Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Alternatywne zakończenie 7 tomu:

Harry'emu łezka kręciła się w oku, ilekroć spojrzał na jakikolwiek charakterystyczny element Hogwartu- łóżko w dormitorium, które przez siedem długich lat było jego domem, gawędzące wesoło portrety na ścianach, stare, zardzewiałe zbroje; nawet widok szybującego w powietrzu złośliwego poltergeista Irytka wpędzał go w melancholię- bo były to ostatnie dni, kiedy mógł cieszyć oko tymi niesamowitymi zjawiskami. Już nazajutrz w Wielkiej Sali miała odbyć się Ceremonia Zakończenia Magicznej Edukacji, uroczyste pożegnanie i odprawienie uczniów siódmego roku, połączone z rytuałem pasowania na dorosłych i pełnoprawnych czarodziejów.
Sam przebieg rytuału był dla Harry'ego tajemnicą- kiedy wypytywał o niego Olivera Wooda i Percy'ego Weasleya, dwójkę przyjaciół, którzy już jakiś czas temu ukończyli Hogwart, ci milczeli jak zaklęci, a na ich twarzach (nawet na zwykle dumnej i przemądrzałej twarzy Percy'ego) widniało bezgraniczne przerażenie. Harry'ego także zdjął wtedy strach- a jeśli przejście rytuału będzie polegało na pokonaniu hordy wygłodniałych dementorów? Wprawdzie kiedyś dokonał czegoś podobnego, ale w dość... hm... niecodziennych okolicznościach. Dość powiedzieć, że posiadał wtedy wsparcie w postaci... siebie samego.
Teraz, kiedy Rytuał Pasowania zbliżał się wielkimi krokami, Harry starał się w maksymalnym stopniu opanować Zaklęcie Patronusa, jedyną skuteczną broń przeciwko mrocznym mocom dementorów; nawet w tej chwili, idąc oświetlonym błędnymi ognikami korytarzem, szeptał pod nosem słowa zaklęcia. Wtem drzwi jednej z sal lekcyjnych rozwarły się szeroko; wyjrzała zza nich piegowata, zarumieniona z podniecenia twarz.
- Harry! Znowu się spóźniłeś! Chodź do środka, migiem! Robimy coś fantastycznego!
- Expecto patronum... Ee... Znaczy się... Witaj, Ron... Przeproś w moim imieniu za spóźnienie... Powiedz, że trenowałem Zaklęcie Patronusa...
- Pal licho Zaklęcie Patronusa! To jedynie kuglarska sztuczka w porównaniu do tego, czego uczymy się teraz! No chodź, bo wszystko przegapisz!
Harry, nieco zdezorientowany, wkroczył do sali i... napotkał spojrzenie okrutnych, bladych oczu.
- Ponownie mnie zawiodłeś, Potter. - Wychrypiał profesor Shezzad Raisbone, celując w niego zakrzywionym palcem, przypominającym krogulczy szpon. - Wiedz, że zaliczyłeś mój przedmiot tylko dzięki interwencji pana dyrektora. Widzę, że zupełnie zignorowałeś ten akt dobrej woli.
- Ja... Przepraszam, panie profesorze... Są pewne okoliczności...
- Siadaj... i zamilknij. - Wycedził przez zęby Raisbone, poczym zwrócił swą szarawą, pomarszczoną twarz w kierunku zaintrygowanej klasy. - Jak już mówiłem, dla waszego własnego dobra, nie wypowiem głośno Zaklęcia Śmierci, ani tym bardziej was go nie nauczę. W zamian przekażę wam wiedzę o najcudowniejszym z aspektów magii, odkryję przed wami najgłębsze tajniki nekromancji, pozwolę, byście zawsze tryumfowali nad bezlitosną śmiercią... Nauczę was... Zaklęcia Reanimacji.
Szmer podziwu przeszedł po klasie, zaś serce Harry'ego zabiło mocniej. Zaklęcie Reanimacji?! Jeśli słowa Raisbone'a są prawdą, ten jeden czar może diametralnie zmienić całą jego przyszłość! Mógłby na zawsze porzucić życie u Dursleyów i ponownie znaleźć się wśród ukochanych osób! Czym prędzej wyjął z torby czysty zwój pergaminu, gotów notować każde słowo nauczyciela. - Muszę się wam pochwalić... - Kontynuował Raisbone, a na jego twarzy widniała duma - Że jestem jedynym czarodziejem na calutkim świecie, który zna sekret reanimacji... I długo się zastanawiałem, czy go wam wyjawić. Widzicie, nekromancja to najszlachetniejsza i najsubtelniejsza dziedzina magii, przywilej wybrańców, takich, jak ja. Mugole bali się naszej potęgi, wybuchały groźne konflikty. W konsekwencji nie pozostało nas zbyt wielu. - Raisbone uśmiechnął się złośliwie, ukazując komplet spróchniałych zębów, a kiedy Harry uważnie mu się przyjrzał i dostrzegł wijące się między nimi długie, oślizgłe robaki, całkowicie przestał dziwić się Mugolom. - No dobrze! - Zakrzyknął, wznosząc swoją długą, hebanową różdżkę, która zawsze budziła w Harrym dziwny niepokój. - Żeby nauczyć się Zaklęcia Reanimacji, potrzebujemy materiału do reanimowania! Kto chce umrzeć?
Zapadła głucha cisza. Pytanie było dziwne, nawet jak na profesora uczącego w Hogwarcie, miejscu w każdym calu dziwnym i niesamowitym. Nikt nie odpowiedział. - Brak chętnych? - Raisbone wyraźnie się zafrasował. - Cóż za banda tchórzy! W takim razie sam kogoś wybiorę!
Zaczął wodzić po dzienniku swoim długim, zakrzywionym palcem, w końcu zatrzymał się na jednym nazwisku i zachichotał szyderczo. - A może pan Longbottom?
Wszyscy zwrócili oczy w kierunku biednego Neville'a, który trząsł się jak osika. Wydawało się, że zaraz umrze ze strachu, i to bez pomocy zaklęć Raisbone'a. Nekromanta bez słowa zbliżył się do niego, chwycił swą kościstą dłonią za nadgarstek i wyciągnął na środek klasy. - Nie bój się, chłopcze. To będzie szybkie i bezbolesne. - Nie czekając na reakcję Neville'a, wzniósł swą różdżkę i wyszeptał kilka tajemniczych słów. Neville zakołysał się, zmrużył oczy i runął na ziemię niczym kłoda.
Wśród uczniów rozległy się przerażone szepty. Ron, z szeroko otwartymi ustami, wciąż wpatrywał się w Raisbone'a, na którego twarzy wykwitł tryumfalny uśmiech.
- Widziałeś, Harry? Drań naprawdę go ukatrupił!
Profesor gestem uciszył uczniów, a następnie przedstawił cały proces reanimacji- według
jego słów, wystarczyło wznieść różdżkę nad poszkodowanym, wykrzyknąć ,,Vita Ignis!'' i skupić się wyłącznie na życiu, jego pięknie i wartości. Później rozpoczęły się mozolne próby wskrzeszania, podejmowane przez wielu śmiałków, jednak wszyscy odchodzili zawiedzeni- Neville cały czas był sztywny i zimny jak głaz. Nawet Hermiona spróbowała swych sił w walce ze śmiercią- skoncentrowała się tak mocno, że pot począł ciurkiem spływać jej z twarzy, jednak mimo najszczerszych chęci i wytrwałej kontemplacji nic z tego nie wyszło. Zadyszana i zła, wróciła do swojej ławki, wołając po drodze do Harry'ego:
- Dlaczego ty nie spróbujesz, Harry? Założę się, że nie jest to trudniejsze, niż obdarcie z mocy Sam-Wiesz-Kogo!
Młody czarodziej z chęcią przyjął jej propozycję; w sumie, nawet jeśli jego wysiłki spełzną na niczym, będzie miał na koncie dobry uczynek. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, wzniósł w górę rękę, zwracając na siebie uwagę nauczyciela.
- A więc młody Potter chce się zrehabilitować w moich oczach? - Zakrakał Raisbone - Dobrze, podejdź i pokaż, na co cię stać!
W trakcie, gdy Harry raźno maszerował w kierunku nieszczęsnego Neville'a, Raisbone uzupełniał swój wykład na temat reanimacji: - Wiedzcie, że owo potężne nekromanckie zaklęcie jest w stanie pobudzić do działania organizm, ale nie duszę! To, co Mugole nazywają ,,śmiercią naturalną'' jest w rzeczywistości procesem opuszczenia ciała przez duszę, która ulatuje w inny, lepszy wymiar egzystencji. Widzicie więc, że czar ów może zdziałać wiele, ale nie zwróci on życia stuletniemu starcowi, czy osobie ucałowanej przez dementorów. Potter, nie chcę zakończyć tej lekcji całkowitą klęską mych uczniów. Masz, weź moją różdżkę! To potężne narzędzie, wykonane z hebanu i kości feniksa, którego używały całe pokolenia wielkich nekromantów!
Harry ujął złowrogi, czarny jak noc kostur drżącymi rękoma, niemal czując emanacje mrocznej magii. Jakże mógł skupić się na pięknie życia, skoro z tego straszliwego przedmiotu ziała czysta śmierć? Zbierając w sobie resztki nadziei, wzniósł różdżkę nad głowę... i zawył przeszywająco.
Czuł, jakkolwiek dziwnie by to zabrzmiało, że to ów hebanowy kij WPIJA SIĘ w jego skórę. Zdołał jeszcze rzucić mętnym wzrokiem na przerażonych uczniów i skonfundowanego Raisbone'a, poczym zapadł w ciemność.

- Harry! Harry! Zbudź się!
Chłopiec rozejrzał się nieprzytomnie. Widział przed sobą Rona, maszerującego dziarsko pośród tłumu innych siódmoklasistów i rosnące w oczach wrota Wielkiej Sali- choć nogi miał jak z ołowiu, wszystko wskazywało na to, że PORUSZA SIĘ NAPRZÓD.
- Zdziwiony? - Spytał z satysfakcją Ron. - Rzuciłem na ciebie zaklęcie lewitacji. Profesor Flitwick uczył go wczoraj wieczorem.
- Wczo...wczoraj wieczorem? Jaki dziś mamy dzień?
- Byłeś nieprzytomny zaledwie dwadzieścia godzin, ale już wszystko z tobą w porządku... czego nie można powiedzieć o Raisbonie.
- Co z nim? - Zapytał Harry, nerwowo mrugając oczami.
- Jest zupełnie zdezorientowany- nie dość, że ta piekielna różdżka tak cię urządziła, to zaraz potem rozpłynęła się w powietrzu! Bardzo przeżył tą stratę; była to jego pamiątka rodowa i zapewne jeden z najpotężniejszych magicznych artefaktów znajdujących się obecnie w Hogwarcie!
- A... a co z Nevillem?
- Raisbone go wskrzesił. No, dość już tego zamartwiania, pomyśl o tym, że już za parę chwil będziemy pełnoprawnymi czarodziejami!
Wrota Wielkiej Sali rozwarły się z hukiem i strumień uczniów wlał się do środka,
zajmując wolne miejsca przy stołach poszczególnych domów. Po chwili pojawił się Albus Dumbledore w towarzystwie reszty grona pedagogicznego, nad głowami których lewitował olbrzymi, srebrny kufer wypełniony po brzegi zwojami pergaminu i różnorakimi błyskotkami. Co ciekawe, tym razem Wielka Sala nie była przystrojona sztandarami zwycięskiego domu, ale chorągwiami przedstawiającymi herb Hogwartu- czterodzielną tarczę, której pola zajmowały zwierzęta, reprezentujące każdy z czterech domów.
Kiedy wszyscy zasiedli już na swoich miejscach, Dumbledore uciszył podekscytowanych uczniów skinieniem dłoni, poczym rozpoczął swą przemowę:
- Dzisiejszego dnia nie mogę się otrząsnąć ani z euforii, ani z depresji. Niezmiernie mnie cieszy, że pod moim okiem z tamtego grona smarkaczy wyrosło mnóstwo czarodziejów mądrych, potężnych i szlachetnych. Nie mogę natomiast pohamować łez, gdy zdaję sobie sprawę, że mogę was już nigdy nie zobaczyć. - Otarł wilgotne oczy chusteczką - Jak dobrze wiecie, w tym roku nie odbywała się rywalizacja domów, gdyż każdy z was powinien cieszyć się w równej mierze tego dnia, gdy stanie się czarodziejem prawdziwym i pełnoletnim. Gotów jestem w zamian obdzielić was wszystkich dyplomami i orderami za wybitne osiągnięcia w dziedzinie magii. Jednak najpierw... - Jego twarz rozjaśnił uśmiech- My, stare pryki, miejmy chwilę radości! Według niemalże jednomyślnych zdań członków Gryffindoru, Hufflepuffu i Ravenclawu, order dla najbardziej sympatycznego nauczyciela wędruje do... RUBEUSA HAGRIDA!!!
Przez Wielką Salę przewaliła się burza oklasków i radosnych okrzyków, gdy Hagrid, pokraśniały jak jabłko, odbierał order od dyrektora. W tej samej chwili, przez otwarte wrota do sali wpełzły trzy, ociekające wodą wężowe łby hydry morskiej, budząc powszechną panikę.
- Pyszczku, prosiłem trzy razy, abyś nie opuszczał jeziora! - Krzyknął Hagrid, usiłując jednocześnie uspokoić uczniów.
- HAGRIDZIE! - Warknął złowieszczo Dumbledore - To...to ty hodowałeś potwora w jeziorze Loch Ness?! Mugole już od lat coś podejrzewają! Chcesz obrócić wszystkie starania Ministerstwa Magii wniwecz?
- Ależ, panie psorze! - Bronił się gajowy - To samo uczyniłem z Norbertem, Aragogiem i innymi... Aby spokojnie se żyli w odosobnieniu!
- Pogadamy o tym później. - Odrzekł cierpko Dumbledore i skinął na znajdującą się w pobliżu profesor McGonagall. Wicedyrektora przytknęła swą różdżkę do jednej ze świec, zdobiących stół nauczycielski, transformując ją w rybę, którą następnie cisnęła w dal. Ryba znakomicie odegrała rolę przynęty- hydra bezzwłocznie za nią popędziła, zaś nauczyciel iluzji, Lustrzany August, zamaskował wrota Wielkiej Sali tak, że teraz przypominały zwyczajną ścianę. Ron, cierpiący na klaustrofobię, natychmiast pozieleniał na twarzy.
Dumbledore powrócił do wręczania orderów- i wszystko szło dobrze do chwili, gdy
Sybilla Trelawney, nauczycielka wróżbiarstwa, niespodziewanie wstała od stołu.
- No, panie dyrektorze, a kiedy wyróżnimy starą Sybillę?
- Ee... Słucham? - Spytał zmieszany Dumbledore, świadom tego, że NIKT nie przyznał wieszczce żadnego odznaczenia.
- Przed ceremonią spoglądałam w kryształową kulę i wyraźnie widziałam samą siebie, odbierającą trzy ordery z pańskich rąk.
- Więc... Sybillo... Otrzymałaś wyróżnienie tak wyjątkowe, że nie sposób ogłosić tego przy tej całej dzieciarni. Odwiedź mnie po Ceremonii, a...
- Ach, po co ta głupia paplanina! - Trelawney roześmiała się nienaturalnie - Przecież od początku o tym widziałam. Ledwie Rytuał Pasowania dobiegnie końca, zjawię się w pańskim gabinecie.
Uśmiechnęła się wymownie i odeszła, podzwaniając łańcuszkami, zaś Dumbledore
odetchnął z ulgą. Następnie wystąpił Morfeusz Hypnic, nauczyciel hipnozy i uroków, człowiek opryskliwy i ogólnie nielubiany; tym większe było zdziwienie uczniów, gdy odebrał z rąk dyrektora szczerozłoty kielich, wyraz najwyższego szacunku i uznania. Większość sądziła, że zahipnotyzował on Dumbledore'a i zmusił go siłą woli do wręczenia kielicha; hipoteza ta była niewątpliwie prawdziwa.
W międzyczasie zniknął szkolny iluzjonista, Lustrzany August, jednak wszyscy zgodnie stwierdzili, że krąży on po sali pod osłoną niewidzialności, podszczypując co atrakcyjniejsze uczennice w intymne miejsca. Shezzad Raisbone, którego bladą twarz rozjaśnił nikły uśmiech przy odbieraniu orderu, powołał do istnienia grupę stepujących szkieletów, która znacznie uatrakcyjniła ceremonię.
Wśród kościanego tupotu trofea otrzymał z tuzin innych nauczycieli- McGonagall dostała różdżkę-samobijkę, gotową wbić dyscyplinę do głowy nawet najbardziej rozbrykanemu uczniowi, Sinistra replikę dziwacznego mugolskiego urządzenia, zwanego ,,Teleskop Hubble'a'', Flitwick szczudła (żeby w końcu widział klasę zza katedry) a Snape ,,niewidzialny eliksir niewidzialności''. Grymas nienawiści pojawił się na jego twarzy, gdy z rąk Dumbledore'a odbierał... garść powietrza. Większość uczniów uznało to jednak za doskonały dow***.
W końcu nadeszła pora, aby nagrodami obdzielić studentów- których zresztą dyrektor nie szczędził; unoszący się w powietrzu srebrny kufer wnet począł świecić pustkami. Hermiona Granger otrzymała tyle różnorakich magicznych bibelotów, że nie była w stanie ich unieść i Dumbledore musiał dorzucić jeszcze drogocenny latający dywan, ongiś utkany w starożytnej Persji.
Z pustymi rękami nie odszedł także Ron Weasley- w udziale przypadła mu różdżka o nielichej mocy, zaopatrzona w rubinową gałkę, miłym podarunkiem były także dwie czekoladowe żaby, zawierające wizerunki Agrypy i Ptolemeusza, które uzupełniły jego i tak już niewiarygodną kolekcję.
Im więcej obładowanych hojnymi darami uczniów przewijało się przez Wielką Salę, tym bardziej Harry zaczynał się niepokoić, a nawet obudziło się w nim coś w rodzaju... zazdrości. Czymże oni wszyscy przysłużyli się Hogwartowi? Czy to oni zdobywali dla szkoły Puchar Quidditcha bądź chronili ją przed zakusami Voldemorta? Czyżby staruszek Dumbledore o nim zapomniał? A może szykuje coś specjalnego?
- No, no... Sławny Harry Potter musi zadowolić się swoją sławą? Musi napuszyć się jak papuga, opchać sławą po brzegi... bo na tej ceremonii nie otrzyma nic, czym mógłby się pochwalić przed swoimi szanownymi Mugolami? - Harry z miejsca rozpoznał ten skrzekliwy, antypatyczny głos; tym bardziej zirytował go fakt, że Malfoy czyta jego myśli za pomocą niedawno opanowanej sztuki telepatii.
- Ja przynajmniej mam sławę, Malfoy. - Odpowiedział powoli - A ty nie dostałeś jeszcze niczego.
Draco wydął wargi i prychnął: - Doprawdy, ilekroć przypomnę sobie, jak robisz w gacie na widok dementora, to żal mi się ciebie robi. - Harry nie skomentował- odczekał, aż jego nieprzyjaciel odejdzie w kierunku stołu Slytherinu, marząc zapewne, aby zostać w jakikolwiek sposób wyróżnionym przez Dumbledora.
Wtem (i to zupełnie nieoczekiwanie) humor chłopca poprawiło wstąpienie dyrektora na podium, gdzie klasnął on w dłonie i radośnie zakrzyknął: - Moi kochani, Ceremonialny Kufer jest już zupełnie pusty, a wasze potrzeby materialne zaspokojone. Czyż nie pora więc zaspokoić potrzeby moralne? Któż z was nie chce stać się pełnoprawnym czarodziejem?
Po tych słowach na sali podniosła się wrzawa, a w powietrzu zaroiło się od wyczarowanych w pośpiechu błędnych ogników, magicznych petard i latających tiar. Trochę czasu minęło, nim tumult ucichł, a Dumbledore mógł kontynuować: - Wasza podróż w głąb świata magii musi zatoczyć pełen krąg. Jego wrota otwarły się przed wami za sprawą naszej poczciwej Tiary Przydziału, a więc ona je zamknie. Testem. - Ostatnie szepty ucichły jak ścięte nożem. - Nic więcej nie powiem. To indywidualny test każdego z was. Test, do którego wy układacie pytania i odpowiedzi. Wystąp, Harry Potterze. - Jego nazwisko zostało wymówione tak niespodzianie, że z początku Harry nie mógł ogarnąć zaistniałej sytuacji. Momentalnie ogarnęło go przerażenie, tak jak owego pamiętnego dnia, gdy miał do czynienia z tiarą po raz pierwszy. Czyżby deja vu? Tak, pomyślał Harry, to chyba powszechne zjawisko w magicznym świecie... Skoro nawet Mugole go doświadczają...
Powoli ruszył w kierunku podium, odprowadzany wieloma ciekawskimi spojrzeniami i różnorakimi krzykami, w tym motywującym ,,Powodzenia, Harry!'' Rona i Hermiony i złośliwym: ,,Z tiary wyskoczy na ciebie dementor! Obyś tam sczezł, Potter!'' Draco Malfoya. Gdy stanął naprzeciw Dumbledora, oblał go zimny pot, jednak staruszek uśmiechnął się dobrotliwie i gestem zachęcił chłopca do nałożenia tiary. Harry już miał dotknąć wyświechtanego kapelusza, gdy tiara przemówiła:

Przybyły żółtodzioby, odejdą czarodzieje
To bardzo stary schemat, wieczne Hogwartu dzieje
Wśród morza różdżek i łopocących szat
Wszechobecna magia, z wami za pan brat
Bo oto już się zbliża nieubłagany test
Nie musicie powtarzać: życie niewdzięczne jest
Więc dalej, drogie zuchy, przypieczętujcie swój los
Czeka Was potęga, albo stos!

Później wszystko potoczyło się błyskawicznie. Tiara rozwarła się niczym smocza paszcza, wchłaniając Harry'ego w swe przepastne wnętrze. Młody czarodziej opadł w bezkresną ciemność i wylądował na czymś w rodzaju niewidzialnej posadzki. Przez długi czas bał się wykonać choćby najmniejszy ruch- wszakże był teraz testowany, powinien wykazać się rozsądkiem i statecznością. Ale nic się nie stało- z mroku nie zaatakował go dementor, smok, ani nauczyciel z całym wachlarzem podchwytliwych, egzaminacyjnych pytań. Ale... jednak coś zmieniło się w ciemnym, monotonnym krajobrazie- Harry spostrzegł zbliżający się ku niemu długi, wirujący obiekt. Rozpoznał go błyskawicznie.
- Różdżka profesora Raisbone'a... Skąd ona się tu wzięła? - I zanim dobrze się zastanowił, uchwycił hebanowy kij w locie. Piekący pól natychmiast rozszedł się po całym jego ciele. Harry padł na kolana, niczym pod uderzeniem kowalskiego młota. Spróbował rozprostować palce- bezskutecznie. Kij wpijał się w jego skórę- wysysając z niego życie i magiczną moc. W ostatecznym, desperackim akcie odwagi Harry wolną ręką wyciągnął różdżkę zza pasa i wykrzyczał zaklęcie.
- REPULSARIS!!! - Różdżka Raisbone'a pękła z trzaskiem, hebanowe drzazgi rozprysły się we wszystkich kierunkach. Harry z przerażeniem popatrzył na swą zmasakrowaną, pokrytą bąblami dłoń. Nawet jego najgorsze obawy nie przewidywały takiego obrotu spraw; szczególnie, że ze strzępów mroku zaczął wyłaniać się jakiś kształt... Złowrogi kształt... Harry mocniej ścisnął różdżkę w spoconej dłoni, mierząc nią w kierunku cienistego upiora, w którego okrutnej twarzy paliła się para szkarłatnych punkcików.
- A więc ponownie się spotykamy, Harry! - Zagrzmiał potwór. - Co więcej, po raz ostatni!
- Kim... kim jesteś?! - Wyszeptał chłopiec, choć wiedział, że zna odpowiedź.
- Kim jestem? Do tej pory byłem jedynie Czarnym Panem i Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Ale pora, bym stał się kimś więcej w twoich oczach... synu. - Oczy Harry'ego wyszły z orbit.
- Jak śmiesz bluźnić w ten sposób, potworze? Jak śmiesz! IGNIS! - Krwistoczerwony promień pomknął w kierunku Voldemorta, bezskutecznie odbijając się od chroniącej go sfery protekcyjnej.
- Podnosisz rękę na ojca, wyrodne dziecię?! Możesz nie akceptować prawdy, ale w żaden sposób jej nie zmienisz!! Czy chciałbyś znać odpowiedź na wszystkie dręczące cię pytania? Oto i ona- poznaj ją, zanim pożegnasz się z życiem! Uwiodłem Lily Potter, była wtedy młoda, głupia i żądna przygód! Ty zaś, poczęty w cieniu Merkurego i Jowisza, miałeś stać się narzędziem, za pomocą którego zyskałem niebotyczną potęgę!! Tak, proste zaklęcie Wyssania Magii uczyniło ciebie pustą skorupą, zaś mnie, nieudacznika, największym czarnoksiężnikiem wszechczasów! Tak to inteligencja rekompensuje brak talentów. Niestety, ta kobieta stała się moją zgubą. Przygarnęła cię i wychowała, tworząc lukę w mym genialnym planie. Nagiąłem niepisane prawa magii i miała spotkać mnie kara. - Twarz upiora wykrzywiła się w złym grymasie. - Moc zaczęła mnie opuszczać... Zaczęła wracać TOBIE... Nie miałem więc innego wyjścia, jak unicestwić cię raz na zawsze. Nie przewidziałem jednak, że atakując swego syna, podnoszę rękę na siebie samego. Nastąpiła Rewersja Mocy... i musiałem umykać z podkulonym ogonem, niczym pies. Dziś wynagrodzę sobie wszelkie upokorzenia, wszelkie niepowodzenia... serwując ci powolną, bolesną śmierć. - Przez cały czas, gdy Voldemort przemawiał, Harry nie mógł wykrztusić ani słowa. Prawda była dla niego zbyt wielkim brzemieniem... Nie mógł go udźwignąć... Nie mógł pogodzić się z faktami... A jednak wszystko przemawiało na korzyść Voldemorta. Harry znał język węży- był Dziedzicem Slytherina, podobnie jak jego ojciec; niekiedy odzywała się w nim niepohamowana agresja...
Ale dlaczego trzymano to przed nim w tajemnicy? Dlaczego Dumbledore i Syriusz milczeli jak zaklęci?
Za późno już na jakiekolwiek pytania- otrzymał wszystkie odpowiedzi i musi ulec ojcowskim prawom; był potomkiem złej krwi i podlegał złej woli, która za chwilę go zniszczy.
Voldemort leniwie skinął szponiastą dłonią- i Harry uniósł się ku odległej plamie światła, górującej ponad przestworem ciemności. Przez chwilę czuł się jak korek wystrzeliwujący z butelki... a parę sekund później znalazł się ponownie w Wielkiej Sali Hogwartu, pośród tłumu uczniów uwięzionych w krystalicznych, zielonkawych kloszach.
Spomiędzy magicznych ,,klatek'' na Harry'ego spozierały z dwa tuziny mrocznych, zakapturzonych postaci, o twarzach wykrzywionych w złośliwym uśmiechu; chłopiec rozpoznał ich z miejsca, jako że spotkał się już wcześniej z tymi złowrogimi praktykantami czarnej magii. Byli to Śmierciojadowie* (*- jest to wyjątkowo luźne tłumaczenie anglojęzycznych ,,Death Eaters''- przyp. Autora) najgorliwsi zwolennicy Voldemorta o duszach niczym robaczywe śliwki. Harry trwożliwie rozejrzał się wokół, szukając pomocy- ale sytuacja była wyjątkowo beznadziejna, gdyż w szmaragdowych kloszach tkwiło także grono pedagogiczne, w tym sam Albus Dumbledore.
Wtem w centrum sali pojawiła się ciemna, kłębiasta chmura, ponad którą wyrosła olbrzymia postać, niby niezdobyta wieża zwieńczona koroną błyskawic. Zakapturzeni osobnicy natychmiast padli na kolana jak worki kartofli. Voldemort całkowicie zignorował ich gest, szybując w kierunku Harry'ego, otulony całunem mroku.
- Masz jakieś ostatnie słowo, synu? Wierz mi, jestem niemal wzruszony... - Zachichotał złowieszczo. - Wydaj z siebie ostatni artykułowany dźwięk... zanim wydasz ostatnie tchnienie.
- Możesz być moim ojcem... - Wyszeptał Harry, mężnie unosząc głowę i spoglądając Voldemortowi w oczy. - Ale poza tym nic nas nie łączy. - Ogniki wściekłości zaigrały w oczach upiora.
- Odważne stwierdzenie, chłopcze, choć powinieneś raczej powinieneś- nic nas nie łączyło. - Wzniósł szponiastą dłonią, którą natychmiast otoczyła aura magicznego blasku.
- Nie, mistrzu! - Zakrzyknął niespodzianie jeden ze Śmierciojadów, odrzucając kaptur. Harry natychmiast rozpoznał w tym okropnym człowieku Lucjusza Malfoy, ojca swego zaprzysięgłego wroga, od początku podejrzewanego o zdradę i wspomaganie Voldemorta. - Mój syn, Draco, ma jedyną i niepowtarzalną okazję przejścia rytuału inicjacji, który pojedna go z Tobą i potęgą czarnej magii. Dajże jemu unicestwić to ścierwo!
- Hm... - Upiorną twarz Voldemorta naznaczył przelotny uśmiech. - Interesująca koncepcja. Zabić tą szlamę w moim imieniu... Udzielam zgody. Daj mu różdżkę, Lucjuszu.
Lucjusz Malfoy, trzęsący się z podniecenia, drżącymi dłońmi wręczył różdżkę swemu skonfundowanemu synowi. Draco wlepił w Harry'ego przerażony wzrok, z jego oczu niemalże można było wyczytać: ,,Błagam, nie zmuszajcie mnie do tego!''
- Synu, wyglądasz, jakbyś to ty był kozłem ofiarnym! Dalej, niech twe drżące usta wymówią zaklęcie i spopielą to ścierwo! - Zachęcał Malfoy. - Uwolnij nienawiść, jaką do niego pałasz, niech ona zmaterializuje się w postaci śmiercionośnego czaru!
- Ależ, ojcze, ja... ja... - Wyjąkał Draco, a oczy zaszły mu łzami. - Ja... nie mogę... Drobne konflikty to jedno... a morderstwo... - Śmierciojad pochylił się nad nim i szepnął mu do ucha:
- Chcesz nas skompromitować w oczach, mistrza?! Czyń, co ci kazałem, ty głupcze! - Na dźwięk tych słów w twarzy Dracona coś drgnęło, a w jego oczach rozbłysł ogień determinacji.
- Dobrze, ojcze... Jak sobie życzysz... - Młody Malfoy skierował różdżkę w kierunku przerażonego Harry'ego, który w tej samej chwili zdał sobie sprawę, że wcale nie jest łatwo odważnie czekać na śmierć. Draco przyjął bojową pozycję, skoncentrował się... i wykonał gwałtowny zwrot w kierunku szmaragdowego klosza, więżącego Dumbledora. - Panie profesorze... IGNIS!!!
Szkarłatny promień z hukiem uderzył w magiczną zaporę, obracając ją w chmurę zielonego pyłu. Dumbledore, uwolniony, momentalnie rozpętał piekło.
Na początek na zaczarowanym sklepieniu Wielkiej Sali zebrały się burzowe chmury, z których runęły potężne, zygzakowate błyskawice, obracając w perzynę kolejne klosze. Lucjusz Malfoy wrzasnął i zanurkował pod najbliższy stół. Inni Śmierciojadowie okazali się mężniejsi - nierozłączna para, Crabbe i Goyle, jednocześnie ruszyli naprzód, otoczeni złowrogim, płomienistym wachlarzem; McNair atakował swym magicznym, powracającym do dłoni po rzucie toporem, zaś Nott za pomocą telekinezy miotał we wszystkich przypadkowymi przedmiotami- w tym krzesłami, talerzami, czy nawet porcjami dyniowego ciasta.
Kontratak był natychmiastowy- i uwolnieni nauczyciele zasypali agresorów gradem destruktywnych zaklęć. Najbardziej przysłużyła się sprawie profesor Sprout, która powołała do istnienia olbrzymi mur z grubych pędów roślinnych, od którego bezradnie odbijały się wrogie pociski. Jeden ze Śmierciojadów dostał w brzuch własnym zaklęciem polimorficznym i po chwili skakał już wokół Sali, wesoło kumkając i rechocząc.
Harry, zdezorientowany, wciąż stał w miejscu, wpatrując się w czarodziejską batalię, podczas gdy o włos mijały go ogniste kule i latające noże. Tymczasem Ron i Hermiona, bezpiecznie ukryci za przewróconym stołem Gryffindoru, zawzięcie dyskutowali, jako świadkowie największej chyba magicznej bitwy dwudziestego stulecia.
- Musimy mieć w nią jakiś wkład! - Zawył Ron, przekrzykując głośne eksplozje spadających ze sklepienia meteorów. - Potraktuję tych Śmierciojadów... Magpokalipsą, najbardziej spektakularnym i niszczycielskim zaklęciem, jakie kiedykolwiek wynaleziono!
- Daj spokój, ty byś nawet nie był w stanie zmienić igły w widły, a co dopiero Magpokalipsa... Potrzeba nam czegoś praktyczniejszego... na przykład Zwieracza Nóg. Pyk... i już.
Nott, otoczony wściekłym wirem latających przedmiotów, nagle zachwiał się i runął na posadzkę, bezradnie wierzgając zwartymi nogami. Profesor Snape cisnął w Goyle'a buteleczką eliksiru miniaturyzacyjnego; po chwili zdezorientowany Śmierciojad pętał się pomiędzy butami walczących, by parę sekund później stać się mokrą plamą na czyjejś podeszwie.
Ku ogólnemu zdumieniu do Wielkiej Sali ponownie wpełzła olbrzymia hydra morska, własność Hagrida. Schwyciła ona szarżującego Crabbe'a swymi potężnymi szczękami i w całości połknęła niegodziwca. Każdy walczył, jak tylko mógł, i szeregi Śmierciojadów wyraźnie się przerzedziły. W oku przysłowiowego cyklonu znajdowali się: Harry i Voldemort, równie zaskoczeni niesamowitym czynem Draco Malfoya, który wniwecz obrócił cały plan Czarnego Pana. Upiór zwrócił swą przerażającą twarz w kierunku Harry'ego.
- Dlaczego ci głupcy przegrywają?!
- Twoja szkoła, mistrzu. - Odparł Potter, a na jego twarzy zagościł złośliwy uśmiech. Wtem jego wzrok przykuł straszliwy widok- latający topór kata McNaira właśnie zbliżał w kierunku nieświadomego niebezpieczeństwa dyrektora Dumbledore. Dla Harry'ego wszystko przestało się liczyć- niczym na zwolnionym filmie widział jedynie dyrektora i zbliżający się ku niemu świetlisty obiekt. Chcąc zapobiec najgorszemu, wrzasnął desperacko: - REPULSARIS!!!
Topór, zawrócony zaklęciem chłopca, pomknął w kierunku McNaira i zagłębił się w jego piersi. Kat zacharczał i osunął się na ziemię. Bitwa była skończona- Śmierciojadowie- martwi, ranni, bądź magicznie kontuzjowani, zostali rozgromieni przez zjednoczone siły Hogwartu. Dumbledore, wystąpiwszy z szeregu nieulękłych bojowników, stanął naprzeciw Voldemorta, targanego wściekłością i bezsilnością.
- Nie przyswoiłeś sobie jednej z najważniejszych lekcji, mój niesforny uczniu- prawdziwa moc odwraca się od tego, co złe i niesłuszne.
- To jeszcze nie koniec! - Wysapał upiór.
- Obawiam się, że to jednak koniec, Thomasie Riddle. Profesorze Raisbone, odetnij to ścierwo raz na zawsze od możliwości reinkarnacji!
- Nie! - Wykrzyknął niespodzianie Harry Potter. - Panie dyrektorze, sam opowiadał mi pan kiedyś o magii w jej najgłębszym aspekcie. Jeśli on zginie, zginie także część mnie. Wszakże to mój rodzony ojciec... - Przez Wielką Salę przeszedł szmer oburzenia.
- Harry! - Jęknął Dumbledore. - Kto... kto ci powiedział tak okropną rzecz?
- Każdy musi kiedyś pogodzić się z prawdą, drogi Albusie. - Wyszeptał Voldemort. - Dobrze by było, gdybyś ty także pogodził się z faktem, że już zwyciężyłem. Być może nie wiesz jeszcze, że gdy ty trawiłeś całe dnie na grze w kręgle i niańczeniu tych bachorów, ja stałem się... animagiem.
Nikt nie umiał powstrzymać następującego łańcucha zdarzeń- z ramion upiora momentalnie wystrzeliły koszmarne, skórzaste skrzydła, jego mroczne dłonie obróciły się w olbrzymie, szponiaste łapy, a w gardle zapłonął ogień zagłady; i nim minęła chwila, gigantyczny smok wydał z siebie tryumfalny ryk. Ale na tym nie skończyły się niesamowitości- posadzka Wielkiej Sali niespodzianie zatrzeszczała, zatrzęsła się i rozwarła niczym tajemnicze wrota. Z owalnego otworu buchnęło nieziemskie światło, na którego snopie ku górze wznosiła się świetlista sylwetka czarodzieja w srebrnym płaszczu ozdobionym symbolem lwa.
- Użyj swego dziedzictwa, Harry! Obróć zło przeciwko złu! To jedyne wyjście! - Zakrzyknęła postać i rozpłynęła się wśród wszechogarniającego światła. Młody czarodziej nie zwlekał ani chwili dłużej- rozpoznał tajemniczego sojusznika i ruszył na spotkanie swego przeznaczenia.
Smok także nie próżnował- i z przeraźliwym rykiem runął naprzód, orząc powietrze ostrymi jak brzytwa pazurami. Drogę zastąpił mu Severus Snape i wzniósł różdżkę, pragnąc powstrzymać piekielnego gada. Niestety, za późno; smocze szpony obróciły go w mięsną konserwę. Harry Potter przyspieszył kroku, zmierzając w kierunku wrót Wielkiej Sali, skąd wystawały trzy wężowate łby hydry morskiej Hagrida.
Do konfrontacji ze smokiem przyłączył się dyrektor Dumbledore, (przezorniejszy od Snape'a, gdyż chroniony magiczną tarczą) wysuwając się przed potwora, odciągnął jego uwagę od Harry'ego i przyjął na siebie cały impet uderzenia słupa płomieni.
- Biegnij, chłopcze, biegnij! Nie oglądaj się za siebie!
Harry usłuchał ostrzeżenia i biegł, dopóty nie znalazł się na wprost paciorkowatych ślepi hydry. Chłopiec dumnie uniósł głowę... i zasyczał.
- Zabij go. - Morski potwór nie śmiał kwestionować rozkazów prawowitego Dziedzica Slytherina, jego trzy łby wystrzeliły naprzód, oplatając i krepując smoka, rwąc jego miedziane boki rzędami ostrych kłów. Do ostatecznego starcia włączyła się reszta czarodziejów, obrzucając walczącą parę gradem ognistych pocisków, piorunów kulistych i innych sympatycznych zaklęć. Voldemort, unieruchomiony, nie mogąc kontratakować, jedynie miotał się rozpaczliwie i pluł ogniem, coraz bardziej opadając z sił. W końcu pękły jego potężne kości, opadły majestatyczne skrzydła, zgasł morderczy ogień- i przerażający smok stał się na powrót cienistym upiorem, wrakiem człowieka, żałośnie rozciągniętym na posadzce. Kiedy wszyscy myśleli, że ostatecznie wyzionął ducha, Voldemort wykrztusił z siebie:
- Glizdon... Do mnie... - Z grupy pokonanych Śmierciojadów wysunął się mały, zgarbiony człowieczek o szczurzej twarzy, w którym Harry rozpoznał nieszczęsnego Petera Pettigrew. - Tyś... tyś pozostał mi wierny do końca. Oddaj teraz za mnie życie, sługo.
- Nie, mistrzu. - Wyszeptał Pettigrew, a na jego twarzy pojawił się dziwny uśmiech. - Życie jestem winien komuś innemu. - Powoli wyjął lśniący sztylet z połów swej czarnej szaty i przeszył nim mroczną pierś swego pana, krzycząc: - Spłacam dług wdzięczności, Harry Potterze!!
Jego krzyk zmieszał się z przerażającym rykiem Voldemorta, gdy oboje utonęli w eksplozji zielonego światła. Fala mocy omiotła twarze zebranych na Sali, poczym gwałtownie uleciała przez zaczarowane sklepienie. Zapanowała całkowita cisza.
Harry przyskoczył do leżącego na osmalonej posadzce Dumbledora, którego od śmierci w smoczych szponach ocaliło jedynie niesamowite mistrzostwo w używaniu magii ochronnej.
- Panie dyrektorze... Niech pan się trzyma... Gdzie jest pani Pomfrey?!
- Mój czas nadszedł, Harry. - Wyszeptał Dumbledore. - Nie ma sensu sztucznie przedłużać tej marnej, ziemskiej egzystencji... Pamiętasz, czego uczył cię profesor Raisbone? Nie sposób powstrzymać... zasłużonego odpoczynku. - Kaszlnął krwią. - Dzisiaj... khe, khe... wspomógł cię sam Godryk Gryffindor. Ja także przybędę w postaci ducha, gdy będziesz w potrzebie. Dzisiaj wypełniło się przeznaczenie wielu osób- Pettigrew i Severus spłacili dług wdzięczności, Voldemort zapłacił za swe grzechy, a młody Draco Malfoy pokazał, że drzemie w nim dobry i nieposkromiony duch. Nigdy nie zapomnij, chłopcze... przyjaźń i braterstwo zawsze zwyciężą niegodziwość. - I z tymi słowami na ustach do wieczności przeszedł Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu i jeden z najszlachetniejszych czarodziejów wszechczasów.
Harry rzewnie zapłakał nad ciałem swego opiekuna i przyjaciela, zaś Ron, Hermiona i Hagrid poczęli pocieszać go, jak tylko się dało, choć sami z trudem panowali nad łzami. Profesor McGonagall, na której zwykle surowe oblicze wypłynął wyraz głębokiego smutku, wystąpiła na środek Wielkiej Sali i przemówiła drżącym głosem:
- Straty, która nas dziś dotknęła, nie można określić żadnymi słowy. Po raz kolejny doświadczyliśmy, że magia określa przeznaczenie każdego z nas, i nie możemy przed nim umknąć- magia spaja żywoty różnych osób i niekiedy łączy je niezniszczalną więzią. Nie jesteśmy w stanie jej się sprzeciwić- możemy jedynie słusznie ją wykorzystywać. Dzisiaj każdy z was przeszedł swój test. Każdy jest pełnoprawnym czarodziejem... i może z dumą opuścić Hogwart.
Słowa profesor McGonagall przypomniały o czymś Harry'emu. Opuścić Hogwart... i co dalej? Jak ułożyć sobie życie? Pod czyim patronatem rozwijać magiczne moce? Wszakże Syriusz Black wciąż oficjalnie był uznawany za mordercę. Harry, zrozpaczony, ukrył twarz w dłoniach. W dłoniach, zmasakrowanych przez Voldemorta, który przybył do Hogwartu ukryty w różdżce profesora Raisbone. No właśnie... profesora Raisbone, który nauczył go Zaklęcia Reanimacji.
Umysł chłopca rozjaśniła nowa, wspaniała myśl- rzucił się w kierunku profesor McGonagall z okrzykiem na ustach: - Gdzie zostali pochowani moi rodzice? Musi pani wiedzieć, gdzie?!
- W Kurhanie Hogsmeade, ale... Co zamierzasz, Potter?
- Przekona się pani niebawem. Wszyscy się przekonacie. - Harry zwrócił swą opromienioną radością twarz w kierunku Rona, Hermiony i Hagrida. - Do zobaczenia, przyjaciele. Dziękuję za wszystkie wspaniałe chwile, które z wami spędziłem. Szczególnie dziękuję Draco Malfoyowi i profesorowi Raisbone. Siedem lat w siódmym niebie przygotowało mnie... aby wkroczyć do nieba ósmego. Do zobaczenia. - Draco Malfoy uśmiechnął się nienaturalnie, a Shezzad Raisbone mrugnął porozumiewawczo. Harry Potter po raz ostatni opuścił Wielką Salę Hogwart, odprowadzany oklaskami i wiwatami.
Chwilę później młody czarodziej z sową Hedwigą na ramieniu zmierzał raźno w kierunku Kurhanu Hogsmeade, na spotkanie ze swym przeznaczeniem. Czy zdoła pokonać bezlitosną śmierć w ostatecznym konflikcie? Czas pokaże.
KONIEC


P.S W dalekim Ośrodku Leczenia Magicznych Schorzeń, pisarz Gilderoy Lockhart wyciągnął tubę czystych pergaminowych zwojów i z szelmowskim uśmiechem na twarzy nagryzmolił piórem tytuł swej kolejnej książki: ,,JAK POKONAŁEM LORDA VOLDEMORTA''.
To będzie prawdziwy bestseller. - Mruknął do siebie ochoczo i zabrał się do roboty.
Rangex

 





  
Kolonie Harry Potter:
Kolonie Travelkids
  
Konkursy-archiwum

  

ŻONGLER
KSIĘGA HOGWARTU

Nasza strona JK Rowling
Nowości na stronie JKR!

Związek Krytyków ...!
Pamiętnik Miesiąca!
Konkurs ZKP

PAMIĘTNIKI : KANON


Albus Severus Potter
Nowa Księga Huncwotów
Lily i James Potter
Nowa Księga Huncwotów
Pamiętnik W. Kruma!
Pamiętnik R. Lupina!
Pamiętnik N. Tonks!
Elizabeth Rosemond

Pamiętnik Bellatrix Black
Pamiętnik Freda i Georga
Pamiętnik Hannah Abbott
Pamiętnik Harrego!
James Potter Junior!
Pamiętnik Lily Potter!
Pamiętnik Voldemorta
Pamiętnik Malfoy'a!
Lucius Malfoy
Pamiętnik Luny!
Pamiętnik Padmy Patil
Pamiętnik Petunii Ewans!
Pamiętnik Hagrida!
Pamiętnik Romildy Vane
Syriusz Black'a!
Pamiętnik Toma Riddle'a
Pamiętnik Lavender

PAMIĘTNIKI : FIKCJA

Aurora Silverstone
Mary Ann Lupin!
Elizabeth Lastrange
Nowa Julia Darkness!

Joanne Carter (Black)
Pamiętnik Laury Diggory
Pamiętnik Marty Pears
Madeleine Halliwell
Roxanne Weasley
Pamiętnik Wiktorii Fynn
Pamiętnik Dorcas Burska
Natasha Potter
Pamiętnik Jasminy!

INKUBATOR
Alicja Spinnet!
Pamiętnik J. Pottera
Cedrik Diggory
Pamiętnik Sarah Potter
Valerie & Charlotte
Pamiętnik Leiry Sanford
Neville Longbottom
Pamiętnik Fleur
Pamiętnik Cho
Pamiętnik Rona!

Pamiętniki do przejęcia

Pamiętniki archiwalne

  

CIEKAWE DZIAŁY
(Niektóre do przejęcia!)
>>Księgi Magii<<
Bestiarium HP!
Biografie HP!
Madame Malkin
W.E.S.Z.
Wmigurok
OPCM
Artykuły o HP
Chatka Hagrida!
Plotki z kuchni Hogwartu
Lekcje transmutacji
Lekcje: eliksiry
Kącik Cedrica
Nasze Gadżety
Poznaj sw�j HOROSKOP!
Zakon Feniksa


  
Co sądzisz o o zakończeniu sagi?
Rewelacyjne, jestem zachwycony/a!
Dobre, ale bez zachwytu
Średnie, mogłoby być lepsze
Kiepskie, bez wyrazu
Beznadziejne- nie dało się czytać!
  

 
© General Informatics - Wszystkie prawa zastrzeżone
linki