Był to chłodny, jesienny wieczór. W jednym z pomieszczeń Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart siedziało troje ludzi. - Bardzo mi miło, że zechcieliście odwiedzić naszą szkołę - powiedział siwy mężczyzna siedzący za drewnianym biurkiem. - To Marry bardzo chciała tu przyjechać... oczywiście nie twierdzę, że ja nie, ale... - ...ale musiałam zobaczyć szkołę, do której, jak mam nadzieję, będzie uczęszczał mój syn - wcięła mu się w pół słowa kobieta siedząca naprzeciw szarego mężczyzny. - Ja też mam taką nadzieję moja droga. A jak on się ma... Cedrik, jak się nie mylę? - Tak, tak... - odpowiedział szybko mężczyzna, który nabrał nagle bardzo dumny wyraz twarzy - Rośnie, jak na drożdżach Albusie. - Widzę, że tata dumny z syna... - zaśmiał się i spojrzał na niego z nad swoich okularów-połówek. - O tak... Ledwo mój mały szkrab nauczył się bobrze mówić, to mój mąż gotów dać mu we władania nawet jakieś państwo. Pokłada już w nim wielkie nadzieje... - Och Marry! Daj spokój! - Żachnął się mężczyzna siedzący obok. - Tak Marto, daj spokój! Przecież to krew Diggory! - Wtrącił się żartobliwie mężczyzna w okularach. - Może ciasteczko Amosie? - Ależ Albusie! - oburzył się mężczyzna. - Kochanie uspokój się... przecież my żartujemy... - kobieta widząc nadąsanie męża , próbowała załagodzić sytuację. Nagle usłyszeli jakieś dziwne odgłosy i z całą pewnością kłótnię jakiś ludzi. Wyraźnie zbliżali się do gabinetu.
- Proszę w tej chwili powiedzieć mi kto pana wpuścił i co to ma wszystko znaczyć! - Krzyczała jakaś kobieta bardzo zdenerwowana. - Jak pan zaraz tego nie zrobi to zawołam pana Filch'a... albo gajowego!... Nie! Zawołam dyrektora! - Pani profesor... proszę się uspokoić... Nic pani nie da wezwanie gajowego, bo to on mnie tu wpuścił... a jeśli chodzi o pana dyrektora, to jakby pani profesor nie zauważyła to ja...tzn. już my tam właśnie idziemy...- mężczyzna zatrzymał się. Był bardzo podenerwowany, ale również i rad, że w końcu dotarł tu. Zdjął kaptur z głowy i uśmiechnął się do niej. - Nie poznaje pani swego byłego ucznia? - R-r-e...mus...Remus Lupin! - Kobietę wprost zatkało. Stała tak chwilę przed nim, aż po chwili - Tak mi przykro... - Wierze... ale nie aż tak, jak mi pani profesor McGonagall... - mężczyzna posmutniał - A teraz za pozwoleniem pani profesor, mam bardzo ważną sprawę do... - ...mnie. Już słyszeliśmy. Zresztą to nie było zbyt trudne. - Zaśmiał się Albus. Teraz spoważniał. Zwrócił się do profesor McGonagall, że może już iść spać. On się wszystkim zajmie. Teraz spojrzał na Remusa. - Co cię tu sprowadza mój drogi Lupinie?... Teraz już czwórka siedziała w gabinecie. Zaraz Remus Lupin wyjaśni co jest powodem jego odwiedzin... I dowiemy się z jakiego powodu mu i profesor McGonagall jest przykro... Ale to wszystko za chwileczkę, bo pora na "herbateczkę"^0^... no co chciałam Was trochę rozkręcić... Wróćmy już do gabinetu^^... - Albusie... my się chyba nie znamy... - wtrącił się delikatnie pan Diggory. - A tak! Przepraszam. Mój drogi to jest były uczeń tej szkoły, Remus Lupin. Remusie to państwo Diggory.- Przedstawił ich Albus. - Miło mi panie Diggory, pani Digorry. - Ukłonił się i uśmiechnął do nich serdecznie. - Nam też jest miło, panie Lupinie. - Odwzajemniła uśmiech Marry. - Cóż sprowadza cię w dawne szkolne mury i do Albusa Dumbledor'a ...przyjacielu Petera Pettigrew, Jamesa Pottera i... tego mordercy... Syriusza Blacka? - Zapytał podejrzliwie pan Diggory. - Na litość Boską! Jak tak możesz?! - Oburzyła się pani Diggory. Albus jeszcze bardziej spoważniał, lecz na jego twarzy dało się też zauważyć smutek. Tak samo jak i na twarzy Remusa. - To prawda... byłem przyjacielem Petera, Jamesa i... Syriusza. Co do reszty... nie mogę w to uwierzyć... - Ale to prawda! Zabił bez mrugnięcia okiem kilkunastu mugoli i swego przyjaciela... Drugiego zaś wydał dla Sam-Wiesz-Kogo! Ale już nie ma czego się obawiać ... z Azkabanu nie ucieknie! - Pan Diggory zakończył swą mowę triumfalnym stuknięciem pięścią w stół. - Masz w tej chwili przestać!- Krzyknęła oburzona pani Diggory. - Ale Marry... - próbował. - Och daj spokój z Marry!... Nie widzisz jak mu jest przykro! Nie musisz go jeszcze bardziej dołować! To że jego szkolny przyjaciel przeszedł na złą stronę to naprawdę nie jest jego wina! - Marry ma rację...Nie ma sensu przerabiać tego jeszcze raz... Co się stało, to się nie odstanie. Trzeba żyć dalej z nadzieją... z nadzieją, którą mamy dzięki chłopcu, który przeżył jako jedyny atak Lorda Voldemorta. - Odezwał się w końcu Dumbledor. - Harry Potter... syn Jamesa... - zamyślił się Lupin - ... co z nim? - Wszystko w porządku. Kilka miesięcy temu, po tym wszystkim, Hagrid przywiózł go nam. Wraz z profesor McGonagall uznaliśmy, że najlepiej będzie oddać go w ręce wujostwa... do czasu aż trochę podrośnie... - Tak mi szkoda tego chłopca... i tyle mu zawdzięczamy... - wzruszyła się pani Diggory. - No ale mieliśmy zostawić to i dowiedzieć się w końcu co sprowadza Ciebie do nas Remusie... - Tylko, że widzi pan, panie profesorze... moja sprawa w gruncie rzeczy do tyczy tamtej nocy... - To znaczy? - Albus zaczął bacznie mu się przyglądać i dopiero teraz zauważył, że jego nowy gość trzyma w rękach coś szczelnie opatulonego... I to "coś", jak już zauważył, widocznie znudziło się czekaniem i postanowiło samo wygramolić się... To było małe dziecko... - Remusie! Czyje to dziecko?! Chyba nie... - Nie, nie... nie moje panie profesorze... - odparł pospiesznie lekko zmieszany. - To jest dziecko... - Taaak? - Dowiemy się w końcu? - Zniecierpliwił się pan Diggory. - Mój drogi, nie przerywaj! - Syknęła jego małżonka i popatrzyła wzrokiem bazyliszka. - ...dziecko... - powtórzył - ... Syriusza Blacka. - Niemożliwe... - Odpowiedź całkowicie przerosła oczekiwania Dumbledora.
- TO DZIECKO TEGO MORDERCY?! - Krzyknął pan Diggory. Co nie za bardzo spodobało się "tematowi rozmowy" i postanowiło, że zaprotestuje w najbardziej wygodny dla małych dzieci sposób. Rozpłakało się. - No widzisz coś ty narobił? - warknęła na niego małżonka. Podeszła do Remusa. - Mogę? - Ależ oczywiście, proszę. - I podał dziecko kobiecie, nieco zaskoczony jej zachowaniem. - Moje maleństwo... dużo pewnie przeszedłeś... Tak w ogóle to on czy ona? - O-ona... - Remus był oszołomiony zachowaniem kobiety, że tak troskliwie zajmuje się obcym dzieckiem. - Ach... ona... śliczna... - uśmiechnęła się do maleństwa. - Ale chyba nienajlepiej wychodzi panu zajmowanie się nią... - Trudne to jest, fakt. Ja bardzo dużo podróżuję no i ...eee...- - Nie zawsze są pieniądze ... mam rację panie Remusie? - zapytała delikatnie, by go nie urazić kobieta. - Tak. - Odpowiedział krótko i spojrzał w inna stronę. - Nie ma się czego wstydzić. Jestem pewna, że miłości jej nie zabrakło, a to jest tak naprawdę najważniejsze... - Miłości?! Marry, litości, to... - oburzył się pan Diggory. - Milcz! Wiem co chcesz powiedzieć i nie jestem z tego zadowolona! To, że jest córką Syriusza Blacka wcale nie jest jej winą! Nie wybierała sobie ojca! ...Ale...ale co z matką tej dziewczynki? - zapytała nagle jakby sama siebie, ale po chwili popatrzyła wystraszona na Remusa. - ...Jej matka...nie żyje... - Odpowiedział ze łzami w oczach. - Laura nie żyje panie profesorze... - zwrócił się do Dumbledora. - O Boże... - szepnęła pani Diggory i przytuliła dziecko do piersi, jakby bała się że ktoś zaraz je jej odbierze. - Tego właśnie się obawiałem... Miałem nadzieję, że może Lara nic nie wie, że może tam gdzie jest te okropne wieści nie dotarły...Nawet nie wiedziałem, że w końcu związała się z Syriuszem. Byli małżeństwem? - Tak... - Świetnie! Widać, że nie dość mu było mieć na sumieniu tylko przyjaciół! Postanowił mieć także żonę! - Wtrącił się pan Diggory. - Ostatnie ostrzeżenie mój drogi! Jeszcze jedno słowo, a... a będziesz sprzątać mieszkanie przez pół roku! - Mógłbyś opowiedzieć wszystko co wiesz Remusie? - zapytał Dumbledor. - Tak, oczywiście... Od czego by tu zacząć... To może tak: ... któregoś dnia dostałem list od Syriusza. Był to bardzo dziwny list... bardzo krótki. Poprosił mnie w nim bym przyjechał do ich domku i zaopiekował się Laurą. Oczywiście od razu mu odpisałem, że będę wkrótce. Tak więc spakowałem manatki i ruszyłem. Gdy dotarłem na miejsce... podróż trwała może z trzy tygodnie... był wieczór. Wszedłem przez furtkę i chciałem zadzwonić, ale zauważyłem, że coś jest nie tak... drzwi byłe uchylone... Wszedłem do środka. Dom był w opłakanym stanie. Wszędzie pobojowisko. Przeszedłem dalej. Wszedłem do salonu. I tam... na ziemi... leżała ona... Jestem pewny, że zginęła z ręki Voldemorta... lecz przedtem była ... byli tam też śmierciożercy...To oni zdemolowali dom. - O Boże... - popłakała się pani Diggory a mąż ją przytulił. Tym samym przytulił też dziecko, które trzymała na rękach... Popatrzyła na nie... była śliczna... taka niewinna... Po chwili otworzyła oczka i ona teraz na niego patrzyła. Swymi zielonymi, dużymi oczkami. Miał wrażenie jakby uśmiechnęła się do niego... Odwzajemnił uśmiech... - Pochowałem ją... Potem postanowiłem się rozejrzeć trochę... Jeszcze raz wszedłem do domu... do tego salonu... W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżało jej ciało, znalazłem jej naszyjnik ... ten sam, który ma ona na szyi. - I wskazał w tej chwili na dziecko. Pani Diggory odchyliła delikatnie kocyk, w które zawinięte było niemowlę, a potem ubranko. Na malutkiej szyjce dziewczynki był śliczny medalion. Można było go otworzyć. W środku było małe zdjęcie. Zdjęcie szczęśliwej rodziny. Rodziny państwa Black. - Biedne... - wyszeptała pani Diggory, a łzy spłynęły jej po policzkach. - No dobrze, ale jak pan znalazł niemowlę? - zapytał pan Diggory. - Jak już państwo zauważyli, na zdjęciu jest Laura, Syriusz i małe dziecko. Domyśliłem się, że musi to z całą pewnością być ich dziecko. Ale nigdzie nie było jego ciała... a po co mieliby brać je ze sobą? Pomyślałem, że Laura musiała je w takim razie gdzieś schować... Zacząłem przeszukiwać cały dom, aż na górze w sypialni usłyszałem cichy płacz... Zajrzałem do szafy. Płacz stawał się coraz głośniejszy. W szafie znalazłem mały schowek, a gdy go otworzyłem... znalazłem ją... - i spojrzał wzrokiem pełnym miłości na dziewczynkę, która bawiła się medalionem matki... Pani Diggory znów ją mocno objęła. - To po prostu niewiarygodne... - odezwał się po chwili Dumbledor. - A jednak... - westchnął Remus. - I dlatego tak trudno mi uwierzyć, że Syriusz jest winny. Spędzaliśmy tyle czasu ze sobą... Byliśmy zgraną paczką i po prostu nie mogę uwierzyć, że wydał Jamesa... byli jak bracia... Nie wierze, że zabił Petera... i tych mugoli. Przecież Laura pochodziła z mugolskiej rodziny... i w ogóle dlaczego pozwolił by śmierciożercy i Voldemort... - nie wytrzymał. Zacisnął pięści i spuścił głowę. Dumbledor podszedł w tej chwili do niego i położył dłoń na jego ramieniu: - I ja nie mogę w to uwierzyć mój druhu... i ja... - No dobrze... ale co będzie dalej z tą dziewczynką? Przecież musi mieć jakąś rodzinę... - zapytała pani Diggory bardzo wstrząśnięta tym wszystkim co przed chwilą usłyszała. - Ja już nie mogę dalej się nią opiekować... To jest zbyt niebezpieczne... - Remus spojrzał znacząco na Dumbledora. - Niebezpieczne? - zapytał z nutą podejrzenia Amos Diggory. - Dlaczego? - A rodzina Syriusza, Laury? - Zapytał Dumbledor Remusa, tak, jakby w ogóle nie słyszał pytania Amosa. - Rodziny Laury nie damy rady odnaleźć i wie pan dlaczego chyba? A jej siostra wyszła za mąż. I wiem jedynie, że teraz nazywa się Granger. - A tak... oczywiście. Zapomniałem. No a Syriusza? - Szukałem, ale obawiam się, że zginęli w walce z Lordem Voldemortem. - Odparł smutny Remus. - Miałem nadzieję, że pan coś wymyśli panie profesorze... - Mogłabym się wtrącić? - zapytała pani Diggory. - Ależ oczywiście Marry, proszę mówić. - powiedział uprzejmie Dumbledor. - Podjęłam już decyzję i nie odwiedzie mnie od niej nawet mój mąż... - Wzięła głęboki wdech. - Z wielką chęcią ja zajmę się tym dzieckiem - ŻE CO?! - Wrzasnął pan Diggory. - To co słyszałeś. I proszę, nie drzyj tak się bo znów ją wystraszysz. - A-ale pani Diggory... - zająkał się Remus. - Jeśli tylko się zgodzicie. - nie pozwoliła mu dokończyć i uśmiechnęła się do Remusa i Dumbledora. - Mój mąż też już nie ma żadnych zastrzeżeń, prawda kochanie? - pani Diggory trąciła męża łokciem i popatrzyła na niego przez chwilę po czym dodała - Przecież to biedactwo musi mieć dom! Wychowamy ją na cudowną dziewczynę i mam nadzieję i czarownicę... a Cedrikowi przyda się młodsza siostra. Zaadoptujmy ją! ...Proszę, zgódź się Amosie! - Szepnęła rozżalona Marry. Pan Diggory tylko siedział ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Ale jeśli przyjrzało się bliżej, można było zauważyć, że toczy jakąś zażartą walkę. Walkę ze samym sobą. Po chwili wstał i spojrzał na małżonkę, potem na dziewczynkę, którą wciąż trzymała na rękach. Teraz wzrok przeniósł na Dumbledora, aż w końcu na Remusa. - Jak ma na imię? - zapytał tylko. Wszyscy milczeli. - Jak ma na imię? Przecież muszę wiedzieć, jak mam się zwracać do mojej przyszłej córki. - OH! Naprawdę?! Zgadzasz się? - zapytała szczęśliwa Marry. - Już się przecież zgodziłem. - Bardzo panu dziękuję. Nie wie pan ile to dla mnie znaczy. I ile znaczyłoby dla Laury. - Wzruszony Remus uścisnął dłoń Amosowi. - A na imię ma Gabryjela. Na odwrocie naszyjnika jest jej imię. I miałbym prośbę, proszę wręczyć jej ten list, jak będzie już gotowa, by dowiedzieć się o wszystkim. W tym liście postarałem się wszystko jej opisać jak najbardziej delikatnie. Powinna przecież poznać prawdę. Nawet jeśli będzie bolesna. Tu są jej rzeczy. Jeszcze raz bardzo dziękuję... Na mnie już pora... Chciałbym tylko pożegnać się jeszcze z nią... - Ależ oczywiście. - pani Diggory podała mu dziecko. - Jeszcze się zobaczymy Gabi. Przyrzekam. - Ucałował ja w czoło. Następnie pożegnał się z resztą. Wychodząc powiedział: - Czy mogłaby nosić nazwisko matki? Dark? - Ależ oczywiście. - Odparła Marry. - Gabryjela Dark. Tak będzie najlepiej. - Uśmiechnęła się. - Panie dyrektorze? - Tak Remusie? - Proszę przeprosić w moim imieniu profesor McGonagall. - Dobrze, przeproszę ją. - Zaśmiał się dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Remus Lupin wyszedł zostawiając swoją podopieczną w dobrych rękach, Był tego pewien...
(...) Harry'emu zawirowało w głowie. Cała czwórka zamarła z przerażenia pod peleryną-niewidką. Usłyszeli za sobą dziki skowyt. - To Hagrid - mruknął Harry. Odwrócił się bez zastanowienia, ale Ron i Gabi złapali go za ramiona. - Nie możemy - szepnął Ron, blady jak papier. - Jak się dowiedzą, że przyszliśmy go odwiedzić, wpadnie w jeszcze większe kłopoty...
Hermiona stała jak wryta. Jej oddech był płytki i nierówny. - Jak... oni... mogli... - powiedział, krztusząc się łzami. - Hermiono... w porządku? - Gabi objęła ją i przytuliła jak prawdziwa siostra. - Jak mogli! - Idziemy - rzekł Ron, szczękając zębami. Ruszyli więc w stronę zamku, wolno, by utrzymać na sobie pelerynę. Od czasu, gdy dołączyła do ich paczki czwarta osoba, Gabi, trochę trudniej im się chodzi. Robiło się coraz ciemniej, a kiedy wyszli na otwartą przestrzeń, ciemność ogarnęła ich jak zaklęcie. - Parszywku, siedź spokojnie - syknął Ron, przyciskając rękę do piersi. Szczur miotał się, jak oszalały. Ron zatrzymał się nagle, próbując wcisnąć go głębiej do kieszeni. - Co jest z tobą, ty głupi szczurze? Siedź spokojnie... AUU! Ugryzł mnie! - Ron cicho bądź! - szepnęła Hermiona za strachem. - Knot zaraz wyjdzie... - On za nic nie chce... siedzieć... w kieszeni... Parszywek zupełnie zwariował. Walczył wściekle próbując się wyrwać z uścisku Rona. - Co mu się stało? - zapytała zdenerwowana Gabi. - Zbzikował? Harry właśnie zobaczył, co tak przeraziło Parszywka... Przypłaszczony na ziemi, na ugiętych łapach, z żółtymi ślepiami płonącymi niesamowicie w ciemnościach, pełzał ku nim w trawie... Krzywołap. Trudno było powiedzieć, czy ich widział, czy kierował się piskiem Parszywka. - Krzywołap! - jęknęła Hermiona. - Nie! Idź sobie, uciekaj, psiiik! Ale kot był coraz bliżej. - Parszyyy... NIEE! Za późno... Szczur wyśliznął się z zaciśniętych palców Rona, spadł na ziemię i pomknął po trawie. Krzywołap natychmiast za nim pognał , a nim Hermiona, Harry i Gabi zdążyli powstrzymać Rona, ten wyskoczył spod peleryny-niewidki i zniknął w ciemności. - Ron! - jęknęła Hermiona. Spojrzała z rozpaczą na Harry'ego, potem na Gabi. Ona zaś wtedy spojrzała też znacząco na niego. Zrozumieli się. - Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. - powiedziała tylko Gabi. Puścili się biegiem, ale po chwili okazało się, że we troje trudno im było biec szybko pod jedną peleryną, więc ściągnęli ją i pomknęli za Ronem, a srebrna peleryna powiewała za nimi jak sztandar. Przed sobą słyszeli tylko stłumione dudnienie stóp Rona i jego krzyki: - Zostaw go... odczep się od niego... Parszywku, chodź tutaa... ! Rozległ się głuchy odgłos uderzenia. - Mam cię! Uciekaj, ty śmierdzący kocurze... Harry i Hermiona o mało co nie wpadli na Rona; zatrzymali się raptownie przed nim. Leżał na ziemi, ale Parszywek był już w jego kieszeni: Ron ściskał obiema dłońmi rozdygotane wybrzuszenie na swojej piersi. - Ron ... szybko... pod pelerynę - wydyszała Hermiona. - Gabi ... chodź ty też.... co ty wyprawiasz?! Wszyscy troje spojrzeli na dziewczynę. Cofała się powoli trzymając wyciągniętą przed siebie różdżkę. Harry zrozumiał. Tez wyciągnął różdżkę. Coś biegło ku nim z ciemności... olbrzymi, kruczoczarny pies o lśniących bladych ślepiach. Harry miał już użyć jakiegoś zaklęcia...ale było już za późno - pies skoczył i uderzył go przednimi łapami w pierś. Upadł na wznak, czując na sobie gorący oddech... zobaczył błysk długich kłów... Siła uderzenia była jednak tak duża, że pies przetoczył się przez niego; oszołomiony i obolały, jakby popękały mu wszystkie żebra, Harry starał się dźwignąć na nogi. Słyszał głuche warczenie psa, który zawracał, szykując się do następnego ataku. Gabi była już przy nim. I kiedy pies ponownie skoczył, ona pchnęła Harry'ego w bok, a potworne kły zacisnęły się na jej wyciągniętej ręce. Hermiona chciała krzyknąć, ale za przerażenia nie dała rady. Ron rzucił się na psa. Ten zaś, jakby właśnie o to mu chodziło, "przerzucił" swe kły na niego. Gabi padła na ziemię. Harry próbował coś zrobić, ale za późno. Bestia wlokła już Rona jak szmacianą lalkę...
A potem nagle coś uderzyło Harry'ego w twarz z taką siłą, że znowu zwaliło go z nóg. Gdy Gabi dźwignęła się na nogi, by pomóc Harry'emu, ją również świsnęło po twarzy. Do tego ta ręka... Okropnie ją piekła... Usłyszał krzyk Hermiony i szept Harry'ego: - Lumos! W świetle, które trysnęło z końca różdżki, ujrzeli pień grubego drzewa. Harry, to bijąca wierzba... AAA! - Gabi znów trafiła gałąź. - Harry tam! U podstawy... - i wskazała na olbrzymiego psa, który wlókł Rona do wielkiej czeluści między korzeniami - chłopiec miotał się i wił, ale na nic. Już prawie był w środku. Teraz było widać już tylko jego nogę, która zahaczyła o korzeń. - Harry ... musimy... musimy biec po pomoc!... - krzyknęła Hermiona; ona też krwawiła, bo wierzba rozcięła jej ramię. - Nie! Ten potwór może go pożreć, nie mamy czasu... - Harry ... sami nie damy radę... - Hermiono... - Gabi jakby chciała skarcić Hermionę. - On ma rację... Następna gałąź przecięła ze świstem powietrze, chłoszcząc ich cienkimi witkami. - Jeśli ten pies zdołał się tam wcisnąć, to i my możemy - wydyszał Harry, miotając się wokół drzewa i próbując znaleźć lukę między świszczącymi gałęziami. Nie zdołał jednak przybliżyć się nawet o cal do pnia. - Och, pomocy, pomocy... - szeptała gorączkowo Hermiona, podskakując w miejscu - Błagam... I wtedy z ciemności wyskoczył Krzywołap, który prześliznął się z łatwością między gałęziami. Oparł się przednimi łapami o grube zawęźlenie na pniu. Nagle drzewo znieruchomiało. - Krzywołap! - wyszeptała zdumiona Hermiona, ściskając ramię Gabi aż do bólu. - A-ale skąd on wiedział? - On się przyjaźni z tym psem - odpowiedział ponuro Harry. - Widziałem ich razem. Chodźcie... i wyjmijcie swoje różdżki... W mgnieniu oka znaleźli się przy pniu. Pierwszy jednak wślizgnął się Krzywołap. Potem Harry. W świetle różdżki zobaczył niedaleko siebie płonące oczy Krzywołapa. BACH! I Harry leżał już na ziemi... przygnieciony przez Gabi. - Gabi! Co ty wyprawiasz?! - spytał lekko zirytowany. - J-ja p-przepraszam... coś mi nie wyszło ...Nie gniewaj się, dobrze?... - Dobrze... Tyyylko... - Tyyylko...? - TYLKO ZEJDŹ JUŻ ZE MNIE! - Harry, czerwony jak burak, prawie że wykrzyczał to. - ACH! Przepraszam!- Gabi też zrobiła się czerwona. Pospiesznie zgramoliła się z niego. - Co tam się dzieje? Harry? Gabi? - zapytała z góry Hermiona. - Wszystko w porządku Hermiono! Możesz schodzić. - syknęła do niej. Spojrzała na Harry'ego. Czyścił swą szatę z piasku. Nadal był czerwony. - Gdzie jest Ron? - zapytała przerażona Hermiona, gdy wylądowała obok Gabi. - Tędy - odrzekł Harry, pochylając się i ruszając za Krzywołapem. - Dokąd ten tunel prowadzi? - zapytała przestraszona Gabi. - Nie mam pojęcia... Jest zaznaczony na Mapie Huncwotów, ale Fred I George mówili, że nikt nigdy do niego nie trafił. Biegnie aż do skraju mapy... Chyba kończy się w Hogsmeade, nie wiem... Zgięci prawie wpół, posuwali się tak szybko, jak tylko zdołali. Harry myślał tylko o Ronie i o tym, co mógł z nim zrobić ten potworny pies... Chwytał rozpaczliwie powietrze i biegł, biegł, zgięty wpół, czując ból w krzyżu i w płucach. W końcu tunel zaczął podnosić się, a w chwilę później zakręcili i Krzywołap zniknął. Zobaczyli plamę światła padającego z małego otworu. Zatrzymali się, żeby złapać oddech , a potem wyciągnęli różdżki. Ostrożnie wyjrzeli przez dziurę. Zobaczyli zaśmiecony, zakurzony i opustoszały pokój. Ze ścian odpadały tapety, podłoga była zaplamiona, meble połamane a okna zabite deskami. Harry spojrzał na dziewczyny. Miny miały przerażone, ale kiwnęły głowami. Harry pierwszy przelazł przez dziurę i rozejrzał się po pokoju. Drzwi na prawo były otwarte; wiodły do mrocznego korytarza. Hermiona nagle znów chwyciła Gabi za ramię. Jej szeroko otwarte oczy błądziły po zabitych deskami oknach. - Słuchajcie - szepnęła - chyba jesteśmy we Wrzeszczącej Chacie... Harry rozejrzał się. Jego wzrok przykuło do siebie połamane krzesło. - Duchy tego nie zrobiły - powiedział powoli. W tym momencie coś zatrzeszczało nad ich głowami. Ktoś tam był. Wlepili oczy w sufit. Hermiona ściskała ramię Gabi, tak, że straciła już czucie w palcach. - Hermiono... chcesz sprawić mi nowe dziury teraz w drugim ramieniu? - nie wytrzymała i zapytała z lekko uniesionymi brwiami. Ona nic nie odpowiedziała, a tylko jej ramię puściła. Wyszli na ciemny korytarz, a potem schodami na górę. Gdy doszli do mrocznego podestu szepnęli równocześnie: - Nox! Podkradli się następnie pod jedyne drzwi, które były otwarte. Usłyszeli jakieś jęki i mruczenie. Cała trójka jeszcze raz na siebie spojrzała. Po raz ostatni raz kiwnęli głowami i ruszyli. Harry znów pierwszy: jednym kopnięciem otworzył drzwi. Różdżkę oczywiście trzymał przed sobą. Na wspaniałym łożu leżał wyciągnięty Krzywołap. Na ziemi, tuż obok, leżał Ron. Jego jedna noga, za którą trzymał się, sterczał pod dziwnym kątem. Gabi, Harry i Hermiona rzucili się ku niemu. - Gdzie jest pies? - Ron... nic ci nie jest? - Trzymaj się Ron... wszystko będzie dobrze... - To nie jest pies - jęknął Ron, zaciskając zęby z bólu. - Harry, Gabi... TO PUŁAPKA!... - Co... - To nie jest pies... To animag. - Ron otworzył szeroko oczy, wpatrzony w coś ponad ramieniem Gabi. Ona odwróciła się gwałtownie. Zobaczyła ciemna postać, która z hukiem zatrzasnęła drzwi. Był to mężczyzna z długimi, splątanymi, sięgającymi prawie do pasa włosami. Gdyby nie przenikliwe oczy płonące w głębokich, ciemnych oczodołach można by uznać go za trupa. Woskowa skóra tak ciasno opinała się na jego twarzy, że głowa przypominała nagą czaszkę. Żółte zęby obnażone były w uśmiechu. Przed nimi stał Syriusz Black. - Expelliarmus! - zawołał ochrypłym głosem, wskazując na nich różdżką Rona. Różdżki wyrwały się im z rąk i wystrzeliły w powietrze. Black złapał je zręcznie, po czym zrobił krok w ich stronę. Oczy miał utkwione w Harrym. - Byłem pewny, że przyjdziesz ratować swego przyjaciela. - Jego głos brzmiał tak, jakby dawno go nie używał. - Twój ojciec zrobiłby to samo dla mnie. Jesteś dzielny, nie pobiegłeś po nauczyciela. A ja jestem ci za to wdzięczny ... bo to wszystko bardzo ułatwi... Uwaga na temat ojca zadźwięczała w uszach Harry'ego tak, jakby Black je wykrzyczał. Poczuł w piersi falę gorącej nienawiści, która wyparła strach. Po raz pierwszy w życiu pragnął mieć znowu różdżkę w ręku nie po to, by się bronić, ale po to, żeby zaatakować... żeby zabić. Gabi jakby przeczuła co mu chodzi po głowie. Złapała go w tej samej chwili, w której zrobił krok do przodu. - Nie Harry, nie! - szepnęła. - Proszę. Ron wstał, chwiejąc się lekko, a blady był jak kreda. - Jeśli chcesz zabić Harry'ego - krzyknął zapalczywie - będziesz musiał zabić i nas! Coś zamigotało w ocienionych oczach Blacka. - Tak! A może jednak jeszcze raz chcesz mnie zabić, co? Przecież to dla ciebie chleb powszedni... - wyszeptała Gabi pustym, obojętnym głosem. - O co ci chodzi dziewczyno? - zdziwił się Black. - O ci mi chodzi?! - powtórzyła. - Nie pozna... Harry ręką odsunął ją w jeszcze w czarniejszą ciemność, niż ta, w której do tej pory znajdowała się. Nie mógł dopuścić by coś się jej stało. A skoro Black jej nie poznaje, to lepiej by tak zostało... przynajmniej na razie. Ona spojrzała na niego zaskoczona. W tych ciemnościach trudno było odgadnąć jego wyraz twarzy. Ale przez chwilę miała wrażenie, że uśmiechnął się do niej i mrugnął. - Jeśli chcesz zabić Harry'ego, będziesz musiał zabić i nas! - powtórzył się Ron. Black znów zwrócił na niego uwagę. - Połóż się - powiedział cicho. - Połóż się, bo jeszcze bardziej uszkodzisz sobie nogę. - Słyszałeś? - wyrzucił z siebie Ron, trzymając się kurczowo Harry'ego, by nie upaść. - Będziesz musiał zabić nas czworo! - Tej nocy dojdzie tylko do jednego morderstwa - rzekł Black, szczerząc zęby. - Tylko jednego? - prychnął Harry, próbując się wyswobodzić z ucisku Gabi i Rona. - Co się stało? Ostatnim razem nie byłeś taki łagodny, prawda? Nie zawahałeś się przed zabiciem tych wszystkich mugoli, chociaż zależało ci tylko na śmierci tego małego Pettigrew... Co się stało, czyżbyś zmiękł w Azkabanie? - Harry! - Jęknęła Hermiona gdzieś zza pleców pozostałej trójki. - Uspokój się! - ON ZABIŁ MOICH RODZICÓW! - ryknął Harry. Szarpnął się z całej siły i rzucił się na Blacka. Zapomniał o wszystkim... o czarach, że jest mały, że ma tylko ,trzynaście lat, a Black jest wysokim, dorosłym mężczyzną. Wiedział tylko jedno, że musi dorwać tego drania i uderzyć go, powalić, zranić, udusić, choćby miało kosztować go to życie... Być może Black nie przewidział, że Harry może zrobić coś tak głupiego, w każdym razie nie zdążył podnieść różdżki. Ręka Harry'ego zacisnęła się wokół jego przegubu, pięść zaś drugiej trafiła go w skroń i obaj wpadli na ścianę... - NIE! - wrzasnęła Gabi. Hermiona też krzyczała. Ron wył jak opętany. Z końców różdżek trzymanych przez Blacka wystrzeliło oślepiające światło, a za nim strumienie iskier, które minęły twarz Harry'ego o cal. Harry czuł, jak żylasta ręka pod jego palcami skręca się i szarpie, ale trzymał ją mocno, a drugą dłonią tłukł Blacka na oślep. Lecz w końcu druga ręka Blacka odnalazła jego gardło... - Nie - syknął. - Za długo na to czekałem... Długie palce zacisnęły się mocniej na gardle Harry'ego, który zaczął się krztusić. - My również! - warknęła Gabi. Przez przekrzywione okulary Harry zobaczył, nie wiadomo skąd, jej wynurzającą się stopę. Black stęknął z bólu i puścił go. Ron rzucił się na rękę Blacka, wciąż trzymającą różdżki. Rozległ się trzask... Harry wydostał się z tego kłębowiska ciał i dostrzegł swoją różdżkę, lecz... - Aaach! To Krzywołap wbił swoje pazury w jego ramię. Harry strząsną go, ale ten rzucił się ku jego różdżce... - NIE! NIE WOLNO! - wrzasnął Harry i kopnął kota, który odskoczył, prychając gniewnie. Harry porwał swoja różdżkę, odwrócił się... - Odsuńcie się! - Krzyknął do przyjaciół. Nie było trzeba im więcej powtarzać. Gabi, której ramię i rana na skroni zaczęły jeszcze bardziej krwawić rzuciła się w bok łapiąc swoją różdżkę. Złapała też Hermiony i Rona. Podeszła do tej pierwszej i podała jej ją. Potem pomogła Ronowi wgramolić się na łóżko. Padł na nie bez tchu. Różdżkę położyła obok. Teraz , podobnie jak Harry, zbliżała się z wyciągniętą swoją różdżką do leżącego pod ścianą Blacka. - Chcesz mnie zabić, Harry? - wyszeptał. Zatrzymał się tuż nad nim, wciąż celując różdżką w jego serce. Wokół lewego oka Blacka zaczął pojawiać się siniak, a z nosa sączyła się krew. Harry miał już cos odpowiedzieć, lecz... - Zabiłeś jego rodziców. - znów ten sam pusty, obojętny głos. - Dziwisz się mu ... tatusiu? Jak do mnie powiedziałaś?! - Black prawie że zakrztusił się tymi słowami.