przestała czytać i spojrzała na niego. Najszybsza, najlepsza, najnowsza miotła...raju! Ja się nie dziwię, jak ma szmalu, jak lodu...
-Mogę zobaczyć? - spytałam niepewnie.
-Jasne, tam gdzieś leży.- Machnął ręką w bliżej nieokreśloną stronę, ale myślę, że chodziło mu, o okolice kufra. Podniosłam się i z namaszczeniem zaczęłam przekładać jego rzeczy, aż wreszcie dokopałam się do pięknej, błyszczącej miotły o idealnie opływowych kształtach i cudownie równych witkach.
-Jest cudowna. - wyszeptałam.
-Eee, tam drobnostka. - mruknął stając obok i gładząc rączkę ze złotym napisem.
-Ja mam tylko Nimbusa 2001...-westchnęłam.
-A ty grałaś w reprezentacji?- przeskoczył na inny temat, co było wyjątkowo dziwne, bo szykowałam się na to, że zacznie się przechwalać.
-Tak. Byłam pałkarzem.
-To dziwne. Najczęściej pałkarzami są chłopaki...- spojrzał na mnie podejrzliwie.
-U nas nie. No...ja byłam jedyną pałkarką, muszę przyznać, ale za to za mojej kadencji, nikt z naszej drużyny nie dostał tłuczkiem. - uśmiechnęłam się na samą myśl o tym, jak obrywali nasi przeciwnicy, spadając z mioteł, a potem nie wychodzili ze skrzydła szpitalnego przez tydzień.
-Chyba już czas się przebrać. - zauważył wyglądając przez okno.- Crabbe, Goyle, idziemy. - machnął ręką i po chwili już ich nie było.
-Niezły jest, nie?- zwróciłam się do Louise.
-Może być. Ja jednak obstaję przy jego ojcu. - uśmiechnęła się złośliwie.- On przecież jedzie na jego sławie.
-Ja już nie mówię, że jest sławny i nadziany i pomijam fakt, że jest strasznie zarozumiały i zakochany w samym sobie. Fajny jest i ładny, całkiem. Szczególnie, jak wiesza psy na Potterze. - Nie odpowiedziała, bo właśni wrócił, dumnie wypinając pierś z godłem Slytherinu.
-To my idziemy się przebrać. - wyciągnęłam siorę do kibla, gdzie się przebrałyśmy i już, powoli pociąg zaczął hamować.
Szybko wyskoczyłam z łazienki i popędziłam do przedziału, żeby zamknąć Myszę w klatce. Otworzyła drzwi i zobaczyłam Malfoya bezradnie pochylającego się nad jednym z siedzeń. Podeszłam, żeby zobaczyć, w czym problem i co widzę.
Myszka śpi smacznie przytulona do Riddlea.
-Czy to nie wygląda za słodko, jak na koty ze Slytherinu? - odezwał się z rozpaczą, że jego pieszczoch zaczyna zachowywać się jak grzecznie ułożony, puszysty koteczek.
-Stanowczo za słodko. - bezczelnie wsadziłam Myszę do koszyka i zamknęłam ją. To samo uczynił Draco ze swoim kotem. Obydwa darły się w niebogłosy, ale my byliśmy już na korytarzu i staraliśmy się, nie zwracać na to uwagi. Szybkim krokiem poszliśmy do wyjścia, a za nami snuli się Crabbe i Goyle.
Wyskoczyłam na peron, rozejrzałam się. Wielki facet z ogromną brodą zwoływał do siebie pierwszoroczniaków. Podeszłam do niego, gdyż wiedziałam, że muszę razem z tymi glutami przystąpić do ceremonii przydziału. Wszyscy się zebrali i ruszyliśmy w dół jakiegoś zbocza, potem brodacz wpakował nas do łódek i popłynęliśmy taflą jeziora wprost do wielkiego zamku. Wszystkie dzieciaki wyły z zachwytu, a ja jakoś nie. Owszem, zamek był imponująco duży, ale to nie zaraz powód, żeby zdzierać sobie gardło wzdychając, czy krzycząc.
Dopłynęliśmy, wysiedliśmy, przez wielkie drzwi dostaliśmy się do środka. Stanęliśmy w kupie. Wyszła jakaś starsza czarownica w wysokim, zielonym kapeluszu z piórem i zaczęła nas uświadamiać, że są cztery domy itd.
Olałam ją totalnie i już tylko czekałam, aż nas wprowadzą i zobaczę Louise siedzącą za stołem nauczycielskim. Babeczka pchnęła wielkie drzwi i zobaczyłam wielką salę, pełną uczni, zaczarowany sufit migoczący od gwiazd i mrowie wiszących w powietrzu palących się świec. Zatrzymaliśmy się niedaleko stołu nauczycielskiego. Patrzyłam teraz w twarz jakiegoś profesora o zabójczo przewiercającym wzroku, cudownych, błyszczących czarnych oczach, ustach wykrzywionych w grymasie niezadowolenia, ziemistej cerze, tłustych włosach i niesamowicie orlim nosem. (uwielbiam takie nosy) Niedaleko siedział dyrektor. Jego dobrze znałam, więc nie poświęcałam mu zbyt wiele uwagi.
Wniesiono tiarę, która zaczęła wyć jakąś piosenkę, była następną rzeczą, którą olałam.
Zajęłam się dalszym studiowaniem nauczycieli. Jest! Syriusz Black! Nic się nie zmienił. Wychudzony, zapuszczony, w podniszczonej szacie i twarzy pooranej zmarszczkami, po pobycie w Azkabanie. Był niesamowity. Obok siedziała w niebo wzięta Louise, rozglądająca się w około nieprzytomnym wzrokiem. Wyglądała przy nich wszystkich, jak mała dziewczynka. Nie dość, że jest mała i chuda, to jeszcze ma niesamowicie młodą twarz. Uśmiechnęłam się do niej. Pokazała mi, że trzyma kciuki.
-Agedmight, Melania! - usłyszałam. Raźno wyszłam na środek, usiadłam na stołku. Rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie na Draca, Pottera i Weasleya, którzy wpatrywali się we mnie z ciekawością.
-Mmmmm.... Cóż my tu mamy? - zapiszczała tiara- niesamowite... doskonale pasuje do Gryffindoru, a jednak coś mi mówi, że powinienem umieścić cię w Slytherinie.
-Dobrze ci mówi, nie chcę być w Gryffindorze, chcę do Slytherinu. - syknęłam
-No proszę, mało jest osób, które CHCĄ do Slytherinu.
-To ja jestem wybrykiem natury! Pośpiesz się, tyłek mi zdrętwiał. - prychnęłam
-Tak, jednak dobrze myślałem: SLYTHERIN! -wrzasnęła ta ohydna szmata. Czym prędzej zeszłam z taboretu i pobiegłam do stołu mojego domu, gdzie ciągle jeszcze klaskano. Usiadłam naprzeciw Draca, obok jakiej dziewczyny, która wydawała mi się, całkiem sympatyczna - czarne, długie włosy, granatowe oczy z morderczym błyskiem, blada cera, długie kolczyki w uszach przedstawiające kościotrupy, kolczyk w nosie i bardzo ostry makijaż. Już chciałam ją zapytać, jak się nazywa, ale Draco wpadł mi w słowo.
-Gratuluję, trafiłaś tam, gdzie chciałaś. Nareszcie ktoś nawymyślał Tiarze. - powiedział z zadowoleniem.
-To to było słychać? - gdzieś w tle dyrektor wygłaszał mowę.
-No. Wszyscy w naszym domu są dumni, z takiej mieszkanki. Wpatrywali się w ciebie z nadzieją, że ta szmata, nie przydzieli cię do Gryffindoru.
-Och, bardzo mi miło. - uśmiechnęłam się i zaczęłam pałaszować żarcie, które nagle pojawiło się na stole.
Nażarłam się jak prosiak, razem z Dracem i jego gorylami, prześcigaliśmy się, kto więcej w siebie wmusi. Wydaje mi się, że tę noc spędzę wisząc na kiblu zwracając nadmiar jedzenia, ale nie ważne.
Po kolacji udaliśmy się do pokoju wspólnego, który znajduje się w jakże cudownych, mrocznych i wilgotnych lochach. Nasze barwy to zielony i srebrny.(moje ulubione kolory).
W środku czekała już Louise. Ma spać ze mną w dormitorium. Pogratulowała mi dostania się do Slytherinu i odwagi.
Dobrze nie usiadłyśmy w fotelu, kiedy do pokoju wtargnął ten "ziemisty" nauczyciel, powiewając czarną szatą. Zapachniało wspaniałymi, męskimi perfumami. Wszyscy stanęli na baczność.
-Moi drodzy Ślizgoni. - przemówił wspaniałym, głębokim, cichym głosem z idealnym, angielskim akcentem. - W tym roku nie damy się pobić tym marnym Gryfonom, ani w kwalifikacji domów, ani w Pucharze Quidditcha. Nie będą nami pomiatać jakieś szlamy i niedoróbki czarodziei. My jesteśmy najlepsi i mam nadzieję, że w tym roku to udowodnicie.- poniósł głos, że mówił, zupełnie normalną głośnością. Na jego twarzy malowała się duma i wiara w swoich podopiecznych.
-Tak jest panie profesorze Snape! - Krzyknęli wszyscy i ja, jakoś samo odruchowo też.
-Miło mi cię poznać Melanio. - podszedł do mnie i uśmiechnął się z lekkim przymusem. -Jestem pewien, że będziesz wzorową Ślizgonką, udowodniłaś nam to podczas przydziału. Liczę, że spodoba ci się w naszej szkole. -mówił powoli, wyraźnie i naprawdę, jak prawdziwy wychowawca. Polubiłam go niezmiernie.- Ponieważ jesteś nowa, na razie zajmie się tobą Malfoy, gdyż on najlepiej wie, jakie są wymagania moje, i innych nauczycieli.- tu odwrócił się w stronę Dracona i uśmiechnął się trochę jadowicie. - Jeśli będziesz miała jakiś problem, mój gabinet jest niedaleko. Na pewno znajdziesz jakąś przyjaciółkę, Ślizgoni to naprawdę zagrana "rodzina". Życzę miłej nocy. Dobranoc. - Wyrecytował, jakby codziennie mówił taką formułkę i odszedł powiewając tym swoim płaszczem i zostawiając ten niesamowity zapach.
-Jest niesamowity...- osunęłam się na fotel.
-A mi się zdaje, że nie. - burknęła Louise. Osłupiałam. Taki facet, w jej typie... to nie było do niej podobne.
-Co ci jest?
-Nic. Boczy się na mnie koleś i tyle. To przez tą czarną magię, bo on miał chrapkę na to miejsce, już od dawna, Black mi powiedział.
-Aha... - stwierdziłam inteligentnie
-Gdzie jest dormitorium, chce mi się spać. - Pokazałam jej i usiadłam jeszcze na chwilę przed kominkiem Jak dobrze...
-Hej, Mel. Jutro zaczynamy o 11.00. Znajdę cię na śniadaniu i oprowadzę po szkole, jeśli masz na to ochotę. - jak spod ziemi wyrósł Malfoy.
-O.K. Dzięki.
Zapowiada się przyjemnie, choć muszę znaleźć sobie jeszcze jakąś przyjaciółkę, poza Louise, przecież z nią, ani Draconem, w ławce siedzieć nie będę...