Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 
Harry Potter i Wyrocznia Cienia - cz. 2.
Autor Anika


-Ogromnie sie cieszę, że cię widzę, kochaneczku, ale, na miłość boską, czemu nie wysłałeś
nam sowy? Artur i dodatkowa ochrona przybyłaby do ciebie!- pani Weasley szybko machnęła
różdżką i chleb sam zaczął się kroić, smarować masłem i obkładać dżemem, miodem i
konfiturami, a z czajnika nalała się gorąca herbata. Jednym machnięciem różdżki postawiła
to wszystko przed Harrym.- Jedz, wyglądasz na głodnego.
-Nie mogłem wysłać sowy.- powiedział ponuro Harry, biorąc do ręki kanapke z miodem.-
Hedwiga tydzień temu zdechła, najwyraźniej zatruła się jakimś szczurem na polowaniu...
-Och...tak mi przykro...- zakłopotała się pani Weasley.- Powiedz, co ty tu robisz?
Powinienes być...
-U Dursley`ów, wiem. Nie miałem tam spędzić całych wakacji. Dumbledore nie kazał mi tam
siedzieć. Miałem ostatni raz sie tam pokazać. I tyle.- Harry szybko sięgnął po kolejną
kanapkę.
-Och, to...
-Uaaaaa....mamo...co na śniada-a-a-aniee?- do kuchni wkroczył zaspany i nieludzko
potargany Ron, a za nim w identycznym stanie Ginny. Ron przeciągnął się potężnie i usiadł
naprzeciwko Harry`ego.-Cze-e-eść, Harry...- powiedział sennie, a po chwili omal nie
zleciał z krzesła z wrażenia.- HARRY?!
-Cześć, co tu robisz?- Ginny również się rozbudziła.
-Swetry dziergam.- zadrwił Harry.- Pokłóciłem się z Dursley`ami, ale i tak dzisiaj bym
stamtąd odszedł.
-Przybyłeś w samą porę. Bill i Flegam...zanaczy się, Fleur...no, w tym tygodniu pobierają
się.- powiadomiła go Ginny, wyjmując mu z reki nadgryzioną kanapkę i zjadając ją ze
smakiem.- A ja i ta Gabrill, czy jak-jej-tam, mamy być druhnami. Wyobrażasz to sobie?
-Fakt, w sukience będziesz wyglądać okropnie.- dogryzł jej Harry, szczerząc zęby i
odbierając kawałek kanapki z ręki dziewczyny.
-I tu sie z tobą zgodzę.- przytaknął Ron, za co dostał kuksańca w żołądek.- Au!
-Przestańcie się poszturgiwać!-fuknęła pani Weasley.
-Jest Hermiona?- zapytał Harry, zjadając kolejną kanapke i popijając ja herbatą. Ronowi
twarz nagle sie skurczyła.
-Nie ma z nią kontaktu od co najmniej ośmiu dni. Wysłałem jej już trzy sowy i na żadną do
tej pory nie odpisała.
Harry`emu przebiegł po plecach dreszcz. Hermiona nie odpisała? To było cos
niepokojacego, zwłaszcza, że była bardzo sumienna.
-Och, Harri!- do kuchni wparowała Fleur, blondwłosa wila.- Tak sie cieszi, że ti tu! W ten
tydzień ja i Bill pobierami się!
Z rozmachem ucałowała go w oba policzki. Ron nawet nie zareagował; chyba za bardzo
przejął się Hermioną.
-Eeee... cześć. Jak tam Bill?- odpowiedział Harry.
-On dobrzi, ali ta szrama zostala. Ali to co? My sie kochami!- uradowała się Fleur. Harry
rzucił szybkie spojrzenie na panią Weasley, ale ta już nie wyglądała na zniechęconą lub
zniesmaczoną jak dawniej. Wręcz przeciwnie. Usmiechała się ciepło. Jedynie Ginny skrzywiła
sie lekko. Od początku nie trawiła Francuzki.
-Jak to miło.- wypalił Harry.- Ron, mogę ulokować sie uciebie? Mam nadzieję, że nie ma
pani nic przeciwko, pani Weasley?- spojrzał z niepokojem na gospodynię.
-Co? Ależ nie, skąd, kochaneczku! Czuj się jak u siebie w domu!
Harry razem z Ronem poszli na górę. Pokój Rona wcale się nie zmienił.
-Jak myslisz, dlaczego Hermiona nie odpisuje?- zapytał nagle ten drugi.
-Nie wiem.- Harry przysiadł na kufrze.- Może ktoś przechwycił sowy, albo jest zbyt zajęta,
żeby odpisać.- w to ostatnie obaj od razu zwątpili.
-Mam nadzieję, że nic jej nie...
-Ron... przecież ona jest szlamą!- Harry nagle poderwał głowę.-Że też od razu...
-Nie myślisz chyba, że śmierciożercy...- Ron nagle zbladł.
-Ranyy...Trzeba natychmiast do niej jechać!
-Moment, Harry...najpierw ślub...bo rodzina mnie wyklnie...a poza tym...gdzie mieszka
Hermiona?- Ron spojrzał Harry`emu w oczy i ten odwzajemnił spojrzenie.
No właśnie.
Przez tyle lat przyjaźnili się z Hermioną, ale do tej pory o jej rodzinie wiedzieli
tylko, że jej rodzice to mugolscy dentyści. Nawet nie wiedzieli gdzie ona mieszka.
-Szlag...- zaklął z niedowierzaniem Harry.
-Co tu kombinujecie?- do pokoju (bez pukania) weszła Ginny.
-Zapytam mamę.- powiedział Ron i wybiegł z pokoju.
-O co chodzi?- Ginny podeszła do Harry`ego. Szesnastoletnia dziewczyna bardzo wyładniała
od czasu, gdy Harry wyciągnął ją, półżywą z Komnaty Tajemnic pięć lat temu. Długie rude
włosy opadały na jej buzię o dużych niebieskich oczach.
-O Hermionę. Gdzie ona mieszka?- Harry usmiechnął się z przymusu.
-Harry... ty nie wiesz?- zdumiała się Ginny.
-Jakoś nigdy...nigdy nam o tym nie mówiła...
-Ty i Ron jesteście tacy wrażliwi i troskliwi.- zaironizowała Ginny.
-Och, przestań!- żachnął się Harry.- Po prostu powiedz jak wiesz, a nie zachowujesz się
jak stara dewota!
Ginny uniosła brew i wybuchnęła śmiechem.
-I za to cię lubię. Pretensjonalny wrzaskun.
Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Harry nie wytrzymał, wziął ją za
podbródek i pocałował prosto w usta.
Jednocześnie do pokoju weszła pani Weasley i Ron. Ten pierwszy tylko się lekko speszył,
natomiast pani Weasley aż się zakrztusiła.
-Hekhm!- wreszcie odkrztusiła. Ginny i Harry odskoczyli od siebie jak oparzeni.
-Mama...?- Ginny zarumieniła się.
-Harry, chciałes wiedzieć, gdzie mieszka Hermiona, tak?- fuknęła pani Weasley.
-Tak.- speszył się Harry.
-No więc najpierw powiedzcie mi, po co wam to.
Ron zaróżowił się intensywnie.
-Eeee...chcielismy zamówić jej książkę sowią pocztą i wysłać jako prezent, a do tego
potrzebny jest dokładny adres.- skłamał niemal po mistrzowsku Harry, a Ron popatrzył an
niego z uznaniem.
-Acha...- pani Weasley zmierzyła ich podejrzliwym spojrzeniem.- Hermiona mieszka w
Westhend, na północ od Exeter. Co dokładnie chcecie jej wysłać?-Księgę zaklęć i uroków.-
skłamał, tym razem już po mistrzowsku Harry.
-No dobrze. Idę na dół. Ślub za dwa dni, trzeba wszystko przygotować. Chodź, Ginny,
pomożesz mi.
Ginny jęknęła, ale posłusznie poszła za matką.
-Okej, plan jest taki: zostajemy na ślubie i zaraz potem, w ogólnym radosnym rozgardiaszu
lecimy do Hermuiony.- powiedział szybko Harry.
-Czym?- zaniepokoił się Ron.
-Miotły raczej odpadają...- zasępił się Harry, ale natychmiast się ożywił.- Błędny Rycerz!
Nim tu przyjechałem!
-Okej, to już coś!- przyklasnął Ron, odrzucając rudą grzywkę z czoła.- Będzie tylko jeden
mały problem. Starzy. Zauważa, że nas nie ma....
-Co jest dla ciebie ważniejsze, rodzina, czy przyjaźń?- zapytał ostro Harry.
-Przyjaźń.- padła natychmiastowa odpowiedź.- Po tym, co się stało z Percym, rodzice
wszystko mi wybaczą.
-A do tego, bądź co bądź, jesteś już pełnoletni. Możesz robic co ci się żywnie podoba.-
dodał Harry.
-O czym debatujecie?- do pokoju wszedł rudy bliźniak, Fred.- Eeee...chyba to nie jest
gadka o prezentach slubnych dla Flegmy i Billa...- mina mu zrzedła na widok twarzy
Harry1ego i Rona.
-Eeee...tak gadaliśmy o minionym semestrze.- zmitygował się szybko Ron.
-Acha...No cóż, przyszedłem powiadomić szanownych panów, że jutro zwala się cała rodzinka,
z ciotką Serpentią na czele i rodzina Flegmy. Zrobi się duszno. I uważajcie na Billa.
Lepiej się przy nim nie kaleczyć, bo oblizuje się z przerażającym błyskiem w oku.- Fred
wzdrygnął sie ostentacyjnie i poszedł.
Harry i Ron z gotowym tajno-tajnym planem zeszli na dół. Bill omal nie zawył z radości na
widok Harry`ego (szrama na policzku nie była taka straszna), a Charlie po przyjecielsku
uścisnął mu dłoń.
-Więc tak... Przyjęcie będzie dla prawie czterdziestu osób...- rachowała pani Weasley,
skrobiąc piórem po pergaminie.-Weźmiemy cztery stoły...
-Mamo, poradzimy sobie i bez tego!- jęknął George, drugi z bliźniaków.
-Cicho bądź, liczę.- fuknęła pani Weasley.
-Ron, może pójdziemy na podwórze?- zaproponawał Harry.
-Jasne. Wszędzie dobrze, ale z dala od rodziny najlepiej.- westchnął Ron, gdy tylko
znaleźli się na zewnątrz.- Prztbyłeś tu Błędnym Rycerzem, nie?
-No.- Harry przysiadł na trawie pod cienistym dębem i oparł się o dzrzewo.
-A nie bałeś się, śmierciożerców?- zaniepokoił się Ron, siadając naprzeciwko niego.
-Byłem tak wściekły na Vernona, że nie myślałem nad tym co robię.- odparł Harry,
przymykając oczy.
-Stan wciąż w kiciu?
-A jak myślisz? Ministerstwo to idioci.
-Nie wiem czy słyszałeś, ale doszło do kolejnego zabójstwa.- powiedział cicho Ron.
-Kto nie żyje?- Harry natychmiast poderwał głowę.
-Korneliusz Knot.
-Co? Przecież nie był już ministrem! Co komu po nim?- zdumiał się Harry, marszcząc brwi.
-W Proroku pisali, że Knot był w posiadaniu jakiejś tajnej informacji.- Ron wpatrzył sie w
swoje buty.
-Skoro Knot nie żyje, to... niech to diabli, Scrimgeoure jest w niebezpieczeństwie!
-Wszyscy na to wpadli. Scrimgeoure, mimo że jest aurorem, ma dodatkową ochronę.-
powiedział beznamietnie Ron.- Dużo osób jechało z tobą w Błędnym Rycerzu?- zmienił nagle
temat. Harry`emu dreszcz przebiegł po plecach. Przypomniał sobie granatowowłosą dziewczynę.
-Nie, ale...- w całości opowiedział przyjacielowi o zdarzeniu. W miare jak mówił, oczy
Rona przybierały kształt i wielkość naturalnych spodków.
-Zniknęła? Żartujesz... Na pewno wysiadła gdzies po drodze...
-Autobus się nie zatrzymywał.- zaznaczył Harry.
-A nie poszła na wyższy poziom?- zasugerował Ron.
-Możliwe...ale zrobiłaby to tak szybko?
-Nie wiesz, do czego dziewczyny są zdolne.

*****************************************************

Reszta dnia spełzła im na pomaganiu pani Weasley )wprawdzie Ron jęczał, że czuje się
jak niewolnik, ale pani Weasley yrzepnęła go szmatą po głowie i stwierdziła, że poganiacz
niewolników nie był taki miły).
Wieczorem, gdy już leżeli w łóżkach (dla Harry`ego pani Weasley wyczarowała hamak,
który zawiesiła w poprzek pokoju Rona), a blade światło księżyca tańczyło srebrnym plamami
po pokoju, Ron nagle zapytał:
-Ciekawe, kto w tym roku bedzie nauczycielem obrony przed czarną magią?
-To jednak szkoła nie zostaje zamknięta?- zdziwił się Harry.
-Nie. W Proroku McGonagall powiedziała, że szkoła nadal będzie funkcjonować. Podobno
niemal wszyscy wracają... no i są jeszcze pierwszaki...- w ciemności rozległ się cichy
głos Rona.- No, ale po Snapie raczej nie bedzie chętnych na to niechlubne stanowisko.
Chyba, że Lupin...
-Nie, w to wątpię. Po Greybacku? Żaden rodzic się na to nie zgodzi.- przerwał mu brutalnie
Harry.
-A Szalonooki?
-Emerytura.
-Hej, Slughorn też teoretycznie powinien być na emeryturze.- zaprotestował Ron.
-Rona, tak na logikę. Przecież Moody to już i tak fiksat, a teraz kiedy Voldemort wrócił,
to wogóle mu odbiło. McGonagall to nie Dumbledore, kociołkiem nie odbijasz tłuczka.-
wytłumaczył mu cierpliwie Harry.- Rozumiesz?
-Acha...Nie, nie rozumiem.
-Chodzi o to, że Dumbledore był ufny.- nie obyło się bez goryczy w głosie Harry`ego.-
McGonagall taka nie jest.
-No taaa...a przychodzi ci na myśl jakis kandydat na ten wakat?
-Lockhart?- zadrwił Harry, gapiąc się na pochyły sufit. Ghul, który zazwyczaj bębnił w
rury, dzisiaj był podejrzanie cicho.- Umbridge na pewno nie wróci. Quirrel gryzie piach. A
Snape? Snape jak pospolity tchórz gdzieś sie ukrywa. Jak go dopadnę...- zacisnął pięści.
-A co z Malfoy`em?
-Malfoy?- powtórzył beznamiętnie Harry.- Do niego aktualnie nic nie mam. Miał zabić
Dumbledore`a, ale speniał. Zemszczę się tylko za złamany nos. I tym razem nie zawaham się
przed Sectumsemprą...
Obudził ich poddenerwowany George.
-Kurde, już tu są.- wpadł do ich pokoju jak bomba.- Cholernie punktualni. Zbierajcie się,
chyba, że chcecie, żeby tuzin ciotek z Serpentią na czele zobaczył was w samych gaciach.
Jak znam życie, zaraz zacznie się rewizja pokoi.
-Uaaaaa.....- ziewnął Ron, po czym dopiero po czterech minutach przetrawił zalew
informacji George`a, wrzasnął jak oparzony i w szaleńczym pędzie zaczął się ubierać. Harry,
który z rana zawsze miał speeda szybkości wielkiego rującego ślimaka i rozumowanie
gumochłona, załapał o co chodzi dopiero po pięciu minutach. O minutę za późno. Właśnie
zapinał spodnie (a musiał jeszcze założyć bluzkę), gdy drzwi do pokoju otworzyły się
gwałtownie. Za nimi stał rozgadany kolorowy tłumek czarownic w podeszłym wieku. Na widok
golizny Harry`ego, który spłonił się jak piwonia, niektóre zaczęły chcichotać jak
nastolatki.
-Ronald!- zaskrzeczała jedna z nich i wyskoczyła z tłumu jak diabeł z pudełka. Ron
wystawił obronnie ręce, ale czarownica ze zwinnościa atakującego rotwiellera dopadła jego
gardła i zaczęła obcałowywać go zamaszyście po policzkach.- To ja, ciotka Serpentia! Ale
ty urosłeś! Jakiś ty przystojny! Masz dziewczynę? Masz trądzik?- nadawała w przerwach
między obcałowywaniem ofiary po policzkach.
Harry stłumił śmiech i odgarnął czarną grzywkę z czoła. Tłum czarownic jęknął i po
chwili otoczył go ze wszystkich stron.
-Harry Potter!
-Jaki przystojny!
-Wykapany James!
-Oczy Lily!
Harry poczuł się osaczony. Teraz to Ron (wyglądający ja po wyuchu bomby atomowej-
potargany, wymemłany przez ciotkę Serpentię i umazany zajebiście czerwoną szminką) zaczął
się śmiać.
-Pomóż mi!- jęknął Harry, a jedna z nadgorliwych cioć z piskiem rzuciła mu się na szyję
niczym fanka rocka i pocałowała zamaszyście w policzek.
-Mariano, zachowuj się!- skarciła ją jakaś czarownica.- To się robi tak!- i również
rzuciła się mu na szyję, ale jej pocałunek trafił Harry`ego centralnie w usta, który aż
się zachłysnął z wrażenia.
Ron dosłownie wył ze śmiechu, ale natychmiast przestał, gdy w drzwiach dostrzegł panią
Weasley, złą jak cholera.
-Wy stare klempy, zostawcie go w tej chwili!- ryknęła, wściekła jak diabli.- Co za
paskudne babsztyle!
Tłumek czarownic spuścił głowy i pomrukując cos pod nosami, wyszedł z pokoju.
-Jezusie Nazaretański....- wydyszał Harry, wycierając mocno usta.
-I co? Nadal zazdrościsz mi rodzinki?- zakpił Ron, doprowadzając się do jako takiego
porządku.
-Nie! Wolę Vernona i Petunię!- Harry naciągnął bluzkę i wzdrygnął się.
-Poczekaj aż poznasz wujków, dziadków i kuzynostwo.- Ron strzelił takim usmiechem, że
Harry aż się przeraził.- No co? Tata marodzeństwo i mama ma rodzeństwo. Oto rozkosze
olbrzymiej familii.
-Chodźcie na dół!- do ich pokoju zajrzał Charlie.- Rodzina Fleur przybyła!
-Tego jeszcze brakowało!- jęknął zrozpaczony Harry.

*****************************************************

Okazało się, że strach ma wielkie oczy. Rodzina Fleur liczyła raptem sześć osób, z
czego trzy znały Harry`ego i dzięki czemu nie był taką sensacją. Rodzina Rona faktycznie
była bardzo liczna, ale męska część populacji ograniczyła się do braterskiego uscisku
dłoni.
-Ufff...- westchnął Ron, gdy już skończyli witać się z ostatnim wujem Curpusem.- Chodźmy
stąd, bo jak smarkateria zwali się nam na głowę, to bez końca będziemy opowiadać o sześciu
latach ustawicznej walki z Voldemortem. Podnieca ich to jak nie wiem co.
-Jakby było się czym podniecać- wzruszył ramionami Harry.
-Zwiewamy! Widzę nadchodzącego Nicholasa!- Ron wciągnął Harry1ego do najbliższej szafy. Po
chwili przez szparę w drzwiach zobaczyli przebiegającego jedenastolatka.
-Ron! Ron! Gdzie jesteś?!- krzyczał.
-A nie mówiłem?- powiedział ponuro Ron.
-Może zabarykadujemy się w twoim pokoju i pogramy w szachy? Dawno tego nie robiliśmy.-
zaproponował Harry.
-Dobry pomysł. Problem: jak przjść bezpiecznie przez mieszkanie i nie skończyć hjak
Lockhart na oddziale zamknietym?
Harry uśmiechnął się łobuzersko i rozejrzał po wnętrzu szafy.
-Teleportacja łączna.- uśmiechnął się jeszcze szerzej.
-Żartujesz?! Przecież nie masz licencji! A do tego teleportacja łączna jest strasznie
trudna!- przestraszył się Ron.
-I co z tego, że nie mam licencji?- Harry wzruszył ramionami.- A teleportacja łączna wcale
nie jest taka trudna. Ty nie musisz mieć żadnych umiejetności.
-A jak sie rozszczepimy?
-Jak cos, to ja płacę grzywnę.- serce Harry`ego zaczęło bić szybciej.- Próbujemy, czy
eolisz oddział zamknięty Munga?
Ron, ku jego zdumieniu, usmiechnął się ochoczo.
-Próbujemy! Co mam robić?
-Chwyć mnie za ramię.- powiedział szybko Harry. Skupił się każdą czastką woli na pokoju
Rona i gwałtownie okręcił sie wokół własnej osi.
Poczuł znajome uczucie, jakby ktoś przepychał go przez gumową rurę i umiejętnie
wciągnął powietrze. Po chwili ciśnienie zelżało i Harry odetchnął pełną piersią. Otworzył
oczy.
UDAŁO SIĘ.
-Jezu, udało się!- uradował się Ron, szybko zamykając drzwi i zastawiając je krzesłem.
-A nie mówiłem? Wyszczerzył zęby Harry. Rozłożyli planszę szchów na podłodze i zaczęli
grać, wspominając, jak w pierwszej klasie musieli zagrać w szachy z gigantai i wygrać
drogę przez pokój.

****************************************************

Chłopcy mieli szczęście. Pokój Rona był ich azylem ; inni musieli nocować w
przeludnionych pokojach. Najgorzej chyba miała Ginny. W pokoju miała siostrę Fleur,
Gabrielle, ciotkę Serpentię i Nicholasa.
-Błagam, powieście mnie, przeróbcie mnie na karmę dla Świstoświnki albo co, ale nie KAŻCIE
MI SPAĆ W JEDNYM POKOJU Z CIOTKĄ SERPENTIĄ!!!- błagała Ginny z autentyczną desperacją w
oczach.
-Och, Ginny, przestań wreszcie!- wrzasnęła poirytowana pani Weasley po godzinie zrzędzenia
córki. Ginny oklapła i stwierdziła, że idzie spać do ghula na strychu.
W dzień ślubu wszystkich obudziło piekne śpiewanie spod prysznica na trzecim pietrze.
To Fleur śpiewała (podobno jakaś tradycja). No i zaczęło się. Ciotki i kobiety z rodziny
Flegmy zaczęły stroić wilę w ślubne fatałaszki. Niezadowoloną Ginny i wniebowziętą
Gabrielle wciśnięto w białe kiecuchny do ziemi, a we włosy wpleciono im jakieś białe
wstążeczki i kwiatuszki. W uszy wpięt im białe różyczki, na przegubach i szyi zawiązano
białe aksamitki.
-Chryste miłosierny, wyglądam potwornie!- Ginny omal nie umarła ze zgrozy, widząc efekt w
zwierciadle. Harry popatrzył na nią, licząc na zwyczajowe szybcie bicie serca, ale szybko
skonstatował, że... widok Ginny go nie rusza.
-Masz rację.- przytaknął jej beznamiętnie.- Źle ci w białym.
Odwrócił się do okna. Wspomniał dziewczynę z autobusu i dreszcz przebiegł mu po
plecach. Skąd go znała? I te jej oczy....
-Dam knuta za twoje myśli.- Ginny usiadła obok niego.
-Nic, nic.....
-Co: "nic, nic"? Harry, jesteś wśród nas?- ruda zaniepokoiła się lekko.
Ajesli jesdnak ona była śmierciorzercą? Kto wie... Ale czy wtedy mówiłaby o szczęściu?
O powrocie? Tylko gdzie zniknęła? Te oczy...
-HARRY!- poczuł silne uderzenie w twarz i dopiero ocknął się z zadumy. To Ron pochylał się
nad nim.- Co ci jest? Wyglądasz jakbyś przedawkował amortencję. Mam nadzieję, że pozbyłeś
sie tych kociołkowych piegusków od Romildy Vane...- popatrzył na przyjaciela nieufnie.
-No pewnie, że tak. Za ile ceremonia?
-Za pół godziny.
-Idziemy.

****************************************************

Kapliczka była mała, ale dzieki zaklęciu rozciągającemu wszyscy bez trudu sie w niej
zmieścili. Ksiądz już czekał. Harry i Ron stanęli na samiuskim końcu, przy drzwiach.
-Pamiętaj, w najmniej oczekiwanym momencie zmywamy się.- mruknął Harry kąciekiem ust do
Rona.
-Jasne.
Zagrały organy i do kapliczki weszła Fleur w długiej do ziemi sukni ślubnej,
prowadzona przez ojca. Na jej widok rozległy się 'ochy' i "achy". Panna młoda uśmiechała
się uroczo. Za nią, w ponurym nastroju weszła Ginny, a obok niej, jak klon, tyle, że w
pozytywie, kroczyła Gabrielle.
-Rany, ale nuda...- jęknął Ron.
I jak na komendę rozległ się przeraźliwy wrzask Ginny, która przydepnęła sobie suknię
i z łomotem wpadła na Fleur. Dziki krzyk ich obu (Fleur z impetem władowała się na Billa,
który z kolei poleciał na księdza) wypełnił całą kapliczkę. Wszyscy rzucili się na pomoc.
Zapanował Chaos przez duże "C".
-Teraz. Wiejemy.- orzekł Harry i obaj z Ronem wybiegli z kapliczki.
-Mam nadzieję, że wiemy co robimy!- wysapał Ron, gdy skokiem przesadzili ogrodzenie i
Harry smagnął różdżką.
Błędny Rycerz natychmiast się przed nimi pojawił.
-To znowu ty Harry?- Ernie usmiechnął sie blado.- Dokąd tym razem?
-Westhend. Na północ od Exeter.- Harry położył dziesięć galeonów przed kierowcą, po czym
razem z Ronem poszedł na to samo miejsce co poprzednio. Miał jakąś złudną nadzieję, że
znowu zobaczy granatowowłosą dziewczynę.
-Co się tak rozglądasz jak Żyd po pustym sklepie?- zapytał Ron niepewnie.- Nie sądzisz
chyba, że spotkasz tu tę dziewczynę, co?
-Eeee....nie...nie!- zaprotstował kłamliwie Harry.
-A tak serio, to co powiemy Hermionie, jak staniemy w jej drzwiach?
-Wymyśli się coś na miejscu.
Po niedługim czasie autobus zahamował gwałtownie i obaj chłopcy wysiedli.
-Oooo...stary...- stęknął Ron.
-Kurczę...
Westhend okazało się miasteczkiem. Sporym miasteczkiem.
-I jak my teraz znajdziemy dom Hermiony? Te wszystkie domy są IDENTYCZNE!- jeknął ze
zgrozą Ron. Harry nie spanikował.
-Patrz, na skrzynkach są nazwiska!
-No jasne, ale tu jest jakieś siedem tysięcy domów!
-Masz jakiś inny pomysł?- zdenerwował się Harry.
-Czekaj...zaklęcie wyszukiwania!- Ron uderzył się w czoło.
-Co?- zdziwił się Harry.
-Mama go kiedyś używała, jak Fred i George chowali się przed karą!
-Umiesz je rzucić?
-To zaklęcie z poziomu pierwszego, nawet dureń by je rzucił poprawnie.- stwierdził Ron i
wyciągnął różdżkę. Mruknął coś pod nosem, machnął nią krótko i chwycił Harry`ego za ramię.-
Tędy!
Po pietnastu minutach intensywnego biegu uliczkami dotarli do uliczki Monsun Street.
Był to sam skraj miasta. Domy niczym się nie różniły od siebie.
-Rany, architekt był strasznym konformistą.- stwierdził Harry,- Jest!- wskazał na skrzynkę
z napisem "Grangerowie". Ron schował różdżkę i obaj podeszli pod drzwi.
-Kto puka?- zapytał Ron. Harry natychmiast wyciągnął rękę i załomotał ; głośno i dobitnie.
Drzwi uchyliły się dopiero po pięciu minutach.
Stał w nich Hermiona. Hermiona jakiej nie znali.
Włosy miała związane w dwa kucyki, ubrana była w top, biodrówki i adidasy. Na twarzy
malował się przestrach i zaskoczenie.
-R...Ron? Ha...Harry?- wydukała.
-Hermiona?- wykrztusili jednoczesnie Harry i Ron.
-Co wy tu robicie?
-Dlaczego nie odpisywałaś?- wypalił Ron.
-Och...bo...bo...- zająknęła się Hermiona.
-Możemy wejść?- zapytał Harry.
-Nie!- zaprotestowała gwałtownie dziewczyna. Harry nagle zrozumiał. Coś ukrywała.-
Ja...jak mam bałagan!
-Och, to co? U mnie zawsze był wiekszy.- machnął ręką niekumaty Ron.
-Krum.- powiedział nagle Harry i Hermiona spojrzała mu w oczy.
-Co?
-Jest u ciebie Krum.
-N...nie.
-W takim razie nas wpuść. Inaczej sam cię obezwładnię.- Harry wyjął różdżkę. Hermiona
wyglądała, jakby zaraz miała się rozpłakać. Odsunęła się na bok, widać było, że nie miała
przy sobie różdżki, bo jak nic by się broniła.
-Harry, pogięło cię?- Ron popatrzył ze zdumieniem na przyjaciela.
-Nie. Coś tu jest nie tak. Harry wzrokiem przeprosił Hermionę i z różdżką w pogotowiu
wszedł do mieszkania, a za nim zrobił to samo Ron. Hermiona zrezygnowana i spięta zamknęła
za nimi drzwi.
Harry stanął w drzwiach salonu.
I wrzasnął.
To, co zobaczył (albo raczej KOGO zobaczył) tak nim wstrząsnęło, że cofnął się gwałtownie
i wpadł na równie zszokowanego Rona. Celował różdżką w sam środek salonu.
Najmniej spodziewana osoba również wrzasnęła i poderwała się z sofy, wyszarpnąwszy
swoją różdżkę.
-CO ON TUTAJ ROBI?!?!?!?- wrzasnął Harry.
Przed nim, skrzywiony do granic niemożliwości, w zielonej szacie stał nie kto inny,
jak Draco Malfoy.
-POTTER!- wrzasnął tak samo zszokowany Malfoy.-CO TY TU ROBISZ, SZMACIARZU?!
-DRĘTWO...
-HARRY, NIE!- krzyknęła Hermiona, wytrącając różdżkę z ręki chłopaka.- Nie rób tego!
-TY ZDRAJCZYNI!!!!!!!- Harry omal się na nią nie rzucił, ale w pore powstrzymał go Ron. -
JAK MOGŁAŚ?!
-Harry! Ja nie mogłam! Musiałam!!- Hermiona rozpłakała się.- B-był...tu S...Snape....-
łkała.- I...kazał...kazał mi nic nie mówić...bo...bo inaczej m-mnie zabije...On...ma
wrócić do Hogwartu...
-ON MA WRÓCIĆ DO HOGWARTU???! CZY KOGOŚ TU CENTRALNIE POWALIŁO???! PRZECIEŻ WSZYSCY GO
ZABIJĄ!!!
-Nie, Potter! Nie zabiją, a wręcz ugoszczą z otwartymi ramionami!- warknął Draco.- Jestem
tu tylko dlatego, że taki był rozkaz Scrimgeoure`a. No wiesz...Ministerstwo będzie mnie
broniło.- uśmiechnął się drwiąco.
-NO JASNE! PRZECIEŻ!- zirytował się Harry.- BYŁEŚ PRZY TYM JAK SNAPE ZABIŁ DUMBLEDORE`A I
TERAZ MASZ MIEĆ NIBY OCHRONĘ?! I CO Z TYM TCHÓRZEM SNAPEM?! NIE WIERZĘ, ŻEBY WSZEDŁ SOBIE
JAK GDYBY NIGDY NIC DO MINISTERSTWA I ZAANONSOWAŁ TWÓJ POWRÓT DO HOGWARTU!!!!
-Na początek, Potter, zamknij dziób, bo twój krzyk działa mi na nerwy. Po drugie, Potter,
nie jestem tu z własnej woli. W życiu nie zamieszkałbym w domu szlamy, a tym bardziej
Granger. Po trzecie, zejdź mi z oczu, bo załatwię cię pierwszym lepszym urokiem!!!- Draco
wycelował różdżką prosto w twarz Harry`ego. Hermiona była szybsza i wyrwała mu ją z ręki.
-Draco, to, że tu jesteś uważam za dopust boży i nie życze sobie żadnego grożenia!-
krzyknęła ostro. Ron nadal stał jak wmurowany w drzwiach, nie wierząc w to co widzi.
-Granger...- jęknął Malfoy.- Jakby nie było, jestem twoim gościem.- usmiechnął się podle.
-I co z tego?! Nie masz prawa nikomu grozić!- Hermiona zaczerwieniła się ze wściekłości.
-Och, proponuję, żebyś zrobiła nam wszystkim herbatki i wtedy wszystko sobie wyjaśnimy.-
złośliwość Malfoy`a sięgnęła zenitu.
-Na to się zgadzam.- odparowała Hermiona.- Zaraz wracam. Siadajcie.- rozkazała, i cała
trójka grzecznie usiadła.
Harry nie wierzył w to, co usłyszał. Patrzył z nienawiścią na Malfoy`a i z
wzajemnością. Ron wydał z siebie kilka zduszonych okrzyków, ale nic nie powiedział.
-Coś mi tu nie pasuje...- wycedził Harry, gdy po chwili Hermiona wróciła z tacą z herbatą.
-Co?- odezwał sie wreszcie Ron.
-Skoro Ministerstwo daje ochronę Malfoy`owi, to po co Snape ci groził?- Harry zmrużył oczy,
patrząc na przyjaciółkę.
Któreś z nich kłamało. Albo Hermiona, albo Malfoy.
-Ambitne, pytanie, Potter.- zaszydził Malfoy.- To proste, półgłówku. Miałeś o niczym nie
wiedzieć. Ani ten wszawy rudzielec.
-Ale Snape nie pomyślał, że możemy się zaniepokoić o Hermionę.- wypalił ostro Ron. Malfoy
nie zareagował.
-Gdzie on jest?!- Harry z trudem powstrzymał się przed rzuceniem na Ślizgona.
-To już jego prywatna sprawa.- prychnął Malfoy.
-Któreś z was łże!- krzyknął Harry. Hermiona wytrzeszczyła oczy.- Wasze wersje nie
trzymają się kupy!
Malfoy zaśmiał się drwiąco.
-Sprytnie, Potter. Co ci nie pasuje?
-Przecież Snape jest poszukiwany! Ty jako świadek też! Za dobrze znam Scrimgeourne`a, żeby
uwierzyć, że łyknął ściemę o kolejnej skrusze za grzechy.- wycedził Harry. Hermiona
zaróżowiła się. Malfoy pozostał blady i chłodny.
-Och, nie musiał łykać żadnej ściemy.- machnął ręką Draco.- Krótki liścik z wyjaśnieniem i
voila. Zostałem odesłany do tej rudery.
-Nie wierzę.- powiedział buntowniczo Harry jednoczesnie z Ronem.
-I słusznie.- odpowiedział jedwabiście Malfoy.- Bo Snape nadal jest poszukiwany. Pod
zarzutem zamordowania Knota, mimo że zabił go Rookwood, wszyscy o tym wiedzą.
-Dlaczego więc ci groził?- Ron spojrzał nieufnie na Hermionę. Ta odwzajemniła spojrzenie.
-Nie chciał, żebym się z wami kontaktowała. Przybył trzy godziny po odejściu delegacji z
Ministerstwa, która go przywiozła.- głową wskazała na zadowolonego z siebie Ślizgona- i
pod groźbą zabicia mnie i moich rodziców z rąk Voldemorta zakazał mi jakichkolwiek
kontaktów z ludźmi spoza Ministerstwa. Tymi wybranymi.
-To w jego stylu. Zabić, zwiać jak tchórz i później grozić innym.- powiedział gorzko Harry.
-Ale dlaczego wybrali akurat ciebie?- zdenerwował sie Ron.
-Weasley, idioto, użyj choć raz całego mózgu, a nie tylko jednej półkuli.- Malfoy
popatrzył z politowaniem na rudzielca.- Moja matka nie żyje.- powiedział z ledwie
dostrzegalną nutą goryczy w głosie.- Ojciec w Azkabanie, śmierciożercy poszukiwani.
Musieli znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, żeby jacyś fanatycy mnie nie dopadli. Najlepszy
mugolski...
-Uważaj co mówisz!- Hermiona wyprostowała się gwałtownie, policzki jej pociemniały.
-I on tu bedzie do końca wakacji?- skrzywił się Ron.
-Pewnie, że tak, Weasley. Coś ci nie leży?- wysyczał Malfoy i nagle przez jego twarz
przemknął błysk zrozumienia. Uśmiechnął się jadowicie.- Och, roooozuuumiem...
Ron spłonił się jak piwonia. Harry nie bardzo rozumiał dlaczego.
-A co na to twoi rodzice?- zapytał również zarumienioną Hermionę.
-Och, wiesz...Ministerstwo ma swoje sposoby.- powiedział sucho.- Wróciła wtedy razem z
przyjaciółką z multipleksu...- wykrzywiła się z obrzydzeniem na to wspomnienie.- I on
siedział w moim pokoju. Myślałam, że padnę trupem. Przyjaciółka dyskretnie poszła.
-Tak, cholera, dyskretna to ona była.- prychnął sarkastycznie Malfoy.- Jak to było? Aaa,
tak. Co to za hitlerjugend w zielonej todze siedzi przy twoim biurku?- zaironizował,
udając dziewczęcy głosik.
-Och, zamknij się.- szczeknęła Hermiona.- Rodzice nie powiedzieli mi praktycznie nic.
Większości rzeczy dowiedziałam sie od niego. No i trzy godziny później pojawił się Snape.-
w jej głosie pobrzmiewał strach.- Wyglądał okropnie. Jak kościotrup. Zapadnięte policzki,
pergaminowo biała twarz i ten nieludzki błysk w jeo oczach...- wzdrygnęła się, opuszczając
głowę. Ron jakoś nie mógł się przemóc, żeby objąć ją ramieniem.
-I co?- dopytytywał się Harry.
-Przycisnął mnie...
-DOSŁOWNIE.- wtrącił z zadowoleniem Malfoy.
-...do ściany i patrząć mi w oczy kazał mi przysiąc, że nikomu z przyjaciół, ajuż
zwłaszcza tobie nie powiem o niczym. Miałam wogóle nie odpowiadać na sowy...- rozpłakała
się cicho. Harry oczyma wyobraźni już widział tę scenę: Hermiona przyciśnięta do muru, z
różdżką na gardle i ten zdrajca Snape, patrzący na nią jak na smiecia. Słyszał jego cichy,
jadowity głos, czuł pokłady nienawiści....
-I tak po prostu poszedł?- powiedzaił z niedowierzaniem Ron.
-Deportował się, jak na czystej krwi czarodzieja przystało.- usmiechnął się z wyższością
Malfoy. Harry niespodziewanie ryknął szaleńczym śmiechem. Cała trójka popatrzyła na niego
jak na idiotę.
-Czystej krwi?! Jaasne, powiedz mi jeszcze, że jego przodkiem jest jeden z założycieli
Hogwartu! Książę Półkrwi, psia jego mać.- parsknął ostro Harry.- Parszywy mieszaniec, jak
sam Voldemort. Matka czarodziejka, ojciec mugol. Zaiste, czystszej krwi nie widziałem.-
zakpił.
Draco wyglądał jakby dostał w twarz. Ron parsknął wymuszonym śmiechem.
-Nie mów mi, że nie wiedziałeś?- zadrwił Harry.
-Bo nie wiedziałem!
-Pfi, ale z was śmierciożercy. Nawet nie znacie swoich korzeni.- dociął Harry. Malfoy
nieznacznie sie zaróżowił.
-Odwal się!- warknął.
-No dobra, wszystko wyjaśnione. Więc co teraz?- Ron spojrzał pytająco na Harry`ego, ten
wymownie na Hermionę.
-No...nie wiem...- odpowiedziała Hermiona, ale wzrokiem mówiła Harry`emu: "Błagam, nie
zostawiaj mnie z nim samej!".
-Ja zostaję.- zdecydował twardo Harry.- A ty, Ron?
-MOWY NIE MA!- wrzasnął Draco.
-Morda w kocioł, Malfoy.- warknął Harry, a ręka drgnęła mu przy rozdzce, którą odzyskał w
międzyczasie.- Ty tu jestes tylko gościem.
Draco porwał nagle swoją różdżkę ze stołu i zerwał się na równe nogi.
-Och, Potter, kretynie! JA, w przeciwieństwie do CIEBIE, mam skończone siedemnaście lat!-
krzyknął, celując różdżką w pierś Harry`ego.
-Doprawdy?- zadrwił Harry, również celując w przeciwnika.- Tak się składa, że to JA, w
przeciwieństwie do CIEBIE, znam się na obronie przed czarną magią i to JA, w
przeciwieństwie do CIEBIE, przez sześć, pardon, SIEDEM lat bezustannie pojedynkuję sie z
Voldemortem! Dziwnym trafem to JA, w przeciwieństwie do CIEBIE, mam aktualnie głęboko
gdzieś Ministerstwo Magii i to JA, w przeciwieństwie do CIEBIE, znam zaklecię, przed
którym się nie obronisz!
Malfoy skrzywił się. Tamto wspomnienie było bardzo bolesne. Wściekły schował różdżkę
do kieszeni.


***************************************************

Harry bez oporów został u Hermiony. Ron musiał najpierw powiadomić o tym fakcie
rodziców.
Kiedy wrócił Błędnym Rycerzem (razem z kuframi), był na poły wkurzony, na poły
rozbawiony.
-Oni nawet nie zauważyli, że nas nie ma! Mama miała opory przed puszczeniem nas tutaj, ale
Flegma, będąco w stanie najwyższej histerii z powodu tragedii na ślubie sprawiała więcej
kłopotów...- oznajmił na wstepie. Malfoy zatrzasnął sie w małym goscinnym pokoiku, w
którym przemieszkiwał.
Rodzice Hermiony nie odezwali się słowem na wieść o kolejnej dwójce "lokatorów". Chyba
się bali.
Obcowanie z Malfoy`em do najprzyjemniejszych nie należało. Prawdę mówiąc, Harry i on
mieli kilka niemiłych starć. Znienawidzili się jeszce bardziej.
Na dzień przed siedemnastymi urodzinami Harry`ego, nadeszła poczta. Przyleciały cztery
hogwardzkie sowy.
-Malfoy! Poczta!- krzyknął ostro Harry i Draco, klnąc na niego na czym świat stoi, zszedł
na dół. Harry bez słowa sięgnął do nóżki sowy, która wylądowała przed nim. Nagle
wytrzeszczył oczy.
Do niego przyszły DWA LISTY.
Pierwszy, jak zawsze, zawierał spis książek i rzeczy potrzebnych do nauki na siódmym
roku w Hogwarcie.
Drugi był najbardziej niespodziewanym listem na świecie.


Szanowny Panie Potter

Jako nowy dyrektor Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, pragnę złożyć Panu
propozycję objęcia w nowym roku szkolnym posady nauczyciela obrony przed czarną magią i
dalszej kontynuacji siódmego roku w tejże szkole. Nadal byłby Pan pełnoprawnym uczniem z
kilkoma przywilejami nauczyciela.

Jeżeli zgadza się Pan na tę propozycję, proszę o natychmiastowe odesłanie sowy.

Z poważaniem
dyrektor szkoły:

Minerwa McGonagall


Harry wytrzeszczył oczy, szczęka opadła mu do pasa.
-Harry, co się stało?- Ron patrzył na niego uważnie. Nawet Malfoy się zainteresował. Harry
nie był w stanie wykrztusić nawet słowa. Podał przyjacielowi kartkę i ten po chwili
również doznał szoku. Malfoy ze złością wyrwał rudzielcowi list i omal się nie zakrztusił,
gdy go przeczytał. Hermiona, która zaglądała Ślizgonowi przez ramię aż zapiszczała z
radości.
-Och, Harry! Zgódź się! To naprawdę wspaniały pomysł! Z GD się sprawdziło.
-O...rany...stęknął Ron.
Harry jednak tak szybko nie odpowiedział. Pamiętał, że żaden nauczyciel obrony przed
czarną magią nie utrzymał się na tym stanowisku dłużej niż rok. Z drugiej strony... to
naprawdę dobra propozycja...
-Zgadzam się.- powiedział głośno.
-Z szacunkiem do nauczyciela, Malfoy.- zakpił Ron z paskudnym uśmieszkiem.- Świetnie,
Harry! Będziesz naszym belfrem! Liczę na ulgi..- puścił mu oczko.
Wreszcie nadszedł upragniony pierwszy września.
-Przynajmniej skończy się towarzystwo tego padalca.- powiedział Ron, gdy obaj ubierali się,
by zejść na śniadanie do kuchni Hermiony.
-I zacznie "kolejny wspaniały rok w Hogwarcie".- dodał cierpko Harry, zakładając buty.
-Jak myślisz, czy McGonagall zajmie krzesło Dumbledore`a?- zapytał niepewnie Ron. Harry
popatrzył na niego pustym wzrokiem.
-A jakie to ma znaczenie?
W kuchni zastali wyjątkowo złego Malfoy`a i jeszcze bardziej rozeźloną Hermionę.
-To już nie moja wina, że będziesz miał obstawę z Ministerstwa!- krzyknęła do blondyna.-
My sobie znakomicie bez niej poradzimy!
-Znowu skaczecie sobie do gardeł?- jęknął zmęczony tym wszystkim Ron.
-W pociągu wszyscy będziemy mieć święty spokój.- rzucił z ulgą Harry.
Piętnaście po dziesiątej przybyła delegacja z Ministerstwa. Głównie przerzedzony
zastęp Zakonu Feniksa. Z siedmiu czarodziejów Harry znał dobrze czterech. Kingsley
Shackebolt, Dedalus Diggle, Hestia Jones i Elfias Doge byli w jego Straży Przedniej rok
temu. Dawlisha znał pokrótce, z nielicznych epizodów. Pozostałych dwóch czarodziejów Harry
nigdy nie widział na oczy.
-Cześc, Harry.- Hestia Jones usmiechnęła się blado.
-Jesteście gotowi?- zapytał Elfias Doge, czarodziej o dychawicznym głosie. Naburmuszony
Draco podszedł do nich. Nie wyglądał na zachwyconego, gdy Dawlish wziął jego kufer a
Kingsley i Elfias ujęli go pod ramiona.
Harry zaśmiał się mściwie, ale śmiech trwał krótko, bo Hestia i jeden z nieznanych mu
czarodziejów rówież chwycili go pod ramiona.
-Hej, o co chodzi?- zaprotestował.
-Myslisz, że Ministerstwo pozwoliłoby na to, żebyś nie miał ochrony?- zachichotała Hestia.
Malfoy posłał mu jadowite spojrzenie pełne złośliwej satysfakcji.
-I co, zabawnie, nie, Potter?- wycedził z przekąsem.
-Wiesz co, po raz pierwszy w pełni cie popieram.- odparł Harry, wściekły jak cholera. Ron
i Hermiona rozmawiali szeptem.
Przed domem Garangerów stały dwa samochody z Ministerstwa Magii.
-Wy dwaj siadacie w tym wozie.- powiedział drugi z nieznanych czarodziejów.- A dziewczyna
i rudy wsiadają do tego drugiego.
-Co?! Mam jechać jednym autem Z NIM?!- wrzasnęli jednoczesnie Harry i Malfoy. A szczęście
było tak blisko...
-Niestety, musimy was trzymac razem.- powiedział przepraszająco Kingsley.
-Szkoda, Harry...- Ron też nie wyglądał na zachwyconego.


***************************************************

Ponad godzinna podróż na King`s Cross i dla Harry`ego i dla Draco była katorgą. Każdy
wbił się w swój kąt. Harry miał o tyle lepiej, że mógł porozmawiać z członkami Zakonu.
Malfoy musiał zająć się sobą. Gdy wreszcie dotarli na King`s Cross, była za dziesięć
jedenasta.
-Nareszcie.- odetchnął Harry, wysiadając z wozu. Jak zawsze, na peronach był tłum mugoli.
Przeważali japońscy turyści.
-Już miałem dość.- powiedział z lekka zielonkawy Ron, którego dzielnie podtrzymywała
Hermiona.
-Gdyby nie Malfoy, moja jazda należałaby do luksusowych.- mruknął Harry. Razem z obstawą
przedostali się przez barierkę na zatłoczony peron dziewięć i trzy czwarte.
-Tu was zostawimy.- powiedział Dawlish.- W tym roku Hogwart będzie poczwórnie chroniony.Ty
- wskazał na Malfoy`a- stosujesz się do zaleceń nauczycieli.- A ty - wskazał na Harry`ego.-
Uważaj na sibie.
Pożegnali się i odeszli. Malfoy przełknął nerwowo ślinę. Harry świetnie go rozumiał,
ale udał, że go to nie obchodzi. Wsiadł razem z Ronem i Hermioną do pociągu. Co i rusz
spotykali znajomych.
-Hej, Harry!- zawołał Ernie McMillan, gruby Puchon.
-Cześć, Harry!- z przedziału wychylił się Neville Longbottom, pucołowaty chłopiec z
dormitorium Harry`ego.
-Och, cześć, Neville!- Harry ucieszył się na widok przyjaciela.- Co u ciebie?
-O, nic takiego.- Neville uśmiechnął się nieśmiało.
-Jak tam twoja babcia?- zapytała Hermiona.
-Nic jej nie rusza.- Neville wzruszył ramionami.- Zawzięcie czyta "Proroka" i szuka wieści
na temat Bellatriks Lestrange.- w jego głosie, mimo usilnej obojętności, zabrzmiała nuta
bólu. W końcu to przez nią jego rodzice przebywali na oddziale zamkniętym w Świętym Mungu.-
Zastanawiam się, kto będzie nowym nauczycielem obrony przed czarną magią.
Harry wymienił spojrzenia z Ronem.
-Zobaczymy.- odpowiedział Ron.- O, widzę Lunę! Narazie, Neville!
Podeszli do rozmarzonej Krukonki, opartej o parapet okna. Czytała (jak zwykle)
"Żonglera" do góry nogami.
-Hej, Luna.- przywitał się Harry.
-Cześc, Wybrańcze.- usmiechnęła się Luna.- Plotka głosiła, że nie wracasz do Hogwartu, a
prowadzisz politykę utopijną z goblinami by wszcząć rebelię w imię Albusa Dumbledore`a.
Trójka przykaciół zachichotała.
-Ojej, całkiem zapomniałam!- uprzytomniła sobie nagle Hermiona.- Ron! Jesteśmy prefektami!
Musimy iść na chwilę do piwrszego przedziału!
-Fatyguj się sama. Ja zostaję z Harry`m.- odparł Ron i Hermiona z pełnym dezaprobaty
westchnieniem zawróciła w stronę lokomotywy.
-Nie, Luna. Polityka mnie nie interesuje.- zaśmiał się Harry, czując znaczną poprawę
nastroju.
Rozległ się przeciągły gwizd i pociągiem szrpnęło.
-No to narazie. Musimy znaleźć jakiś przedział.- pożegnał się Harry i razem z Ronem
ruszyli dalej.
-Mam nadzieje, że bedzie tak samo zakręcona jak w zeszłym roku.- złożył pobozne życzenie
Ron.- Cholera, prawie wszystkie przedziały pozajmowane...
Po drodze spotkali Ginny. Była naburmuszona, widząc Harry`ego. Ten sobie nic z tego
nie robił.
-Ron, pójdę poszukać jakiegos przedziału.- powiedział Harry, nie bardzo mając ochotę na
rozmowe z Ginny, która właśnie kłóciła się o coś z Ronem.
Samotnie przeszedł do ostatniego wagonu. Tu również było sporo osób. Harry minął
między innymi Cho Chang. Była bez swojej kędzierzawej przyjaciółki Marietty. Wreszcie
stanął przed drzwiami ostatniego przedziału. W środku było cicho. Chyba jest pusty,
pomyslał Harry. Nacisnął klamkę i wszedł do środka.
I zatkało go.
Bo z siedzenia poderwała się granatowowłosa i bladoniebieskooka dziewczyna w dziwnej
zwiewnej sukience.
-Och, przepraszam...myslałem, że nikogo...- gapił się na nią jak na zjawisko. Spojrzał
prosto w jej sarnie oczy.
-och, nie szkodzi.- uśmiechnęła się, a jej buzia rozjaśniła się.- Możesz tu usiąść.
-Dź...dzięki...- zachowywała się zupełnie inaczej niż wtedy, w autobusie. Ale co tu
robiła?- Ty nie jestes z Hogwartu.- wypalił. Dziewczyna zaśmiała się ślicznie.
-Nie, jestem tu z przyjaciółką, z wymiany międzyszkolnej.- wprawnym, wycwiczonym ruchem
odrzuciła granatowe włosy z buzi. Zrobiła to niedbale, bez kokieterii, ale Harry`emu aż
zaparło dech. Przez chwilę pomyslał, że to wila, ale ona była nieporównywalna z Flegmą.
-Jestem Harry Potter.- zagaił, wyciągając do niej rękę i jednoczesnie lustrując jej twarz.
Niżej starał się nie patrzeć.
-Saphira Shadow.- odwzajemniła gest. Jej rączka była porcelanowo biała i delikatna.
-O, tu jesteś, Ha...- do przedziału wparował Ron. Urwał na widok dziewczyny.- Och...- od
razu zrozumiał i spojrzał Harry`emu porozumiewawczo w oczy. Ten pokiwał potakująco głową.
-Eeee...Saphiro, to jest Ron Weasley.- szybko zmitygował się Harry.- Ron, to Saphira
Shadow.
Ron uścisnął jej rękę.
-Nie jesteś z Hogwartu.- stwierdził odkrywczo, kątem oka zerkając na Harry`ego.
-Saphira jest z wymiany międzyszkolnej.- wyjaśnił z naciskiem Harry.
-Jestem!- do przedziału wpadła krótkowłosa rudoblondie i nagle stanęła jak wryta.- Ty
hipokrytko! I ty śmiesz mi zarzucać dwudziestoczterogodzinny flirt?- oparła ręce na
biodrach okrytych obcisłymi granatowymi biodrówkami.- Zostawiam cię na dziesięć minut, a
ty już podrywasz miejscowych i to DWÓCH na raz! Bigamistka!- zmrużyła oczy, ale widać było,
że ma ochotę gruchnąć śmiechem. Harry wymienił zdziwione spojrzenia z Ronem.
-Och, zazdrość cię zżera, że to mi udało się poderwać DWÓCH miejscowych?- odparowała
Saphira z rozbrajającym uśmiechem. Rudoblondie wybuchnęła szaleńczym, bardzo słodkim
śmiechem, podeszła do Saphiry i... pocałowała ją w policzek. Tego jeszcze nie grali.
-Skąd. Chciałam zapytać, co tak skromnie. Twój rekord to czterech kolesi naraz.- pusciła
jej oczko. Harry i Ron wytrzeszczyli na nie oczy. Dziewczyny z Hogwartu potrafiły być
dziwne, szajbnięte (patrz: Luna), czy infantylne i mdłe (patrz: Lavender), ale te dwie
biły wszystkie na głowę. Harry mimowolnie omiótł Saphirę wzrokiem i zatrzymał go na
rysujących się pod półprzeźroczystą sukienką kształtach bioder. Natychmiast poderwał wzrok.
-Harry, Ron, to moja przyjaciółka, Sandy Drew. Ruda, to Harry Potter i Ron Weasley.-
dziewczyna chyba tego nie dostrzegła.- Och, nie przejmujcie się naszymi, czasami
absurdalnymi, rozmowami.- zachichotała lekko Saphira. Harry przełknął ślinę, usilnie
starając się nie patrzec w dół.
-Z jakiej szkoły jesteście?- zagadnął, czując się jak kretyn. Dziewczyny usiadły.
-Z Fortyfikatu. Mało znana szkoła, ale bardzo dobra.- odpowiedziała beztrosko Sandy.
-W porównaniu z Durmstrangiem na pewno.- dodała Saphira.- Czy to prawda, że Hogwart jest
zamkiem?
-Siedmiopiętrowym, z lochami...- wyliczył Ron.
-Bingo!- zapiszczała Sandy.
-Nasza poprzednia buda mieściła się w podziemiach. Dosłownie projekt genesis przemieszny z
realiami "Seksmisji".- Saphira skrzywiła się lekko, a jej nosek zmarszczył się śmiesznie.
Ron parsknął śmiechem.
-Och, tu jesteście!- do przedziału weszłaz rozwianymi włosami Hermiona.- Malfoy mnie
zatrzymał...Idiota...
-Hrmiono, poznaj proszę Saphirę Shadow i Sandy Drew.- Harry był trochę zły na przyjaciółkę,
sam nie wiedział dlaczego.
-Co? Och... przepraszam...- Hermiona zaczerwieniła się lekko.- Miło poznać. Jestem
Hermiona Granger. Ale wy nie jesteście z Hogwartu...
Harry zobaczył jak Saphira usmiecha się delikatnie jednym kącikiem ust.
-Jesteśmy z wymiany miedzyszkolnej.- odparła.
-Z jakiej szkoły?
-Z Fortyfikatu.
-Och, słyszałam o tej szkole!- podskoczyła Hermiona. Harry jęknął w duchu tak rozpaczliwie
jak nigdy. Ron wzniósł oczy do nieba. Harry westchnął.
-Zanim zacznie, lojalnie was uprzedzę. Ona tak może truć w nieskończoność.- powiedział
jękliwie.
Harry myślał, że zaraz padnie. Saphira wyglądała jeszcze gorzej.
-Och, jakie rodzaje egzaminów macie w piątej klasie? A w siódmej?
Harry postanowił przerwać te męki.
-Hermiono, błagam cię, skończ wreszcie! Nie każdy chce zostać zanudzony na śmierć!- jęknął.
-Och...- Hermiona spąsowiała, mrużąc wściekle oczy.- Bardzo przepraszam za to, że jestem
inteligentna, a nie PŁYTKA.
Harry`ego to nie ruszyło. Kątem oka zauważył zdumione spojrzenie Saphiry i poczuł sie
lepiej.
-No to, współmiernie do Hermi, ja zanudze was na śmierć opowiadając o tym, jaki jest
Fortyfikat.- Sandy wyszczerzyła zęby i zatarła ręce.
-Błagam, niech ktoś mi przyłoży tępym narzędziem!- Saphira złożyła ręce jak do modlitwy i
popatrzyła błagalnie na Rona.
-Z przyjemnością sięgnę do mojego podręcznego arsenału.- dogryzła jej Ruda.
-I dostanę niespodziankę miesiąca?- upewniła się Saphira.
-Jasne, mój młotek aż prosi o użycie.
Harry, Ron i Hermiona wybałuszyli oczy. Coraz bardziej upewniali się w przekonaniu, że
to wariatki. Pozytywne wariatki. Obie popatrzyły na nich i ryknęły histerycznym śmiechem.
-Wy tak poważnie?- Ron patrzył to na Saphire, to na Rudą. Sandy objęła czule przyjaciółkę
i poklepała ją po ramieniu.
-No jasne! Kamyczkowi stale trzeba przypominać gdzie jej miejsce. Prawda?- zapytała z
władczym naciskiem.
-O tak. Ty tu jestes szefową, ja podnóżkiem.- powiedziała Saphira z taką powagą, że
Harry`emu opadła szczęka, a Hermiona aż sie zapowietrzyła. Sandy nagle zaczęła chichotać,
aż się opluła.- No dosłownie jak dziecko.- westchnęła teatralnie Saphira i wyciągnęła
różdżkę.- Podnóżek jednak czasem się do czegoś przydaje.- rzuciła kąśliwie. Machnęła nią i
mruknęła "Chłoszczyść".
Harry`ego zainteresował wygląd różdżki. Była drewniana, ale miała jakieś błękitno-
białe błyszczące elementy.
-To...to twoja różdżka?- zapytał zdumiony.
-A coś z nią nie tak?- zaniepokoiła sie Saphira, przyglądając się jej. Podała różdżkę
Harry`emu.- To drzewo jaśminowca japońskiego, wzbogacona elementami jedwabiu. Rdzeń: pióro
fenikasa. Jedenastocalowa. Robota samego Zawadzkiego.
Harry oddał różdżkę właścicielce, znów delikatnie muskając jej dłoń. Serce zabiło mu
mocniej, tym bardziej, że dziewczyna usmiechnęła się ślicznie.
-Dobra, Ruda. Zaczynaj, bo nie mogę się doczekać śmierci z nudów.- Kamyczek zganiła
kumpelę.
-Jak już zostało powiedziane, Fortyfikat miesci się w centrum Polski, w stolicy, pod
ziemią. Są dwa domy, Czarnych i Białych. W każdym jest siedem klas, po trzydziesci osób w
każdej.
Saphira ziewnęła ostentacyjnie, za co dostała kuksa w bok.
-Au, brutalna jak zwykle.- skrzywiła się poszkodowana, masując żebro. Ron chyba zrozumiał
w czym dowcip, bo zachichotał.
-A jakie macie lekcje?- zapytała Hermiona. Harry i Ron popatrzyli na nią z irytacją.- No
CO?!
-Mamy eliksiry, transmutację, astronomię, zielarstwo i ziołolecznictwo, alchemię,
wróżbiarstwo, zaklęcia, zoologię i historię magii.
-A obronę przed czarną magią?- zaciekawił się Harry.
-Nie, tego typu rzeczy omawiamy na zaklęciach i transmutacji.- powiedziała Saphira,
zakładając nogę na nogę. W rozcięciu ukazało się bielutkie udo. Harry poczuł dreszczyk i
błyskawicznie spojrzał w okno.
-Przestań popisywać się swoim cellulitem.- syknęła zazdrosna jak cholera Ruda.
-Muszę się nim nacieszyć.- odsyknęła Saphira, puszczając jej oczko.


*****************************************************

Po południu do przedziału zajrzała starsza czarownica z wózkiem pełnym słodyczy i
napojów.
-Może cos słodkiego?- zapytała.
-Saphira, przystopuj! Jesteś wystarczająco gruba!- Ruda nie chciała pozwolić wstać
przyjaciółce.
-Jak mnie puścisz, to ci kupię masę czekoladowych żab i fasolki wszystkich smaków.-
Kamyczek przekupiła ją z chytrym uśmieszkiem. Ruda zapiszczała entuzjastycznie, wycałowała
ją po policzkach i wypchnęła na korytarz. Harry stanął obok niej. Poczuł delikatny zapach
konwalii. Dziewczyna kupiła pudło czekoladowych żab, paczke fasolek, kilka gum dożucia
Drooblesa, kilka lodowych myszy i butelkę wody gazowanej o wzmocnionym smaku mango. Harry
wziął tylko kilka miętowych ropuch. Ledwie Saphira weszła obładowana do pzredziału, a już
rzuciła sie na nią Ruda.- Aj! Atak! I ty śmiesz mówić, że to ja jestem żarłoczną świnią.
Sandy zachichotała, z buzią pełną czekoladoeych żab i pocałowała słodko przyjaciółkę w
policzek, zostawiając równie słodką smugę. Wyglądało to tak pociesznie, że Harry aż się
zaśmiał. Bardzo je obie polubił.
Lizus.- zasmiała się wdzięcznie Kamyczek. Wszyscy zajadali sie słodyczami, ona jednak nic
nie tknęła.


****************************************************

Gdy już za oknem zrobiło się ciemno, Harry, Ron i Hermiona przebrali sie w szkolne
szaty. Saphira i Ruda wymieniły zdziwione spojrzenia.
-Okej, o czymś chyba nam nie powiedzieli...- mruknęła Sandy.
-Wiesz, w Fortyfikacie każdy chodził jak mu się żywnie podobało.- stwierdziła Saphira.
Pociąg wreszcie sie zatrzymał i obie dziewczyny chwyciły swoje plecaki.
-I co teraz?
-Chodźcie za nami.- powiedział Harry i chciał wziąć Saphirę za rękę, ale z paniki
zrezygnował i zamknął tylko drzwi od przedziału. Dostrzegł zdziwiony wzrok granatowowłosej
i napluł sobie w brodę, że nie zaryzykował. Setka dzieciaków w identycznych czarnych
szatach wyskakiwała na ciemny peron.
-Klimat jak z dobrego thrillera...- mruknęła Saphira, rozglądając się ciekawie. Harry z
daleka dostrzegł Malfoy`a, bladego i samotnie stojącego.
-Pirwszoroczni! Pirwszoroczni tutaj!- z boku jak zawsze nawoływał Hagrid, majtając wielką
lampą. Na widok Harry`ego ucieszył się.- Hej, Harry! Do zobaczenia na uczcie!
-Hej, Hagrid!- odkrzyknął Harry.
-Znasz tego goscia?- zapytała Saphira.
-Jasne, to mój przyjaciel, gajowy.- Harry machnął nonszalancko ręką.
Zatrzymali się przy powozach, typowo szesnastowiecznych, które od trzech lat dowoziły
Harry`ego do zamku. Zaciekawiły Saphirę. Rudą mniej.
-Och, patrz! Testrale!- Saphira ucieszyła się, podchodząc do dyszli i głaszcząc zwierzę po
grzbiecie. Harry omal się nie zakrztusił. Podszedł do niej, patrząc na nią przenikliwie i
również gładąc stworzenie.
-Ty je widzisz?- zapytał cicho. Saphira zakłopotała się.
-Tak...- spojrzała w bok.
-Czyją śmierć widziałaś?
-Nieważne.- odpowiedziała nagle bardzo ostro i bez słowa wsiadła do powozu.
Harry jęknął. Wszystko zepsuł.
Harry, wściekły na siebie samego, wsiadł do powozu obok Saphiry. Usilnie starał się na nią
nie patrzeć, czując, że wszystko schrzanił totalnie wszystko. Chciał cos powiedzieć,
przeprosić za obcesowość i wścibstwo, ale nie zdązył, bo powóz zatrzymał się i wszyscy
wysiedli. Zlustrował ją wzrokiem, ale dziewczyna była na etapie podziwiania zamku.
-Rany... nasza buda to domek dla lalek w porównaniu z tym zamkiem... - stęknęła Ruda.
-Racja...- Saphira rozdziawiła buzię. Harry mimowolnie, ale ukradkowo uśmiechnął się. Mimo
że chodził do tej szkoły już od szesciu lat, jego też zachwycał ogrom i wspaniałość zamku.
-Chodźcie, zaraz bedzie uczta!- pogonił wszystkich Ron.- Jestem GŁODNY!
-Wiecznie nienażarty.- cmoknęła z niesmakiem Hermiona. Wszyscy ruszyli za Ronem i resztą
uczniów do wielkich marmurowych schodów i potwm do przeogromnej sali wejściowej.- Tam jest
Wielka Sala.- Hermiona pokazała odpowiednie wrota Sandy i Saphirze. Weszli do niej [sali]
i Harry wraz z Ronem i Hermioną usiedli przy stole Gryfonów.
-Gdzie my mamy usiąść?- chłopak usłyszał niepewny głos granatowowłosej. Wszyscy już się
rozsiedli, tylko one stały na środku, wyglądając niesamowicie.
Za stołem prezydialnym zbierali się już nauczyciele. McGonagall usiadła tam gdzie
zawsze. Zostały trzy wolne miejsca; Dumbledore`a, Snape`a i Hagrida.
Harry zobaczył jak Saphira i Ruda podchodzą do McGonagall. Nowa dyrektorka z trudem
wstała i coś do nich powiedziała. Zauważył, że biegnie ku niemu Sandy. Saphira stanęła
nieco zażenowana z boku i odrzuciła włosy. Wszyscy chłopcy (Harry nie był wyjątkiem)
westchnęli. Hermiona nie wyglądał na zadowoloną.
-Eee... tamta babka w okularach cię woła.- powiedziała mu cicho Ruda i Harry podniósł się.
-To dyrektorka, Minerwa McGonagall.- odpowiedział i czując sie jak ostatni palant podszedł
do prezydium. Przechodząc obok Saphiry wreszcie odważył sie spojrzeć jej przelotnie w oczy.
Nie wyglądała na jakąś śmiertelnie obrażoną. Wyglądała ślicznie w tej krótkiej przed
kolanko zwiewnej sukience, bawiąc się długimi granatowymi włosami i usmiechając niepewnie.
Ruda stanęła obok niej i coś jej powiedziała. Saphira natychmiast przestała bawić się
włosami.
-Słucham, pani pro... dyrektor?- Harry zaciął się lekko.
-Potter, zgodziłes się na posadę nauczyciela. To świetnie. Należą ci się pewne przywileje.
Możesz dodawać i odejmować punkty domom, masz władzę nad prefektami, także naczelnymi i
możesz karać szlabanami. Byle nie za ostrymi.- McGonagall spojrzała na niego znad
okularów.- Nie wolno ci mieć ŻADNYCH faworytów ani antypatii wsród uczniów. Przerwy możesz
spędzać w pokoju nauczycielskim, ale nie musisz. Zaraz po kolacji dam ci twój plan lekcji,
grafik i listę haseł do poszczególnych miejsc w zamku. Obejmiesz klasy od czwartej do
siódmej. Wolno ci chodzić nocą po zamku. Nie wolno ci jednak nadużywać tego ostatniego.-
znów rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie znad okularów.
-Dobrze, pani dyrektor.
-Obowiązuje cię jednak również po części regulamin uczniowski.- zastrzegła McGonagall.- No
i sprawa quidditcha...
Harry trochę spanikował.
-Polecałabym ci znaleźć rezerwowego kapitana. Możesz nie mieć czasu na treningi.
-Ale mogę grać?- upewnił się Harry z bijącym sercem.
-Tak.- nauczycielka niedostrzegalnie się usmiechnęła.-Możesz. Wracaj na miejsce. I
powodzenia.
-Dziękuje, pani dyrektor.- Harry wrócił do stołu Gryfonów. Zauważył Malfoy`a. Tym razem
już nie był sam, ale z Crabbe`m i Zabinim. Goyle`a nigdzie nie było widać. Parkinson
trzymała się z dala od niegdyś uwielbianego Ślizgona.
Zaledwie Harry zdążył usiąść obok Rona, do Wielkiej Sali wszedł tłumek jedenastolatków
z Hagridem na czele.
-Żółtodzioby.- mruknął Ron, za co oberwał od Hermiony. Harry zauważył, że dzieciaki
wyglądały na przestraszone, zwłaszcza, że właśnie bocznym wejściem wszedł niziutki
profesor Flitwick, niosąc stołek, Tiarę Przydziału i rulon. Stołek i Tiarę postawił przed
nimi, a rulon wręczył McGonagall.
Tiara zwyczajowo zaczęła śpiewać, wzbudzając podziw w nowicjuszach. Harry wsłuchał się
w piosenkę, która jak zwykle zawierała ostrzeżenia i dobre rady.
-Znów się mądrzy.- Harry usłyszał głos Prawie Bezgłowego Nicka.
Gdy wreszcie kapelusz skończył i przebrzmiały nieliczne oklaski, dyrektorka rozwinęła
rulon.
-Kiedy wyczytam imie i nazwisko, dana osoba siada na stołku i zakłada Tiarę Przydziału. Po
werdykcie siada przy odpowiednim stole. Alfar, Roger!
Z tłumku wysunął się blady chłopiec i usiadł na zydelku, a McGonagall nałożyła mu
kapelusz na głowę.
-RAVENCLAW!
Roger pobiegł do stołu Krukonów, przy którym wiwatowano. Harry powiódł wzrokiem po
prezydium. Nauczyciele wyglądali marnie. Bez Dumbledore`a wszystko straciło swój dawny
blask. Slughorn prezentował się żałośnie. Hagrid starał jakoś się trzymać, tepo wpatrrując
się w serwetę.
-Sandy Drew!- z zadumy wyrwał głos Harry`ego McGonagall. Szybko spojrzał na Saphirę, która
właśnie wypychała przyjaciółkę na środek. Ruda usiadła niepewnie na stołku i naciągnęła
Tiarę na głowę. Opadła jej zabawnie na nos...i...
-GRYFFINDOR!
Rozradowana Ruda puściła się biegem do stołu Harry`ego i energicznie wcisnęła się
miedzy chłopców. Hermiona jeknęła, ściśnieta miedzy Ronem a Lavender. Cała czwórka
wpatrzyła się intensywnie w Saphirę, która właśnie nakładała Tiarę na głowę.
-W ŻYCIU SIĘ Z CZYMŚ TAKIM NIE SPOTKAŁAM!! ACH!! BEZ WERDYKTU!!!AAACH!!- wrzasnęła
przenikliwie Tiara Przydziału.
Saphira krzyknęła przeciągle i złapała się za skronie. Spadła ze stołka, bezwładnie
padając na posadzkę. Z daleka widać było biel jej sukienki i granat zmierzwionych włosów.
Pierwszym, który się zerwał, był Harry. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować (w Wielkiej
Sali zapanował harmider), już był przy dziewczynie. Chwilę później obok niego klęczała
Ruda, z szokiem wymalowanym na twarzy.
-Kamyczku! Kamyczku!- zaczęła płakać. Harry delikatnie odgarnął burzę granatowych loków z
twarzyczki Saphiry. Była widmowo blada, oczy miała zamknięte, oddech słaby i urywany.-
Niech nic ci nie będziee!- łkała Ruda.
-Zaniosę ją do skrzydła szpitalnego.- powiedział szybko Harry, odtrącając pomocne dłonie
nauczycieli. Ostrożnie wsunął dłonie pod jej kark i kolana i z trudem się podniósł. Głowa
dziewczyny opadła mu na pierś.
-Harry, ja ją zaniosę.- powiedział Hagrid.
-Nie, ja to zrobię.- odpowiedział trochę zbyt ostro Harry i przeszedł szpalerem uczniów,
wyciągających głowy, żeby zobaczyć Saphirę. Obok niego truchtała Ruda, z drugiej strony
tempa dotrzymywał mu Ron. Hermiona biegła za nimi.


***************************************************
Pani Pomfrey od razu się nią zajęła. Nie potrafiła zdefiniować rodzaju omdlenia, ale
zaaplikowała Saphirze jakiś eliksir i kazała czekać aż się ocknie.
Ruda wiernie siedziała przy przyjaciółce i głaskała ją po policzku. Miała
zaczerwienione od płaczu oczy.
Harry siedział i wpatrywał się w leżącą. Czuł nieokreslony niepokój.
W tej samej chwili Saphira powoli otworzyła oczy, w których widać było ból.
-Och, nic ci nie jest!- Ruda przytuliła delikatnie Saphirę.
-Gdzie... gdzie ja jestem?- zapytała chrypliwie Kamyczek.
-W skrzydle szpitalnym.- powiedziała Hermiona, blada i trochę przerażona całym zdarzeniem.
Wzrok Saphiry spotkał wzrok Harry`ego.
-Bez werdyktu...- wyszeptał Ron.- To coś niesamowitego...
-I nie zwiastującego nic dobrego...- dodał cicho Harry.
 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki