Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 
Harry Potter i Wyrocznia Cienia - cz. 6.
Autor Anika



Anika zupełnie wyczerpana, usiadła na łóżku Draco i przytuliła się do niego. (sam Malfoy wyglądał na zdumionego). Ruda usiadła na krzesełku.

-Co... co się stało Saffy?- Harry tulił dziewczynę do siebie. Anika zdmuchnęła włosy z twarzy.
-Sandy... powiedz mu...- poprosiła cicho.

-Saffy... nie do końca wiadomo co jej jest.- powiedziała gorzko Ruda.- Gdy sierociniec się walił, przybiegła gromada urzędników Ministerstwa Magii... i zaczęli rzucać zaklęcia na budynek, żeby go jakoś utrzymać. Saphira leżała nieprzytomna u mnie i Aniki na kolanach....
No i nagle do akcji wkrczyli jacyś zamaskowani czarodzieje...

-Śmierciożercy.- powiedzieli jednocześnie ze zgrozą Harry i Draco.

-... i zaczął się sajgon... Zaklęcia i uroki latały we wszystkich kierunkach, dzieciaki kryły się gdzie dały radę się wcisnąć, Mugole wrzeszczeli... Dosłownie Apokalipsa... Jedno z niewerbalnych zaklęć trafiło Saffy.- głos Rudej łamał się.- Leży na oddziale Urazów Pozaklęciowych... Ocknęła się wczoraj, bredziła coś o jakimś dziedzicu, nie poznawała nas, a raczej poznawała, tylko mnie nazywała Rubin a Anikę Linusią. Uzdrowiciele robili jej setki badań i... trochę jej się polepszyło. Rano uparła się spotkać się z tobą, chociaż na początku uparcie twierdziła, że nazywasz się Harvey Wolter... Potem miała półgodzinne załamanie nerwowe i płakała, twierdząc, że cię zabiła...- Ruda patrzyła na głaszczącego Saphirę Harry`ego.

Harry nie wiedział co powiedzieć. Sapira spojrzała mu ufnie w oczy i objęła go za szyję.

-Mój Harvey...- mruknęła mu do ucha, całując go w policzek.

-Ale... ale wyjdzie z tego?- Harry omal się nie rozpłakał.

-Uzdrowiciele dają jej 75% szansy na wyzdrowienie. Karmią ją ziołami, poją eliksirami, rzucają zaklęcia.- powiedziała znużona Anika, ładując się Draco pod kołdrę i przytulając się do niego jeszcze bardziej.- No obejmij mnie, kołku!- zbeształa go z rozbawieniem i pomanipulowała jego ręką tak, że leżeli ciasno spleceni.

-Teraz lepiej?- odważył się odezwać Draco. Wyglądał na zachwyconego.

-Mhm...- Anika przymknęła oczy.

-Ruda, a dzieciaki? Nic nikomu się nie stało?- Harry tulił do siebie Saffy tak, jakby bał się, że mu zniknie.

-Nie.- Ruda spojrzała za okno.

-Ktoś zginął?- zaniepokoił się Draco.

-Serafina.- powiedziała Ruda martwym głosem.

Harry nic nie powiedział.

-A Ministerstwo? Czepiali się?- zapytał po chwili.

-Jakiś gość na nas strasznie wrzeszczał i odgrażał się Azkabanem, ale jak we dwie nadarłyśmy się na niego, a ja nazwałam go... no... nieważne jak, to chłop spasował...- powiedziała sennie Anika. Czarne loki kontrastowały z bielą poduszki. Wyglądała jak małe dziecko.

-I co teraz?- zapytał retorycznie Malfoy.

-Teraz trzeba czekać.- padła odpowiedź z ust Harry`ego, Aniki i Rudej.

Kolejne kilka dni minęło bardzo szybko. W odwiedziny przyszła cała rodzina Weasley`ów z Ronem na czele (Fred od razu przykleił się do Rudej). Pani Weasley ubolewała nad stanem zarówno Harry`ego i Saffy jak i Malfoy`a, którego Anika nie odstępowała na krok.

-Panie Weasley... jak to jest z tym Ministerstwem?- zapytał Harry, gdy Molly zajmowała się
Draco.

-Chaos, Harry, kompletny bajzel na kółkach.- pan Weasley wyglądał na zmizerowanego i zmęczonego.- Scrimgeour wciąż leży tutaj, w Mungu, śmierciożercy panoszą się jak zaraza, Sam Wiesz Kto znowu zabił kilku mugoli... tym razem jakichś polskich polityków.... amnezjatorzy żyją na dziesięciu kawach dziennie.... No i ci dementorzy....Już nie wiemy w co ręce włożyć... Aurorzy wciąż mają wezwania... Podobno Czarny Pan zaczął werbować do pomocy gobliny.... Pokątna praktycznie przestała funkcjonować.- pan Weasley był mocno zdenerwowany.- Czarodzieje nie wytykają nosów poza swoje domy, w Ministerstwie dochodzi do masowych dymisji. To brzmi jak horror...

-A my przysporzyliśmy kłopotów.- Harry podrapał się w potylicę.

-Wy to małe piwo.- wtrącił Charlie.- Śmierciożercy w Rosji wysadzili Kreml w powietrze.
Robi się coraz gorzej.

-Jedyne, co jeszcze w miarę poprawnie funkcjonuje to Hogwart.- dodał George.

Harry spojrzał w okno.

Zło zaczęło panoszyć się jak zaraza.





********************************************************************

Po trzech tygodniach leżenia w szpitalu wreszcie ich wypisali. Saphira została całkowicie wyleczona. Przyjaciele wrócili do Hogwartu z radością (ferie skończyły się kilka dni wcześniej- Anika ku dzikiej radości Draco dostała się Slytherinu). Nauczyciele cieszyli się z powroyu nauczyciela obrony przed czarną magią, Hermiona radowała się z powrotu przyjaciół.

-Nie pozwolono mi was odwiedzić.- powiedziała, gdy już się przywitali.

-I dobrze, bo nie byłam w najlepszym stanie.- powiedziała cicho Saphira, która po szpitalnej kuracji schudła trochę. Harry objął ją ramieniem.

-Może opowiemy jej co się wydarzyło w sierocińcu?- zaproponował Ron.

Gdy skończyli, Hermiona była w szoku.

-Mój Boże, dobrze, że żyjecie.- powiedziała cicho.

-Na szczęście odzuskałam swoją różdżkę.- mruknęła Saffy, tuląc się do Harry`ego.

Harry przypomniał sobie o plastikowej bransoletce dziewczyny. Gdy wszyscy już poszli,
zatrzymał Hermionę.

-Hermiono... mam do ciebie prośbę. Dla ciebie to będzie proste.- Harry wyciągnął metryczkę z kieszeni.- Weź to i postaraj się odnaleźć jakąś genealogię rodziny Saffy. Dasz radę?

-Postaram się.- Hermiona wzięła bransoletkę od niego i poszła do dormitorium dziewcząt.


********************************************************************

Dni stycznia przeciekały przez palce. Harry, Ron, Saffy, Ruda, Draco i Anika starali się wrócić do normalności po wydarzeniach w sierocińcu i całkiem nieźle im to wychodziło. Uczyli się intensywnie do majowych owutemów. Harry powrócił do patrolowania korytarzy, starał się jak należy wypełniać obowiązki opiekuna Gryfonów. Życie płynęło mu łatwiej, mając Malfoy`a za przyjaciela.. Patrole korytarzowe dobierali sobie tak, by mogli ze sobą gadać.

-Wiesz, wciąż nie mogę uwierzyć w to, co się stałow w sierocińcu.- powiedział Malfoy, gdy pewnej czwartkowej nocy łazili po korytarzu na trzecim piętrze.

-Fakt, nie do uwierzenia.

-Muszę coś ci powiedzieć.- Malfoy nie wiedział jak zacząć.- Ja i Anix...

-Chodzicie ze sobą?- zainteresował się Harry.

-Tak, ale... Harry, czy jeśla ja kocham ją, a ona mnie, to czy mamy szansę się pobrać?- Harry nie wiedział co odpowiedzieć.- Wkrótce kończymy szkołę... Walentynki to chyba dobry czas by.... poprosić ją o rękę....

-Też o tym myślałem.- stwierdził Harry.- Znaczy się, chodzi o Saphirę.

-Można by zaaranżować podwójną randkę.- Malfoy podrapał się w potylicę.

-Czemu nie, dobry pomysł. Niestety, do Hogsmeade raczej nas nie puszczą, więc trzeba będzie wymyślić coś w szkole.- Harry pokiwał głową z aprobatą.- No, widzę, że dosięgła cię strzała amora.- zażartował.
-Aż trudnow to uwierzyć. Nie rozumiem jak to jest, ale Anix i ja... pasujemy do siebie jak puzzle.
-To coś jak ja i Saphira.

Zaczął się luty. Śnieg za oknem nie topniał, w szkole dawało się wyczuć nerwową atmosferę przygotowań. Piąte klasy miały mieć sumy, siódme zaś owutemy. Na lekcjach do znudzenia powtarzano materiały z całych sześciu lat nauki. Siódmoklasiści robili co mogli, żeby nie mieć zaległości. Hermiona non stop siedziała z nosem w książkach i Harry nie miał pewności czy szuka drzewa genealogicznego Saphiry. Odważył się zapytać ją o to któregoś lutowego wieczora, gdy siedziała sama przy kominku i zakuwała mugoloznawstwo.
-Hermiono...- zagadnął ją ostrożnie.- Znalazłaś już coś o rodzinie Saffy?
-Jeszcze nie. Na razie wpadłam tylko na mały trop. Niedługo coś powinnam znaleźć.- powiedziała łagodnie. Harry usiadł obok niej.
-Wiem, że w tych sprawach ekspertem nie jestem, ale... czy ty i Ron...- zaczął dyplomatycznie i ze zdumieniem zauważył delikatny pierścioneczek z ametystem na jej palcu.
-Ron? I ja?- Hermiona zaczerwieniła się intensywnie. Zaczęła bawić się pierścionkiem.- Chodzi ci o pierścionek... Nie... Ktoś już poprosił mnie... o... o rękę.- czerwień jej twarzy przybrał odcień Krwawej Mary.-... ale to nie Ron.
Harry zamrugał. Jedyne kto przyszedł mu do głowy to Wiktor Krum.
-Krum?
-Nie.- Hermiona skrzywiła się nieznacznie.- Krum to już przeszłość. Daleka. Powiem ci tyko,
że... że dowiecie się kto to już w walentynki. Ale nie mów o tym na razie nikomu....
-U mnie jak w studni.- powiedział Harry.

********************************************************************

Czas płynął nieubłaganie i sprawiał, że przyjaciele coraz bardziej się do siebie zbliżali. Malfoy nawet zaczął jeść przy stole Gryfonów, co Anix przyjęła z radością.
-Ci twoi kumple to mocno szemrane towarzycho.- stwierdziła rankiem trzynastego lutego.
-Co by nie mówić.- odparł Draco. Saffy tuliła się po drugiej stronie stołu do Harry`ego,
Anika kleiła sie do Malfoy`a, Ron bebrał widelcem w swoim talerzu, Hermiona pogryzała tosty z dżemem nad książką do transmutacji. Malfoy spojrzał w oczy Harry`emu i puścił mu oczko.
-Jutrzejszy dzień pewnie spędzę na boisku do quidditcha.- stwierdził "znudzony" Harry.- Ron, ty też idziesz?
-Co? Aaaa... tak...- Ron po chwili ocknął się z zadumy.
-A ty, Malfoy?- zapytał ciekawie Harry.
-Pewnie. To żaden szczególny dzień.- Draco wzruszył ramionami. Harry poczuł, że Saphira
sztywnieje.
-Ale z was łajzy.- do stołu podeszła Ruda. Zmrużyła oczy, usiadła obok Hermiony i zabrała Parvati z ręki rogalika z dżemem, na co ta żywo zaprotestowała, ale po chwili dała sobie spokój.
-Milcz, ruda zmoro.- objechał ją Malfoy.- Wy pewnie też nie macie co robić, dziewczyny, to
może pójdziecie na stadion z nami?
-Ta, z chęcią.- parsknęła Anika. Wyglądała na złą, odsunęła się od blondyna.
-I tak nie mam co robić.- powtórzyła z sarkazmem Saphira.
Harry i Malfoy przybili sobie telepatyczną piątkę. O to chodziło!
W tym samym momencie zadzwonił dzwon na lekcję i przyjaciele rozeszli się do swoich klas, obiecujac sobie spotkać się na przerwie w bibliotece. Harry i Malfoy poszli razem na transmutację.
-Udało się.- odetchnął Harry.- Randka nie będzie podwójma, a...
-Popiątna? Potter, myśl czasami logicznie, to nie boli.- dogryzł mu Malfoy.
-Cicho. Więc tak, Fred przyjedzie dla Rudej, George dla jakiejś dziewczyny, którą tu poznał, będę ja, ty, Anix, Ruda, Saffy, a dla samotnego Rona Luna Lovegood.- uśmiechnął się Harry.
-Nie wiem czy wiedziałeś, ale Weasley jest zakochany w Lovegood.- Malfoy błysnął oczami.
-Co?!
-Powiedział mi to całkiem niedawno.
Harry poczuł się nagle mocno urażony i dotknięty do żywego. Najlepszy kumpel zamiast jemu zwierzył się Malfoy`owi??
Starał się robić dobrą minę do złej gry, ale cały dzień miał zepsuty- dowodem na to była seria szlabanów dla trzecioklasistów Puchonów, którzy maltretowali Panią Norris, sędziwą już kocicę Filcha.

********************************************************************

Następnego dnia Harry obudził się (jak zwykle) obok zwiniętej w kłębek Saffy. Cwaniara twierdziła, że w jej łóżku zepsuła się sprężyna i strasznie ją uwiera. Harry to sprawdził.
Miała rację
Wstał i po cichu się ubrał. Wszyscy łącznie z Nevillem jeszcze spali. Harry spojrzał na zegarek. Siódma rano. Szybko sprawdził, czy lazurowe pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym jest.
Było w jego kieszonce. W środku leżał delikatny złoty pierścionek z szafirowym oczkiem.
Harry dokładnie pamiętał moment, gdy dwa tygodnie temu udał się do Londynu do mugolskiego jubilera...
........
Tego dnia wstał zadowolony z życia. Cieszyła go myśl, że za dwa tygodnie prawdopodobnie będzie miał już narzeczoną. Tydzień wcześniej ustalił z McGonagall, że dziś wyruszy z krótką wizytą do Londynu. Nie obyło się bez oporu, ale dyrektorka w końcu spasowała.
Harry dobrze wiedział, że najpierw będzie musiał zajrzeć na Pokątną do banku Gringotta, a potem wymienić galeony, sykle i knuty na funty brytyjskie.
-Widzę, że jesteś zadowolony z życia.- ziewnęła na jego widok Saphira.- Dżizas, nie wyspałam się....
Zaspana i z potarganymi włosami wyglądał tak pociesznie, że Harry nie powstrzymał się i pocałował ją, obejmując dziewczynę w pasie.
-Mmm, a to za co?- przetarła oko.
-Za niewinność i cichy chód po ulicy.- zażartował Harry.
-To aż się boję mysleć, co dostanę za wyrok w Azkabanie i rozboje na Pokątnej.- Saffy żartobliwie ugryzła go w ucho.- Co masz zamiar dzisiaj robić, hę?
Harry spanikował.
-Eeee... będę cały dzień gnił w pokoju nauczycielskim.- zmyślił na poczekaniu.- Muszę coś tam... powypełniać. Zobaczymy się wieczorem.
-O, fajnie!- wtrąciła Ruda.- Pogramy w szachy, pośpiewamy piosenki harcerskie przy kominku.... "Gdzie struuumyyyk płyyynieee z woolnaaa..."- zawyła nie na melodię.
-Carramba, szykuje się dłuugi wieczór.- skrzywił się Ron, który też dopiero co zwlekł się z łóżka.
-Ciekawe, czy da się jakoś przemycić Ani
i Draco do naszego PW...- zaczęła kombinować Sandy.
-Później pospiskujemy, muszę lecieć.- Harry po raz ostatni pocałował Saphirę i wybiegł z dormitorium, w PW mijając Parvati i Lavender idące na śniadanie. Przez przypadek podsłuchał ich rozmowę.
-Odchodzisz? Ale czemu?- Parvati była bardzo smutna.
-Moja mama chce mnie przenieść. Stwierdziła, że woli miec mnie bliżej domu.- Lavender też miała kiepski humor.- Chce zaproponować szkole magii bliżej nas wymianę... Wiesz, ja pójdę na miejsce jakieś dziewczyny, a ona na moje....
Harry zaklął brzydko w duchu. Jeszcze trochę a w Hogwarcie nie zostanie ani jedna znana mu osoba! Te wymiany międzyszkolne to zły pomysł, pomyslał ponuro. Najpierw Seamus i Dean, a teraz Lavender... Ja wymiękam, stwierdził, kierując się ku wyjściu z zamku.
Błonia były pokryte kilkucentymetrową warstwą śniegu, który cudnie iskrzył w porannym lutowym słoneczku. Z daleka było widac dymek unoszący się z kominka chatki Hagrida. Harry uśmiechnął się do siebie i wyciągnął różdżkę. Wyczarował płaszcz, buty i rękawiczki, ale nie skupił się jak należy i płaszcz miał damski fason, a buty zamiast ciepłych kozaków były zgrabnymi pantoflami na obcasie.
-Psia karma...- zaklął Harry i tym razem skupił się jak należy.- Uff... teraz przynajmniej nie wyglądam na transwestytę.
Szybko wszedł do Zakazanego Lasu, okrytego śnieżnym puchem. Cisza była przejmująca. Harry przełknął nerwowo ślinę. Błyskawicznie okręcił się wokół własnej osi, deportując się z donośnym trzaskiem. Uczucie przepychania przez gumową rurę do najprzyjemniejszych nie należało. Odzyskał oddech dopiero gdy aportował się w jakiejś londyńskiej uliczce. Odkaszlnął, z trudem łapiąc powietrze w ściśnięte ciśnieniem płuca.
-To... już chyba wolę... proszek Fiuu...- oparł się ciężko o ścianę jakiegoś budynku. Po chwili nieznośne wirowanie w głowie ustało i mógł wyjść z zaułka.
Stał na ruchliwej i hałaśliwej londyńskiej ulicy. Samochody jeździły jeden za drugim, mugole spieszyli w różne strony z różnymi sprawami do załatwienia. Słowem: przeciętna ulica z przeciętnymi ludźmi i ich przeciętnymi sprawami.
Harry zauważył, że Dziurawy Kocioł znajduje się po drugiej dtronie ulicy. Ruszył do przejścia dla pieszych, chuchając w zmarźnięte dłonie. Minął siedzącego pod sklepem muzycznym obdartego żebraka i (przyklepawszy grzywkę na czole) złapał za klamkę drzwi wejściowych do pubu.
Dźwięknęła kłódka.
-Zamknięte??- zdumiał się Harry i dla pewności szarpnął jeszcze raz.
Nie ulegało wątpliwości, że Dziurawy Kocioł zabarykadowany był na cztery spusty.
-Harry! Dziurawy Kocioł nie funkcjonuje!- Harry odwrócił się gwałtownie.
Wołał do niego żebrak. Zdumiał się i przestraszył, odruchowo sięgnął po różdżkę. Coś jednak kazało mu podejść do obdartusa. Dobrze zrobił.
Żebrakiem był nie kto inny, jak Remus Lupin.

-Profesor?- zapytał z bezbrzeżnym zdumieniem Harry.- Dlaczego...
-Cii, jestem na służbie w Zakonie.- powiedział znacząco profesor Lupin. Był blady, ale oczy mu błyszczały, nawet się uśmiechał.- Pilnuję wejścia na Pokątną. Szczerze mówiąc, trochę zmarzłem. Masz chwilę czasu? Tu jest bar, skoczymy na gorącą herbatę.- zerknął do kapelusza z rondem i zaśmiał się.- Starczy mi nawet na cytrynkę do niej!
Weszli do baru. Lupin nie wstydził się swojego wyglądu. Harry zamówił dwie herbaty i obydwaj usiedli przy stoliku.
-Dlaczego Dziurawy Kocioł jest zamknięty?- zapytał nieco obcesowo Harry, wycierając zaparowane okulary.
-To... ach, Tom zamknął interes, bo dostał kilka sów z pogróżkami.- odparł Lupin, rozcierając ręce.- Pogróżkami nie bez pokrycia.
-Jak to?
-Wiesz, która to Alecto i Amycus? To rodzeństwo śmierciożerców.
-Aż za dobrze ich znam.- wycedził Harry, pamiętając tę dwójkę nawet aż za dobrze. Podeszła do nich kelnerka z dwiema filiżankami i cukiernicą. Harry upił łyk gorącego napoju i rozkoszne ciepło rozlało się po całym jego ciele. Lupin chwilę bawił się łyżeczką.
-To oni zastraszyli Toma i ten zamknął pub, obawiając się śmierciożerców i Voldemorta.- powiedział poważnie.
-Czyli Pokątna...
-Jak na razie Pokątna to pusta dziura. Praktycznie wszystkie sklepy są zamknięte. Malkin oworzyła sklep w domu, ingrediencje do eliksirów każdy zdobywa sobie znanym sposobem.- Lupin był bardzo ponury.- Lodziarnia Floriana Fortescue przez jakiś okres czasu była siedzibą śmierciożerców, aktualnie nic nie wiadomo. A tak wogóle to co ty tu robisz? Sam pętasz się po Londynie, w którym, notabene, nieźle nawywijałeś...- nauczyciel zmierzył go uważnym spojrzeniem.- Relacje Dawlisha byłyby niezłym materiałem na opowieść sensacyjną. Po co ci Pokątna do szczęścia?
-Muszę dostać się do swojej skrytki w Grinotcie.- odpowiedział Harry.- A potem idę do mugolskiego jubilera...
-Gringott? Harry, czy ty nic nie czytasz? Gobliny w banku ostro zastrajkowały, podjudzone przez Voldemorta. Każda skrytka została otwarta.... Jednym słowem: kasa została bez opieki.-
Lupin nagle spochmurniał.
Harry przeraził się.
-Co więc się stało z moim złotem?!
-Twoje pieniądze, Harry, bezpiecznie leżą zdeponowane na mugolskim koncie MasterCard.- Lupin uśmiechnął się blado.- Pomyślałem o tym i zabrałem je zawczasu.
-Dziękuję profesorze.- Harry poczuł nieziemską ulgę.
-Pieniądze możesz pobierać tą kartą.- nauczyciel wyciągnął zza pazuchy łachmanów plastykowy kartonik i wręczył go chłopakowi.- Wiesz, jak się z tego korzysta?
-Mniej więcej.
-Twój PIN to 3107. Data urodzin. To mówisz, że chcesz iść do mugolskiego jubilera, tak?- Lupin odgarnął włosy ze zmęczonej twarzy.
-Tak.- odparł z zakłopotaniem Harry i spojrzał w okno.
-Z ciekawości zapytam: po co?- profesor dopił herbatę.
-Ja... ja chcę kupić dla Saphiry pierścionek zaręczynowy...- odważył się wyznać to Harry. Wbrew temu co myslał, Lupin wciale nie ryknął śmiechem ani nie wyraził wątpliwości. Przeciewnie, jego zmęczone oczy zabłyszczały radośnie.
-To wspaniale!- ucieszył się.- James byłby zachwycony! Też po kryjomu szukał pierścionka dla Lily. Znalazł go dopiero w szóstym sklepie z rzędu! Jaki kamień dla niej wybrałeś?
-Szafir.- Harry poczuł się podniesiony na duchu.- Pauje zarówno do jej imienia, jak i urody.- powiedział niesmiało.
-James wybrał mały szmaragd, pasujący do oczu Lily. Biedak, nie bardzo wiedział jak jej go dać, ale udało mu się coś wykombinować.- zaśmiał się Lupin. Harry zachichotał.- Za to Syriusz miał kieys oko na taką jedną...
-Co?- Harry podniósł na niego wzrok znad filiżanki. Jakoś nie wyobrażał sobie swojego ojca chrzestnego z jakąkolwiek kobietą.
-Myślisz, że Łapa był zakonnikiem? Dawno temu podobała mu sie dziewczyna o imieniu Vivian Riviera, ale ona nie interesowała się nim i wyszła za chłopaka z innej szkoły.- Lupin podrapał się w skroń.- Nazywał się bodajże... Martin Shadow.
Harry omal nie zszedł na zawał. Wstrząsnęła nim ta wiadomość, ale starał się tego nie okazywać.
-Wspaniale było pana spotkać, profesorze.- powiedział, jednoznacznie dając do zrozumienia Lupinowi, że kończy rozmowę. Wyjął z kieszeni garść monet i wręczył je mu.- Muszę lecieć. Dziękuję za herbatę.
-Mnie też było miło.- ledwie Lupin zdążył wymówić ostatnie słowo, Harry`ego już nie było.
Szedł ulicą, starając się nie roztrząsać tego co właśnie usłyszał. Zatrzymał się dopiero przed pierwszym jubilerem jaki napotkał.
Za długą, jasno oświetloną gablotą, stał starszawy mężczyzna o dobrotliwym spojrzeniu. Harry podszedł do niego.
-W czy pomóc, młodzieńcze.- zapytał sprzedawca.
-Chciałbym kupić pierścionek zaręczynowy.- odparł Harry.
-Konkretny karat i kamień? Mniejszy, większy, delikatny czy bardziej widoczny?- sprzedawca zasypał chłopaka pytaniami. Harry poczuł si zagubiony.
-Eeee... na pewno z szafirem....- wybąkał, nie przeczuwając, że kupno zwykłego pierścionka może być tak skomplikowane.
-Ach, szafir!- sprzedawca zatarł ręce i spod głównej gabloty wysunął dwie inne i z palety wyjął trzy małe pudełeczka.- Mam trzy pozycje. Czterokaratowy, delikatny, pięciokaratowy, nieco mniejszy, oraz sześciokaratowy, bardziej widoczny.
Harry przyjrzał się pierścioneczkom i wybrał ten pierwszy.
-Gotówka, czek, karta płatnicza, czy przelew?- zapytał sprzedawca, gdy już zapakował zgrabnie pudełko. Harry bez słowa wyjął kartę kredytową.- Dziewczyna powinna być zachwycona.- zagaił ekspedient, gdy oczekiwał na potwierdzenie transakcji.- Ładna?
-O... tak...- odparł roztargniony Harry, myśląc zupełnie o czymś innym.
-No, puzderko jest już pana!- sprzedawca oddał chłopakowi kartę, rachunek i torebeczkę z nabytkiem.- Powodzenia życz!
Harry w pustej uliczce deportował się do Zakazanego Lasu.

..................
Od tamtego czasu minęło dwa tygodnie i dziś Harry miał (do spółki z Malfoy`em) zapytać o najważniejszą rzecz w ich życiu. Fred miał do nich dołączyć nieco później, George miał pojawić się razem ze swoją narzeczoną. Wszystko było przygotowane. W szatni Gryfonów przygotowana była dekoracja w iście walentynkowym stylu.
-Ale się wyspałam...- Saffy przeciągnęła się jak kotka i wstała. Harry błyskawicznie schował pudełko do kieszeni.
-To dobrze.- powiedział niby obojętnie.
-Co dziś mamy za dzień?- Saphira zadała to pytanie jakby od niechcenia. Harry usilnie starał się nie śmiać. Zamaskował to kaszlem w kułak. Tym samym obudził resztę towarzystwa.
-Witaj lutowa jutrzenko... ty ludziom zabierasz pieniądze...- wybełkotała Ruda z malowniczą szpoą na głowie. Harry nie wytrzymał i ryknął śmiechem.
-Ona jest niesamowita...- otarł łezkę z kącika oka. Saffy wyglądała na naburmuszoną.
-Co.... już rano?- Ronwyglądał jakby go coś przeżuło.
-Tak. Chdźcie na śniadanie.- Harry przebrał palcami już i tak nieludzko stargane włosy.- Potem zrobimy sobie symulacje meczu.
Saphira nastroszyła się jak kwoka.
-Nie chce mi się latać w taką pogodę.- burknęła, patrząc w okno.- Za zimno.
-To posiedzimy w szatni Gryfonów.- Harry wziął ją za rękę i sprowadził do Wielkiej Sali, gdzie siedział już Malfoy z równie nadąsaną Ani
. Harry i Malfoy wymienili się zmęczonymi spojrzeniami i westchnęli jednocześnie.
-To co, po śniadaniu idziemy na boisko?- Draco dłubał widelcem w jajecznicy na bekonie.
-Z chęcią się przewietrzę.- warknęła Anika. W jej oczach szkliły się łzy. Saphira siedziała z opuszczoną głową, tost z dżemem leżał przed nią nietknięty. Harry poczuł się winny i z chęcią wykrzyczałby Saffy prawdę, ale tylko zacisnął usta.
Po chwili dołączył do nich Ron, który wyglądał na przygnębionego.
-Atmosfera jak w rodzinnym grobowcu.- powiedziałą Ruda do swojego pucharu z resztką soku dyniowego. Ron patrzył tęsknie na Lunę Lovegood siedzącą za stołem Krukonów.
Harry jakoś stracił apetyt. Coś ściskało mu żołądek.
-Ja już sie najadłam.- powiedziała Anika zdławionym od powstrzymywanych łez głosem. Odwróciła głowę od objętych Romildy Vane i Colina Creeveey`a. Mała łza spłynęła po jej policzku. Malfoy udał, że jej nie widzi.
-No to chodźmy.- zarządził Harry i narzuciwszy na siebie płaszcze wyszli na zimne błonia. Malfoy chciał objąć Ani
, ale ta wyśliznęła mu się jak węgorz. Blondyn bez słowa przyspieszył i zrównał się z Harrym, który miał ten sam problem z Saffy.
-Nieźle się nabzdyczyły.- mruknął mu Malfoy.
-Zaraz im przejdzie.- odparł kącikiem ust Harry.- AU!- wrzasnął nagle, gdy dostał czymś w głowę.
-Co jest... AU!- Malfoy omal się nie przewrócił.
Harry pomacał się po włosach. Były mokre. Ledwie zdążył zareagować, a już dostał po raz kolejny, tym razem w ramię.
-AUĆ! Malfoy! Zmasowany atak śnieżkami!- wrzasnął, padając na ziemię i błyskawicznie lepiąc kulę.
Faktycznie, Saffy i Anika naprzemiennie lepiły śnieżki i ciskały nimi w chłopaków. Ron i Ruda przezornie stanęli z boku.
Malfoy i Harry dzielnie odpierali atak, aż przedarli się przez linię obrony.
-Wy śnieżne łajdaki!- wrzeszczała Saphira.
-Ignoranci!- wtórowała jej Ani
.
-Potwory!
-Analfabeci!
-Sklerozy!
-Aroganci!
-Malfoy! Razem!- Harry z przekrzywionymi okularami zalepionymi śniegiem rzucił się na Saffy,
która zaczęła piszczeć.
-PUSZCZAJ!- wrzasnęła histerycznie, gdy Harry chwycił ją pod kolanami i przerzucił sobie przez ramię.- PUSZCZAJ, BRUTALU!
-Brutalu, tak?- zapytał zdyszany Harry.- Nie daruję ci tego!
-ANI
, POMÓŻ MI!- Saffy zaczęła się komicznie szarpać.
-MALFOY, PUSZCZAJ!- wydarła się Anika, bezsilnie bijąc blondyna po plecach, gdy ten zrobił to samo co Harry. Ruda i Ron zanosili się od śmiechu, gdy zwycięzcy nieśli swoje ofiary jak worki z piaskiem.- TO NIEHUMANITARNE!!!
-Niehumanitarne?! A kto zaatakował nas śniegiem? Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie!- odparował Draco.
-Zwycięztwo po męskiej stronie?- zachichotała Ruda, gdy już zbliżali się do boiska i szatni Gryfonów.
-Bdwdm...- mruknęła coś niezrozumiale Ani
.- AU! Może takdelikatniej, co?!
-To za dziurganie pod nosem.- padła zimna odpowiedź Draco.
Doszli pod drzwi szatni i Harry wyciągnął różdżkę.
-Alohomora.- stanęły otworem. Cała szóstka weszła do ciemnego pomieszczenia i tu dopiero chłopcy postawili dziewczyny na nogach.
-A światło to nie łaska?- dało się słyszeć warknięcie Saffy.
W jednej chwili zapłonęła setka świec i Ronowi i Rudej oraz Anice ui Saffy opadły szczęki.
Wszędzie zawieszone były magicznie świecące serduszka, w powietrzu migotał pyłek, wisiał transparent z napisem "walentynki". Na podłodze leżał puszysty dywan, stało kilka miękich puffów. Na jednym z nich siedział Fred, któremu oczy rozbłysły na widok Rudej, obok siedziała Luna Lovegood, która uradowała się widokiem Rona.
-O... jej...- wykrztusiły jednocześnie Saphira i Anika. Ruda z piskiem rzuciła się na Freda.
Luna podeszła niepwnie do Rona i niesmiało pocałowała go w policzek, mrucząc mu do ucha : "będziemy swoimi walentynkami?"
-Pa... pamiętaliście...- Saphira popatrzyła na udającego obrażenie Harry`ego z autentyczną skruchą. Podeszła do niego i rękawem wytarła mu mokry i zimny od śniegu policzek.- Przepraszam...- powiedziała cicho.
-Foch.- Harry spojrzał w bok.- Foch za potraktowanie mnie zamarzniętym H2O. I za to, że myślałaś, że zapomniałem o walentynkach. I za nazwanie mnie łajdakiem ze sklerozą. Pfi!
-Harry... przepraaaaszaaam....- jęknęła Saffy.
-Miałem ci coś dać, ale... ale foch. Nie zasłużyłaś sobie na to.- Harry uniósł nos wysoko w górę, udając obrażonego księcia. Saphirze zadrżała bródka. Objęła go jak misia i wspięła na palce, całując w policzek i kącik ust.
-Przepraszam, kochanie, przepraszam...- omal się nie popłakała. Harry`emu serce podskoczyło,
gdy usłyszał słowo "kochanie". Gwałtownie chwycił dziewczynę w pasie i pocałował ją zachłannie tak, jakby w życiu jej nie całował. Nawet nie pisnęła. Poddała się, obejmując go za szyję i przesłaniając świat granatową burzą loków. Jego dłoń zawędrowała do jej szyi, sprawiając, że przylgnęła do niego jeszcze mocniej. Po chwili puścił ją delikatnie. Miała prześliczne rumieńce na policzkach, oczy błyszczały jej intensywnie.- Czy teraz zasłużyłam na prezent?- zapytała z niesmiałą nadzieją. Harry zaczął się śmiać. Jedną reką ponownie objął ją w pasie, nos oparł na jej nosku.
-A jak myslisz?- drugą ręką wyjął z kieszeni pierścionek zaręczynowy.
-No... nie wiem...- odparła Saphira cichutko.
-A jak myslisz, co to?- podjudzał ją dalej Harry.
-Gorący pocałunek w stylu hiszpańskim?- zaryzykowała Saffy, uśmiechając się figlarnie.
-Blisko, blisko...- Harry ujął dłoń granatowowłosej i powoli wsunął jej pierścionek na palec. Jej oczy rozszerzyły się, niemo otworzyła usta, gdy to poczuła. W tej samej chwili Harry pochylił jej się do ucha i szepnął trzy magiczne słowa przy wtórze walącego serca.- Wyjdziesz za mnie?
-Harry...- w jej wielkich oczach zaszkliły się łzy. Łzy bezbrzeżnego szczęścia.-Tak... Tak!
Harry omal nie oszalał z radości. Miał ochotę krzyczeć i podskakiwać. Pocałunek odenrał im dech, w euforii zakręcili się w miejscu. Spojrzeli w bok.
Ani
płakała (prawdopodobnie ze szczęścia) w ramionach Malfoy`a. Ruda łkała (z tego samego powodu), siedząc Fredowi na kolanach i tuląc się do niego. Ron i Luna stali w kącie i coś do siebie szeptali.
Naraz do pomieszczenia wszedł zaczerwieniony od mrozu George.
-Cześć, wiara!- machnął jowialnie dłonią.- Widzę, że spóźniłem się na najzabawniejszą część programu... Chciałbym przedstawić wan noją nawleczoną... znaczy się narzeczoną.- poprawił się szybko. Fred wytrzeszczył oczy.- Oto ona!
Wszystkim kopary opadły do pasa, gdy do szatni, również zarumieniona od zimna, weszła uśmiechnięta...
... Hermiona.
-Cześć...- uniosła dłoń w geście powitania. No i tak zaczął się okres intensywnego planowania ślubów.
-Na pewno w te wakacje.- powiedział hardo Harry.- Może w moje urodziny? 31 lipca...
-Nie, Harry, jeśli już, to 1 sierpnia.- odparła Saphira, odrabiając pracę domową z obrony.- Miesiąc musi mieć literę "r" w nazwie. To przyniesie szczęście.
-Jesteś przesądna?- Harry uniósł brew.
-Nie, skąd, tfu, tfu, na psa urok.- dziewczyn udała, że spluwa przez lewe ramię.- A kogo zaprosimy?
-Lista będzie długa.- zastrzegł ze śmiechem Harry. Siedzieli w pustym dormitorium. Ruda miała teraz mugoloznawstwo,
Ron był na sekretnym randes-vous z Luną, a Neville zwyczajowo gdzieś się pętał.
-Wymieniaj.
-Na pewno rodzice Rona, Bill, Charlie, Flegma, Ginny, Fred, Ruda, George, Hermiona, Ron, Luna, Draco, Anika, Hagrid...
-A mogę zaprosić Rafaela?- zapytała nieśmiało Saffy.
-Oczywiście, że możesz! To asz ślub, a nie tylko mój!- zaperzył się Harry. Saffy odłożyła pióro, atrament i pergamin na bok i popatrzyła na niego krytycznie.
-Hmmm, i pomyśleć, że wychodzę za takiego obrażalskiego potargańca w pinglach.
-Właśnie poczułem się śmiertelnie obrażony przez niebieskowłosą wydrę.- odparował Harry.- I już wiem jak mi zapłacisz za tę zniewagę.
Rzucił się na nią, na co ta zaczęła piszczeć ze śmiechu. Znaleźli się w pozycji frontalnej. On leżał na niej.
-A teraz czas na karę adekwantną do przestępstwa.- Harry wyszczerzył zęby i obezwaładnił Saffy, po czym zaczął całować ją po szyi w najwrażliwsze miejsca.
-Łaskoczesz! Poddaję się!- śmiała się Saffy. Puscił ją.- I co?
-I nic. Podziwiam moją przyszłą małżonkę.
-I... co?
-I stwierdzam, że jak na niebieskowłosą wydrę jest śliczna. Kocham cię.
-Ja ciebie też...
Pocałunek był słodki. Harry czuł bicie serca swojego i Saphiry. Jego ręka sama zawędrowała pod jej bluzeczkę, jej dłoń chwyciła go za ramię. Harry wrócił do całowania jej po szyi, Saphira aż westchnęła. Nim się zorientował, już rozpinał jej sweterek. Przetoczyli się po pościeli i teraz to ona leżała na nim. Całowali się zachłannie, żeby nie powiedzieć, namiętnie. Saffy sama juz sobie ropinała sweterek, który po chwili gdzieś tam wylądował. Teraz to ona rozebrała Harry`ego z podkoszulka. Jego dłonie błądziły po jej ciele, jej ręce spoczęły na jego torsie....
Planowanie stało się znaczną częścią wolnego czasu przyjaciół, którzy stawali się sobie coraz bardziej bliscy. Ślub Saffy i Harry`ego oraz Malfoy`a i Aniki miał się odbyć tego samego dnia, 1 sierpnia. Fred i Ruda zaplanowali się na 20 sierpnia a Hermiona i George na 8 września.
-Harry.... a pomyślałes może, gdzie będziemy mieszkać?- Saffy zagadnęła chłopaka, gdy siedzieli w PW całą paczką.
-Draco, kochanie, no właśnie...- Anika zerknęła na Malfoy`a.
Draco wymienił spojrzenia z Harrym.
-Pod mostem.- odparł obojętnie, za co dostał z pięści w ramię.
-To prowadzi do patologii rodzinnej.- dogryzła ze złośliwą miną Ruda.- No, ale i ja będę musiała przycisnąć o to Fredzia...
-Więc jak...?- Saphira uparcie drążyła temat. Odłożyła różdżkę.
-Nie mówiłem ci... ale jestem w posiadaniu domu. Dużego domu. Dostałem go w spadku.- Harry błysnął szkłami okularów.- Ściślej mówiąc, była to niegdyś Kwatera Główna Zakonu Feniksa. Jest na tyle duży, że pomieścimy tam zarówno Malfoy`a i Anikę, jak i Freda i Rudą.- uśmiechnął się figlarnie.- Prawdopodobnie zgarniemy też George`a i Hermionę, oczywiście przy zgodzie dwojga ostatnich.
Pisk trzech dziewcząt był bardzo wysoki. Wszystkie trzy rzuciły się ściskać chłopaka.
-Malfoy... ratuj...- dało się słyszeć z lekka przyduszony głos Harry`ego.
-Żartujesz?- prychnął Malfoy.- One są silniejsze ode mnie. Powoli mijał im czas. Wspólna nauka, gadanie, planowanie przyszłości i przyjaźń oddalała zdarzenia z sierocińca.
Marzec był wyjątkowo ciepły w tym roku. Na błonia wychodziło coraz więcej spragnionych świeżego powietrza uczniów. Siódmoklasiści głównie uczyli się nad jeziorem, albo pod drzewami, młodsi bawili się lub testowali na sobie nowo poznane zaklęcia.
-Ale im zazdrpszczę.- mruknął pewnego dnia Ron, patrząc na bandę pierwszaków, która grała w eksplodującego durnia i śmiała się z dowcipów zamieszczonych w "Żonglerze".
-Czemu?- zaciekawił się Harry, odrywając się od książki Księcia Półkrwi.
-My w ich wieku dawno spiskowaliśmy przeciw Voldemortowi.- Ron spojrzał na przyjaciela i zaczął się śmiać.
-Ta. Kamień Filozoficzny, Flamel, szachy giganty...
-Puszek...
-A rok później Komnata Tajemnic, bazyliszek, dziennik, pająki...
-...Jęcząca Marta i Lockhart...
Spojrzeli w błękitne niebo.
-Coś jednak jest w tym powiedzeniu "magia i przygoda to okrutna kochanka".- stwierdził Ron.- Tyle osób ucierpiało...
-Quirrell, Lockhart, spetryfikowani, Ginny...- Harry zaciął się na chwilę.-... Syriusz, mugole, Cedrik Diggory...
-Berta Jorkins.... i ty.- dodał Ron.
-Wliczmy w to Dumbledore`a....- ton głosu Harry`ego był gorzki. Zerknął na wieżę astronomiczną i ...
...przeszedł go dreszcz.
Na wieży ktoś stał. Nie był to uczeń. Osoby nie dało się rozpoznać, ale widać było łopoczący płaszcz i... i białą brodę.
-RON! DUMBLEDORE!- Harry zerwał się na nogi i wskazał wieżę. Ron natychmiast wstał.
-Gdzie?- zawołał przestraszony. Spojrzał na wieżę.- Tam nikogo nie ma...
Faktycznie, postaci już nie było. Harry intensywnie wgapiał się w szczyt wieży, ale niewiele to pomagało.
-Cześć, kotek!- ktoś zasłonił mu oczy. Saphira.- Co się tak lampisz na tę wieżę, jakby cos ci sie na niej objawiło?
-A... a nic...- Harry odwrócił się do niej i pocałował ją na przywitanie. Z daleka nadchodziła Ruda i Anika, za Ani
wlókł się zziajany Malfoy.- Gdzie byłaś?
-W biblio...- Saphira nie skończyła, bo nagle zachłysnęła się powietrzem i zachwiała się tak gwałtownie, że Harry w ostatniej chwili ją złapał.
Oczy miała mleczne.
-Harry Jamesie Potterze... Chaos wyciąga do ciebie ręce... Najwierniejszy sługa Czarnego Pana wyruszy niebawem by zabić premiera...
Przerażony Harry do spółki z Rudą i Malfoy`em ułożyli dziewczyne na trawie.
-Znowu?- zajęczała zrozpaczona Ruda.
-Co jej jest?!- rozpłakała się Ani
, trzymając pryjaciółkę za rękę.
-Wiz... wizja?- wysapał Malfoy.
Harry błyskawicznie wyczarował wodę.
-Saffy, kochanie.... ocknij się...- prosił, ochlapując twarz dziewczyny. Saphira ocknęła się po dłufiej chwili. Drżała. Harry zdjął z siebie swój płaszcz i okrył nim ukocaną. Saphira płakała.
-Co widziałaś?- zapytał cicho Harry, głaszcząc ją i przeczesując palcami jej loki.
-Węża.... wielkiego jak pyton....
Ron popatrzył z przerażeniem na Malfoy`a, Malfoy na Harry`ego.
-Nagini....- szepnęli ze zgrozą.
-Gdzie go widziałaś?- Harry pomógł Saffy usiąść.
-W jakimś budynku....
Harry już wiedział gdzie to jest. Budynek ambasady, znajdującysię- o ironio- w Londynie.
-Już, teraz, zaraz, w tej chwili?- przeraził się.
Saphira poparzyła na niego ze złością.
-Tak! Może tak raz zainteresowałbyś się stanem mojego zdrowia, co?!
Harry nie odpowiedział.
-Nagini to kolejny horkruks... należy ją zniszczyć...- powiedział zdenerwowany.
-Trzeba...- Malfoy pobladł. Ron także.
-Jak się tam dostaniemy?- zapytała rzeczowo Anika.
-Proponuję teleportację łączną.- powiedziała poddenerwowana Ruda.
-No dobra.- przystał na to Harry.- Saphira... ty zostajesz.
-CO?! Nie ma mowy!- zjeżyła się zszokowana Saffy.- Jak ty, to i ja!
-I tak niewiele pomagasz. Ostatnim razem omal nie zginęłaś.- Harry złapał narzeczoną za ramiona.
-Nie pozwolę ci się narażać!
-PRZESTAŃCIE SIĘ KŁÓCIĆ!- wrzasnął niespodziewanie Malfoy. Był wściekły.- Anika, Ruda, Saphira i Weasley zostają! BEZ DYSKUSJI!
Anika otworzyła niemo usta, ale nie rozpłakała się.
-Uważajcie na siebie.- powiedziała ze ściśniętym gardłem.
-Będziemy.- przyrzekli obaj chłopcy. Malfoy przytulił Ani
i pocałował ją czule w policzek. Dopiero teraz Harry zdał sobie sprawę z tego, jak dziwny to widok. Malfoy zachowujący się tak po ludzku... Zakochany...
Sam objął spiętą Saffy i pocałował ją delikatnie w usta.
Obydwaj pobiegli do Zakazanego Lasu.
-Masz licencję na teleportację?- zapytał Harry, gdy już stali między drzewami.
-Nie.- zakłopotał się Malfoy. Harry rozpromienił się.
-Ja też nie!
Obaj zdeportowali się z trzaskiem. Tym razem przed budynkiem ambasady londyńskiej.
-Trzeba od razu znaleźć gabinet premiera!- krzyknął Harry gdy wbiegali do budynku.
-Wiem, gdzie jest! Czwarte piętro!
Wpadli do środka. Ochroniarze natychmiast rzucili się na nich z wrzaskiem.
-Cholera, zapomniałem, że tu nie MM!- Harry rzucił się, przemykając pod ramionami karków. Malfoy`owi dosłownie CUDEM udało się wyrwać ze szponów ochroniarzy. W szalonym pędzie rzucili się ku schodom.
Po drodze minęli Kingsley`a Shackebolta, nawet go nie zauważając.
-Harry, tutaj!- Malfoy bezceremonialnie wciągnął przyjaciela za ciężką kotarę i obaj zamarli, sapiąc jak napaleńcy.- Przestań mi dyszeć w ucho, jak zboczeniec w słuchawkę... *
-So... sorry...
Ochroniarze przebiegli z krzykiem i tupotem obok nich.
-Mamy farta...- sapnął Harry.
-I to cholernego. Zupełnie zapomnielismy o tych wykidajłach...- dodał ponuro blondyn.- Jesteśmy dopiero na drugim piętrze...
-No to drałujemy!- Harry wyprysnął zza kotary, za nim zrobił to samo Draco.
Dotarli na dziwnie opustoszałe czwarte piętro. Żadnych urzędników, petentów, ochroniarzy. Pustki.
-Cholera, to nic dobrego nie wróży, jak jest tak pusto.- szepnął Harry, gdy biegli długim korytarzem.
Nagły wrzask z ostatniego pokoju potwierdził jego słowa.
-MÓWIŁEM?!
Obydwaj z hukiem wpadli do pokoju z plakietką "Premier".
Na podłodze leżał drogocenny dywan szenilowy, pod oknem stało biurko, natomiast w przyległym do okna kącie stał ubrany w elegancki garnitur mężczyzna, który wrzeszczał przeraźliwie. Przed nim wił się i syczał olbrzymi pyton.

-E
pelliarmus!- wrzasnął Harry. Nagini odrzuciło na ścianę.
-Kim jesteście?!- krzyknął premier, wbijając się w ścianę.
-Ja jestem Batman, a to Supermen!- wrzasnął poirytowany Malfoy.- Razem tworzymy Brygadę RR! Proszę uciekać, a nie zadawać nienormalne pytania!
Harry w tym czasie po raz kolejny odrzucił Nagini. Wąż syczał wściekle, ślepia błyszczały złowrogo, z kłów kapał jad.
-Ale...
-ŻADNE ALE!- ryknął Harry.- DRĘTWOTA!- cisnął zaklęciem w mężczyznę.-Malfoy, wyekspediuj go w bezpieczne miejsce!!!
Odwrócił się do Nagini i z wrzaskiem odskoczył na bok. Wąż zaatakował go, plując jadem.
Kilka kropel jadu kapnęło na koszulkę Harry`ego, wypalając w niej dziurę.
-SECTUMSEMPRA!- Harry smagnął różdżką. Zerwał się wicher, trysnęła czarna krew.
Huk, identyczny jak ten z sierocińca, wstrząsnął budynkiem. Ciężkie biurko wykonało zgrabny pad na podłogę. Akta rozfrunęły się po pokoju.
-Powtórka z rozrywki?!- wrzasnął Malfoy, wpadając do pokoju. Drzwi zamknęły się gwałtownie.
-UWAGA!
Nagini zwinięta jak sprężyna i tryskająca obficie krwią wystrzeliła ku Harry`emu i Malfoy`owi. Obaj zbili się z nóg i przeturlali po usłanej papierami podłodze.
-DRĘTWOTA!- ryknęli obydwaj.
Ogłuszający ryk i huk omal nie ogłuszył Harry`ego. W wirze huraganowego wiatru, rzucającego papierami, pyłem z kominka i drobnymi przedmiotami znad gzymsu, sobaczył, jak ze skóry Nagini wyłania się młody gniewny Tom Marvolo Riddle.
-Za co ja cię nienawidzę, Potter?- zapytał niebywale łagodnie.- Młody, zbuntowany... głupi, naiwny, infantylny i do tego idiota.
-Pokonałem cię już trzy razy!- wrzasnął Harry, przekrzykując wiatr.
-Harry, nie czas na bohaterskie przemowy!- stęknął Draco, dźwigając się na nogi.
-E
PELLIARMUS!- Riddle cisnął niewidzialną siłą w Malfoy`a, który zawył i trzasnął z całej siły kręgosłupem o ścianę.
-CHOLERA, NIE!- Harry`ego zalała krew. Rzucił się ryzykancko, bez różdżki w stronę przyjaciela, ale nie zdążył, bo Voldemort machnięciem ręki zamknął go w niewidzialnej pułapce. Harry w niej uwiązł. Riddle, nie zauważając huraganu i pozrywanych klepek podłogowych wirujących mu nad głową, podszedł leniwie do tłuczącego się bezsilnie chłopaka. Obok głowy śmignął mu kilogramowy metalowy przycisk do papieru.
-Potter, Potter, Potter...- zacmokał z niesmakiem Riddle, oczy błyszczały mu nienawiścią.- Wyglądasz jak szmaciana kukła. Brudna. Obdarta. Bezmózga.- zaszydził z zimną ironią.- Nie mówili ci, że to niebezpiecznie walczyć z kimś kilka razy silniejszym od siebie samego?
-Pokonałem cię tyle razy...- wycedził Harry, rezygnując z żałosnej szamotaniny. Brwi Riddle`a podjechały do góry.
-Wiesz co, ja cię podziwiam.- horkruks uśmiechnął się z drwiącą litością.- Biedny, naiwny i niedomyślny chłopaku...
Nawet nie wiesz jaką żmiję masz na swoim sercu. Namiesza ci to w twoim nędznym życiu. Nawet nie wiesz jak bardzo...
-O czym ty mówisz?!
-Jeszcze zobaczysz.- Riddle uśmiechnął się delikatnie.- Och, nie kłopocz się z unicestwianiem mnie, zrobię to za ciebie.
Okręcił się z przerażającym rykiem, fala powietrza i przedmiotów uderzyła w Harry`ego, który wrzasnął.
I zwyczajowo stracił przytomność.


********************************************************

Tak jak się spodziewał, ocknął się w szpitalnym łóżku. =Moja głowa...- jęknął chrypliwie.
-Twoja głowa? Mój kręgosłup jest w proszku, a ty się przejmujesz głową...- z łóżka obok rozległ się bolesny stęk.- Chryste, czuję się jakby mnie ktoś przekopał...
Harry z cichym jękiem obmacał głowę. Bolała jak cholera, ale chyba była cała. Powoli dźwignął się na łokcie. Oczywiście leżeli w Mungu.
-Już kocham ten przybytek.- powiedział ponuro Draco, leżąc sztywno w poscieli.- A żarcie tu mają obrzydliwe. Szczególnie to w płynie. Może tak zrelacjonujesz mi przebieg wczorajszego restlingu z Riddlem, bo po dziesięciu minutach miałem krótką rozmowę ze Stwórcą?
-Wiele nie straciłeś.- odparł gorzko Harry. Wciąż zastanawiał się nad słowami Riddle`a " Nawet nie wiesz jaką żmiję masz na swoim sercu...."
-Harry! Kochanie!- do sali wbiegła Saphira. Płakała straszliwie.- Nic ci nie jest...- rzuciła się mu na szyję.
-Draco!- Anika niczym błyskawica przeleciała przez pokój i zatrzymała się gwałtownie przy sztywnym narzeczonym.- Jezu, co ci jest?- zapiszczała zrozpaczona.
-Z kręgosłupa mam najprawdopodobniej zupkę Yum-Yum.- wydusił Malfoy.
-Ee, aż tak z nim źle nie jest.- stwierdziła rubasznie Ruda, wkraczając do sali.- Jak coś, to przerobi się go na wyżej wymienioną zupkę.
Mimo zapewnień magomedyków, Harry i Draco długo leżeli w Mungu. Malfoy na szczęscie miał tylko mocno potłuczony kręgosłup, musiał poruszać się o lasce, lub przytrzymywać się kogoś, ale trzymał się nieźle. Harry oprócz lekkiego wstrząsu mózgu też trzymał się dobrze. Wciąż jednak dręczyły go słowa Riddle`a "Nawet nie wiesz jaką żmiję masz na swoim sercu..."
Wyszli dopiero na początku kwietnia, co oznaczało, że pod opieką lekarzy byli miesiąc. Właściwie, ledwie wyszli, a już zaczęły się ferie świąteczne.
-Mam nadzieję, że pojawicie się u nas na Wielkanocy.- pani Weasley spojrzała troskliwie na Harry`ego, który pakował swoje rzeczy. Akurat wychodzili ze szpitala.
-Oczywiście, pani Weasley.- odparł Harry, uśmiechając się życzliwie.- Saphira też będzie.
-Hej, stary.- do pokoju szpitalnego wszedł George.- O już się zbierasz do wyjścia, co?- zaśmiał się życzliwie, widząc jak Harry się pakuje.- Malfoy, biedaku, ból nie pozwala ci się samemu spakować?- rudzielec spojrzał na leżącego na łóżku Ślizgona, którego pakowała Anika.
-Skąd, przecież ja jestem jego służącą.- zadrwiła Ani
.
-Tylko mi tu nie wyjeżdżaj z takimi tekstami, zołzo!- fuknął Malfoy.- Sama do cholery wyrwałaś mi z ręki plecak, a teraz próbujesz zrobić z siebie męczennicę!
-Okej, okej, nie bzdycz się, Panie Zupka Yum Yum.- dogryzła mu Anika, a po chwili śmiała się szaleńczo, bo Malfoy wciągnął ją na siebie.
-Nazwij mnie tak jeszcze raz, a zginiesz.- syknął do jej ucha, gryząc ją w nie.
-Odgrażaj się dalej a nie dostaniesz prezentu od zajączka.- powiedziała niby obojętnie Ani
.
Harry nie mógł doczekać się świąt u Weasley`ów. Cieszył się, że będzie tam razem z przyjaciółmi i narzeczoną. Saphira właśnie weszła do pokoju i przywitała się z panią Weasley.
-Cześć, kaleko życiowa.- zażartowała na widok chłopaka.- Ruda przykleiła się do Freda i za nic nie chce go puścić.-
poskarżyła się Geroge`owi.
-Co ona w nim widzi?- zapytał retorycznie rudy bliźniak.- Zachowują się tak...
-Tak, jak ty i Herma.- powiedziała kąśliwie Ruda, zaglądając przez drzwi do środka.- My zachowujemy się nieprzyzwoicie? A kto ostatnio siedział i lizał się w poczekalni, coo? My przynajmniej mamy w sobie ciut skromności.
-Eche. Wstydliwość to ostatnia rzecz o jaką bym was posądził.- odparowal George, rumieniąc się stosownie do sytuacji. Harry uśmiechnął się mimo woli. Za to kochał tych ludzi?
-Postaramy się przybyć jutro, pani Weasley.- powiedział, tulac do siebie Saphirę i patrząc w oczy matce Rona. Nie miał pojęcia, ile go czeka niespodzianek w te święta...
Tak jak Harry powiedział, następnego dnia wszyscy stawili się zwarci i gotowi w Norze.
-Całe szczęście, że ciotki Serpentii nie będzie.- westchnął Ron, gdy przyjaciele stali w kuchni.
-Ta, przynajmniej nie będziesz się obawiał pytań o trądzik swojej dziewczyny.- zachichotał złośliwie Harry.
-Za to ty, Harry, nie poczujesz ponownie rozkoszy namiętnego pocałunku z inna z ciotek.- odparował zgryźliwie Ron. Harry spłonął megarumieńcem, na widok którego Saphira, Anika, Ruda, Malfoy i bliźniaki ryknęli śmiechem.
-Witajcie, kochaneczki!- do kuchni wparowała pani Weasley i w pierwsze kolejności wygniotła Harry`ego.
-Ja się zmywam!- Malfoy w panice odkuśtykał za Ani
.
-Co za odwaga cywilna.- prychnęła Anika.
-Dokładnie.- potwierdziła Ruda.- Fred, mam nadzieję, że nie zrobisz z siebie idioty i nie przebierzesz się za Króliczka Wielkanocnego.- Sandy zerknęła podejrzliwie na narzeczonego, któremu opadły ramiona.
-Przejrzałaś mnie...- zwiesił niby smętnie głowę.
-Bo jesteś płytki jak kałuża.- skwitowała Ruda.
Harry i Saphira po cichu poszli na górę do pokoju Rona.
-Niech się kłócą sami.- stwierdził Harry, kładąc się w hamaku.
-Nawet nie wiesz jak ja się cieszę, że tu jestem razem z tobą, Rudą i Aniką.- Saffy odrzuciła granatowe włosy z buzi.- Sierociniec nie był taki zły, ale to było upokarzające...
-Ciekawe, czy go odbudowali po tym wszystkim...- zastanowił się Harry.
-Nie wiem. Chciałabym natomiast dowiedzieć się wszystkiego, dokłądnie wszystkiego o Voldemorcie.- Saphira spojrzała gdzieś za okno. Naraz pisnęła, gdy Harry wciągnął ją na siebie. Hamak zabujał się gwałtownie.
-Mamy trochę czsu. Mogę zacząć nawet teraz.
-Mów.
-Zacznijmy od początku.- Harry odgarnął grzywkę z zielonych oczu.- Dawno, dawno temu żył sobie niejaki Salazar Slytherin...
-Kontynuuj...- zachęciła go Saphira.
-Był jednym z czterech założycieli Hogwartu, był wężousty i maniakalnie przestrzegał zasad czystej krwi. Jego ostatnimi potomkami byli Gauntowie. Marvolo Gaunt, dziadek Voldemorta był szurniętym staruchem, mającym obsesję na punkcie czystej krwi. Siedział przez jakiś czas w Azkabanie. Miał syna Morfina, który również do normalnych nie należał. Napadał na mugoli z wioski Little Hangleton, a wśród nich na niejakiego Toma Riddle`a Seniora, o którym jeszcze usłyszysz.
Saphira słuchała z uwagą.
-Oprócz Morfina, Marvolo miał też córkę Meropę, która zbyt piękna nie była.- Harry przywołał w pamięci twarz brzydkiej kameleonowatej dziewczyny.- Wszyscy byli wężouści. Meropa, niestety, ku wielkiej wściekłości ambitnego tatulka, zakochała się bez pamięci w pewnym mugolu, a dokładniej w...
-...Tomie Riddle`u Seniorze...- dopowiedziała cicho Saffy.
-No właśnie. Kiedy Marvolo siedział w Azkabanie, Meropa, która była pewna, że Tom nie zakocha się w niej w naturalny sposób, podtruła go amortencją, silnym eliksirem miłosnym. W Little Hangleton wybuchł wieli skandal, bo Senior był synem dziedzica, natomiast Meropa biedną dziewczyną, gdyż rodzice Marvola roztrwonili cały majątek. Wkrótce też zaszła w ciążę. Wtedy stwierdziła, że może Tom jednak zakocha się w niej, lub zostanie ze względu na dziecko i zaprzestała podawania amortencji. Pomyliła się i to grubo. Riddle zostawił ją i wrócił do wioski, tłumacząc się na różne sposoby. Meropa została sama, w ciaży, bez środków do życia, załamana po odejściu ukochanego. Ostatkiem sił dotarła do sierocińca, w śnieżycę. Po godzinie urodziła, godzinę później zmarła. Przed śmiercią zdążyła nazwać syna imionami Tom, po jego ojcu i Marvolo, po swoim ojcu. Miała nadzieję, że Tom Marvolo będzie podobny do swojego ojca....- Harry zdążył zachrypnąć. W tym samym momencie wszedł Ron i zarumienił się intensywnie.
-Matka na kolację woła.- powiedział speszony.
-Skończę innym razem.- odparł Harry.
-Oki.- Saphira cmoknęła go w nos.- No to może ja zejdę pierwsza...
ŁUP!
Hamak wywinął się o 180 stopni i oboje legli na podłodze.
-Auuu....- zawył Harry.- Już nie musisz schodzić, hamak stwierdził, że nas zrzuci...
Harry, Saphira i Ron zeszli na dół do salonu, gdzie już przy stole siedziała reszta domowników. Ruda gapiła się bezmyślnie w swój talerz a Fred za wszelką enę chciał z niej wyciągnąć, co jej jest. George konwersował z Malfoy`em o modelach najnowszych prototypów mioteł wyścigowych, Charlie rozmawiał z Aniką (bacznie obserwowaną przez Draco), Flegma i Bill ściskali się jak para zakochanych, a pan Weasley czytał "Proroka". Pani Weasley wnosiła na stół misy z jedzeniem.

-No to jemy!- oznajmiła wesoło. Wszyscy złapali się za widelce i zaczęli szamać.
-Ruda, co ci?- Harry zmarszczył brwi i popatrzył na przyjaciółkę, która wyglądała jak zbity szczeniak. Rozgardiasz przy stole umilkł. Tylko Anika pytlowała dalej z Charliem, co najwyraźniej denerwowało Draco, który starał się zainteresować ją czymś innym, a dokładniej mówiąc, sobą.
Ruda pokręciła tylko głową. Zrobiła się zielonkawa na buzi.
-Jezu, Sandy, co ci jest?!- przestraszył się nie na żarty Fred. Objął ukochaną w pasie.
-Ruda, boli cię coś?- zaniepokoiła się pani Weasley. Teraz już wszyscy przestali jeść, cała uwaga skupiła się na dziewczynie.
-W pewnym sensie...- wykrztusiła.
-Powiesz wreszcie, czy mam cię wziąć na tortury?!- Fred chwycił ją żartem za szyję.

-Okej, powiem...- prawie wyszeptała Ruda. Powoli się podniosła z krzesła i powiodła po wszystkich wzrokiem.- Chcę powiedzieć, że... że...
-Że...?- zachęciła ją Saffy, pełna dziwnych obaw.
-Dobra, dobra!- zawołała histerycznie dziewczyna.- Jestem w ciąży! W Drugim miesiącu!!
Fred wstał, wytrzeszczył na nią oczy, uśmiechnął się i.... zemdlał.

******************************************************************** Przyszłego ojca docucono dopiero po dwudziestu minutach. Ruda siedziała w kuchni, otoczona wianuszkiem kobiet. Pani Weasley płakała ze wzruszenia w kącie. Flegma, Ginny, Anika i Saffy otaczały półkolem siedzącą na krześle Rudą i piszczały z radości.
-Naprawdę?!- entuzjazmowała się Ani
.- A wiesz już co to będzie?!
-Kiedy się dowiedziałaś?!- piszczała Saffy.
-Dlaczego wcześniej nie powiedziałaś?!- cieszyła się Ginny.
-No bo... bałam się. Dowiedziałam się jakieś dwa tygodnie temu. Czułam się dziwnie, więc... jak byłam któregoś razu z wizytą w Mungu u chłopaków, po prostu zrobiłam sobie badania.- Ruda uśmiechała się szeroko.- I uzdrowiciel mi powiedział, że za jakieś siedem miesięcy będę matką małego chłopca.
Dziewczęta ponownie się rozpiszczały. W tej samej chwili do kuchni zajrzał uśmiechnięty Charlie.
-Tatuńcio się ocknął.- zażartował. Ruda wstała i wszystkie dziewczyny poszły na górę. Malfoy wyglądał jak struty i gdy tylko zobaczył Anikę, od razu odciągnął ją na bok.
Tymczasem Fred powoli dochodził do siebie. Siedział na łóżku a Harry podtrzymywał mu w ręku szklankę z wodą. Fred na widok Rudej zakrztusił się nieco..
-Wiecie co, zostawmy ich samych.- zachichotał George i wszyscy ruszyli do wyjścia, gdy z pokoju obok dobiegł ich krzyk. Krzyk Malfoy`a i Ani
.
-ZACHOWUJESZ SIĘ JAK DESPOTA! NIE JESTEM TWOJĄ WŁASNOŚCIĄ!- wrzeszczała Anika.
-NIE POWIEDZIAŁEM, ŻE JESTEŚ!!- darł się Malfoy.- ALE Z ŁASKI SWOJEJ MOŻE TAK JEDNAK PRZESTANIESZ ZACHOWYWAĆ SIĘ JAK KOKIETA, CO?!
-KOKIETA?! JASNE, MOŻE JESZCZE DZIWKĄ MNIE NAZWIESZ ZA TO, ŻE ROZMAWIAM Z LUDŹMI, CO?! JESZCZE TROCHĘ A ODSEPARUJESZ MNIE OD ŚWIATA, NIE?!
-BEZ PRZESADY! JA BYNAJMNIEJ, DO CIĘŻKIEJ CHOLERY, NIE STRZELAM OCZAMI DO SAFFY CZY INNYCH DZIEWCZYN! OD CIEBIE WYMAGAM TEGO SAMEGO! CO JA GADAM, JA TEGO NIE WYMAGAM, ALE ŻĄDAM!
-Kurczę, awantura że hey...- mruknął speszony Charlie.
-Idziemy, nie będziemy chyba jak kumochy podsłuchiwać...- skrzywił się George.
-Niech się wykłócą. Szybko im przejdzie.- stwierdził Harry i wszyscy zeszli z powrotem do salonu. Fred naturalnie już Rudej z rąk nie wypuścił.
Wielkanoc minęła jak z bicza trzasł. Papcio Fred bardzo obawiał się o Rudą, ale Harry i Saffy obiecali mu, że będą pilnować jej jak własnych różdżek. Anika i Malfoy zawarli pakt ugodowy, ale Draconowi powrócił dawny chamski humor.
Ron często wysyłał Świstoświnkę i wreszcie Ginny zdemaskowała go- korespondował z Luną.
-Normalnie te ich listy to czysta pornografia!- śmiała się z czerwonego jak wiśnia brata.
Powrót do szkoły uświadomił Malfoy`owi i Harry`emu, jak wiele czasu spędzili w szpitalu. Powrót do obowiązków nauczyciela, opiekuna i zarazem ucznia zwalił się na Harry`ego jak grad niezbyt miłych prezemtów.
-Kierat, po prostu kierat...- jęknął po tygodniu. Był porządnie wymęczony.
-A pomyśl sobie, że za mniej więcej miesiąc czeka nas kinder niespodzianka w postaci owutemów.- Malfoy potarł bolące skronie.
-Dzięki za poprawienie mi humoru.- warknął Harry, opierając się o ścianę korytarza na drugim piętrze.- Po co ja się zgadzałem na tę posadę nauczyciela...
-Bo masz naturę samobójcy.- rzucił blondyn.
-Serio? Fajnie wiedzieć.
Na korytarzach było cicho i ciemno. Noce zazwyczaj były spokojne.
-Myślałeś już, co będziesz robił po Hogwarcie?- zagadnął nagle Harry.
-Rowy kopał.- mruknął Malfoy.- Cholera, nie wiem. Może gospodyniem domowym. Anika odgraża się, że ona nie da zepchnąć się do babińca. Czasami to mam wrażenie, że sami diabli podtykają jej pomysły na kłótnie. Feministka się znalazła!
-Widzę, że niezbyt u was miodowo ostatnimi czasy.
-A ty co? Chłopiec z sąsiedztwa, że się wtryniasz?!- zdenerwował się Draco.- Anice nie podoba się, że chcę nią dyrygować. Samam by chciała mną porządzić, ale czy ja wyglądam na pantoflarza? Jeszcze trochę a zacznie się zviorowa mordoplastyka...- westchnął na zakończenie Malfoy.
-Mam nadzieję, że przed przeprowadzką na Grimmauld Place się nie...- przestraszył się Harry.
-Pogięło cię?! Słowo daję, nie wiedziałem, że jesteś idiotą.- zirytował się Ślizgon.- Ani ja nie dałbym odejść jej,
ani ona nie dałaby odejść mnie. Miłość to nie same róże....
-Filozof dłubany.- prychnął Harry.
-Dłubany czy nie, ale wierz mi, wie co to znaczy kochać i nienawidzić zarazem.

**************************************************************

Pierwsza majowa niedziela była całkiem przyzwoita pogodowo. Słoneczko przeświecało przez cumulusy, uczniowie wydawali sie jacyś żywsi.
Harry jako ostatni zszedł na śniadanie. Saffy i Ruda karmiły się nawzajem twarożkiem, Anika i Draco wspólnie uczyli się zielarstwa z podręcznika, zajadając przy okazji bułki z dżemem, Ron przeglądał "Żonglera", a Hermiona z uwagą czytała "Proroka Codziennego".
-Czeeeeść...- ziewnął na powitanie Harry i usiadł pomiędzy Ronem i Hermioną, zupełnie jak kiedyś.
-Hej, kochanie!- odparła wesoło Saphira, próbując trafić widelcem w buzię Rudej. Nagle Hermiona zapowietrzyła się i z przestrachem wpatrzyła w artykuł na stronie trzeciej. Wszyscy momentalnie na nią spojrzeli.
-Co się stało?- zaniepokoił się Ron. Harry zabrał Hermionie gazetę i przeczytał na głos:
"Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać ponownie zaatakował!
Mugole wciąz nie mogą czuć się bezpieczni. Wczoraj w południe Sam Wiesz Kto wraz z grupą śmierciozerców zamordował w okrutny sposób troje mugoli z przedmieść Little Whinging w Surrey. Dom, w którym mieszkali niejacy państwo Dursley`owie legł w gruzach.
Pozostaje zadać sobie pytania: z jakiego powodu Sam Wiesz Kto zabił tych ludzi i czy były to przypadkowe ofiary? Brygada Uderzeniowa...."

Harry`emu gazeta wypadła z rąk. Wpatrywał się tępo we własne dłonie.
-Harry... dobrze się czujesz?- Saphira odłożyła widelec i na czworakach przeszła pod stołem. Przytuliła się do narzeczonego. Ruda odłożyla widelczyk z resztką twarożku. Malfoy otworzył bezwiednie usta. Anika wyglądała na mocno zdezorientowaną.
-Więc... więc ich dopadł...- powiedział cicho Harry.- Muszę zobaczyć ich dom.- poderwał się gwałtownie z miejsca aż wszyscy drgnęli.
-Więc... więc ich dopadł....- powiedział cicho Harry.- Muszę zobaczyć ich dom.- poderwał się gwałtownie z miejsca aż wszyscy drgnęli.
-Idę z tobą.- Saphira natychmiast złapała go za rękaw.
-Ja też.- Ron wstał z miejsca.
-I ja.- hermiona zrobiła to samo.
-Ja także.- Malfoy też się podniósł.
-Ja też.- Anika chwyciła Draco za rękę.
-To i ja.- Ruda wstała energicznie.- Chociaż nie wiem o co chodzi.
-Mowy nie ma.- w głosie Harry`ego zabrzmiała jakaś stalowa nuta.- Nie idę tam pozwiedzać, do cholery! Niepotrzebna mi cała pielgrzymka! Ruda zostaje, bo jest w ciąży, Anika zostaje, bo musi jej pilnować, Malfoy zostaje, bo Anika mu nie daruje, Hermiona zostaje, bo jako jedyna posiada resztki inteligencji w tym towarzystwie, Ron zostaje, bo Luna o niczym nie wie, a Saffy...- tu Harry zerknął krytycznie na dziewczynę.
-A ja, do jasnej cholery, idę, bo nie dam sobą dyrygować, mam dość twoich fochów i cię kocham!- wrzasnęła z furią dziewczyna. Harry już nie po raz pierwszy stwierdził, że jest śliczna. Szczególnie, gdy się złości.
-Niech idzie, bo rozniesie zamek.- stwierdził Ron.
-Dobra.- powiedział zrezygnowany Harry.
-Ja też muszę z tobą iść.- Malfoy wysunął się z objęć Aniki.
-Po raz pierwszy w pełni go popieram.- Anika uśmiechnęła się.
-Okej, okej, ale nikogo więcej!- zirytował się Harry i ruszył do wyjścia z Wielkiej Sali. Malfoy i Saffy pobiegli za nim.
-Uważajcie na siebie!- krzyknęła za nimi Hermiona.
W Sali Wyjściowej Harry niespodziewanie napotkał opór. Filch koczował przy drzwiach.
-Szlag!- zaklął Malfoy.- Nie wypuści nas, stary śmierdziuch!
-Pewny jesteś?- Saphira uśmiechnęła się kusząco.
-Nie zrobisz tego...- Harry popatrzył na nią podejrzliwie.
-Pewny jesteś?- kuszący uśmiech przybrał na sile. Saffy wyszła zza załomu i kokieteryjnie odrzuciła ciężkie granatowe włosy na plecy i podeszła do woźnego z zalotnym uśmiechem.
-Jezu, co ona robi?- Harry złapał się za nasadę nosa i spuścił głowę. Draco objął go po ratersku.
-Wykorzystuję główną broń dziewczyn. Wdzięk i umiejętność kręcenia bioderkami.- powiedział z ponurą satysfakcją.
Saffy w tym czasie motała Filcha, obezwładniając go intensywnym zapachem konwalii i filuternym uśmiechem.
-Iryt mnie zaatakował na trzecim piętrze i zdemolował pół korytarza....- powiedziała, błyskając oczami.- Pan jest taki męski, powinien pan coś z tym zrobić.....
Zdezorientowany i otumaniony Filch coś pomemrał i polazł na trzecie piętro.
-Ha! Udało się!- uradowała się Saffy i cała trójka wybiegła na błonia.
-Mam nadzieję, że nie zamierzasz mnie z nim zdradzać...- zapytał niepewnie Harry, gdy już stali w Zakazanym Lesie.Saffy popatrzyła na niego z politowaniem.
-Tak, planuję mieć z nim małe argusiątka.- zaszydził, a Draco ryknął zrozumiałym brechtem.- Idź, ty mule jeden. czasami to ty jesteś bystry jak woda w zatęchłym stawie.
-Milcz. Trzymaj się mojego ramienia.- fuknął Harry. Saffy pokazała mu język i wykonała polecenie.
Teleportowali się niemal natychmiast. Harry już przyzwyczaił się do niezbyt miłego uczucia teleportacji, bo po wylądowaniu nie czuł, ze mu niedobrze, ani nie kręciło mu się w głowie.

Saffy z trudem łapała powietrze, ale nie dała po sobie poznać, że ma chorobę lokomocyjną.

Harry po długiej chwili zdał sobie sprawę z tego, że stoi na Priviet Drive, dokładnie przed domem numer cztery.
To, co zobaczył wstrząsnęło zarówno nim, jak i Malfoy`em i Saffy, która dosłownie pobielała na twarzy.

Widok był przerażający. To, co kiedyś było domem, teraz było ruiną. Budynek leżał w gruzach. Całe zostały tylko frontowe schodki i marna resztka framugi. Wszystko, cały dobytek Dursley`ów, leżał pod gruzami. Ogródek również nie wyglądał już tak schludnie jak kiedyś. Wszędzie walały się strzaskane fragmenty szyb okiennych, jakieś cegły...

-O, w mordę...- stęknął Malfoy.- Voldemort miał sporo kumpli, musiał być diablo wściekły i...

Harry nie słyszał już jego słów. Poszedł za dom. Tu, na pierwszym piętrze swego czasu mieścił się pokój Harry`ego.

-Harry...- Saphira podeszła do niego i popatrzyła z napięciem w jego twarz.- Ty tu mieszkałeś, prawda?- zapytała cicho.

-Dobrze powiedziane.- odparł martwo Harry.- Mieszkałem tu aż do zeszłych wakacji.

-Kawał niezłej roboty odwalił.- powiedział ponuro Malfoy.- Tak właściwie to po co tu przyszliśmy?

-Na pewno nie na imprezę.- warknęła Saphira.- Wykazujesz subtelność mamuta.- dodała jadowicie, patrząc wymownie na blondyna.

-O.... Ups.- Malfoy zrobił dziwną minę i podrapał się w potylicę.- Sorry, Harry...

-Nie szkodzi, was to nie powinno obchodzić.- Harry uśmiechnął się blado, zastanawiając się jak Dursley`owie mogli umierać.- Tia. Nienawidziłem ich, ale jakby nie było to była moja rodzina...

Zapadła krępująca cisza. Harry zamyślił się, a Malfoy i Saffy nie wiedzieli co powiedzieć, żeby go jakoś pocieszyć.

-Och, to wygląda jak fragment jakiegoś zdjęcia...- Saphira nagle na ziemi zauważyła jakiś papierek przygnieciony nogą od krzesła.- Jakaś kobieta... Ma podobne oczy do twoich...- uśmiechnęła się do fotografii. Harry niemal natychmiast ocknął się i zabrał fotkę z jej ręki. Zatkało go.

Na zdjęciu widniał nie kto inny, jak jego własna matka. Wytrzeszczył oczy. Przecież ciotka Petunia nie chciała w ogóle pamiętać o tym, ze w jej rodzinie jest czarownica.... Widać każdy ma jakieś sekrety.... Wgapił się w zdjęcie. Jego matka była na nim bardzo młoda. Mogła mieć z piętnaście lat, ale wyglądała na szczęśliwą. Obejmowała ramieniem kogoś, kto został oderwany. Harry zamyślił się. Może to było zdjęcie ciotki i mamy?

-Harry!- przez mur zamyślenia dotarł do niego krzyk Malfoy`a. Szybko poderwał głowę. Saphira chwiała się na nogach.
Chłopak zerwał się z miejsca i dosłownie w ostatniej chwili pomógł Draco ją przytrzymać.

-Saffy! Co ci jest?!- krzyknął do dziewczyny, która miała zamknięte oczy. Jednak już wiedział co się z nią dzieje.-
Malfoy, ułóżmy ją na ziemi, ale ostrożnie!

Ledwie to zrobili, Saphira otworzyła mleczne oczy.

-Harry Jamesie Potterze... Chaos naigrawa się z ciebie... To, czego szukasz, znajduje się bliżej ciebie, niż sądzisz...- powiedziała beznamiętnie Saphira, po czym wydała z siebie długi przerażający wydech i zemdlała.

-Cholera, ja się jej boję...- wydukał przestraszony Malfoy.

-Aquamenti!- Harry błyskawicznie, również przestraszony, wyczarował wodę.

CHLUST!

Saphira zakrztusiła się wodą ale otworzyła nrmalne już oczy, dysząc ciężko.

-Nic ci nie jest?- Harry spojrzał na nią troskliwie, starając się ukryć lęk przed nią.

-Boli...- jęknęła Saffy.- Boli mnie w klatce piersiowej... Wi... Widziałam... kogoś... jakiegoś mężczyznę, ale... a-ale nie znam go...

-Wracajmy do zamku, nie pomyslałeś, że Voldemort może tu wrócić?- Malfoy pomógł Harry`emu postawić dziewczynę na nogi.

-Chyba po to, żeby policzyć cegły na ziemi.- zadrwił Harry. Martwił się o Saphirę, która oparła się o niego ciężko i płakała cicho.

-Przepraszam, że to powiem, ale jesteś kompletnym odmóżdżem, Potter!- rozdrażnił się Malfoy.- A nie pomyślałeś o tym, że Czarny Pan mógł przewidzieć, że jak zobaczysz artykuł w Proroku to zaraz tu przybędziesz i zostawił na straży jakiegoś swojego fagasa, żeby go w razie czego powiadomił?! Sam dobrze wiesz, że Voldemort cokolwiek robi to robi z myślą o tobie!

-Faktycznie...- Harry skrzywił się z przestrachem. Nie bał się konfrontacji z Voldemortem, bał się, że może mu towarzyszyć tłumek jego wiernych fanów w postaci śmierciożerców. Wtedy nie poradziliby sobie.- Zmywamy się!- zdeportowali się i wrócili do zamku. Saffy poszła wcześniej spać. Czuła, że coś jest nie tak, ale nie wiedziała do końca co. Harry i Malfoy zrelacjonowali zdenerwowanym przyjaciołom pokrótce, co się wydarzyło na Priviet Drive. Hermiona pisnęła cicho i natychmiast pognała do biblioteki. Ron zbielał jak kreda, Anika z wrażenia usiadła, Ruda otworzyła usta z wrażenia.

-Cholera, gdzie się człowiek nie ruszy, tam Voldemort...- szepnęła przerażona.


Kilka dni później niby wszystko wróciło do normy, ale Harry czuł, że przyjaciele są wobec niego niepewni. Hermiona prawie bez przerwy przesiadywała w bibliotece, Malfoy starał się jakoś opanować chamstwo. Saphira wciąż nie mogła dojść do siebie po zdarzeniu pod domem Dursley`ów.
-Idziesz ze mną na patrol szóstego piętra?- akurat to był czwartkowa noc, kiedy razem z Malfoy`em patrolowali korytarza.
-Z chęcią, nie cierpię łazić sam po zamku, ale McGonagall wyznaczya mnie do patrolu lochów. Jakby Granger nie mogła ruszyć tyłka....- Malfoy zaklął niecenzuralnie. Harry westchnął.
-Szkoda, ja też nie cierpię panoszyć się po pustych korytarzach.
-Dziwne, jak byłeś młodszy to chyba było twoje jedyne hobby.- zadrwił Draco. Harry pokazał mu język i obaj rozeszli się w swoje strony, wiedząc, że spotkają się na raporcie, który kończył ich dyżur o trzeciej w nocy.
Harry, zatopiony we własnych myslach, ruszył ku schodom wiodącym na szóste piętro. Po głowei wciąż krążyła mu sprawa Saphiry. Znalazł się w korytarzu i zaczął systematycznie przemierzać go w tę i z powrotem."To, czego szukasz, znajduje się bliżej ciebie, niż sądzisz...". To samo mówił Riddle. "Nawet nie wiesz jaką żmiję hodujesz na własnym sercu...". To musiało miec jakiś związek. Poza tym, Harry dobrze pamiętał swoje zdumienie, gdy zrozumiał, że Czarny Pan skądś zna Saffy. Jakaś odległa myśl kiełkowała w jego głowie, ale jakoś nie czuł się na siłach, żeby to rozwijać. Saphira od kilku dni zachowywała się nieswojo. Dużo mniej jadła, wyglądała jakby schudła,
ciągle źle się czuła, wobec czego Anika miała na głowie i Rudą i Saffy. Humor Saphiry też jakby się ulotnił, dziewczyna zrobiła się po prostu dziwna. Oczywiście nie traktowała nikogo inaczej, ale Harry miał wrażenie, jakby zamykała się we własnym świecie. Niepokoiło go to. W dodatku nie miał okazji porozmawiać z Hermioną, która wciąż grzebała w przeszłości granatowowłosej. Niby mówiła, że coś tam znalazła, ale nie chciała pokazać, twierdząc, że to za mało, żeby mógł coś z tego zrozumieć. Nie wnikał w to, cierpliwie czekał, z dnia na dzień coraz bardziej się denerwując.
Korytarz na szóstym piętrze kończył się ślepą ścianą, przy której Harry zawsze opierał się na dziesięć minut i ponownie wyruszał na patrol. Tym razem nie było inaczej. Chłopak oparł się o zimny kamień i starał się uporządkować myśli. Blizej niz sądził było wiele rzeczy. Znaczyło to chyba, że horkruks jest gdzieś w szkole. To czarnowłosy przyjął juz jako pewnik. Ale ta żmija wciąż nie dawała mu spokoju...
Harry oparł gowę o ścianę, spodziewając się przyjemnego kamiennego chłodu.
Tym razem jednak poczuł uderzenie w coś metalowego, aż zahuczało mu w potylicy.
-Au...- jęknął, łapiąc się za głowę i odwracając gwałtownie. Aż odskoczył i wyszarpnął różdżkę.
W miejscu, w którym do tej pory zawsze była kamienna ślepa ściana pojawiły się drewniane, żelazem okute drzwi.
-Na Merlina, a skąd się tutaj wzięły te podwoje?!- Harry cofnął się o krok. Drzwi nie wyglądały groźnie, ale nie wiedział co mogło kryć się za nimi. Pokój Życzeń był przyjaznym pokojem, ale w tym zamku wszystko co niewiadome mogło być niebezpieczne. Wystarczyło sobie przypomnieć trzecie piętro i zakazany korytarz z Puszkiem.- Cholera, chyba wezwę jakiegoś nauczyciela...- mimo to nie ruszył się z miejsca. Okucia na drzwiach miały kolejno powtarzające się symbole węża, lwa, borsuka i kruka. Harry skonstatował, że.... to zwierzęta widniejące w godle Hogwartu.- Rany... to jakiś pokój założycieli?- szepnął do siebie chłopak, aby dodać sobie trochę otuchy. Rozejrzał się. Korytarz wciąż był pusty. Harry bez zastanowienia szarpnął za klamkę, spodziewając się oporu. Gdzie tam, drzwi były otwarte. Pożałował tego, że wogóle przyjął posadę nauczyciela w tej szkole. Gdyby nie to, teraz spałby z Saffy w dormitorium i nie zawracał sobie giary jakimis podejrzanym drzwiami na korytarzu.
Otworzył je ze skrzypieniem. Był to znak, że od dawna nikogo tu nie było. Potwierdziła to malownicza pajęczyna,
która oblepiła mu twarz, gdy tylko postąpił za próg.
-Lumos.- szepnął. Ciemność rozjaśnił blady blask różdżki. Pomieszczenie nie było klasą. Było pokojem, zdeka zasyfiałym, ale bardzo gudtownym.- Hmmm.... Filch by się zapłakał widząc tyle sprzątania w jednym pomieszczeniu...-
mimo grozy i niesamowitości sytuaji, nabyty sarkazm Harry`ego natychmiast się odezwał. Machnął różdżką, usuwając znaczną część kurzu i pajęczyn. Okna były tak czarne, że nic nie było przez nie widać, natomiast na ścianach wisiały stare kandenlabry na świece łojowe. Harry zapalił je jednym zaklęciem i rozejrzał się. Pokoik był ładny, mieściło się tu kilka foteli, stolik, jakiś regał z książkami, biurko i szafa. Na ziemi leżął wytarty, ale tylko lekko dywan z godłem hogwardzkim. Natomiast na ścianach wisiały cztery zasłonięte kotarami obrazy. Przy każdym wisiał długi gruby sznur do odsłaniania firan. Harry podszedł niepewnie do pierwszego obrazu i złapał za linę...
...pociągnął mocno, aż kotara odchyliła się...
...i wrzasnął przeciągle, odskakując i przewracając się zarazem.
Harry nie wiedział jak długo z przerażeniem gapił się na obraz pod kotarą. Czuł głęboki szok, tak głęboki, że ledwo mógł mysleć.
Na obrazie widniała.... Saphira, wymalowana tak naturalnie i tak żywo, jakby to żywa osoba stała w ramach udając obraz. Nie był to jednak obraz typowo czarodziejski. Dziewczyna na malowidle nie ruszała się, znak, że malował go jakiś mugol najzwyklejszymi na świecie farbami. Saphira miała na sobie długą granatową suknię z błękitnymi wstawkami. Na dłoniach miała delikatne jasnoniebieskie mitenki* a na granatowych włosach coś na modłę korony obręczowej z czystego złota z osadzonymi w niej drobniutkimi szafirami. Uśmiechała się tak, jak tylko ona to potrafi.
Harry patrzył na nią w naprawdę głębokim przekonaniu, że oszalał. Jakim cudem ona znalazłaby się na obrazie i to w Hogwarcie?! Obraz był przepiękny, musiał malować go artysta malarz.... Skoro tak, to musi być podpis!
Chłopak zerwał się z ziemi, nie patrząc na to że cały jest w kurzu i pajęczynie. Palcami zaczął przeszukiwać ramy obrazu i.... ... natrafił na małą, złocona tabliczkę. W świetle różdżki przeczytał:

Rowena Ravenclaw

Doznał niemałego szoku, gdy to przeczytał. Dosłownie poczuł się jak trafiony obuchem w potylicę. W rogu krateczki był symbol, który przyprawił go o kolejną falę zdumienia, szoku i przerażenia.
Mały symbol ptaka. Kruka.
Ten sam symbol miała na lewym ramieniu Saphira!
Rozgorączkowany Harry doskoczył do następnego obrazu i odsłonił go. Powstrzymał się od wrzasku, gdy na płótnie zobaczył wymalowanego..... Toma Marvolo Riddle`a. Podpis głosił, że to Salazar Slytherin. Harry oddychał ciężko, gdy odsłaniał kolejny portret. Na obrazie przedstawiona była kobieta w długiej sukni barwy brązu. Wyróżniały ją wielkie orzechowe oczy. Podpisana była jako Helga Hufflepuff. W dłoniach trzymała znaną Harry`emu skądś czarkę (na widok artefaktu Harry przełknął ślinę).
Chłopak podszedł, drżąc jak osika do ostatniego zasłoniętego płótna. Wiedział, że na nim będzie namalowany Godryk Gryffindor. Szarpnął za kotarę...
.... i tym razem wrzask wydarł mu się z ust, mózg zamienił mu się w płynną galaretkę (ciekawe o jakim smaku- złośliwość Autorki), nogi ugięły się pod nim a oczy z tępym szokiem wpatrywały w twarz postaci namalowanej na obrazie.
Bo oto na obrazie widniał ona sam, w identycznych okrągłych okularach na nosie, z szerokim uśmiechem na ustach i zielonymi oczami. Nieznośnie potragane włosy tylko to potwierdzały. Chłopak na obrazie miał na sobie czarno-purpurową szatę, w dłoni dzierżył długi inkrystrowany miecz, który prawdziwy Harry znał....
Tabliczka pod obrazem głosiła "Godryk Gryffindor". Niewiele mysląc, Harry wyleciał z pokoju, obracając się tylko na chwilę i krzycząc "Flagrate" naznaczył miejsce pomieszczenia. Już wiedział, co jest ostatnim horkruksem, już wiedział, o co chodziło Saphirze ze słowami "To czego szukasz jest bliżej ciebie niż myślisz", już wiedział, co znaczyły słowa Riddle`a, gdy ten mówił, że nawet nie wie, jaką Harry ma żmiję na sercu, już zrozumiał, skąd Voldemort zna Saffy.... Wszystko układało się jak makabryczne puzzle, jedyne czego teraz pragnął to znaleźć Malfoy`a i Hermionę....
-Harry! HARRY!- usłyszał za sobą krzyk. Krzyk dziewczyny. Wtórował jej krzyk chłopaka. Harry zatrzymał się gwałtownie i obejrzał.
Biegli ku niemu Malfoy i Hermiona, którzy byli bladzi jak ściana i spoceni jak myszy.
-Harry!- Hermiona dyszała jak parowóz.- Harry, Saphira jest....
-Przedostatnim horkruksem!- krzyknął histerycznie Harry. A Hermiona i Draco popatrzyli na niego jak na pomyleńca.
-Co?!- Draco złapał go za ramiona.- Co ty chrzanisz?!
-To.... bo.... och, chodźcie za mną!- Harry mimo zmęczenia pobiegł z powrotem na szóste piętro.
-Poczekaj, daj mi skończyć!- Hermiona zatrzymała go gwałtownie gdy już stali na początku korytarza na szóstym piętrze.- Ona jest córką potomka Wyroczni Delphickiej! Jej ojciec jest w prostej linii od matki Synem Wyroczni! A jej matka....
-A jej matka jest dziedziczką Ravenlaw!- wrzasnął Harry a Hermiona i Draco wytrzeszczyli na niego oczy.- Chodźcie za mną!
Pognali do końca korytarza. Na ścianie widniał złoty krzyż. Ledwie dobiegli do niego, okute drzwi pojawiły się jak zaczarowane. Cała trójka wpadła do środka.
-OCH!- Hermiona aż zakryła usta, Malfoy zachłysnął się powietrzem widząc na obrazie Saphirę i Harry`ego. Widok Riddle`a przyprawił go o słabość.
-Święta Hermenegildo, patronko zszokowanych....- wydukał, patrząc to na Rowenę, to na Salazara, to na namalowanego Harry`ego.- Cholera, to znaczy, że.... Harry, ty i Saphira jesteście potomkami załozycieli! Skąd wiesz, że to nie ty jesteś horkruksem?!- Malfoy jak zwykle okazał się najinteligentniejszy w zszokowanym towarzystwie. Harry spanikował. Właśnie! Skąd wiedział, że to Saphira, a nie on?! Bliżej niż myślał był on i Saffy, a żmija na sercu.... to wcale nie musiała być Saphira, równie dobrze tą żmiją na sercu mógł być zalążek siedemnastoletniego Toma Marvolo Riddle`a w jego duszy! A to, że Voldemort znał Saffy udowadniało tylko to, że wiedział, że Saphira jest potomkiem!
-Cholera, masz rację...- jęknął przerażony chłopak, po czym....
....zemdlał.
Harry ocknął się, widząc nad głową znajome wysokie sklepienie. Leżał w skrzydle szpitalnym. Hermiona czytała zawzięcie jakieś notatki, widać jednak było, że wcale nie wie, co czyta. Malfoy chodził bezmyślnie w te i wewte, mrucząc coś zawzięcie do siebie. Wyglądał na przerażonego. Ron, który wcale nie brał udziału w nocnej eskapadzie, siedział na sąsiednim łóżku i oddychał ciężko, jakby dopiero co przebiegł z kilometr. Anika, siedząca obok niego, obejmowała ramieniem Rudą. A Saffy nigdzie nie było. Harry zerwał się gwałtownie, aż wszyscy drgnęli.

-Gdzie Saphira?!- krzyknął na powitanie. Malfoy trzymał się kurczowo za serce.
-Boże, człowieku, zlituj się chociaż nad tą kobietą w ciąży!- wydyszał, masując sobie serce.
-Gdzie ona jest?!- Harry był gotów zerwać się na nogi i biec do samego dormitorium na siódme piętro.
-On jest chorobliwie monotematyczny....- mruknęła Ruda, oddychając spokojniej. Hermiona z wrażenia upuściła kartki z notatkami. Teraz zbierała je z ziemi, ręce jej się trzęsły.
-Harry, nie rób tak więcej....- powiedział błagalnie Ron, zerkając na Malfoy`a.
-Gdzie Saphira?! Ona musi wiedzieć....- Harry omal się nie rozhisteryzował. Pierwszy raz czuł się tak przerażony, bezbronny i bezradny.
Malfoy popatrzył na niego z napięciem.
-Nie wiesz kilku rzeczy.- powiedział nerwowo. Blondyn usiadł na pościeli Harry`ego.- Gdybyś tak nie padał jak ustrzelona kaczka, wiedziałbyś wszystko na bieżąco....
-Wiadomo już co jest horkruksem?! Czy to Saffy?! Czy ja?! O Boże....- jęknął Harry, czując zimne macki paniki na swoim karku. Ten strach.... Nigdy takiego nie zaznał...-Jak długo tu leżę? Gdzie Saffy?!
-Harry, na litość boską!- krzyknął, teraz już na serio zdenerwowany Draco.
-Ja podziwiam taką zdolność zadawania pięciu pytań naraz.- Anika objęła jeszcze mocniej Rudą, która uśmiechnęła się blado.- Ja bynajmniej tak nie potrafię....
-Cicho, kobieto!- warknął Malfoy. Anika zmrużyła niebezpiecznie oczy, ale nic nie powiedziała.- Harry, Saphira jest....
-Gdzie?!- spanikowany Harry czuł jak kręci mu się w głowie i chwytają go mdłości.
-Ze mną, Harry.- nagły głos sprawił, że Harry poczuł się jak trafiony potężnym zaklęciem prosto w głowę. Znał ten głos.
Znał. Ale dobrze wiedział, że już nigdy tego głosu usłyszeć nie powinien. No, chyba, że nabawi się schizofrenii i Alzhaimera, ewentualnie zajdzie do gabinetu profesor McGonagall.
Zerwał się tak szybko, że aż poczuł palący ból w kostce. Oczy wyszły mu z orbit, usta miał otwarte w niemym wyrazie, szok wstrząsał jego ciałem.
Przed nim z ciepłym uśmiechem na ustach stał... Albus Dumbledore. Ubrany był w długą lilową szatę, biała broda opadała mu aż do pasa, okulary-połówki błyszczały z rozbawieniem.
-Tak.... właśnie o tym chciałem ci powiedzieć...- wydukał Draco. Harry, uwięziony we własnym szoku zachwiał się gwałtownie.
To, co teraz widział, nie mogło być prawdą. CHOLERA, NIE MOGŁO! Sam widział, jak Snape zabija Dumbledore`a na Wieży Astronomicznej! Widział jak dyrektor wypada za blankę!! Niech to szlag, widział nawet jego wykrzywione ciało na błoniach!!!!!
Jedyne, co mu przyszło do głowy w tym momencie, to to, że chyba do reszty stracił rozum. Całkiem mu odbiło.
Albo ten mężczyzna wyglądający jak były dyrektor Hogwartu to jakiś przebieraniec. Tak, to musi być jakiś dowcip, makabryczny żart, jakaś próba jego, Harry`ego, wytrzymałości....
Zachwiał się gwałtownie, czując falę mdłości, czując, że dłużej nie wytrzyma. Tego wszystkiego, co się wydarzyło. Uderzyła go fala gorąca.... i zanim osunął się w głęboką czarną nicość, usłyszał jęk....
-Cholera, dosłownie jak ustrzelona kaczka!- to Malfoy zajęczał.

^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^.^

-Ocknij się! Śpiąca królewno!- ktoś poklepał go mocno dłonią po policzku.- Obudź się do cholery! Carramba, jak nieżywy....
-Dracon, zamknij pysk!- dziewczęcy, mocno oburzony głos należał do Aniki.
-Poproście panią Pomfrey o mugolskie sole trzeźwiące.- łagodny męski głos wstrząsnął Harrym. To nie był sen, to nie był koszmar. Ani żart. Dumbledore naprawdę tu był. Naprawdę siedział gdzieś obok niego.
Zdecydował się otworzyć oczy.
-Patrzcie go, obudził się.- Malfoy uśmiechnął się drwiąco.- Nie mdlej tak chłopie, bo pomyślę, żeś zamaskowana baba. AUA!
Oberwał w łeb od Aniki.
-Ty szowinisto, męski sponiewierańcu jeden!- wrzasnęła wściekle, omal nie rzucając się na niego. Ruda lała ze śmiechu, ale Hermiona pozostała blada i poważna. Ron także.
Dumbledore siedział po prawej stronie łóżka czarnowłosego. Uśmiechał się łagodnie. Harry odetchnął, czując walące serce. Usiadł tak powoli jak tylko mógł.
-Pan przecież nie żyje!- wypalił znienacka, nie mogąc się powstrzymać od myśli, że może to jednak halucynacje,
albo że obok niego siedzi żywy trup. Nekromancja to straszna dziedzina magii....
-Ale subtelny....- Malfoy omal nie załamał się psychicznie, chowając twarz w ręce.- Najpierw się wita, Harry, a potem ewentualnie prawi komplementy i uprzejmości...
Dyrektor zachichotał.
-Harry, wiem, że to nieodpowiednia chwila na pojawianie się mojej skromnej osoby....
-Sam widziałem, jak.... pan umiera!- Harry nie wiedział, co mu kazało przerwać i to w tak idiotyczny sposób. Dumbledore westchnął.
-Tak, czuję, że szykuje się droga przez mękę....- powiedział z ciepłym uśmiechem.- Zdążyłem już zapomnieć, jaki to ty jesteś dociekliwy. Wszystko ci wyjaśnię tak samo, jak wyjaśniłem to twoim przyjaciołom.
Dyrektor wziął go za rękę. Harry omal nie padł po raz kolejny. Ręka była ciepła, znaczyło to, że ten człowiek, kimkolwiek był, był żywy. Wstępna hipoteza chłopaka była taka: wysłuchać słowa pseudo-Dumbledore`a i dopiero potem poczynić jakieś kroki. Czyli albo zemdleć po raz kolejny, albo uwierzyć.
-No to pozwól, że zacznę.- Dumbledore tryskał beztroską..- Pamiętasz, zdarzenia z Wieży?- zapytał na wstępie.
-Pa.... pamiętam...- wydukał Harry. Natychmiast spojrzał na ręce profesora. Obie były zdrowe, Harry jednak zagryzł wargę i powiedział sobie, że wysłucha słów dyrektora do końca.
-Pamiętasz pojawienie się pana Malfoy`a, a następnie Alecto, Amycusa i Fenrira Greybacka?
–Pamiętam...- wydukał Harry. I naraz sobie przypomniał, że coś tam było nie tak. Nie wiedział jeszcze co,
ale.... coś było nie tak jak trzeba....
-Zamroziłem cię pod Peleryną Niewidką, a sam odczekałem aż przybiegnie Severus. Przy okazji porozmawiałem sobie miło.- Dumbledore popatrzył Harry`emu prosto w oczy.- Pamiętasz, jak profesor Snape rzucił na mnie zaklęcie uśmiercające? Na pewno. Tyle, że wcale tego zaklęcia nie użył. Użył niewerbalnego zaklęcia odpychającego. Wypchnął mnie po prostu za blankę.
Harry czegoś tu nie rozumiał.
-Ale...- odważył się przerwać.- Przecież Draco wytrącił panu różdżkę z ręki zaraz po tym jak wbiegł na Wieżę....
Malfoy spojrzał wymownie za okno.
-To prawda, rozbroił mnie, ale wcale nie z mojej różdżki, a z różdżki ze sklepu Weasley`ów.- uśmiechnął się Dumbledore.- Swoją miałem za pazuchą. Ukrytą.- dyrektor patrzył uważnie na chłopaka, który czuł straszny zamęt w głowie.
-I.... użył pan Leviosy na sobie, żeby bezpiecznie wylądować na ziemi i udać martwego?- zapytał z niedowierzaniem Harry.. Już wydawało mu się, że wierzy....ale....
-Tak, Harry, dokładnie tak, tyle tylko, że zamiast Leviosy użyłem o wiele silniejszego zaklęcia!- ucieszył się Dumbledore.
- Ale ja byłem przy pana.... zwłokach....- zaoponował słabo Harry. – Nie oddychał pan....
-Harry, to, co leżało na ziemi, to była moja iluzja! Nie chwalę się, ale moje iluzje są zaskakująco żywe.... no w tym przypadku to chyba niewłaściwe słowo.- zaśmiał się Dumbledore.
-Pan... wiedział pan, że medalion z pieczary nie jest horkruksem?!- wzburzył się Harry.
-Wiedziałem, Harry.- powiedział poważnie Dumbledore.
Harry`emu opadła szczęka. To wszystko.... było ukartowane?! Ale ci śmierciożercy...
-Ale ci śmierciożercy.... ci nieżywi.... Bill...
-Harry, plan ustalony był między mną, Severusem i Draconem. Śmierciożercy nie byli moim pomysłem.- w głosie dyrektora dał się słyszeć sarkazm.- Oni.... Nie, to nie tak.- Dumbledore potrząsnął głową- Wiedziałem o zleceniu pana Malfoy`a i o tym, że Severus złożył Przysięgę Wieczystą jego matce. Śmierciożercy mieli myśleć, że ginę. Nieważne z czyich rąk, ważne, że mieli co powiedzieć Voldemortowi.. A ja....
-A pan przez cały rok mieszkał w.... w grobowcu?- Harry`ego zatkało. Teraz faktycznie przypomniał sobie, CO dokładnie mu nie pasowało. Zaklęcie uśmiercające uderzające w człowieka nie odpychało go. Człowiek po prostu upadał jak zemdlony. Tyle, że już nie żył. Poza tym.... różdżka Dumbledore`a.... teraz jak wytężył pamięć.... nie przypominał sobie, żeby tak potężny artefakt leżał gdzieś w trawie. A ten późny lament feniksa.... Ta nagła przemiana okrytego całunem dyrektora w bały grobowiec....
-Zrozumiałeś już wszystko?- zapytał cicho Dumbledore. Wszyscy zgromadzeni patrzyli na chłopaka z uwagą.
-Nie do końca.... kim jest ten R.A.B.?- Harry wypluł z siebie te słowa. Dumbledore uśmiechnął się tajemniczo, Hermiona nadstawiła ucha. Tego chyba Dumbledore im nie powiedział, bo wszyscy patrzyli na dyrektora jak skamieniali.
-Jeszcze się nie domyśliłeś?- dyrektor uśmiechnął się łagodnie do Harry`ego.- To Regulus Auberon Black. Brat Syriusza. Nie zwróciłeś uwagi na pewne istotne szczegóły zarówno w liście jak i ogólnie.
Harry`emu waliło w skroniach. REGULUS?! REGULUS BLACK?!
-Jakie szczegóły?!- krzyknął, omal nie spadając z łóżka.
-Harry.... Już na samym początku listu napisane było jak wół: „Do Czarnego Pana”. Co to znaczy?- Dumbledore trzymał Harry`ego za obie ręce.
Harry dopiero teraz załapał. Oświeciła go stuwoltowa żarówka.
-To musiał być któryś ze śmierciożerców!- krzyknął, podniecony tym odkryciem.- Tam było jeszcze napisane, że kiedy Czarny Pan dowie się o zniszczeniu horkruksa, to nadawca (podmiot liryczny?- sarkazm Autorki) będzie już nie żył! A Regulus.... on zmarł.... zabił go ten horkruks?
-Harry, spokojnie.- Dumbledore uśmiechał się wesoło.- Regulus nie żył.... zginął wkrótce po rozpoczęciu służby u Voldemorta. Nie zabił go horkruks, bo ty go zniszczyłeś. Zabił się sam. Tak naprawdę to nikt nie wiedział jak zginął i właściwie dlaczego. Syriusz uważał, że po prostu speniał przed jakimś poważniejszym zadaniem i za to zginął.- dyrektor patrzył prosto w zielone oczy Harry`ego swoimi chłodnymi błękitnymi oczami.- O tym, jak i przez kogo zginął, wiedziałem tylko i wyłącznie ja.
-Jakim sposobem?
–Prostym. Po prostu go śledziłem. Wiedziałeś, że Regulus w czasach szkolnych miał obsesję na punkcie Voldemorta?- zapytał znienacka Dumbledore.
-Nie.... skąd niby?- odparł zdziwiony Harry.- Wiem tylko, że był w Slytherinie, że jego opiekunem był Slugh....
matko.... On wcale nie chciał być śmierciożercą! Jemu zależało na obaleniu Voldemorta! Slughorn wiedział wiele na temat młodego Riddle`a.... nietrudno więc było użyć na nim legilimencji!- Harry był rozgorączkowany.- Ale dlaczego chciał obalić Voldemorta? Przeciez należał do tej części rodziny Blacków, która popierała idee Voldemorta, który chciał oczyścić nację czarodziejów ze szlam, mieszańców i charłaków!
-Zapominasz o jednym, Harry. Regulus był bratem Syriusza. Majć w rodzinie kogoś takiego jak on, nie sposób nie przejąć chociażby części jego sposobu myślenia. Syriusz przyjaźnił się z Jamesem i Remusem. I czuł, że powinien jakoś bronić przyjaciół brata. Wiedział o przepowiedni profesor Trelawney i wiedział, że zagrożone będzie dziecko Jamesa Pottera. I wbrew wszystkiemu, znał CAŁĄ przepowiednię. Postanowił w jakiś sposób ci pomóc, Harry.- Dumbledore cały czas się uśmiechał. Hermionie szczęka opadłą do pasa, Malfoy wyglądał jak spetryfikowany, Ron zastygł jak kamienna figura. Jedynie Ruda i Anika, które nie bardzo miały pojęcie o co chodzi, patrzyły na siebie ze zdumieniem.
Harry powoli trawił cały zalew informacji.
-Czyli.... Regulus Black... on chciał mnie ratować?
–Nie, Harry, źle mnie zrozumiałeś. On chciał ci POMÓC.- poprawił go cierpliwie Dumbledore.
Teraz wszystko zaczęło się układać Harry`emu w logiczną całość. Nagle przypomniał sobie o czymś.
-A co z Saffy?- zapytał z napięciem.
-Jest tam.- Dumbledore wskazał drzwi do gabinetu pani Pomfrey.- Czas najwyższy, żebyś się z nią zobaczył.....
Harry na miękkich nogach wszedł do mikroskopijnego pokoiku pani Pomfrey. Z racji tego, że był niewiele większy niż pamiętna komórka pod schodami Harry`ego, do środka wszedł tylko on, Malfoy i Dumbledore. Szkolna pielęgniarka pochylała się nad łóżkiem ustawionym w rogu. Harry momentalnie do niego przyskoczył i zakrył usta ręką, żeby się nie rozpłakać.
Saphira leżała w pościeli ułożona jak lalka. Spała, a w tym śnie wyglądała, jakby.... jakby nie była żywa. Twarz dziewczyny wygladała tak idealnie, jakby ją ktoś wyrzeźbił, oczy miała zamknięte, nieruchome. Usteczka nie układały się nawet w półuśmiech. Włsy gładką granatową falą układały się na białej poduszce, a dłonie, małe białe i delikatne leżały nieruchomo na pościeli. Gdyby nie to, że kołdra na piersiach poruszała się lekko, można by było pomyśleć, że Saphira nie żyje.
-Jest całkowicie nieprzytomna.- powiedział Dumbledore, dotykając ręką włosów Saffy.- Nie raguje na bodźce...
-Jakie bodźce?- wykrztusił niemal załamany Harry.
-Nie reaguje na dźwięki, dotyk, ból, muzykę.... na nic. Jest jak roślina.- powiedziała cicho pani Pomfrey.- Podawaliśmy jej wszystkie silne eliksiry... nawet sok z mandragory nie pomógł...
-Kiedy.... kiedy to się stało?
-Jak zemdlałeś, Harry i przetranportowaliśmy cię z Hermioną tutaj do skrzydła, przyleciał Ron z wrzaskiem, że Saffy spadła z łóżka i wogóle się nie rusza. I wtedy pojawił się pan.... profesor. Przeniósł Saphirę tutaj.- powiedział Draco, wyczuwając moment i obejmując najlepszego przyjaciela.
Harry miał wielką ochotę wybuchnąć spazmatycznym płaczem. Dlaczego to Saffy, nie on?! Przecież ona nic nie zrobiła!
-Poppy, proszę cię, wyjdź na chwilę, zajmij się Sandy Drew. Dziewczyna jest w ciąży, przeżyła wstrząs.- Dumbledore łagodnie wyprosił pielęgniarkę.- Z wami chłopcy muszę porozmawiać.
Pani Pomfrey wyszła, a Dumbledore stanął u wezgłowia łóżka Kamyczka. Harry przysiadł na brzegu pościeli i wziął rękę Saffy w swoją dłoń. Draco usiadł na krześle.
-Harry, wciąż nie jestem pewnien, czy Saphira Shadow jest horkruksem. Wszystko jednak na to wskazuje, bo nie obudziła się z omdlenia. Jest jakby w stanie śpiączki.- dyrektor mówił bardzo poważnie. Patrzył na Harry`ego z powagą i spokojem.- Ty się ocknąłeś, więc uważam, że z tobą wszystko jest w porządku. Najbardziej lęka mnie jednak myśl, że ten stan Saffy nie jest permamentny i że już niedługo coś zacznie się dziać. Czuję, że nie będzie to nic dobrego.
Harry spanikował.
Za każdym razem z horkruksa wychodził młody Tom Marvolo Riddle. Wystarczyło przypomnieć sobie medalion, czarkę i węża. Przejęła go trwoga. Draco chyba także załapał o co chodzi.
-O nie....- jęknął Harry.- Nie da się nic zrobić?!
-Harry, pierwszy raz spotykam się z tak zaawansowaną czarną magią. Zwierzę, pomimo, że jest żywe, posiada mniejsze warstwy inteligencji niż człowiek. Nie w sensie, że jest głupsze, ale ma inaczej skonstruowany mózg, inaczej funkcjonuje. Nie ma pełni swoich możliwości, łatwo wykonuje rozkazy właściciela. Wystarczyło spojrzeć na Nagini.- Dumbledore miał spięty głos, patrzył na śpiącą dziewczynę.- Wykonywała każde polecenie Voldemorta jak bezwolny golem. Człowiek jest jednak istotą potrafiącą myśleć abstrakcyjnie. Umieszczenie cząstki człowieka w duszy innego człowieka jest.... nienaturalne, wręcz niewyobrażalne. To, co zachodzi w umyśle osoby posiadającej.... hm, fragment cudzego ja.... to jest jakby paranoja. Saphira na dodatek jest Dziedziczką Wyroczni z Delph. To, co zrobił jej Riddle jest jak koktajl Mołotowa. Nie wiesz, co się stanie jak rzucisz nią w byle którym kierunku. Może wybuchnąć, może się tylko rozlać.... Czarny Pan też nie był taki zwyczajny. Potomek Slytherina, wężousty.... szalony.... zaszczepił Saphirze, Dziedziczce Ravenclaw i Dziedziczce Wyroczni część siebie. To doprowadziło- w kontakcie z tobą, Harry, który jesteś Potomkiem Gryffindora- do niesamowitego spięcia. Tego się nie da opisać, to jest fenomen. To mieszanina tak piorunująca.... Tego jeszcze nigdy nie było.
Dumbledore zamilkł. Harry i Malfoy wytrzeszczali na dyrektora oczy.
-I.... co możemy zrobić?- zapytał słabo Harry.- Czekamy aż coś się stanie, czy...
Nagle uderzyła go przerażająca myśl. Tak przerażająca, że Voldemort odszedł chwilowo w odstawkę. Malfoy popatrzył na niego i gwałtownie zerwał się z miejsca powstrzymując chłopaka od ponownego padnięcia na posadzkę.
-Harry, nie będziemy czekać. Nie mamy dużo czasu, a nie wiemy, czy jeśli już coś zacznie się dziać to Saphira przeżyje.- Dumbledore patrzył na skamieniałego ze strachu Harry`ego.
-Ale.... Dyrektorze....- zaczął nerwowo Draco.- Jeśli wywołamy atak.... czy jak to inaczej nazwać.... reakcję.... to mamy pewność, że ona przeżyje?
-Draco, w tym przypadku nie mamy nawet zerowych pewności co do tego. Mamy równanie z trzema niewiadomymi. Bez żadnych liczb. To zagadka. Może największa zagadka czarodziejów?
Słowa Dumbledore`a wywołały następujący skutek- Malfoy zemdlał z wrażenia, a chwilę później na podłodze znalazł się Harry.
-Poppy!- zawołał dyrektor niemal rozbawiony ta sytuacją.- Dwie ustrzelone kaczki potrzebują łóżek!
Pierwszy ocknął się Malfoy, zaraz po nim Harry. Obydwaj przez pierwsze pięć minut nie mieli zielonego pojęcia gdzie się znajdują, ale gdy tylko zobaczyli Dumbledore`a rozmawiającego z panią Pomfrey, natychmiast załapali gdzie są i co się dzieje.
-Co dwie ustrzelone kaczki to nie jedna.- Dumbledore uśmiechnął się do nich, gdy tylko zauważył, że obaj chłopcy już wstali. Malfoy zaczerwienił się.
-Gdzie są wszyscy?
-Anika, Ronald, Sandy i Hermiona poszli na śniadanie.- obwieścił dyrektor, pierwszy raz nie używając nazwisk.- Wy tu zostaniecie, Saphira także.
-Jak długo byliśmy... nieprzytomni?- zapytał Harry, czując walące serce.
-Niedługo, jakieś dwie godziny.- Dumbledore uśmiechnął się wielkodusznie.
Pani Pomfrey przyniosła chłopcom śniadanie i razem z dyrektorem poszła do gabinetu, gdzie zamknęli się, rozmawiając o czymś cicho.
-Boję się, Draco.- powiedział nagle Harry, wpatrując się tępo w swoje tosty z dżemem. Malfoy zauważył, że dłonie przyjaciela trzęsą się. Po raz pierwszy widział go w takim stanie.- Boję się jak nigdy w życiu.
-Harry...- Malfoy zaczął dyplomatycznie, ale nie dane mu było skończyć.
-Wyobraź sobie, że to Anika teraz leży w śpiączce.- powiedział drżąco Harry.- Wyobraź sobie, że to nad nią wisi realne zagrożenie śmierci...
-Harry, przestań!- zirytował się Malfoy, patrząc na przyjaciela. W jednej chwili wiedział, co on czuje.- Saffy przeżyje, jestem tego pewien. I ty też tak musisz myśleć.
Nagłe westchnienie poderwało ich gwałtownie.
Saphira nie leżała w łóżku w pokoju pani Pomfrey, a na posłaniu niedaleko. Odetchnęła jak we śnie. Harry spojrzał na Malfoy`a, Malfoy na Draco i obaj nagle się zerwali, podbiegając do dziewczyny. Leżała bez ruchu, oddychając lekko.
-Jeny.... jak ją z tego wyciągnąć?- mruknął Malfoy. Harry uporczywie przyglądał się buzi ukochanej. W jego sercu kiełkowała myśl. Wspomnienie sprzed kilku miesięcy.
Legilimencja na początku roku wywołała u Saphiry atak.... wtedy przepowiedziała pierwszego horkruksa i wskazała go....
Nim zorientował się, co robi, wyszarpnął różdżkę zza pazuchy i wycelował nią w dziewczynę.
-OSZALAŁEŚ?!- Malfoy chciał się na niego rzucić, ale w ostatniej chwili powstrzymał go wzrok Harry`ego.- Co ty chcesz zrobić?!
-Nie możemy czekać. Wolę wiedzieć, że zginęła wtedy, gdy ja wywołałem atak, niż wtedy, gdy siedziałem bezczynnie, patrząc jak Voldemort przejmuje nad nią władzę.-głos Harry`ego był cichy, pewny siebie i... poważny. Bardzo poważny. Z oczu biła mu miłość, ale i zdecydowanie.- I nie powstrzymasz mnie przed tym.- tak na wszelki wypadek wycelował różdżką w blondyna, który zwinnie się uchylił.
-Harry, nie będę cię powstrzymywał, wiem, że i tak do ciebie jak do ściany.- powiedział ostro Malfoy.- Ale zanim cokolwiek zrobisz, zastanów się nad tym trzy razy. Niejedną sprawę spieprzyłeś przez tą swoją pewność siebie. Teraz waży się życie. I bynajmniej nie twoje, bo wtedy byś bez patrzenia rzucił się w wir walki, ale życie niewinnej dziewczyny, która wbrew swojej woli stała się sługą ciemności. Zauważ, że nie jesteś Bogiem i nie ty masz prawo decydowania o tym, kiedy odbierzesz komuś życie.- te słowa same zaskoczyły Malfoy`a. Harry patrzył na niego tępo.
-Draco, nie uważałem się nigdy za Boga. Nie rozumiesz? Nie mogę pozwolić, by coś odebrało mi jedyną rzecz, dla jakiej jeszcze chcę żyć. Tym bardziej, jeśli tym czymś, co chce mi odebrać Saffy jest Voldemort. To on pozbawił mnie rodziny, rozumiesz?- powiedział równie ostro Harry.- Zauważ uprzejmie, że, jak to powiedział Dumbledore, mamy równanie z trzema niewiadomymi, bez żadnych liczb. Do cholery, jeśli pozwolimy na to, żeby reakcja sama się rozwijała, nie wiemy, czy Saffy przeżyje. Jeśli zaś wywołamy tę reakcję, też nie mamy pewności, że wyjdzie z tego cało. JA NIE ZAMIERZAM STAĆ Z ZAŁOŻONYMI RĘKAMI I PATRZEĆ JAK ONA UMIERA PRZEZ VOLDEMORTA, KAPUJESZ?! WOLĘ JĄ ZABIĆ, NIŻ DO KOŃCA ŻYCIA PLUĆ SOBIE W BRODĘ, ŻE NIC NIE ZROBIŁEM, GDY VOLDEMORT OKRADAŁ Z DUSZY MOJĄ DZIEWCZYNĘ!!-
Harry już nie mówił, teraz krzyczał. Był w amoku, mózg rejestrował tylko to, że musi, koniecznie MUSI coś zrobić.
Malfoy patrzył na niego z napięciem.
-Zgadzam się z tobą.- powiedział nagle.
-Co?- zapytał zdezorientowany Harry.
-Pstro!- zirytował się Draco.- Mówię, że masz rację! Co masz zamiar zrobić?
Harry odetchnął.
-Użyję na niej legilimencji. Chcę wydobyć z niej najgorsze wspomnienie.... to chyba będzie moment, gdy Voldemort zamieniał ją w horkruksa....- powiedział nieco niepewnie.
-Sądzisz, że się uda?- Malfoy zwątpił.
-Malfoy, do cholery, to jest ta trzecia niewiadoma!- zirytował się tym razem Harry.- Nie wiemy, co na nią zadziała!
Skoro żadne bodźce na nią nie działają, trzeba sięgnąć po cięższą dziedzinę magii.
-A znasz się chociaż na legilimencji?
-Jasne, jestem ekspertem w tej dziedzinie, widziałeś już moje certyfikaty i nagrody?- ostry cynizm dał obojgu do zrozumienia, że to, co teraz zrobią może okazać się zarówno porażką jak i zwycięstwem. Chociaż więcej szans było na
„nie”.
-Zaczynaj.- powiedział cicho Malfoy.- Jak coś, będę starał się ratować ciebie...- albo ucieknę, dodał w myślach, ale tę myśl szybko od siebie odrzucił. Prędzej zemdleję.
Podobnie myślał Harry. Pewnie zemdleję jak zawsze w kulminacyjnym momencie, albo.... albo zginę razem z Saffy. Cofnął się o krok i wycelował różdżką w dziewczynę.
Skupił się silnie...
-Legilimens!- wrzasnął.
Poczuł silne uderzenie w głowę, wrzasnął dziko. Przed oczami latały mu jakieś zamazane obrazy, w uszach coś dziko wyło. Poczuł się tak, jakby wkroczył w sam środek bitwy pod Grunwaldem. Ból w skroniach niemal odebrał mu zmysły.
Malfoy przeraził się jak nigdy dotąd.
Saphira nagle wrzasnęła dziko i uniosła się w powietrze, wykrzykując dziwne słowa ostrym głosem. Włosy przemieniły się w chmurę niebieskiego wiru, twarz wyglądała jak wyrzeźbiona w marmurze. Zerwał się potężny wicher. To, co działo się w tej chwili w skrzydle szpitalnym było porównywalne do wnętrza oka cyklonu.
-Seathe... Mean... Yurikon!- krzyczała Saphira, unoszona przez tornado. Harry rzucał się na podłodze, trzymając za głowę i wrzeszcząc tak, że zagłuszał ryk wiatru. Malfoy wrzasnął jak panienka i w pierwszym odruchu chciał schować się gdziekolwiek, ale coś go powstrzymało.
Po pokoju latały sprzęty, kartki, łóżka i pościel. Saphira krzyczała potwornie, podobnie jak Harry.
Apokalipsa. Koniec świata.
-Harry Potterze!! ZGINIESZ, CZY TEGO CHCESZ CZY NIE!- z gardła Saphiry dobiegł głos tak straszny, że Malfoy`owi, który zmagał się z wichurą, krew ścięło w żyłach. Granatowowłosa rzuciła się na chłopaka, który wił się w konwulsjach po podłodze.
-NIE!- blondyn ryzykując życiem skoczył w kierunku przyjaciela, w ostatniej chwili zwalając się na niego i odturlowuwując na bok. Obaj cudem uniknęli metalowego łóżka, które świsnęło im nad głowami. Malfoy poczuł jak paznokcie Saphiry przejechały mu przez policzek. Krew trysnęła strumieniem, ale adrenalina nie pozwoliła chłopakowi poczuć ból.- Harry! Ocknij się!- wrzasnął na czarnowłosego, wciąż wyjącego jak potępieniec.- Wybacz, ale muszę to zrobić!- chlasnął go z całej siły w twarz i Harry aż się zachłysnął.
-Nie.... mogę.... przestać!- wizgnął, wyrywając się Malfoy`owi i rzucając się jak flądra wyrzucona na brzeg.- Ona ma nade mną kontrolę!!- wrzask wydarł mu się z gardła, różdżka bezużytecznie leżała na podłodze, rzucana wiatrem.
-Malfoy! Uważaj!- krzyk mężczyzny, prawdopodobnie Dumbledore`a, uświadomił Draco, że za długo stał w jednym miejscu. Uświadomiło mu to także po części metalowe urządzenie, które uderzyło go boleśnie w nogę.- ARPEGNEO!
Już nie wiadomo było co się dzieje. Wszystko fruwało w powietrzu z prędkością rozszalałego cyklonu. Harry czuł,
że zaraz oszaleje. Jak przez mgłę widział, że Saphira wrzeszczy coś i nagle....
...z jej ciała wyłonił się Tom Marvolo Riddle. Śmiał się potwornie, wśród całego tego zgiełku.
Harry zapałał taką wściekłością, że omal sam nie uniósł się w powietrze.
-Wiedziałem, że nie jesteś typem inteligenta, Potter, ale żeby być aż takim idiotą, to trzeba mieć wrodzony talent!- wrzasnął poprzez rumor wiatru.- Ty, ludzka szmato, nie jesteś mi już potrzebna!- Harry zobaczył jak na zwolnionym filmie, jak Saphira zostaje odrzucona jakąś siłą gdzieś w drugi kraniec skrzydła, po czym z głuchym łupnięciem uderza w ścianę i osuwa się na posadzkę. Nawet stąd widział krew, która spłynęła w ślad za nią po ścianie.-
Malfoy już nic nie widział. Jęknął głucho, widząc Riddle`a i Saphirę, która przeleciała tuż nad nim, omal nie taranując go. Wyszarpnął różdżkę i już miał ruszyć do ataku, gdy to, co walnęło go z całej siły w okolice nerek całkowicie odebrało mu resztki przytomności. Wokół niego zapanowała niczym nie zmącona czerń.
Harry już nad sobą nie panował. Rzucił się na Riddle`a z różdżką niczym szpadą.
-SECTUMSEMPRA!- ryknął zachrypnięty, czując tak silną nienawiść, że omal go nie rozsadziło. Riddle śmiał się jak szaleniec, śmiał się podle... nagle ni stąd ni zowąd Harry wylądował na nim. Różdżki nie były już potrzebne.
-Nie wiesz, kiedy skończyć?!- wrzasnął Riddle, zamykając nadgarstki chłopaka w niewyobrażalnym uścisku.- Ja ci powiem! A NAWET POKAŻĘ!
Potworny, wręcz niewyobrażalny ból dźgnął Harry`ego w bliznę, przed oczami mi pojaśniało, nawet nie wiedział, czy wrzeszczy. Coś lilowego błysnęło mu w oczach, słyszał wrzask, jakieś zaklęcia i uścisk, stalowy uścisk horkruksa.
To, czym dostał niespodziewanie w głowę, sprawiło, że stracił oddech, czucie w ciele i....
...przytomność.

Harry`ego docucił ból. W czaszce mu łupało, w gardle miał potwornie suchą gulę, całe cieło przeszywały fale bolesnych dreszczy. Zanim przemógł odruch wymiotny, usłyszał głos.
-Ale.... będzie żył?- głos Hermiony, zdławiony łzami.
-Hermiono, Harry, żyje. Jest tylko nieprzytomny. I trochę poturbowany.- padła odpowiedź Dumbledore`a.
Trochę poturbowany? Czuję się jakby mnie przejechał walec drogowy, pomyślał słabo Harry. Czuł, że ma na sobie jakieś bandaże, lewa ręka niemal na pewno była umocowana na szynie. Ja wogóle żyję?
Poruszył się niespokojnie, jęknął, żeby dać znak, że coś jeszcze się w nim tli.
-Och, widzę, że podsłuchał nas.- głos Dumbledore`a był ciepły i życzliwy. Harry usłyszał kroki i po chwili coś przyjemnie mokrego i zimnego przejechało mi po twarzy. Z trudem otworzył oczy.- Witaj w świecie żywych.- twarz dyrektora była niezwykle pogodna.- Już myślałem, że nigdy się nie ockniesz.- spoważniał.
-Ja.... ja żyję?- zapytał zachrypnięty chłopak, oczy zaszły mu łzami.
-Jak widzisz.- odparł wesoło dyrektor.
-A co z S... Saffy? Malfoy`em?- Harry uprzytomnił sobie wydarzenia związane z horkruksem, na wspomnienie Saphiry osuwającej się bezwładnie po ścianie i pozostawiającej po sobie smugę krwi miał ochotę się zerwać, ale ciało nie wykonało jego rozkazów. Udało mu się tylko nieznacznie poruszyć.
-Dracon czuje się dobrze, natomiast ty i Saphira potrzebujecie intensywnej opieki lekarskiej.
-Harry, wreszcie się ocknąłeś!- drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka oparty na mugolskiej kuli wszedł Malfoy.- Teraz dopiero mi Hermiona powiedziała...- podszedł kuśtykając do łóżka chłopaka i uśmiechnął się niepewnie.-Wyglądasz jak ofiara wojenna...
-Gdzie Saffy?- Harry wciąż myślał o jednym.
-Leży tu.- dyrektor wskazał łóżka rónoległe do chłopaka. Leżąca na nim dziewczyna była nieprzytomna, cała była w bandażach i opatrunkach.- Nie martw się, uzdrowiciele powiedzieli, że wyjdzie z tego. Powinna się ocknąć za kilka godzin.
-A co z Riddlem?- wykrztusił Harry.- Co się z nim stało?
-Ja go dobiłem.- uśmiech Dumbledore`a był ciepły.- Z trudem, omal nie zabiłem ciebie.- mina mu zrzedła.- Ale musiałem zaryzykować. Udało się więc....
-... więc teraz pozostał już tylko jeden horkruks. Sam Voldemort.- serce Harry`ego zabiło szybciej.- Trzeba go dopaść i jak najszybciej unicestwić....
-Hola, chłopie, najpierw to ty się wykuruj, potem ewentualnie rób cokolwiek w tej sprawie.- Malfoy uniósł obronnie rękę.- Poza tym, cisz się i raduj, za dwa tygodnie owutemy. Do tego czasu zdążysz wyjść. Anika złośliwie stwierdziła, że masz fory, bo jesteś nauczycielem obrony, ale wiesz, ona jest czasami głupia jak gnom.
Harry mimowolnie zachichotał.
-A jak się czuje Ruda?
-Dobrze, jest nawet w poczekalni razem z Fredem. Wogóle zjazd rodzinny się zrobił na wieść, że znowu leżysz w Mungu. Proponuję, żebyśmy zamiast do Kwatery Głównej Zakony Feniksa, sprowadzili się na stałe tutaj.- uśmiech Draco był złośliwy, ale oczy błyszczały chochliczo.
-Harry, teraz powinieneś odpoczywać. Spróbuj zasnąć.- powiedział Dumbledore i wyszedł razem z kulejącym Malfoy`em.
Harry, zanim zasnął podliczył zyski i straty ostatniej walki. Zyski- kolejny horkruks w proszku Straty- on i Saffy w szpitalu.
Cóż, mogło być gorzej, pomyślał, od razu wypluwając te słowa, po czym opadł w objęcia Morfeusza.
Saphira faktycznie ocknęła się po kilku godzinach. Harry spał, gdy nagle usłyszał ciche łkanie, które go rozbudziło. Otworzył oczy i znieruchomiał. Saphira leżała zwrócona do niego twarzą i płakała. Grube łzy płynęły jej potokiem po twarzy, spływały na poduszkę i wsiąkały w jej granatowe włosy.
-Saffy...- Harry odważył się odezwać, głos mu zadrżał. Saphira momentalnie przestała płakać, spojrzała na chłopaka i wielkie zapłakane oczy dziewczyny rozszerzyły się z wrażenia.
-T... to wszystko moja wina....- wykrztusiła cicho.- Nie wiedziałam... nie byłam pewna.... ale pamiętam jak.... jak coś się we mnie wdzierało...- powiedziała bez ładu i składu.
-Kochanie, o czym ty mówisz?- Harry uniósł się delikatnie na łokciu.
-Pamiętasz jak użyłeś na mnie po raz pierwszy legilimencji? Jak wywołałeś u mnie atak? Pamiętasz może, co krzyczałam?- Saphira łkała straszliwie.
-Pamiętam, że krzyczałaś coś o Even.... żeby nie pozwoliła mu... nie wiem komu... tobie nic zrobić...- Harry zmarszczył brwi.- O co chodziło?
-Ja.... nie wiem dokładnie... ale bolało straszliwie... i była tam moja przyjaciółka Even.... i pamiętam mężczyznę,
który coś ze mną robił...- Saphira płakała cały czas.- I jak już skończył.... i zniknął.... to... to Even już nie żyła.... ja nawet nie wiem co się stałooo....
-To jej śmierć widziałaś...- Harry wytrzeszczył oczy.- A ten mężczyzna... to był.... Voldemort!- wszystko nabrało barw. Przyjaciółka Saphiry zapewne broniła ją przed Voldemortem, ale zginęła przy tym... to dlatego Saffy widziała testrale! Dlatego nie chciała o tym mówić!- Nie płacz, teraz jest już po wszystkim...- powiedział, starając się uspokoić dziewczynę. Chciał ją przytulić,ale nie mógł sie podnieść.- Naprawdę jest już po wszystkim...


***************************************************************


Po tygodniu spędzonym w Mungu, uzdrowiciele stwierdzili, że Harry i Saphira na tyle wydobrzeli, że mogą już wrócić do szkoły. Niestety, zła wiadomość była taka- za tydzień owutemy. Harry wiedział, że najprawdopodobniej zda tylko z OPCM, zaklęć i transmutacji, ale to nie było dla niego zmartwieniem. Martwił się za to o Saphirę, która od momentu powrotu do szkoły zaczęła intensywnie zakuwać.
-Saffy, uspokój się. Przecież wiesz, że nie musisz tyle kuć...- powiedział na cztery dni przed egzaminami.
-Jasne, a za mnie to zaliczy skrzat domowy.- odparła Saffy, nie podnosząc wzroku znad książki do transmutacji.
Powrót do szkoły wiązał się też z przerażonymi spojrzeniami uczniów. Harry wiedział, że skrzydło szpitalne wyglądało jak po przejściu tornada. Wiedział też, że uczniowie nie do końca wiedzieli co się tam wydarzyło. Na korytarzach, na lekcjach czy w bibliotece wszyscy gapili się na niego i paczkę jego przyjaciół i szeptali o nich.
-Momentami mam ochotę wsadzić komuś różdżkę w oko.- warknął Malfoy, gdy na którejś przerwie obejrzało się za nimi stadko trzeciaków. Oczywiście momentalnie zaczęli o nich perorować.- Won stąd zasmarkane gnoje, bo szlabanem poczęstuję!- wrzasnął na dzieciarnię, która pisnęła zgodnie i zwiała w kierunku schodów. Harry normalnie zgiął się w pół ze śmiechu.
-Dobry jesteś...- otarł łezkę śmiechu.- Wpadniecie dziś do nas do wieży po kolacji? Z Aniką będzie weselej, bo ostatnio w naszym dormitorium panuje atmosfera jak z rodzinnego grobowca.
-Nie wiem. Anika kuje jak szalona, za każdym razem drze na mnie ryja jak chcę jej cos zaproponować.- Malfoy spochmurniał.- O, patrz, stoi tam z Rudą!- wskazał na dziewczęta stojące nieopodal.- Sam ją zapytaj.
Chłopcy podeszli do dziewcząt.
-Hej, psorze.- przywitała się rubasznie Anika, nie podnosząc wzroku znad notatek.- Ruda, odpytaj mnie z zielarstwa,
okej?
-Jasne, nie ma sprawy.- rzuciła posępnie Ruda. Brzuch miała już spory.
-Anika, nie przyszłabyś dziś po kolacji do naszej wieży razem z Malfoy`em?- zapytał Harry prosto z mostu.
Anika spojrzała na niego. Oczy miała rozbiegane, chyba na wskutek zbyt długiego ślęczenia nad książkami.
-Dobra, niech będzie. Co mi tam, i tak więcej nie wkuję przed pojutrzejszymi owutemami.- westchnęła. Ruda wyglądała jakby chciała uścisnąć Harry`ego.
-Dzięki ci, wybawco. Przynajmniej nie musiałabym teraz powtarzać całego materiału z zielarstwa.- usmiechnęła się wesoło.
-Sandy, kochanie, Harry zaprosił nas wieczorem, a do wieczora mamy mnóstwo czasu.- stwierdziła bezlitośnie czarnowłosa, a Ruda jęknęła rozdzierająco.
-A szczęście było tak blisko....
Saffy nadeszła niespodziewanie, niczym duszek, z nosem w książce. Nawet nie spojrzała naprzyjaciół.
-Zakręć filiżanką trzy razy ruchem przeciwnym do wskazówejk zegara...- mruczła pod nosem.- Cześć, kochanie, cześć Draco, Anika i Ruda.... potem odczytaj obrazek...- usiadła na parapecie i dalej czytała.
-Maniaczka.- mruknął Harry nie bez niezadowolenia.


*************************************************************

Harry musiał przyznać, że przedostatni wieczór spędzony w gronie przyjaciół oczyścił nieco napiętą przedegzaminacyjną atmosferę. Co prawda inni mieszkańcy Gryfiindotu rozpraszali ich, powtarzajac na głos wiadomości z prawie siedmiu lat, ale starali się nie zwracać na to uwagi. Anika przekonała Saffy, że ta nie mauczy się już niczego w dzień, więc granatowowłosa odpuściła sobie wreszcie sztukę pisaną, ku uldze Harry`ego.

Dzień owutemów nadszedł niechybnie. Tego ranka wszyscy siódmoklasiści niemal obgryzali paznokcie z przerażenia.
Niektórzy jeszcze jak w amoku powtarzali wiadmości, ale Harry, Ron, Hermiona, Saffy, Ruda, Ani
i Draco odprężali sięjak mogli. Po śniadaniu miał być pierwszy test teoretyczny z transmutacji. Harry był niemal pewny, że na wszystkie pytania odpowiedział poprawnie. Wielka Sala ustawiona była identycznie jak podczas sumow w piątej klasie.
Gdy wszyscy oddali już swoje sprawdziany, przyjaciele wyszli z ulgą.
-Jakoś poszło.- mruknął Ron.
-Teraz praktyka.- dodała Hermiona.
Na egzaminy praktyczne wywoływani byli pojedyńczo. Egzaminator Harry`ego był pod dużym wrażeniem jego umiejętnosci. Gdy już go zwolnił, Harry poczekał na Saffy z drugiej strony sali razem z Hermioną, Aniką i Draco. Saphira przyznała się do kilku błędów, ale nie wstydziła się ich. Wreszcie wyszedł i Ron, który stwierdził, że najprawdopodobniej zawalił wszystko.
Następne egzaminy poszły już jak z płatka. Harry zaliczał je szybko, dziwiąc się, że są takie proste. Zaklęcia,
Obrona, Zielarstwo.... nawet Eliksiry jakoś mu poszły, mimo ogólnego nieprzygotowania.
Tydzień egzaminacyjny dobiegł końca i wreszcie przyjaciele mogli odsapnąć na błoniach.
-Cholera, już myślałem, że ten kierat nigdy się nie skończy...- westchnął Malfoy, rozkładając się pod bukiem. Anika oparła mu się na ramieniu.
-Tak, Podczas praktyki z Zaklęć doprawiłam egzaminatorowi drygą głowę. Heh, odejmie mi za to punkty?- zapytała niewinnie czarnowłosa.
-Mnie sie coś pochachmęciło na runach.- jęknęła Hermiona.- Znowu coś w przekładze nie tak jak trzeba...
-Ta, a ja na transmutacji zamieniłem katedrę w placek owsiany.- burknął Ron.
-A tam, to i tak lepiej ode mnie.- dodała Saffy.- Na wróżbiarstwie wyszły mi jakieś chińskie symbole miłości, a powinny wyjść omeny śmierci...
-Czyli wychodzi, że miłość to omen śmierci.- Harry udał dowcipnego.
-Zamknij się. To nie było zabawne.- zjechała go Ruda.
-Zostaw go...- obtańcowała ją Saphira, ale zanim dokończyła zdanie, jęknęła i omal nie zemdlała. Harry spanikował i złapał ją, zanim uderzyła się w głowę.
-Co jej ejst?!- przyjaciele rzucili się na pomoc.
Saffy otworzyła mleczne oczy i spojrzała na Harry`ego. Uśmiechnęła się lekko.
-Psia morda, myślałem, że to się skończyło!- Malfoy pomagał podtzrymywać głowę dziewczyny, był przestraszony.
-Harry Jamesie Potterze.... duało ci sie wymknąć złu.... ale zło pojawi się już wkrótce.... samo do ciebie przyjdzie...- powiedziała cicho i złowieszczo Saphira, po czym zwyczajowo zemdlała.
-Boże, to chyba nie oznacza, że...- jeknął Ron.
-Tak. Voldemort pojawi się tutaj!- krzyknął Harry.- Trzeba powiadomić Dumbledore`a! Harry pozostawił Saffy w ramionach Draco a sam zerwał się z ziemi i co sił w nogach pognał do grobowca. Załomotał w ścianę, licząc na to, że dyrektor wyjdzie. Wiedział, że Dumbledore na razie jeszcze nie chce się ujawniać, więc wszyscy, którzy go widzieli, musieli przysiąc, że nie zdradzą, co się naprawdę stało z dyrektorem Hogwartu.
Dumbledore jednak nie odpowiedział i Harry, przerażony czarnymi wizjami, które owionęły jego umysł, wrócił do przyjaciół. Jaffy już siedziała, oddychała spokojnie, ale łzy toczyły jej się po policzkach.
-Zaprowadźcie ją do szkoły! Do pani Pomfrey!- zakomenderował i piątka przyjaciół dźwignęła dziewczynę z ziemi.
-A ty gdzie?- zdenerwowała się Ruda.
-Do Hagrida! McGonagall…. KOGOKOLWIEK!- Harry zdesperowany poleciał w stronę chaty gajowego. Załomotał w drzwi akurat w tym samym momencie, co przyjaciele weszli do zamku.- Hagrid! HAGRID!- walił desperacko w drzwi, ale słyszał tylko basowy szczek Kła. Dopiero teraz sobie przypomniał, że Hagrid wyruszył do Londynu jakimś cudem zdobyć medykamenty dla chorych zwierząt.- Cholera by to wzięła!- wrzasnął chłopak i rzucił się pędem do zamku, żeby jak najszybciej dostać się do profesor McGonagall. Nie wiedział jak zareaguje na wieść o rychłej wizycie Voldemorta i to bynajmniej nie w celu wypicia popołudniowej herbatki, ale tylko ją miał w odwodzie. Nauczyciela OPCM`u już nie mógł się poradzić, bo sam był nauczycielem tego przedmiotu. Kolejna rzecz, za którą się przeklął.
Ledwie wpadł do Sali Wejściowej, usłyszał krzyk.
Nie, nie krzyk. Wrzask. Wrzask tak przerażający, że aż mu włosy dęba stanęły.
Rozpoznał ten rozpaczliwy krzyk.
Saphira.
-O NIE!- Harry jak długi dopadł schodów wiodących do Wielkiej Sali i z łomotem wpadł do środka.
To, co zobaczył, zmroziło go do reszty. W Wielkiej Sali grasował tłum śmierciożerców, a wśród nich…
-Patrzcie, kto przyszedł!- ku niemu rzucił się Amycus.
-HARRY!- Saphira uciekała przed zaklęciami rzucanymi przez Greybacka. Anika, Ron, Hermiona, Ruda i Draco puścili się w wir walki. Odciągali śmierciożerców w korytarze, wrzeszcząc i miotając zaklęciami. Harry wyszarpnął różdżkę, gdy nagle poczuł na ramieniu czyjąś silną dłoń.
-No, Potter, teraz się policzymy...
Harry wyszarpnął się.
-IMPEDIMENTO!- ryknął Harry. Snape uchylił się przed zaklęciem dosłownie o centymetr.- SAFFY!!!
-Nie!!!!- Saphira wczuła się wrytm walki i blokowała wszystkie zaklęcia.
-Crucio!- usłyszał wrzask kobiety i nagle poraził go potężny ból. Wrzasnął przeciągle, ale szybko zdołał się opanować. Rzuciło się na niego z tuzin śmierciożerców.
Wśród nich była Bellatriks Lestrange.
Harry, który czuł potworny ból nie dał się słabości.
Zawrzał gniewem. Potężnym. Cieszył się, że wreszcie ma sposobność zadać jej bólu.
-Crucio!- wrzasnął ostro.
Zdumiona Bellatriks oberwała z całej siły zaklęciem. Wizg, jaki wydarł się z jej gardła był nieludzki.
-ZABIJCIE GO!- udało się wykrzyczeć kobiecie.
Harry padł na podłogę, gdy wszyscy się na niego rzucili. Nagle ugrzązł w stalowym uścisku.
-I co teraz, Potter?- Snape.
-Puszczaj, obmierzły tchórzu!- krzyknął niekontrolowanie, zapominając o tym, co mu mówił Dumbledore. Poczuł szarpnięcie, gdy Snape nim trząchnął i jęknął z bólu, gdy wyłamał mu ramiona.
-Zamilcz, Potter. Jak powiesz za dużo, to ci nie pomogę...- wycedził mu do ucha. Harry ponownie jęknął nie wiedząc o co chodzi.
-Wykończę go...- Lestrange z trudem podniosła się z podłogi, dyszała, wyglądała okropnie. Wycelowała różdżką w Harry`ego....- Wykończę cię, śmieciu szlamowatej matki.....
To, co stało się w chwilę później, nie do końca trafiło do chłopaka. Snape szarpnął nim jak szmacianą kukłą i Harry zdążył zobaczyć zbliżającą się w szybkim tempie posadzkę.
-AVADA KEDAVRA!- wrzask Snape`a przedarł się, przez krzyki walczących przyjaciół i śmierciożerców. Draco walczył ze.... swoim ojcem, Ruda z Alecto, Saphira miała starcie z Greybackiem i Nottem, Ron rzucał się w ucieczce przed Mucliberem, a Hermiona walczyła z Averym.
Harry zerwał się, zataczając na bok, na ziemi zobaczył ciało...
.... Bellatriks Lestrange.
-ZDRAJCA!!! wrzasnął nagle Amycus.
Snape skoczył ku Harry`emu.
-Do lochów, Potter!- szarpnął go za kołnierz i obaj pognali do wyjścia.
-Ale...
-NIE KWESTIONUJ MOJEGO ZDANIA, IDIOTO!- wrzasnął mistrz eliksirów, czarna szata wzdymała mu się na wietrze, czarne włosy zmierzwiły się nieco.- Tam czeka na ciebie Czarny Pan! Musisz go zabić!
Pchnął Harry`ego do jakiegoś lochu i zatrzasnął za nimi drzwi.
-Dawaj.- chwycił go brutalnie, ponownie wyłamując ramiona do tyłu. Harry wierzgnął.- Chociaż udawaj, że nie chcesz iść!- warknął na niego.
-Bo nie chcę....- zaskomlał Harry, gdy nauczyciel pchnął go z kolana, zadając bolesny cios w kręgosłup.
-Tam. Ja ci nie pomogę, ty musisz go wykończyć.- wycedził Snape, „wkopując” chłopaka do najdalszego lochu.- Mam go, panie.
Harry omal nie upadł na podłogę. Dyszał, bolało go wszystko.
Z cienia wyłonił się wysoki postawny mężczyzna. Kandelabr oświetlił jego twarz. Białą jak naga czaszka, z czerwonymi oczami i płaskim nosem jak u węża.
-Witaj, Harry.- zagadnął niemalże wesoło.- Jakże miło, że się znowu widzimy.... Snape, możesz wyjść...
Snape skłonił się i wyszedł. Harry drżał, różdżka telepała mu się w ręku.
-I co, teraz, Harry?- Voldemort patrzył bezlitośnie na chłopaka.- Wreszcie stajemy naprawdę twarzą w twarz. Masz pecha.... nauczyciel Obrony....- zaśmiał się zimno.- Kolejny do mojej kolekcji?- zadrwił.- Szesnaście lat temu nie przypuszczałem, że będę się z kimś takim jak ty użerał. Niestety.... przepowiednia....
-Której nie znasz....- wtrącił nagle Harry.- Nie znasz całej przepowiedni. I nie poznasz. A jesteś głupcem, Riddle.- Harry zdobył się na zimny ton.- Głupcem.
-CO?!
-Nie słyszałeś dalszej części. Sam naznaczyłeś mnie swoim wrogiem. Nie musiałeś tego robić. Byłbyś dziś potęgą. A tak.... ja stanąłem na twojej drodze i nie pozwolę ci iść dalej. W przepowiedni powiedziane było, że to z twojego wyboru, będę miał moc pokonania ciebie. I teraz faktycznie dokonamy ostatecznego starcia, Riddle.- cedził Harry, a Voldemort coraz bardziej się wściekał.- Przepowiednia mówiła, że żaden z nas nie może życ póki drugi żyje. I teraz ja wykończę ciebie!
Voldemort wybuchnął śmiechem, śmiechem przerażającym, zimnym i.... rozbawionym.
-Ty? Mnie? Potter, ja jestem nieśmiertelny.- powiedział to niemal łagodnie.- Nie uśmiercisz mnie, ponieważ.... ja nie mogę umrzeć.
Harry wybuchnął szaleńczym śmiechem. Voldemort popatrzył na niego jak na wariata.
-Możesz. Już możesz. Twoje horkruksy już nie istnieją, jesteś..... śmiertelnikiem. Jak ja.- Harry patrzył z satysfakcją jak Voldemort blednie.
-To.... niemożliwe....- szeptał gorączkowo.- Nie, Potter! Znam twoje sztuczki!- ryknął.- AVADA KEDAVRA!
Harry rzucił się pod stoliki, rozpętało się piekło.
-IMPEDIMENTO!- wrzasnął, gdy wszystkie meble zaczeły rozbijać się po lochu. Czarny Pan rzucił się na niego i przygwoździł go do podłogi. Zacisnął palce na jego szyi.... mocnej....
-Zabiję cię gołymi rękami, parszywy dzieciaku....- cedził jak oszalały Czarny Pan. Harry krztusił się, przed oczami mu wirowało.... Szarpał się.
-Avad....ha... KEDAVRA!
Już po chwili nie wiedział co się dzieje, nie mógł oddychać.
Lepka czerń odebrała mu wzrok i czucie.
Coś ciężkiego uderzyło w niego, potęgując wszystko.
 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki