Czerwona lokomotywa wjeżdża na malutką stacyjkę. Uczniowie, rozgadani i zadowoleni, wysypują się z wagonów na wąski peron. Wszyscy są niecierpliwi rozpoczęcia roku szkolnego. Jest dość chłodno i każdy zapina pod szyję swoją czarną szatę, ale wszyscy chętnie wychodzą z ogrzewanych wagonów. Wszyscy... Prawie wszyscy. W jednym z przedziałów nadal siedzi dziewczynka o kruczoczarnych włosach splecionych w dwa długie warkocze. Zasłoniwszy twarz dłońmi łka cicho, tak aby jej nikt nie usłyszał. Nie potrafi się przemóc, by opanować się i wyjść razem z innymi. - Pirwszoroczni! Pirwszoroczni! - dobiega ją gruby głos nawołujący z peronu. Podnosi się natychmiast... Ale pierwszą rzeczą, jaką chce zrobić jest ucieczka. Tylko dokąd ma uciekać?...
"Nie! Będę silna! Dla mamy! Chcę żeby była ze mnie dumna!" I jeszcze raz powtarza sobie w myślach słowa tego siwego czarodzieja. "- Szkoła nie będzie łatwa, Saro. Ale poznasz tam przyjaciół, którzy pomogą ci zaleczyć rany. I tam właśnie odnajdziesz sens dalszego życia." Ociera resztki łez z twarzy i zaczyna ciągnąć swój wielki kufer do wyjścia. - Pirwszoroczni! Próbując przepchnąć ciężką skrzynię przez drzwiczki przedziału znów słyszy nawoływanie. Dziewczynka wychyla się przez otwarte okno i widzi ponad głowami innych uczniów potężną postać. To do tego olbrzymiego mężczyzny należy głos. Wokół jego wysokiej, chyba na 2,5 metra postaci tłoczą się uczniowie dopiero w tym roku rozpoczynający naukę. - Bagaże zostawcie w przedziałach! - krzyczy olbrzym. - Pirwszoroczni, zostawcie skrzynie w pociągu i do mnie!
Nie zastanawiając się długo dziewczynka porzuca kufer w przedziale i wyskakuje z wagonu na peron. Dołącza do sporej już grupy nowicjuszy. - Wszyscy już? No... to ja jestem Hagrid, gajowy - odzywa się znów potężny brodacz. - Zapnijcie się porządnie, bo noc jest zimna. I za mną! Dziewczynka odwraca się jeszcze, by zobaczyć gdzie idą pozostali uczniowie. Ale wkrótce i oni i pociąg i cała stacyjka znikają jej z pola widzenia. Brodacz prowadzi ich w dół zbocza, na brzeg jeziora. Jest tak ciemno, że nie widać prawie w ogóle drogi, a jedynie latarnię, którą niesie ich przewodnik. Po chwili wszyscy wychodzą na piasek. Niedaleko od nich, rozświetlona blaskiem kilkunastu pochodni, rozciąga się mała przystań. Pochodnie same kołyszą się na wodzie. Jednak po kilku chwilach można stwierdzić, że one są po prostu na łódkach - Wskakujcie do łódek - instruuje ich Hagrid. - Po trzy osoby. Dziewczynka zajmuje jedną na spółkę z dwoma chłopcami, bliźniakami, różniącymi się jedynie kolorem oprawek okularów. Już po chwili łódki ruszają z miejsca. Chłodny, już prawie jesienny, wietrzyk owiewa wszystkich i chłodzi do szpiku kości. Dziewczynka ma jedynie nadzieję, że dzięki niemu wyjdzie księżyc i będzie można coś zobaczyć. I rzeczywiście, prawie natychmiast zimny blask miesiąca w pełni oświetla całą okolicę. Łodzie wypływają z zatoczki. Teraz widać cel ich podróży. Ze wszystkich gardeł jednocześnie dobywa się westchnienie zachwytu. Dziewczynka również patrzy z otwartą buzią na monumentalną budowlę wznoszącą się na skale na wprost przed nimi. To ona wywołuje taką reakcję. I dzieje się tak od lat. Każdy pierwszoroczny ma okazję zobaczyć potężny zamek właśnie w ten sposób, z jeziora. Hogwart. Dziewczynka wiąże wielkie nadzieje z tą szkołą. Ma świadomość, że to tu uczęszczał jej ojciec. I, że to tu zaczął swoją wędrówkę ku złu. Jednak ona nie dopuści do czegoś podobnego. Ma zamiar się uczyć w tej szkole i zostać na tyle potężnym magiem, by móc bronić niewinnych przed czarodziejami podobnymi do niego. Łódki dobijają do przystani u stóp zamku. Potem cała grupa zostaje przekazana pod opiekę innej osobie. Tym razem jest to kobieta. Przedstawia się jako profesor Minerwa McGonagall, zastępca dyrektora. I teraz to ona prowadzi ich dalej. Dziewczynka z kruczoczarnymi warkoczykami stara się zauważyć wszystko dookoła. Chwilami nawet żałuje, że nie może mieć oczu wokoło głowy. Bo wszystko jest dla niej takie interesujące. Stare świeczniki, obrazy na ścianach, ociężałe zasłony w oknach, stare, potężne drzwi prowadzące do niezliczonej ilości komnat, wszystko.
W końcu czarownica zatrzymuje wszystkich przed wyjątkowo dużymi i ozdobnymi wrotami. - Ustawcie się w pary - zarządza. Dziewczynka staje obok chłopca o wyjątkowo przejętej minie. Zerka na niego i uśmiecha się lekko, aby i jemu i sobie dodać nieco otuchy. Wrota się otwierają. A za nimi rozciąga się ogromna sala, pełna zgiełku. Za poustawianymi w rzędach stołami siedzą uczniowie starszych klas. Na samym końcu, na podwyższeniu, stoi jeszcze jeden stół. Tam siedzą nauczyciele. - Patrzcie na sufit - szepce jakaś dziewczynka z tyłu. Wszyscy, jak jeden mąż podrywają spojrzenie. Sklepienie jest niebem. Płyną po nim chmury, to zachodzi, to wychyla się zza nich księżyc. W powietrzu fruwają setki świec, oświetlając wszystkie zakamarki sali. - Duch! - nagle krzyczy ktoś z przodu. Chłopiec idący obok, łapie dziewczynkę kurczowo za ramię. Ona zerka na niego. - Boisz się duchów? - odzywa się cicho. - Nie - odpowiada trochę zbyt szybko. Dziewczynka uśmiecha się. - Przestaniesz się bać - pociesza go.
Uczniowie siedzący przy stołach przyglądają się ciekawie nowoprzybyłym. Uwagę dziewczynki przykuwa rudowłosy chłopak. Nie patrzy w jej stronę, siedzi rozmawiając z jakąś dziewczyną. Oboje są starsi od niej o najmniej dwa lata. "Ja też kiedyś będę taka duża i będę w tej samej klasie co oni teraz." Przez chwilę dziewczynka patrzy prosto na wiewiórkową czuprynę. Podświadomie chce zwrócić jego uwagę. I udaje jej się, bo nagle chłopak odwraca się i odszukuje ją spojrzeniem. W jednej chwili przenosi się w całkiem inny świat. Widzi wysokiego chłopaka o długich, związanych w ogon rudych włosach, z kościanym kolczykiem w uchu. Schludnie ubrany, stoi przy wysokiej ladzie i przelicza złote galeony. Następnie wrzuca monety do sakiewki i z uśmiechem podaje ją jakiejś starszej damie. W tle widać przewijające się przez dużą salę gobliny... Dziewczynka tylko raz do tej pory widziała te stworzenia. Było to w Banku Gringotta. - Hej - ktoś ją nagle szturcha. Dziewczynka odwraca się zrywając kontakt wzrokowy. Wizje się rozpływają. - Uważaj - mówi do niej chłopiec stojący obok. - Właśnie rozpoczyna się ceremonia przydziału. Dziewczynka wyciąga szyję, by zobaczyć dokładniej co się dzieje. Okazuje się, że na środku sali stoi wysoki taboret, a na nim spoczywa tiara. I nic dziwnego, że ona sobie tam leży... tyle że w dodatku śpiewa. I to dość ładnym głosem.
- Teraz każde z was podejdzie tu, gdy wyczytam wasze nazwisko i założy tę tiarę - objaśnia profesor McGonagall. - Ona przydzieli was do jednego z czterech domów. Czarownica podnosi pergamin trzymany w ręku i zaczyna w kolejności alfabetycznej wyczytywać nowych uczniów. - Bugware, Vincent! Okrąglutki chłopiec wychodzi na środek, niezdarnie sadowi się na wysokim stołku. Profesor McGonagall zakłada mu tiarę na głowę. - RAVENCLAW! - wrzeszczy zaraz potem tiara swymi materiałowymi ustami. Z jednego ze stołów po lewej słychać oklaski. Po chwili chłopiec zaczerwieniony siada na wolnym miejscu przy tym stole. - Cattins, Darron! Blademu chłopcu o jasnych włosach, tiara zatrzymuje się na odstających uszach. - HUFFELPUFF! Tym razem oklaski rozbrzmiewają po prawej. - Ceron, Rita!
- HUFFELPUFF! Wystraszona dziewczynka prawie upada, gdy schodzi z taboretu. Szybko zbiera się i idzie w stronę stołu Huffelpuffu. - Drambert, Almos! - SLYTHERIN! Chudy chłopiec siada po chwili wśród mieszkańców Slytherinu. Dziewczynce z czarnymi warkoczami jedynie przebiega przez głowę myśl, że to w tym domu kiedyś był jej ojciec. - Drum, Elsa! - GRYFFINDOR! Czarnowłosa ogląda się na czas, by dojrzeć wiwatującego na stojąco rudego chłopaka. To w jego oczy wpatrywała się przed paroma minutami. Młodzieniec jest wysoki... i kogoś jej przypomina. Tylko kogo?
Podział idzie coraz szybciej. A grupka uczniów oczekujących na przydział do jednego z domów maleje. - Reins, Gwahir! Wysoki, jak na swój wiek chłopiec, o szlachetnej twarzy otoczonej burzą kasztanowych loków, podchodzi do profesor McGonagall. Zgrabnie wskakuje na taboret. - RAVENCLAW! - ryczy prawie natychmiast tiara. Nie mija dużo czasu, a na środku stoi już tylko troje uczniów. - Verano, Erola! Czarnowłosa dziewczynka śledzi wzrokiem idącą w stronę czarownicy, dumnie wyprostowaną Erolę. Zaraz słychać donośny krzyk tiary. - HUFFELPUFF! Teraz jest ich już tylko dwoje. Czarnowłosa dziewczynka i chłopiec, z którym weszła do sali w parze. - Wood, Oliver!
Dziewczynka patrzy na niego i znów posyła mu pokrzepiający uśmiech. Tym razem chłopiec nieśmiało odpowiada tym samym i rusza na środek sali. - GRYFFINDOR!
Jedenastolatka jeszcze chwilę obserwuje jak, zarumieniony, siada przy oklaskującym go stole Gryffindoru. Profesor McGonagall wyczytuje teraz ostatniego ucznia. - Zahn, Sara! Dziewczynka reaguje na swoje nowe nazwisko. Jest świadoma, że nie może nigdy użyć tego, pod jakim ją wcześniej znano... Czuje jednocześnie jak jej nogi zaczynają zamieniać się w watę. Zmusza się do wytrzymałości. I z największa ostrożnością, aby tylko nie potknąć się gdzieś po drodze, idzie w stronę wysokiego stołka na środku. Z niewielkim trudem siada naprzeciw całej sali uczniów. I tuż przed tym, jak rondo tiary opada jej na oczy, widzi, że uczniowie patrzą na nią z zainteresowaniem. - A więc jesteś gotowa przeciwstawić się przeznaczeniu? - słyszy nikły głosik. "Tak" - myśl sama kształtuje się w jej głowie. - I myślisz, że je przechytrzysz? - znów pyta głosik. "Uda mi się, bo w to wierzę." - Dobrze zatem. Mamy do wyboru dwa domy... Masz jakieś szczególne życzenia? "To ty wybierasz." - He, he. Masz rację - przyznaje głosik. - A więc niech się dzieje... - SLYTHERIN! - wrzask tiary długo obija się o ściany. Dziewczynka słyszy go nawet wtedy, gdy krok po kroku zdąża do wiwatującego stołu Slytherinu. Po zajęciu miejsca z ulgą stwierdza, że siedzący najbliżej niej pierwszoklasiści uśmiechają się do niej. Zaczyna się wymiana znajomości. A po oficjalnym zaproszeniu dyrektora szkoły, wszyscy zaczynają ucztować. W pewnej chwili dziewczynka odwraca się w stronę stołu nauczycielskiego. Dwójka nauczycieli patrzy na nią, a przynajmniej tak się zdaje. Jednym z nich jest dyrektor, siwy czarodziej w fioletach. Natomiast drugiego dziewczynka widzi po raz pierwszy, a przynajmniej tak jej się zdaje. Czarodziej ma równie ciemnie jak jej włosy, a przy tym trupio bladą twarz, z której nie da się wyczytać żadnego uczucia. Jedynie spojrzenie jego ciemnych oczu zdaje się przewiercać na wylot. - To opiekun naszego domu - pochyla się nad nią jakaś drugoklasistka, o nieco zbyt dużych zębach. - Profesor Severus Snape. Dziewczynka zerka na nią, a po chwili powraca spojrzeniem do ciemnowłosego nauczyciela. Próbuje wykonać podobną sztuczkę jak z tym chłopakiem z Gryffindoru, ale nie udaje jej się. Czarodziej jest zbyt silny. I dziewczynka jedynie doczekuje się krzywego uśmieszku z jego strony... Jednocześnie odnosi wrażenie, że będzie on jedną z bardzo niewielu osób w szkole, którym będzie mogła bezgranicznie zaufać...
Tak oto właśnie jedyny potomek Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zaczyna naukę w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Przed nią całe siedem lat nauki. I siedem długich lat walki ze złem, które gnieździ się gdzieś w najciemniejszym zakamarku jej duszy.